czwartek, 30 października 2014

Rozdział 8 - Tajemnica Kate

Myślałam nad tym całą noc. Nie mogłam spać, bo moje myśli wciąż krążyły wokół Severusa i Pottera. Nie miałam pojęcia, dlaczego właściwie chcę się spotkać z chłopakiem i nie miałam pojęcia, co czuję do Pottera, którego przecież zawsze nienawidziłam. Jedno było pewne – James Potter nie był mi już obojętny. Miałam wrażenie, że jakaś nieznana mi siła, pchała mnie w jego stronę. Cóż tu dużo mówić, stałam się kolejną dziewczyną, którą Potter owinął sobie wokół palca. Jeśli dalej tak pójdzie... Nawet nie chcę sobie wyobrażać, że pewnego dnia mogłabym zostać dziewczyną Pottera. Przecież to by było straszne. Miałam dwa wyjścia. Mogłam zachować swoją dumę i nie zmieniać stosunku do Pottera, albo przełknąć wstyd i otwarcie powiedzieć, że... że zauroczyłam się w Potterze. Słyszycie jak to okropnie brzmi?!

W sprawie Snape'a postanowiłam nie robić nic. Chłopak zranił mnie zbyt mocno i mimo że bardzo za nim tęskniłam, nie potrafiłam mu tego wybaczyć. Szkoda, bo kiedyś to właśnie Severus był moją odpowiedzią na wszystko, zawsze potrafił mi doradzić, pomóc. Teraz już nie ma go przy mnie, ale przecież nie mogłam pozwolić sobie, stać się przez to słabszą!

* * *

Niedziela nadeszła na mój gust, zbyt szybko. Alicja wybierała się gdzieś z Frankiem, chłopakiem z roku wyżej, z którym od jakiegoś czasu się spotykała. Zostałam więc sama z Anabell i, ku mojemu zaskoczeniu, z Kate. Było mi smutno z powodu naszych ostatnich kłótni – może nigdy nie miałyśmy wybitnych kontaktów, lecz ostatecznie dużo razem przeszłyśmy. Szkoda było mi to zaprzepaszczać.

Postanowiłam więc z nią porozmawiać. Nie mogłyśmy do końca szkoły udawać, że jedna drugiej nie widzi. Poza tym, przecież nie warto się było kłócić o Pottera. Usiadłam obok dziewczyny, a mój wzrok przyciągnęło coś czarnego na jej lewym przedramieniu. Odskoczyłam od niej, jak oparzona. To był Mroczny Znak! Nie miałam ku temu żadnych wątpliwości, uczyliśmy się kiedyś o nim na obronie przed czarną magią. Czułam, że moje serce bije szybko, jak nigdy wcześniej.

- Anabell, biegnij do dyrektora! - krzyknęłam w kierunku dziewczyny, która siedziała na łóżku, rozczesując swoje długie włosy.

- Co się stało, Lil? - zapytała autentycznie wystraszona.

- Ona jest Śmierciożercą, ma Mroczny Znak! – powiedziałam roztrzęsionym głosem. Chwyciłam Kate za rękę i podniosłam rękaw, który przed chwilą zasłoniła. Nie myliłam się! Na jej ręce bardzo wyraźnie widać było Mroczny Znak.

- Jak mogłaś?! – zapytałam z obrzydzeniem.

- Nawet gdybym próbowała ci to wyjaśnić, nie zrozumiałabyś – rzekła cicho, spuszczając wzrok. Nagle zrobiło mi się jej okropnie szkoda. Wyglądała na taką zmęczoną i zagubioną.

- Masz rację, Kate, nie zrozumiałabym, bo nic cię nie usprawiedliwia.

* * *

Pół godziny później ludzie z ministerstwa zabrali Kate na przesłuchanie. Nie rozumiałam jej wyboru. Owszem, ostatnio wciąż się kłóciłyśmy, a ona sama wiecznie gdzieś znikała, ale, słodki Merlinie, nigdy nie posądziłabym jej o służbę Czarnemu Panu, zwłaszcza nie po tym, co stało się z Anastazją. Nie rozumiem, jak mogłam nic nie zauważyć. Przez ten cały czas mieszkałam w jednym pokoju z potworem! Jedna myśl wciąż nie dawała mi spokoju – czy Kate była mordercą? Czy przez cały ten czas, mogła po prostu zabić nas w środku nocy? Nie wiedziałam żadnej z tych rzeczy, lecz jednego byłam pewna, gazety będą miały używanie na całej tej sytuacji.

* * *

Nie myliłam się, następnego dnia gazety szalały:

SZESNASTOLATKA SŁUGĄ CZARNEGO PANA!

Wczoraj w godzinach porannych na przesłuchanie w sprawie podejrzenia aktywnego śmierciożerstwa, trafiła szesnastoletnia Kate Jones, która do tej pory była uczennicą Hogwartu. Jedna z jej przyjaciółek dostrzegła na przedramieniu dziewczyny Mroczny Znak. Dyrektor Szkoły – Albus Dumbledore, natychmiast został o wszystkim poinformowany. Dziewczyna zostanie osądzona i odpowie za swoje czyny jak osoba dorosła. Coraz częściej słyszymy o masowych mordach, dokonanych przez zwolenników Tego – Którego - Imienia - Nie – Wolno - Wymawiać. Szerzy się panika, a ludzie boją się wychodzić z domów. Nawet mugole zaczynają coś zauważać. Czy w najbliższym czasie, czeka nas wojna? Komu możemy wierzyć? Tego nie wie nikt. Jedno jest pewne - w tych mrocznych czasach wszyscy jesteśmy w olbrzymim niebezpieczeństwie.

John Skeeter

 

W wielkiej sali wrzało jak w ulu , wszyscy ze zdziwieniem spoglądali na stół Gryffindoru w miejsce, gdzie zawsze siadała Kate. To było takie dziwne, jeszcze rok temu w życiu nie powiedziałabym, że Kate może być Śmierciożercą. Raz jeszcze przejechałam wzrokiem po artykule i mimo kontrowersyjnych artykułów, które pisze John Skeeter, tu trzeba było mu przyznać rację – nikt nie wie, komu może ufać i niestety miałam szansę doświadczyć tego na własnej skórze.

Następny tydzień po weekendzie był dla mnie istnym koszmarem. Większość uczniów wiedziała, że Kate była naszą – moją, Anabell i Alicji – przyjaciółką i zaczęła obrzucać nas wrogimi, nieufnymi spojrzeniami. To nie było nic miłego, naprawdę.

Nauczyciele natomiast wzięli sobie za cel, zamęczenie nas na śmierć. Mimo że OWTM'my zdawaliśmy dopiero za rok to i tak nie mieliśmy chwili wytchnienia. Nawet ja i Remus, największe kujony ze swojego rocznika, cały wolny czas spędzaliśmy przy książkach. I tak minął mi marzec, w czasie którego uczniowie powoli przestali obrzucać mnie wrogimi spojrzeniami.

* * *

Siedziałam na kolejnej, nudnej lekcji transmutacji, a profesorka tłumaczyła coś monotonnym, z lekka zirytowanym głosem. Zapewne była już tak zmęczona jak my i wcale się kobiecie nie dziwię. Po pierwsze, była to już dziewiąta lekcja w tym dniu, a po drugie, biedna McGonagall już piątą godzinę próbowała wtłuc nam do głów jeden materiał. Słowo, byłam pewna, że jeszcze trochę, a kobieta zacznie tupać nogą, wymachiwać rękami i pytać, dlaczego my tego, do jasnej Avady Kedavry, nie rozumiemy. Jednym zdaniem - byłam wykończona,, a na pocieszenie zostało mi tylko to, że dzisiaj jest już piątek. Nagle drzwi klasy otworzyły się z głośnym hukiem i wleciały przez nie śliczne, małe kuleczki. Były naprawdę ładne, zmieniały kolor i świeciły się takim wyjątkowym blaskiem. Miały tylko jedną wadę - kiedy kogoś dotknęły, osoba ta zaczynała mienić się wszystkimi kolorami tęczy. Chyba nie muszę opisywać, co działo się w klasie. Wybuchła panika i każdy próbował uciec, jednak drzwi zatrzasnęły się i nie pomagało żadne zaklęcie. Co tu dużo gadać, nie było osoby (poza Huncwotami oczywiście), która wyszła z klasy z normalnym odcieniem skóry. Nie byłam zła, byłam wściekła. Jedna kulka dotknęła moich włosów i teraz wyglądałam jak jakiś przeklęty, tęczowy jednorożec z mugolskich bajek. Tylko rogu mi brakowało. Wszyscy wrócili do dormitoriów w paskudnych humorach i nie pomagało nawet to, że Huncwoci dostali miesięczny szlaban z Filchem. Tak więc nie byłam jedyną osobą, która cała gotowała się w środku. Gdy znalazłam się w łazience, z ulgą stwierdziłam że woda zmywa „tęczę” ze skóry i włosów.

- Pośpiesz się, Evans bo jeśli Frank zobaczy mnie w takim stanie, to jestem skończona! - wydarła się Alicja i to tak głośno, że bębenki w uszach prawie mi pękły.

- Alicja, tobie płacą, żebyś się tak darła? - zapytałam zirytowana, wychodząc z łazienki. Alicja rzuciła mi tylko spojrzenie bazyliszka. Położyłam się na łóżku z zamiarem odrobienia prac domowych za pięć minut… tylko na chwile zamknę oczy… dobra trzeba wstać… ale właściwie po co? Jest mi tak dobrze, mam cały weekend na odrobienie prac domowych... Z tą myślą zasnęłam.

* * *

Było sobotnie popołudnie, a ja w doskonałym humorze przechadzałam się szkolnymi korytarzami. Wszystkie prace domowe miałam odrobione, szczęście mi sprzyjało, czego chcieć więcej? No tak, nie chwal dnia przed zachodem słońca, no nie? W jeden chwili szłam sobie spokojnie, a w drugiej poczułam, że ktoś przyszpila mnie do ściany.

- Potter, lepiej, żebyś miał ważny powód do tarmoszenia mną, bo inaczej znów ci coś złamię – powiedziałam przez zęby, starając się nie wdychać tego wspaniałego zapachu, który mącił mi w głowie.

- To się okaże, Evans – szepnął mi do ucha, a mnie przeszły słodkie dreszcze, gdy poczułam na szyi jego oddech. Sekundę później poczułam jego usta na moich i po prostu odpłynęłam. Nie był to mój pierwszy pocałunek, bo Potter skradł mi go na czwartym roku, ale, Merlinie, jeszcze nikt, nigdy nie całował mnie w ten sposób. Czułam, że miękną mi kolana, więc objęłam go ramionami, a dłonie wplątałam w jego włosy. Odsunął się szybciej, niżbym sobie tego życzyła. Spojrzałam w jego czekoladowo-brązowe oczy, zamglonym spojrzeniem. I nagle dotarło do mnie co się stało. Całowałam się. Z Potterem. Na zaklęcia niewybaczalne, całowałam się z tym matołem, a do tego, podobało mi się. Wymierzyłam mu siarczysty policzek, na co odsunął się delikatnie, a ja ruszyłam biegiem przed siebie.

- I tak będziesz moja, Evans – krzyknął za mną.

Może i masz rację, Potter? Może i będę twoja? Ale póki co, będziesz musiał się nieco wysilić, żeby mnie zdobyć.

wtorek, 28 października 2014

Rozdział 7 - Zdjęcie i złośliwe chochliki

- Evans, umów się ze mną, błagam!

- Spadaj, Potter!

- Evans, skarbie, nie odrzucaj mnie, czuję się zraniony przez twoją nieczułość.

- Zaraz poczujesz się zraniony przez moją pięść. Spadaj!

- Evaaaans!

- Potter, prosisz się, żeby cię skrzywdzić.

- Raczej o buziaka.

- Przeginasz, Potter.

- Oj no, Evans, weź się umów. Będzie ci ze mną jak w niebie.

- Tak, jeśli od dziś niebo jest nową definicją piekła. Spadaj, Potter!

- Dlaczego jesteś tak nieczuła na moje próby, Evans?

- Dlaczego jesteś takim bezmózgim matołem, Potter i nie pojmujesz odmowy?

- Evaaans...

- Poootter...

- Lily, Liluś, Lileńko...

- Gumochłonie, pancerniku, galopujący hipogryfie...

- Umów się, co ci szkodzi?

- Naprawdę chcesz, żebym zrobiła ci listę powodów?

- Evans i tak wiem, że coś do mnie czujesz...

- Tak, czuję, Potter. NIENAWIDZĘ CIE!

Nareszcie podziałało. Spojrzał na mnie żałosnym wzrokiem, który nagle przywiódł mi na myśl zaszczute zwierze. Wstał z kanapy, którą oboje zajmowaliśmy i opuścił pomieszczenie.

Jeszcze tego wieczoru byłam świadkiem jak całował się z Kate. Sama nie wiedziałam, dlaczego w moim sercu coś szarpało się boleśnie, kiedy na to patrzyłam. Przecież nie czułam do Pottera absolutni nic, byłam tego pewna. Owszem, był przystojny, zniewalająco pachniał i od czasu do czasu potrafił zachować się przyzwoicie. Ale nic poza tym. Kiedy właściwie uświadomiłam sobie, że to nieprawda? Chyba podczas imprezy z okazji moich siedemnastych urodzin, którą urządziły mi dziewczyny. Cały wieczór patrzyłam na szczęśliwą Kate w objęciach Pottera, a serce ściskał mi jakś dziwny żal. W którymś momencie uświadomiłam sobie, że chciałabym znaleźć się na miejscy dziewczyny.

* * *

Pokłóciłam się z Kate. Poszło o jakąś błahostkę, ale skończyło się tak, że wykrzyczałam dziewczynie to, co czuję do Pottera. Co właściwie czuję? Sama nie wiem. Chciałabym myśleć, że nie, ale zawsze byłam przeciwna oszukiwaniu samej siebie. Cóż, Potter miał inną, którą była moją przyjaciółka i chyba musiałam to zaakceptować. Tyle tylko, czy Kate nadal była moją przyjaciółką? Po słowach, które padły podczas naszej kłótni nie jestem tego już pewna.

* * *

- Lilka, czy ty mnie w ogóle słuchasz? - zapytała poirytowana Anabell. Ostatnio nie mogłam się na niczym skupić. Brakowało mi zaczepek Pottera, a jeszcze bardziej dołował mnie fakt, że zachowuję się jak jedna z tych głupich, pustych, zakochanych dziewczyn.

- Wybacz, An, nie mogę się skupić - powiedziałam i bez słowa wyjaśnienia wyszłam z dormitorium. W pokoju wspólnym czekała na mnie zaskakująca scena. Potter krzyczał na Kate, a po jej twarzy płynęły łzy.

- Gdzieś mam co do mnie czujesz, Kate! Od początku jasno przedstawiłem ci zasady. Chciałem, żeby Evans była zazdrosna, ale teraz widzę, że to nie daje efektów. Poza tym, jesteś bardzo męcząca.

-James! - krzyknęła. -James, jestem z tobą w ciąży!

- Kate nie bądź żałosna. Nigdy nie doszło między nami do niczego poza pocałunkami.

- Ale ja cię kocham! Nie możesz mnie tak zostawić, nie masz prawa!

- Nie? To patrz – rzekł i ruszył w stronę dormitorium. Niestety, nie zauważył mnie i już po chwili oboje leżeliśmy na ziemi.

- Evans...

- Jesteś skończonym dupkiem, Potter! - warknęłam, spychając go z siebie i wstając.

- Ale, Evans, inaczej nie zwracałaś na mnie uwagi!

- Daruj sobie, Potter – powiedziała wściekle Anabell, przytulając mnie do siebie ramieniem.

- Chodź, Lily – rzekła Alicja, ciągnąc mnie do dormitorium.

* * *

Kolejne dni były dla mnie trudne. Byłam całkowicie zagubiona w swoich uczuciach, ale jednego byłam pewna - nie chciałam widzieć na oczy ani Kate, ani Pottera. Pewnego marcowego wieczora wróciłam padnięta z kolejnej nieudanej randki z Krukonem, który okazał się być potwornym nudziarzem. Postanowiłam się wykąpać. Kate ostatnio wracała kiedy już spałyśmy, a wychodziła zanim się obudziłyśmy więc nie było jej w dormitorium. Nie specjalnie rozpaczałam z tego powodu. Wciąż byłam na nią zła. Weszłam do łazienki i odkręciłam wodę w wannie, lecz zaniepokoiły mnie wrzaski z pokoju wspólnego, więc zeszłam zobaczyć co się dzieje.

- POTTER I BLACK! JA WAS ZAMORDUJE! – Krzyki Minerwy McGonagall słyszał cały Hogwart, a ja w myślach rozważałam, czy aby nie powinno się jej wpisać do „wielkiej księgi rekordów Guinnessa”.

Weszłam do pomieszczenia i tam zastałam wściekłą nauczycielkę transmutacji oraz Blacka, stającego z rozbawioną miną.

- CZYLI UWAŻASZ ZA BARDZO ZABAWNE PRZYKLEIĆ WSZYSTKIE SKRZATY DOMOWE W KUCHNI DO ŚCIAN?!

- Tak jest, pani profesor.

- PORAZ OSTATNI PYTAM SIĘ, CZY POTTER BRAŁ W TYM UDZIAŁ?! NIE UWIERZĘ, ŻE SAM WYMYŚLIŁEŚ COŚ TAK GŁUPIEGO!

- Wątpi pani w moją inteligencję? - zapytał Syriusz, łapiąc się teatralnie za serce.

- Nie, Black, wątpiłam w nią, kiedy pierwszy raz przekroczyłeś próg tej szkoły. Teraz jestem pewna, że ty jej zwyczajnie nie posiadasz!

Black miał coś odpyskować, kiedy nagle do pokoju wspólnego przez obraz Grubej Damy wtoczył się pijany Potter.

- Dziń dbry pani psor – wydukał, ledwo trzymając się na nogach.

- Potter?!

-Tak, chba taak… Lily… moja Lilka. - Dostrzegł mnie i zanim zdążyłam cokolwiek zrobić, już mnie całował. Odepchnęłam go od siebie z taką siłą, że upadł pod nogi oniemiałej z wściekłości profesorki. W tym stanie z pewnością nie pachniał w sposób, który mógłby skłonić mnie do czegokolwiek, chyba, że do wymiotów.

- To się wkopał, łoś jeden - mruknął Black.

- Tyko ne łos! Jelen jestem!

- POTTER MASZ SZLABAN DO KOŃCA ROKU SZKOLNEGO RAZEM Z BLACKIEM!

- To nas załatwiłeś, stary…

Miałam ochotę wybuchnąć śmiechem, ale zamiast tego wróciłam do dormitorium.

* * *

- Anabell, może zamiast narzekać, że Remus nie zwraca na ciebie uwagi to zrób coś z tym i ty do niego zagadaj!

- Och tobie to łatwo powiedzieć, Frank szaleje za tobą od trzeciej klasy.

- Tak, ale ty jesteś ładniejsza ode mnie i po prostu nie da się ciebie nie lubić.

- Wygląd to nie wszystko! Liczy się wnętrze… A poza tym, ja chyba nie jestem w jego typie.

- Dzień dobry, dzieciaki. Dobra, sprawdzimy obecność i bierzemy się do roboty - powiedział powszechnie lubiany profesor zaklęć. - Anabell Crage?

- Jestem

- Syriusz Black?

- Jestem

- Kate Jones?

- Nie ma.

- Peter Pettigrew?

- Jestem

- Lily Evans?

- Jestem

- James Potter?

- Nie ma

- I Alicja Carter?

- Jestem

Zdziwiona zauważyłam, że nie ma Pottera i Kate.

- Black! Gdzie jest Potter? – szepnęłam w stronę bruneta, siedzącego przede mną

- Szykuje kawał.

- CO?! Jaki znowu kawał?!

- Zaraz się przekonasz -odparł z iście huncwockim uśmiechem na twarzy. Miał rację, bo nawet nie zdążyłam zapytać, co ma na myśli, a drzwi do klasy otworzyły się i wleciały do niej chochliki robiąc okropny bałagan. Profesor zrobiłby z nimi porządek, gdyby nie Black, który gwizdnął mu różdżkę, kiedy ten nie patrzył. Wszyscy zaczęli uciekać z sali, bo małe złośliwe stworki zaczęły wylewać wszystkim na głowy atrament. Jeden z chochlików uwziął się na mnie. Pewnie uciekłabym mu, gdyby nie Potter, który pojawił się nie wiadomo skąd i przytrzymał mnie. Cała uwalona atramentem spojrzałam mu prosto w oczy. Znów poczułam ten zapach. Niech go licho, ale piżm zmieszany z cytryną i czekoladą pachniał nieziemsko. Nasze twarze zaczęły się do siebie zbliżaj, a jego delikatna dłoń wsunęła się w moje włosy.

- Muszę iść – powiedziała, odsuwając się od niego gwałtownie. Złapałam za pasek torby i wybiegłam z klasy, jakby mnie ktoś gonił.

- Evans, a umówisz się? - Usłyszałam za sobą i mimowolnie uśmiechnęłam się delikatnie.

* * *

- Dziewczyny!

Wtargnęłam jak burza do dormitorium, w którym zastałam niewyobrażalny bałagan. Na ziemi leżało pełno ubrań i kosmetyków. No tak, nic nowego. Zazwyczaj wpychałyśmy to wszystko pod łóżka i udawałyśmy, że jest czysto.

- Co jest, Lil? - zapytała Alicja, zaskoczona moim „wejściem smoka”.

- Nie uwierzycie... Prawie się całowałam.

- O Słodki Merlinie! Z kim?

- Z Potterem – odparłam.

Na tę nowinę Alicja spadła z łóżka, na którym przysiadła przed chwilą. Nie zwróciłam na to większej uwagi.

- Wiem, jestem głupia. Głupia jak but Filcha, ale... Sama nie wiem. On... Słodki Merlinie, nie wiem co powiedzieć... Ja... ja chyba się zakochałam.

Jednak Alicja dalej nie wstawała z podłogi. Zaniepokojona podeszłam do niej, a ta co? Ze śmiechu się tam turlała.

- Ty małpo! Ja ci tu o moich problemach miłosnych opowiadam, a ty się ze śmiechu tarzasz?

Na moją zemstę nie musiała długo czekać, bowiem rozpętałam wielką bitwę na poduszki. Po chwili do dormitorium weszła Anabell, która dosyć szybo się do nas przyłączyła. Tak dobrze dawno się nie bawiłam. Odpuściłyśmy sobie resztę lekcji i zaczęłyśmy sobie opowiadać o chłopakach. Okazało się, że Anabell zdobyła się po lekcji na odwagę i umówiła się z Remusem, a Alicja ma w sobotę randkę z Frankiem. Świetnie, czyli zostanę sama. W sobotę było wyjście do wioski, ale ja się nie wybierałam. Z jednej strony mogłam pójść z Potterem, ale... ale chyba nie pozwalała mi na to moja duma.

Ni z tego ni z owego zachciało mi się czekolady i przypomniałam sobie, że powinnam mieć jeszcze całą tabliczkę w kufrze. Kiedy jej szukałam, natknęłam się na zdjęcie. Nie magiczne, ale zwyczajne, mugolskie. Postacie nie ruszały się na nim. Kiedy na nie spojrzałam, poczułam ukłucie w sercu. Byłam na nim ja i Severus. Zdjęcie zrobił nam jakiś uprzejmy przechodzień. Mieliśmy na nim po jedenaście lat i wyglądaliśmy na takich szczęśliwych. Chyba już miałam plan na sobotę. Musiałam się upewnić, że ze Snape'em wszystko zostało definitywnie skończone.

 

poniedziałek, 27 października 2014

Rozdział 6 - Złamany nos i szlaban za niewinność

Grudzień - jest tak zimno, że łóżko mam ochotę opuszczać jedynie w grubej kurtce. Jutro święta. W szkole zostałam tylko ja, Huncwoci, kilku Krukonów, Puchonów i Snape. Kilka dni wcześniej w Hogsmeade kupiłam wszystkie prezenty. Te zakupy przypomniały mi o świętach sprzed roku. Spędziłyśmy je razem – ja, Alicja, Kate i Anastazja. Ręka automatycznie powędrowała mi do diamentowej bransoletki. Czasami wciąż śniłam o tamtym zielonym świetle i jej martwym ciele, uderzającym o podłogę.

Szłam korytarzem rozmyślając o Anastazji i z nieuwagi wpadłam na kogoś. Podniosłam wzrok i dostrzegłam Severusa. Zacisnęłam lekko zęby. Już miałam przeprosić, jednak on nawet nie dał dojść mi do słowa.

- Daruj sobie, Evans! - warknął, wymijając mnie.

- Co? Pewnie nie potrzebujesz przeprosin szlamy, no nie? - zakpiłam. W tym momencie zza rogu wyłonili Huncwoci w pełnym składzie.

- Nie, nie potrzebuje przeprosin idiotki, która robi maślane oczy do Pottera i flirtuje z każdym napotkanym chłopakiem – powiedział z obrzydliwym uśmiechem.

Uniosłam rękę, aby wymierzyć mu policzek, ale uprzedziło mnie dwóch chłopaków, którzy rzucili się na chłopaka, którego jakimś cudem, nazywałam kiedyś przyjacielem.. Byłam przerażona. Nagle zza rogu ponownie ktoś się wyłonił. Na szczęście była to McGonagall. Spojrzała oniemiała na scenę rozgrywającą się przed nią. Syriusz i James przerabiali Snape'a na miazgę, Remus z przygryzioną wargą rozważał, czy im pomóc, Peter próbował stopić się ze ścianą, a ja nie miałam pojęcia co zrobić. Profesorka zaklęciem rozdzieliła chłopaków po czym zwróciła się do mnie.

- Co tu się wydarzyło Evans? - zapytała chłodno.

Merlinie i co ja miałam zrobić? Przecież jeśli powiedziałabym prawdę profesorka wywaliłaby ich ze szkoły, zwłaszcza, że to co leżało na podłodze bardziej przypominało miazgę niż Snape’a. Pozostało mi jedno. Kłamać.

- Pani profesor – przygryzłam wargę - to było tak, że wpadłam na Snape’a i on nazwał mnie…cóż, obraził mnie i Potter to usłyszał. Kazał mu mnie przeprosić no, ale on… uderzył Pottera i zaczęli się bić. Syriusz i Remus próbowali ich rozdzielić, a Peter miał iść po jakiegoś nauczyciela i… i to chyba wszystko, resztę pani widziała.

- Hmm, to nie zmienia faktu, że wszyscy zachowaliście się karygodnie. Żadne z was nie miało prawa wymierzać sprawiedliwości na własną rękę, a wcale nie widziałam, żeby pan Pettigrew spieszył się z pójściem po nauczyciela. Slytherin i Gryffindor tracą po trzydzieści punktów za bójkę. A Gryffindor zyskuje po 20 punktów za Lupina i Blacka, którzy odpowiednio zareagowali. Evans, na przyszłość bądź ostrożniejsza.

-Oczywiście pani profesor.

O słodki Merlinie, udało się. Przecież gdybym tak nie nabujała, to chłopcy mieliby przerąbane. Profesorka zabrała nieprzytomnego Snape'a do Skrzydła Szpitalnego, nam kazała wracać do dormitoriów.

Szliśmy więc w milczeniu, które w końcu przerwał Potter.

- Dzięki Evans – rzekł, czochrając swoje włosy z lekkim zakłopotaniem. - Gdyby nie tym, moglibyśmy wylecieć ze szkoły... Rodzice zabiliby mnie.

-To ja dziękuję, broniliście mnie – powiedziałam ze smutnym uśmiechem. - Chociaż na przyszłość nie róbcie tego więcej, on nie jest tego wart.

Potter spojrzał na mnie, jak na wariatkę i wiedziałam dobrze, że jeśli przyjdzie taka potrzeba, zrobi ponownie to, co zrobił dziś.

- On naprawdę kiedyś taki nie był – powiedziałam po jakimś czasie, nagle pragnąc znaleźć jakieś usprawiedliwienie dla Severusa.

Potter westchnął ciężko.

- Evans, to już nie jest twój przyjaciel, którego wyśmialiśmy z Syriuszem w pociągu do Hogwartu gdy mieliśmy jedenaście lat. Wiem że ciężko ci to zaakceptować, ale ludzie się zmieniają.

Tym razem to ja westchnęłam, ale nic już nie powiedziałam.

* * *

-GDZIE SĄ TE BEZMYŚLNE MATOŁY?! - krzyknęła McGonagall tak głośno, że słychać ją było chyba w całym zamku. Siedziałam spokojnie z Huncwotami (dziwnie spokojnymi jak na nich) kiedy do pokoju wspólnego Gryffindoru wpadła nauczycielka transmutacji, cała czerwona ze złości. Namierzyła wzrokiem naszą grupę i ruszyła w tę stronę. Trzeba przyznać, że wyglądała wyjątkowo strasznie. Spojrzałam na chłopców, ale oni przyzwyczajeni do tego widoku siedzieli z obojętnymi minami. Syriusz ostentacyjnie oglądał swoje paznokcie, Remus czytał książkę, choć jego wzrok nie biegał po tekście, James oglądał jakieś czasopismo, lecz zdradzało go, że trzymał je do góry nogami.

- Taki widok to normalka – rzekł do mnie Peter, pogwizdując wesoło.

- Czy to wy wpadliście na, jakże genialny pomysł, przemalowania mojego gabinetu na różowo? - zapytała, trzęsącym się ze wściekłości, tonem.

- Tak jest, pani profesor – odparł spokojnym, wręcz zrelaksowanym tonem, Potter uśmiechając się promiennie i odkładając czasopismo na stolik. Dobrze wiedział, że igra z wytrzymałością psychiczną profesorki.

- CZY WY OSZALELIŚCIE?!

- Nie sądzę, pani profesor. Gdybyśmy zwariowali, bylibyśmy u Świętego Munga. Prawdę mówiąc, to zastanawiam się, dlaczego moja rodzinka jest jeszcze na wolności, ale to już inna sprawa - odezwał się Syriusz znudzonym z kolei tonem.

To przekraczało wytrzymałość profesorki. Oczyma wyobraźni niemal widziałam parę buchającą z jej nozdrzy.

- Lupin, za nie spełnianie obowiązków prefekta i nie przyhamowanie swoich przyjaciół zarobiłeś właśnie miesięczny szlaban i minus trzydzieści punktów dla Gryffindoru. Evans, jeśli się nie mylę to ty też jesteś prefektem! I jeszcze minus trzydzieści za pannę Evans, pani też ma szlaban, może zaczniecie wykonywać swoje obowiązki, a wy - zwróciła się do reszty Huncwotów - przestaniecie w końcu psocić, jeśli wasi przyjaciele za to oberwą.

Zamurowało mnie. Zostałam ukarana za niewinność. Najgorsze było to, że szlabany u Minerwy były okropne. James Syriusz i Peter posłali nam przepraszające spojrzenia, ale ja wściekła odeszłam do dormitorium.

* * *

Święta, a ja na kolanach szoruje podłogę. Obok mnie, w podobnej sytuacji, Remus cały spocony psioczy na resztę Huncwotów i McGonagall. Byłam już wykończona, szorowaliśmy tę podłogę już blisko cztery godziny. Profesorka powiedziała nam, że przyjdzie nam powiedzieć kiedy będziemy mogli iść, ale na razie nigdzie jej nie widziałam. Dosłownie leżałam szorując ten głupi kawałek podłogi. Czułam, że jutro będę miała straszne zakwasy. Do tego wszystkiego byłam śmiertelnie obrażona na resztę Huncwotów, którym ten kawał uszedł na sucho.

- Masz debilnych przyjaciół - warknęłam po raz tysięczny w stronę Remusa. Wiedziałam że Remus oddałby życie za przyjaciół, ale w kwestii ich inteligencji oboje jesteśmy zgodni.

- Wiem, Lily - odpowiedział mi, również po raz tysięczny, Remus. Westchnęłam i zabrałam się za ponowne szorowanie podłogi. Nawiasem mówiąc to czyściłam ten fragment od ponad godziny.

* * *

Sylwester. Siedzę w pokoju wspólnym Gryffindoru z Remusem i Peterem. Potter z Blackiem poszli do Hogsmeade po jakiś alkohol. Gdyby rodzice się dowiedzieli, oj byłabym martwa...

- Lily, nie poszłabyś ze mną do Hogsmeade w sobotę, za tydzień? - zapytał po długim milczeniu Peter.

- Peter, jak Potter dowie się, że próbujesz mnie podrywać, to największym kawałkiem, jaki z ciebie zostanie będzie palec, jasne? - odparłam niezbyt przyjaźnie. Dalej boczyłam się na chłopaków o szlaban u McGonagall. Nawet dzisiaj byłam z Remusem odpracowywać szlaban i nic nie wskazywało, żeby profesorce zmiękło serce.

- Wcale cię nie podrywam - pisnął Peter, jednak czerwone plamy na policzkach zdradzały, że kłamie.

- Wiesz co Remi, ja dzisiaj nie piję. Chcesz, to możesz się upić razem z tymi matołami, a ja przypilnuję, żebyście nie zrobili nic głupiego.

- Jesteś pewna, Lily?

- Tak, jestem pewna. Dalej wszystko mnie boli od mycia szyb, a nie chcę żeby jutro do tego bólu doszedł kac.

- Jak wolisz - odparł na to Lupin i wzruszył ramionami. Po dziesięciu minutach wrócili chłopcy, niosąc całe naręcza Ognistej Whisky.

- Chłopaki, dzisiaj pijemy kulturalnie. Po trzy szklanki i koniec, jasne? Chociaż raz w życiu zachowajmy się przy damie, jak należy. Tak właściwie to ten alkohol musi jeszcze starczyć na imprezkę urodzinową Luńka, ale to szczegół - powiedział Potter, rzucając mi przepraszające spojrzenie. Westchnęłam z rezygnacją, ukrywając twarz w dłoniach. Już ja wiedziałam, jak skończy się to ich kulturalne picie.

CZTERY GODZINY PÓŹNIEJ:

- Staly, ja si mowie, ta dziewczyna to byla ob-obledna. I taak się paczy na mnie, a ja jej taaki tekst walę: bejbee, co slychac, chcesz się umówić? Bo ja się zastanowić msze. - Pijany jak nie wiem co, Syriusz opowiadał historię swojego wakacyjnego podrywu, niemniej pijanemu Rogaczowi, Glizdogonowi i Lunatykowi. Muzyka grała dosyć głośno i kiedy już zbierałam się spać, usłyszałam mój ulubiony kawałek. Wstałam z fotel i zaczęłam podrygiwać w rytm muzyki. Po chwili przyłączyli się do mnie chłopcy, ledwo trzymający się na nogach. Nagle podszedł do mnie Potter, spojrzał głęboko w oczy i… pocałował mnie. Odepchnęłam go od siebie mocno, po czym przyłożyłam z pięści w twarz tak mocno, że na bank złamałam mu nos.

- Potter, jeśli jeszcze raz pocałujesz mnie w brew mojej woli, to przysięgam że złamie co coś więcej niż nos. Koniec imprezy, do dormitoriów! - Machnęłam różdżką i głośniki zniknęły. Chłopcy jęknęli i wkurzeni spojrzeli na Pottera, który zbierał się z podłogi.

-Już do dormitorium, bo pójdę po McGonagall! - Huncwoci od razu dostali skrzydeł. Już po minucie weszłam do swojego dormitorium. Byłam przerażona. Kiedy Potter mnie pocałował przez sekundę chciałam odwzajemnić pocałunek. Oczywiście tą chęć po chwili wyparła żądza mordu. Postanowiłam więc dać sobie z tym spokój i poszłam spać.

* * *

Następnego dnia, kiedy zeszłam do pokoju wspólnego, zobaczyłam Huncwotów z obolałymi minami. Brakowało tylko Pottera.

- Cześć, gdzie macie, Pottera? - zapytałam.

- Evans, błagam cię, nie krzycz tak, głowa mi pęka. Rogaty jest w skrzydle szpitalnym, bo wczoraj pewna ruda złośnica nos mu przestawiła - odparł Syriusz, krzywiąc się na dźwięk własnego głosu. Dziękowałam Merlinowi, że wczoraj nie piłam. Kiedy spojrzałam na Remusa, utwierdziłam się w przekonaniu, że dzisiaj bym umierała.

- Remus, pamiętaj że dziś o piętnastej odwalamy szlaban.

- Jasne - odparł krótko. Spojrzałam na niego z politowaniem.

- Oj, Remus. Ty alkoholiku. - Zaczęłam się śmiać za co oberwałam poduszką od Glizdogona, który też cierpiał po wczorajszym pijaństwie Do pokoju wkroczył Potter.

- Musiała od nowa łamać mi nos bo przez noc zaczął już się zrastać. Poza łamaniem nic nie bolało – rzekł, rzucając mi spojrzenia pełne wyrzutu.

- Na przyszłość będziesz trzymał język w gębie, a nie w moich ustach - odrzekłam zirytowana. - Nikt nie kazał ci się rzucać na mnie jak jakiś dzikus.

-Ech, Evans, jak ty wszystko utrudniasz. Przecież i tak będziesz moja.

- NIDOCZEKANIE TWOJE, POTTER! - krzyknęłam, na co Syriusz jęknął.

- No nie wiem, skarbie, jeszcze trochę i będziesz za mną biegać z wywieszonym językiem.

Otworzyłam szeroko oczy, nie wierząc w to, co słyszę. Potter rozwalił się w fotelu, patrząc na mnie z bezczelnym uśmiechem. Zamachnęłam się z całej siły i uderzyłam chłopaka w twarz. I tyle, jeśli chodzi o nasze życie w zgodzie. 

niedziela, 26 października 2014

Rozdział 5 - Kłótnia i przyjaźń, czyli coś się kończy, a coś zaczyna.

Pokłóciłam się z przyjaciółkami. Kate nakrzyczała na mnie, twierdząc, że kompletnie nie interesuję się ich problemami, i że jestem zbyt zapatrzona w siebie i moje własne życie. Nie miałam pojęcia, że tak odebrały mój żal po utracie Severusa. Faktycznie, przed wakacjami nieco się od nich odsunęłam, lecz sądziłam, że to rozumieją. Potrzebowałam czasu na żałobę po stracie najlepszego przyjaciela, by móc dojść do siebie i być w jeszcze lepszej formie. Naprawdę nie chciałam tym zranić Alicji i Kate, jednak one były głuche na moje argumenty. Skończyło się tak, że wypadłam z dormitorium ze łzami na pliczkach, nie zważając, że Alicja woła za mną jakby z żale w głosie. Nagle dotarło do mnie, że miały świętą rację. Przez niemal całe wakacje ignorowałam ich listy, nie chciałam z nimi rozmawiać, a kiedy wróciłam do Hogwartu, wciąż byłam zbyt zapatrzona w siebie, by dostrzec, że z Kate coś się dzieje. Otóż, podczas naszej kłótni wyszło na jaw, że dziewczyna jest zakochana w kimś, kto nie odwzajemnia jej uczucia. Tak więc biegłam przed siebie ze łzami w oczach, kiedy nagle wpadłam na kogoś. Coraz częściej zaczynam wierzyć w to przeklęte prawo Murphy'ego.

- Evans, kotku, lecisz na mnie – roześmiał się Potter.

- Daj mi spokój! - warknęłam, odepchnęłam go i pobiegłam w miejsce, w które szłam zawsze, kiedy było mi źle czyli nad jezioro. Było jeszcze dosyć wcześnie, ale byłam pewna, że niedługo miały zacząć się lekcje. Pierwszy raz w życiu postanowiłam zrobić sobie wolne. W końcu dałam upust emocjom, które się we mnie nagromadziły. Kiedy tak sobie spokojnie płakałam, ktoś do mnie podszedł.

- Evans, co się stało? - zapytał niespodziewanie delikatnie Potter.

- Jestem wredną, rudą zołzą - odpowiedziałam łkając.

- Och, Evans, jesteś ruda i wredna, ale nie jesteś zołzą.

- A właśnie że jestem! Widzę tylko czubek własnego nosa i mam w nosie problemy innych.

- Chodzi o to co powiedziała Jones i Carter?

- Skąd wiesz?

- Krzyczały tak, że ciężko było nie słyszeć, ale Evans, one nie mają racji. W styczniu widziałaś śmierć swojej przyjaciółki, a w czerwcu straciłaś przyjaciela. Może i go nienawidzę, ale wiem co czujesz bo umiem sobie wyobrazić co czułbym, gdybym musiał patrzeć na śmierć Syriusza.

Popatrzyłam na niego zdziwiona, ocierając łzy. Nie wiedziałam, że Potter potrafi być tak dojrzały.

- Dzięki, Potter – powiedziałam z lekkim uśmiechem.

- Dla ciebie wszystko, Evans.

- Nie zaczynaj znowu – ostrzegłam go.

- I tak będziesz moja, Evans, zobaczysz.

- Ktoś tu się chyba nie wyspał. Możesz sobie pomarzyć, Potter.

* * *

Kiedy wieczorem weszłam do dormitorium, przeżyłam szok. Na łóżku, które od śmierci Anastazji było puste, siedziała dziewczyna z długimi, brązowymi włosami. Miała delikatne kości policzkowe i skórę w kolorze kości słoniowej. Całość dopełniały piękne, niebieskie oczy.

- Cześć, jestem Anabell, nowa - mówiąc to, uśmiechnęła się promiennie.

- Cześć – rzekłam, podając jej rękę – Lily Evans.

Dziewczyna okazała się być idealną towarzyszką. Była pełna optymizmu, a usta po prostu jej się nie zamykały. Nie narzekałam, lubiłam takie osoby. Kojarzyła mi się kimś, kto zawsze robi wszystko bezinteresownie, nie patrząc przy tym na własną korzyść.

Kiedy po tygodniu pogodziłam się z przyjaciółkami, we czwórkę stworzyłyśmy nierozdzielną paczkę. Anabell dość szybko stwierdziła, że z chłopaków podoba jej się Remus, ale wiedziałam, że nie należy ona do tego typu dziewczyn, które poza chłopakami świata nie widzą. Coś jednak podpowiadało mi, że z zauroczenia Anabell w przyszłości nie wyniknie nic dobrego.

* * *

Październik w tym roku był wyjątkowo ponury. Za oknem wciąż padało i grzmiało, wieczory były zimne i szare. Ogólnie w zamku panowała przygnębiająca atmosfera, którą rozjaśniała nieco perspektywa zbliżającej się nocy duchów.

Wracałam kolacji, kiedy zamyślona wpadłam na Pottera.

- Wybacz – powiedziałam, z zakłopotaniem odgarniając włosy za ucho.

- Nic się nie stało, Evans, ale właściwie dobrze, że na ciebie wpadłem.

- Jeśli być szczerym, to ja wpadłam na ciebie, Potter – rzekłam z delikatnym zażenowaniem i rumieńcem na policzkach. Nie miałam pojęcia, dlaczego jestem tak skrępowana przy chłopaku, w końcu to tylko Potter!

- Tak, tak – powiedział, machając lekceważąco ręką, jakby chcąc dać znać, że to nie jest w tej chwili ani trochę ważne. - Chciałem zapytać czy nie widziałaś Łapy, nie mogę go znaleźć.

- Nie wiedziałam go, może jest w bibliotece – zaproponowałam, wzruszając ramionami.

Chłopak spojrzał na mnie z wytrzeszczonymi w komicznym oburzeniu oczami.

- Kiedy Syriusz Black, jeden z członków szlachetnej grupy Huncwotów, przekroczy tego... tego cmentarzyska zła, wtedy wiedz, że to już koniec świata.

- Nie zaczynaj, Potter – powiedziałam, przewracając oczami i kierując się w stronę schodów.

- Czekaj! - zawołał chłopak, łapiąc mnie za rękę. Z jakiegoś powodu, od jego dotyku przeszły mnie słodkie dreszcze. W myślach natychmiast skarciłam się za to uczucie.

- Czego ty chcesz, Potter? - warknęłam zirytowana.

- Mogłabyś poszukać go ze mną na błoniach?

- Potter, ja nie jestem detektywem. Widocznie Black miał cię dość i dał nogę. Jak zgłodnieje, to wróci.

- Evans, daj spokój, chodź – jęknął.

- Nie mogę, jest dużo zadane – palnęłam.

- Ruda, jest piątek! - rzekł, patrząc na mnie z politowaniem.

- Na dworze jest za zimno – spróbowałam raz jeszcze. Naprawdę nie wiedziałam, dlaczego, ale coś mi mówiło, że to nie jest dobry pomysł.

- Pożyczę ci swoją bluzę.

- Och, no dobra, chodź! Im szybciej go znajdziemy, tym szybciej będę mogła sobie pójść.

Więc poszliśmy. Na błoniach było ciemno i zimno, ale Potter wywiązał się ze swojej obietnicy i szłam opatulona w jego bluzę, która była na mnie o dobre trzy rozmiary za duża, a do tego tak rozkosznie pachniała. Cytryna, piżm i czekolada.

Gdy już oddaliliśmy się od szkoły, nagle kogoś zobaczyłam. Tym kimś okazał się być Black, a kiedy zobaczyłam jego minę, już wiedziałam, że dałam się wciągnąć w huncwocki podstęp. Oniemiała własną głupotom, spojrzałam na jego ręce, w których miał wiadra pełne balonów z wodą.

- O nie! Nie zrobicie tego! - krzyknęłam z komiczną paniką.

- Jesteś pewna? - zapytał Black, unosząc bezczelnie brew.

Już wiedziałam, że nie wrócę z błoni sucha. Rozejrzałam się dookoła i dojrzałam moją jedyną deskę ratunku - drzewo. Pobiegłam w jego stronę z chłopacy za mną, rzucając mokre pociski. Cudem uniknęłam trafienia. Na szczęście byłam dobra we wspinaczce. Zanim się obejrzałam, byłam już na szczycie bardzo wysokiego drzewa, gdzie chłopcy nie mieli szansy dorzucić balonów z wodą. Kiedy się wspinałam, umknął mi tylko jeden, bardzo drobny szczegół byłam dobra we wspinaczce, ale beznadziejna w schodzeniu. Black i Potter zrozumieli, że prędko stamtąd nie zejdę, więc zaczęli wojnę między sobą. Ja w tym czasie niezdarnie próbowałam zejść z drzewa, ale oczywiście nic z tego nie wyszło.

- Hej, Evans! Skończyła nam się amunicja, możesz zejść - zawołał Potter, który jeszcze się nie domyślił, że utknęłam. Niech diabli wezmą moją dumę, nie miałam zamiaru dać mu satyfskakcji.

- Jeszcze tu posiedzę.

- Utknęłaś!

- Wcale nie!

- Skoro tak mówisz… Chodź Łapa, idziemy.

- No dobra, utknęłam.

Rogacz i Łapa zanieśli się szaleńczym śmiechem, a ja poirytowana czekałam aż skończą.

- Mam pomysł, poczekajcie tu - rzekł James i już go nie było. Nie czekaliśmy długo. Po chwili wrócił ze swoją miotłą w ręku.

Wsiadł na nią i już był przy mnie.

- No Evans, masz ochotę na przejażdżkę? - zapytał z łobuzerskim uśmiechem.

Nie miałam wyjścia, choć wiedziałam, że Potter nie przepuści okazji, aby popsuć mi humor. Oczywiście nie mogłam się mylić. Kilka sekund później śmigaliśmy w szaleńczym tempie po niebie, a mi przed oczami migało całe życie. W tym krótkim momencie przypomniałam sobie wszystkie możliwe modlitwy. Trzymałam się go z całej siły, zagryzając wargę, by nie krzyczeć. Jeśli czegoś bałam się najbardziej, były to miotły. Od dzieciństwa cierpiałam na okropny lęk wysokości. Potter jednak nie zamierzał szybko odstawić mnie na ziemię. Szybko zrozumiałam, że chłopak w powietrzu czuje się, jak w swoim żywiole. Nie do końca zdając sobie sprawę z tego, co robię, oparłam brodę na ramieniu Pottera, zamykając oczy i rozkoszując się jego zapachem. To mu trzeba było przynać – pachniał wspaniale. W końcu, po czasie, który wydawał mi się wiecznością, Potter wleciał przez okno do dormitorium Huncwotów.

- Potter! Coś ty sobie myślał?! - krzyknęłam dziko. - Mogłeś nas zabić.

- Przecież nic się nie stało, Evans. Nie pozwoliłbym ci spaść – powiedział dziwnym tonem.

- Jesteś matołem, PotterQ Uch, jak ja cię nienawidzę!

Dormitorium było puste. Remusa i Petera nigdzie nie było, a Black dopiero wracał błoni. Nagle wpadał mi do głowy słodki plan zemsty. Wyrwała różdżkę z kieszeni Pottera, żeby nie miał czym się bronić, a swoją własną rzuciłam zaklęcie porażenia ciała. Już zastanawiałam się co z nim zrobić, kiedy na łóżku dostrzegłam pelerynę niewidkę Pottera. Przykryłam go nią i dość brutalnie wepchnęłam pod łóżko. Uśmiechnęłam się do siebie, gratulując sobie w myślach własnego geniuszu.

* * *

Wstałam rano i weszłam do prawie pustego pokoju wspólnego, w którym panowała grobowa cisza. Jedyny dźwięk dobiegał ze strony dormitoriów chłopców. Pewnie dalej szukają Pottera. Postanowiłam się ulitować nad nim i powiedziałam Remusowi gdzie jest ich durny przyjaciel.

- Następnym razem nie będę taka miła Potter – ostrzegłam, kiedy Huncwoci w pełnym składzie weszli do pomieszczenia.

- Evans, jesteś nie możliwa -powiedział Remus z szerokim uśmiechem na twarzy.

Syriusz prychnął cicho.

- Tak, szkoda, że od czwartej rano zastanawialiśmy się gdzie jest nasz Rogacz, a okazało się że przez ten cały czas był pod własnym łóżkiem

Uśmiechnęłam się ślicznie, a mina Syriusza nieco złagodniała.

- Nigdy nie zrozumiem dziewczyn – mruknął, co wywołało mój chichot.

 

sobota, 25 października 2014

Rozdział 4 - Byliśmy przyjaciółmi, warto tu podkreślić czas przeszły

Wakacje były całkowicie beznadziejne. Złamałam nogę więc musiałam siedzieć w domu i znosić głupie docinki mojej siostry. Właściwie to nogę złamałam przez nią. Popchnęła mnie, kiedy szłam po schodach i jak nie ciężko zgadnąć, spadłam z nich. Petunia oczywiście rodzicom wmówiła, że to wszystko było nieszczęśliwym wypadkiem, a oni jakimś cudem jej uwierzyli. Naprawdę, czy nie potrafią pojąć, że Petunia ma mnie za największego na świecie wroga? Przecież równie dobrze mogłam sobie skręcić kark na tych schodach. Ciekawe, czy wtedy też wierzyliby w nieszczęśliwy wypadek.

Dosłownie każdego dnia dostawałam listy od Pottera, zawierające obszerne przeprosiny. Powoli zaczynałam współczuć jego sowie.

Raz w tygodniu przychodziły też listy od moich przyjaciółek.

Na Pokątną wybrałam się dopiero tydzień przed końcem wakacji, ponieważ wcześniej z moją nogą w gipsie daleko bym nie zaszła. Dobrze się złożyło z tym zdjęciem gipsu, bo akurat przyszły wyniki moich SUM'ów. Z większości przedmiotów dostałam Powyżej Oczekiwań. Jedynie z eliksirów dostałam Wybitny, a z Wróżbiarstwa Nędzny. Oczywiście, jak na moje szczęście przystało, na Pokątnej musiałam spotkać Jamesa. Chyba powoli zaczynam wierzyć w prawo Murphy'ego.

- Liluś!

- Tylko nie Liluś, Potter. Spieszę, więc...

- Nie wygłupiaj się, Liluś, przedstawię cię moim rodzicom.

I nim zdążyłam się sprzeciwić, już staliśmy przed jego rodzicami. Cóż, patrząc na miłą twarz mamy Jamesa, w życiu nie powiedziałabym, że ma tak bezczelnego i zakochanego w sobie syna. Oczywiście wolałam zachować ten komentarz dla siebie – jeszcze mi życie miłe.

- Mamo, Tato to jest Lily.

-Och, ta śliczna Lily, o której tyle nam opowiadałeś? - zapytał jego ojciec, a ja nie mogłam nie dostrzec uderzającego podobieństwa między tą dwójką. Prawie rozdziawiłam usta. James był niemal idealną kopią swojego ojca – jedynie oczy ich różniły. Oczy Jamesa zawsze przywodziły mi na myśl czekoladę, natomiast oczy pana Pottera mogły być porównywane do oceanicznego błękitu.

- Dokładnie ta sama. Śliczna, prawda?

- Widzę, że moje nauki nie poszły na marne, synu. Masz dobry gust, James.

- Charles, James, przestańcie w tej chwili, biedna dziewczyna już wygląda jakby miała stopić się z podłogom, zawstydzacie ją – warknęła pani Potter, a ja posłałam jej wdzięczne spojrzenie. Kobieta uśmiechnęła się do mnie ciepło.

- Nie chcę być niegrzeczna – powiedziałam cicho – ale chyba muszę już iść.

- Oczywiście, kochanie, idź.

- Do widzenia państwu – przygryzłam wargę niezdecydowana. - No to do zobaczenia, James.

Chłopak spojrzał na mnie z zaskoczeniem, a mnie z jakiegoś powodu zrobiło się ciepło na sercu, gdy dostrzegłam iskierki radości w jego oczach.

                                                                        * * *

Weszłam do domu, ledwo trzymając się na nogach. W księgarni znalazłam cały ogrom przecudnych książek, które aż prosiły się, by je kupić. Cóż, mamę bardzo rozśmieszył widok mnie, wspinającej się po schodach z pięcioma torbami, wyładowanymi po brzegi prawie samymi książkami. W końcu tata ulitował się nade mną i wniósł je za mnie do mojego pokoju. Posłałam mu ciepły uśmiech i pocałowałam w policzek.

Resztę wakacji spędziłam na czytaniu moich nowych książek. Problem pojawił się, kiedy musiałam upchać je w kufrze. Koniec końców, mama dała mi jeszcze swoją torbę podróżną, kiedy nie mogła znieść już moich żałosnych spojrzeń, które wywołała we mnie konieczność zostawienia kilku książek w domu.

Na dworzec dotarłam chwile przed odjazdem pociągu. Pożegnałam się z rodzicami i jakoś weszłam do pociągu z moimi torbami, z których jedna zawierała same książki. Cóż, co ja poradzę, że tak bardzo lubię czytać? Kiedy już byłam w pociągu, chciałam poszukać wolnego przedziału, ale z tymi torbami nie było szans. Były po prostu zbyt ciężkie. Na szczęście zauważyłam Petera, więc postanowiłam wypróbować na nim swój urok osobisty.

- Peter – zawołałam słodko.

- O, cześć, Lily. Coś się stało?

- Wiesz, te walizki są okropnie ciężkie i potrzebuje kogoś silnego, kto mi z nimi pomoże - mówiąc to, mrugnęłam do niego znacząco, wewnątrz dusząc się ze śmiechu. Nie jedna osoba padłby, widząc grzeczną panią prefekt flirtującą bezwstydnie.

Peter na chwilę rozdziawił usta, ale szybko zdołał się opanować.

- Och! Mogę ci pomóc. Zanieśmy je do przedziału, gdzie siedzą James, Syriusz, Remus i twoje przyjaciółki.

Tak też zrobiliśmy. Kiedy weszłam do przedziału, James, Remus, Syriusz, Alicja i Kate nagle zamilkli. Nie dziwię im się. Musiało to wyglądać dość komicznie - szłam sobie jedynie z małą torebką, a za mną Peter dźwigał moje walizki, dysząc z wysiłku. Właściwie miałam lekki wyrzuty sumienia, ale w końcu życie jest po to, żeby się bawić. Jak nie teraz, to kiedy?

Gdy Peter odstawił walki półkę pocałowałam go w policzek, zostawiając na nim delikatny ślad po bladoróżowym błyszczyku.

- Jesteś kochany Peter -rzekłam i puściłam mu oko. Robiłam to głównie po to, żeby wkurzyć Jamesa. Jeszcze nie wybaczyłam mu tej akcji z czerwca, co to, to nie. W przedziale wciąż panowała głucha cisza.

- Co jest z wami ludzie, mam coś na twarzy, czy co? - powiedziałam z lekką irytacją.

- Nie, my po prostu… No, my… No wiesz… To znaczy… - jąkał się niezdarnie Syriusz.

- Świetnie, jeśli za rok uznacie, że chcecie mi powiedzieć, to będę patrolować korytarze - mówiąc to, wyjęłam z torebki odznakę Prefekta i przypięłam ją do bluzki.

- Idziesz Remi? - zwróciłam się do przyjaciela. W końcu on też jest prefektem, a jego towarzystwo zawsze mi odpowiadało.

- Tak, jasne. - Remus wyglądał jakby nagle otrząsnął się z jakiegoś transu.

* * *

- O co im chodziło? - zapytałam, kiedy przechadzaliśmy się między przedziałami, pilnując porządku.

- Och, no wiesz, w czerwcu tak wszystkich odepchnęłaś i byłaś strasznie załamana załamana po tej całej scysji ze Snape'em. Myśleliśmy, że jak przyjdziesz to wciąż będziesz zdołowana, a ty, nie dość, że uśmiechnięta, to jeszcze nam Petera podrywasz. Merlinie, widziałaś jego minę, kiedy go pocałowałaś?

Zachichotał cicho, a kiedy nasze spojrzenia się spotkały – moje zielone i jego bursztynowe – oboje wybuchnęliśmy śmiechem.

Uwielbiałam Remusa. Był taki naturalny, nigdy nie musiałam przy nim udawać. Rozumiał mnie jak nikt inny, i mimo swojej psotnej natury, zawsze potrafił dać mi dobrą radę. Spędziliśmy razem resztę podróży, która minęła nam w mgnieniu oka. Po uczcie powitalnej pokazaliśmy pierwszakom drogę do wieży Gryffindoru i wymieniając ostatnie uśmiechy, udaliśmy się do łóżek.

                                                                   * * *

Kiedy rano wstałam zdziwiona zauważyłam, że jest piąta rano. Nie chciało mi się spać, więc ubrałam się, wzięłam książkę i wyszłam na błonia. Usiadłam pod drzewem, które większość szkoły nazywała drzewem Huncwotów i zaczęłam czytać. Zwykle, kiedy czytam, po prostu odrywam się od rzeczywistości. Tak było i tym razem. Nawet nie zauważyłam, kiedy ktoś do mnie podszedł.

- Uroczo wyglądasz, kiedy czytasz. - Usłyszałam szept przy moim prawym uchu.

Podniosłam głowę do góry i zobaczyłam, nie Pottera jak się spodziewałam, lecz Severusa Snape’a. Wstałam i już zamierzałam odejść, kiedy on złapał mnie za rękę.

- Puść mnie, nie masz prawa mnie dotykać! - warknęłam, ale on nie puścił.

- Lily, chcę porozmawiać.

- Ale ja sobie tego nie życzę! - syknęłam wściekle i przyłożyłam mu w twarz książką, którą trzymałam w wolnej dłoni. I to poskutkowało. Puścił mnie i upadł na ziemię, trzymając się za nos.

- Lily, przecież się przyjaźnimy.

- Przyjaźniliśmy się, Severusie. Warto tu podkreślić czas przeszły. Mój przyjaciel umarł dla mnie w ostatnim dniu SUM’ów. Ty jesteś jego żałosną parodią.

Odeszłam, zostawiając Severusa z oczami pełnymi bólu. Moje oczy musiały wyglądać podobnie. Nie chciałam tego, nie chciałam kończyć naszej wieloletniej przyjaźni, ale co mogłam zrobić? To już nie był mój przyjaciel tylko osoba, która już nie może się doczekać, żeby zostać Śmierciożercą. I to bolało mnie najbardziej. To, że miałam go za przyjaciela, a on wbił mi nóż w plecy.

                                                               * * *

Szłam sobie spokojnie w niedzielę wieczorem, kiedy usłyszałam męskie głosy za rogiem. Przyśpieszyłam kroku. Miałam złe przeczucia.

Ktoś chyba coś krzyczał. Kiedy zobaczyłam tę scenę, aż rozdziawiłam usta. Potter i Black znowu znęcali się nad Snape’m. W pewnym momencie Severus zawisł do góry nogami, wtedy się ogarnęłam i podeszłam do nich. Nie wiem czemu, ale poczułam się w obowiązku mu pomóc.

- Cześć Potter, cześć Black. Znowu się nad nim znęcacie?

- Cześć Evans, co tam słychać? - zapytał z szerokim wyszerzem Black.

- Zostawcie go, bo będę musiała dać wam szlaban – powiedziałam z westchnięciem.

- Lilka nooo – jęknął Potter.

- Potter, nie jęcz tylko go puść!

- Co ci tak nagle na nim zależy?

- Nie zależy, ale jestem Prefektem jeśli nie zauważyłeś.

Poskutkowało i chwilę później, po Jamesie i Syriuszu nie było już śladu, a Severus zbierał się z podłogi.

- Lily, ja…

- Nie chcę tego słuchać - warknęłam i odeszłam zostawiając go samego.

                                                            * * *

No tak, dawno nic nie zmalowali - myślałam wściekle, próbując dojść pod salę do transmutacji. Woda sięgała mi do kolan. Mogłam być pewna jednej rzeczy – HUNCWOCI!

Nagle woda nagle zmieniła się w galaretkę, o bardzo gęstej konsystencji. Pokręciłam głową z niedowierzaniem. Skąd oni biorą te wszystkie, głupie pomysły?! Uświadomiłam sobie, że nie mogę się ruszyć. Tak samo jak osoby wokół mnie. Ta „galaretka” przygwoździła mnie do podłogi na dobre. Ale to nie był koniec atrakcji, no a jakże. W jednej chwili z sufitu zaczął lać się deszcz, tyle że nie leciała woda lecz różowa farba. Większość osób zaczęła krzyczeć, a inni – w tym ja - pomstować na Huncwotów. Och, gdyby to było wszystko. Po chwili coś wybuchnęło i widok zakrył mi dym, a kiedy opadł, obudził się we mnie instynkt mordercy. Cała byłam różowa, a mało tego miałam na sobie garnitur jak do ślubu. U chłopaków sytuacja wyglądała… hmm… ciekawiej, bo oni byli ubrani w suknie ślubne. W tle zaczął grać marsz weselny, a ja zgrzytnęłam zębami ze złości. I niespodziewanie wszystko ustało. Galaretka zniknęła, muzyka ucichła. Tylko my staliśmy i próbowaliśmy okiełznać mordercze zapędy. No tak, tego dzień nie mogłam zaliczyć do grona tych nudnych. Domycie tej głupiej farby zajęło mi dobrą godzinę, nie wspominając o walce o łazienkę. Następnego dnia cała klasa dostała niezły opieprz za to, że prawie nikt nie pojawił się na transmutacji. Każdy bowiem pobiegł do dormitorium pod prysznic. Oczywiście zajęło to dużo czasu, więc nie poszliśmy na pierwsze cztery lekcje. Jedynymi osobami, które dotarły szczęśliwie na transmutacje w stanie nienaruszonym, byli Huncwoci za co zostali wyróżnieni przez profesorkę. Kiedy spojrzałam na twarz Jamesa, coś dziwnie szarpnęło się w moim brzuchu. Postanowiłam zignorować to odczucie, nie wiedząc, że jest ono początkiem czegoś naprawdę wielkiego w moim życiu. Miłości, która za wiele, wiele lat, skarze mnie na śmierć.

                                                                         * * *

W piątek wieczorem byłam tak padnięta, że jedynie cud pozwolił mi nie paść trupem na środku Pokoju Wspólnego. Miałam ku temu powody. Na eliksirach, profesor posadził mnie z największym matołem pod względem tej wspaniałej dziedziny, w nadziei, że może mi uda się go czegoś nauczyć. Osobą, z którą przypadł mi zaszczyt pracowania w parze Potter. Profesor kazał nam przygotować dość skomplikowany eliksir, a ja od samego początku wiedziała, że to nie może się dobrze skończyć. Całe dwie godziny eliksirów przebiegały w następujący sposób: Potter psuł eliksir, ja go naprawiałam. Później on znów go psuł, a ja naprawiałam. Samo to było dosyć męczące, a tu jeszcze niespodzianka. Odwróciłam się na moment, bo Kate coś do mnie mówiła. Po chwili usłyszałam jakiś dziwny dźwięk, spojrzałam w stronę kociołka, lecz nie dane było mi zobaczyć jego zawartość, bo w tej samej chwili wybuchł. Jak nie trudno się domyślić, cała klasa dostała naszym… Ehm… eliksirem. Profesor nie był zbyt zadowolony, więc oczywiście dostaliśmy szlaban. Musieliśmy wyczyścić całą klasę z naszego… eliksiru, bez użycia magii. Niestety, eliksir wcale nie chciał łatwo się doczyścić. Potter był natomiast w gorszej sytuacji, bo nigdy w życiu nie widział mugolskiego sprzętu do sprzątania. Ale jeśli mam być szczera to... to dość dobrze się bawiłam na tym szlabanie, ucząc Pottera jak korzysta się z mopa i tym podobnych rzeczy. Merlinie, czy ja właśnie przyznałam, że dobrze bawiłam się w towarzystwie Pottera?! Chyba naprawdę jestem zmęczona i przyda mi się trochę snu.

Rozdział 3 - SUM'y czyli koniec tego miało trwać wiecznie

Nadeszły SUM'y i większość uczniów przeżywała małe załamanie nerwowe. Gdzie nie spojrzeć, każdy coś powtarzał – szeptał pod nosem składniki eliksiru nasennego, niespodziewanie zrywał się z fotela i biegł do biblioteki, lub odpytywał swojego przyjaciela. Patrzyłam na to wszystko z politowaniem w oczach. Gdyby wzięli się za naukę wcześniej, teraz nie mieliby tyle do powtórzenia. Nawet Huncwoci nieco przycichli i wzięli się do nauki. Co jakiś czas żartowałam, że trzeba zrobić im zdjęcie, naprawdę, Huncwoci przy książkach to widok niezwykły. Tylko Remus i ja z całego domu, zdawaliśmy się nie panikować na myśl o egzaminach. Nasze oceny były dobre, nauczyciele nas lubili, mieliśmy ogarniętą wymaganą ilość materiału, więc nie mieliśmy czym się martwić.

W końcu nadeszły dni egzaminów i napięcie zaczęło uchodzić z uczniów – częściowo dlatego, że mieli całe dwa miesiące, żeby dowiedzieć się jak kiepsko im poszło, a częściowo dlatego, że egzaminy okazały się łatwiejsze niż większość się spodziewała.

Wszystko ma swój czas i nadszedł ostatni dzień egzaminów, co większość z nas powitała ulgą. Teoria obrony przed czarną magią. Test był dość prosty i poszło mi naprawdę dobrze.

Po południu wyszłyśmy z dziewczynami nad jezioro. Słońce grzało przyjemnie, woda była ciepła i działała kojąco na zszargane nerwy moje i moich przyjaciółek. Kate akurat opowiadała nam pewną anegdotę, kiedy coś – jakieś nieznane mi uczucie – kazało mi się obrócić.

Potter i Black stali nad moim najlepszym przyjacielem, z różdżkami wycelowanymi w niego. Sam Severus krztusił się pianą, wyraźnie się dusząc. Przez chwilę byłam zbyt zaskoczona, by wykrztusić choć słowo, lecz kiedy minął pierwszy szok, podniosłam się na nogi i ze wściekłością ruszyłam w tamtą stronę. Wokół „widowiska” zebrał się spory tłumek, w większości były to dziewczyny zakochane w Potterze lub Blacku.

Stanęłam naprzeciw Jamesa, patrząc mu wyzywająco w oczy. Ten jedynie potargał sobie włosy i uśmiechnął się szelmowsko.

- Zostawcie go, Potter!

- Co jest, Evans? - zapytał uwodzicielskim tonem, co na chwilę zbiło mnie z pantałyku.

- Zostawcie go! – warknęłam, odzyskując rezon. - Co on wam zrobił?!

- No wiesz – odparł Potter, bawiąc się leniwie różdżką – to raczej kwestia tego, że istnieje, jeśli wiesz co mam na myśli. - Uśmiechnął się bezczelnie, a osoby obserwujące tę scenę, roześmiały się.

Posłałam im wszystkim pogardliwe spojrzenie i zacisnęłam usta w wąską linię.

- Wydaje ci się, że jesteś bardzo zabawny, tak? - zapytałam zimno. - A jesteś tylko zarozumiałym, znęcającym się nad słabszymi, szmatławcem, Potter! Zostaw go w spokoju!

- Zostawię, jak się ze mną umówisz – odparł chłopak, przeciągając ostentacyjnie litery. - No nie daj się prosić, Evans. Umów się ze mną, a już nigdy więcej nie podniosę różdżki na biednego Smarka.

- Nie umówiłabym się z tobą nawet gdybym musiała wybierać między tobą a wielkim pająkiem – powiedziałam z obrzydzeniem.

- Nie masz szczęścia, Rogaczu – rzekł Syriusz i odwrócił się w stronę Snape'a . – Oj!

Spojrzałam w stronę Severusa, który stał z zaciętą miną i celował różdżką w Pottera. Błysnęło i z policzka rozczochrańca trysnęła krew. Odwrócił się błyskawicznie, znów błysnęło i po chwili Snape wisiał w powietrzu do góry nogami. Szata opadła mu na głowę, odsłaniając chude, blade nogi i poszarzałe bokserki. Ludzie zaczęli klaskać, a ja poczułam, że już dłużej tego nie wytrzymam.

- Puść go, Potter! - krzyknęłam.

- Na rozkaz! - Chłopak szarpnął różdżką i Severus opadł brutalnie na ziemię. Po kilku sekundach wyplątał się z szaty i stanął z uniesioną różdżką.

- Petrificus totalus! – krzyknął Black. Severus zesztywniał i ponownie runął na ziemię.

- Zostawcie go w spokoju! - warknęłam, wyciągając różdżkę.

- Ech, Evans, nie zmuszaj mnie, żebym ci zrobił krzywdę – powiedział niedbale James.

Prychnęłam pogardliwie. Wiedziałam, że Potter nie odważyłby się podnieść na mnie różdżki. Po pierwsze, zbyt był we mnie zapatrzony, po drugie, McGonagall wywaliłaby go ze szkoły, za zaatakowanie dziewczyny.

- To cofnij swoje zaklęcie! - syknęłam, mrużąc groźnie oczy.

Potter westchnął ciężko, po czym odwrócił się w kierunku Snape'a i wyszeptał przeciw-zaklęcie.

– Bardzo proszę – powiedział, gdy Snape po raz kolejny dźwignął się na nogi. – Masz szczęście, że Evans tu była, Smarkerusie…

- Nie potrzebuję pomocy tej małej, brudnej szlamy! - przerwał mu Severus.

Zamrugałam szybciej, nie będąc pewna, czy dobrze usłyszałam. Severus, nazwał kogoś Szlamą? Zaraz, to mnie tak nazwał. Zmarszczyłam brwi, nie będąc pewną co we mnie przeważa; szok czy uczucie zdrady.

– Świetnie – powiedziałam chłodno. -W przyszłości nie będę sobie tobą zawracać głowy. I na twoim miejscu wyprałabym gacie, Smarkerusie.

- Przeproś ją! - ryknął James. Jego słowa, zamiast wzbudzić we mnie wdzięczność, obudziły chęć mordu.

- Nie zmuszaj go, żeby mnie przepraszał! Jesteś taki sam jak on...

- Co?! Ja nigdy bym cię nie nazwał… sama wiesz jak! - Próbował mi się wytłumaczyć, jednak moja wściekłość, pomieszana ze zdradą przyjaciela sięgnęła zenitu i żadne argumenty nie mogły w tamtej chwili do mnie przemówić.

- Targasz sobie włosy, żeby wyglądać tak, jakbyś dopiero co zsiadł ze swojej miotły, popisujesz się tym głupim zniczem, chodzisz po korytarzach i miotasz zaklęcia na każdego, kto cię uraził, żeby pokazać, co potrafisz… Dziwię się, że twoja miotła może w ogóle wystartować z tobą i z twoim wielkim, napuszonym łbem. Mdli mnie na twój widok!

Odwróciłam się na pięcie i ruszyłam w stronę zamku, starając się zachować choć resztkę godności.

- Evans! Hej, EVANS! - krzyczał za mną Potter. Nawet się nie obejrzałam.

- Czytając między wierszami, Rogaczu, powiedziałbym, że Evans uważa cię za osobę nieco próżną. - Usłyszałam jeszcze mruknięcie Blacka, ale niewiele mnie on już obchodził. W końcu mogłam pozwolić sobie na łzy po stracie przyjaciela.

* * *

Jeszcze tego samego wieczoru, Snape pojawił się pod pokojem wspólnym Gryffindoru, błagając mnie o wybaczenie. Patrzyłam na niego niewzruszenie, czując już jedynie odrazę. Nagle dotarło do mnie, że wszyscy, którzy odradzali mi przyjaźni ze Ślizgonem, mieli świętą rację. Ba! Nawet Potter miał rację, jak się nad tym spokojnie zastanowić. Byłam taka głupia i naiwna. Przez cały czas Severus miał mnie w nosie, latał ze swoimi przyjaciółmi, Śmierciożercami, a ja jak głupia, starałam się wmawiać sobie, że czystość krwi wcale nie ma dla niego znaczenia. Strata przyjaciela naprawdę mnie bolała, ale gdzieś w głębi siebie czułam, że zaczynam nowy rozdział w życiu.

* * *

- Lily, kochanie, ale ty wyrosłaś! - zawołał tata, przytulając mnie mocno do siebie. Uśmiechnęłam się słabo w odpowiedzi. Jakoś nie miałam ostatnio humoru.

- No i wypiękniałaś – dodała mama. - Pewnie chłopcy nie dają ci spokoju.

- Nawet nie masz pojęcia – mruknęłam, myśląc o Potterze, który przyglądał mi się smutno przez ostatnie dni. Nawet jego prośby o randki ustały. Chyba zdawał sobie sprawę, jak wściekła na niego jestem.

Niespodziewanie moje spojrzenie spotkało jego i poczułam jak coś szarpnęło mnie za serce. Nie byłam pewna czy zrobiło mi się go żal, kiedy zobaczyłam ten smutny wzrok, czy może dalej byłam na niego wściekła. Jedno było pewne – to miały być naprawdę długie wakacje.

czwartek, 23 października 2014

Rozdział 2 - Wszystko po staremu, ale czy na pewno?

Listopad nadciągał wielkimi krokami, a razem z nim zbliżał się mecz między Gryffindorem i Slytherinem. Nie od dziś wiadomo, jak ogromną nienawiścią darzą się te dwa domy, a walka na boisku, która miała się między nimi rozegrać wcale nie poprawiała tej sytuacji. Zdarzało się, że członkowie drużyny lądowali w szpitalu na skutek bójek, a z czasem trafiali tam nawet niezwiązani z całą sprawą Krukoni i Puchoni. Ja sama uważałam wojnę domów za czystą głupotę i kiedy pewnego czwartkowego popołudnia miała miejsce wielka bitwa na jedzenie, kulturalnie opuściłam Wielką Salę. Kiedy zamykałam za sobą drzwi, zdążyłam tylko dostrzec pełne niedowierzania spojrzenie McGonagall. Widać nie spodziewała się, że jej lwy są zdolne do zamienienia jadalni w istną dżunglę.

Lily! — krzyknął znajomy głos.

Wciąż byłam nieco zła na Severusa, lecz mimo to zwolniłam kroku, pozwalając, by mnie dogonił. Spojrzałam na niego z uniesioną brwią.

Chyba nie wyszedłeś z tej bitwy bez szwanku — zauważyłam, przyglądając się jego ubrudzonej budyniem szacie. — Chłoszczyć — mruknęłam, wskazując na plamę różdżką i sekundę później nie było po niej nawet śladu.

Mówiłem ci już, że jesteś najlepsza? — zapytał z uśmiechem, który sprawił, że jego twarzy wyglądała dużo przystojniej niż normalnie.

No cóż, nie okłamujmy się – Severus nie należał do grona chłopców, których natura obdarzyła urodą. Posiadał za to nieprzeciętną wiedzę, a to w moim mniemaniu liczy się bardziej niż ładna buzia.

Nie, nie mówiłeś. Za to nie omieszkałeś wspomnieć, że jest... jak to było? Ach! Nadętą histeryczką. Wyprowadź mnie z błędu, Severusie, jeśli to nie tak nazwałeś mnie podczas naszej ostatniej kłótni.

Chłopak westchnął cicho i złapał mnie za rękę. Nie wyrwałam jej.

Przepraszam, Lily, wiesz, że wcale tak nie myślę...

Doprawdy? — zakpiłam. — Wydawałeś się bardzo przekonujący.

Po prostu nie lubię, kiedy ktoś wtrąca się w moje sprawy.

Twoje sprawy?! Severus, czy ty sam siebie słyszysz?! Na Merlina, to nie są twoje sprawy! Jestem twoją przyjaciółką, to po pierwsze. Poza tym, mówiłeś o przyłączeniu się do Vol...

Nie wymawiaj tego imienia!

...demorta! — zakończyłam ostro. — O, na Boga, to tylko imię! Skoro boisz się nazywać go po imieniu, to jak chcesz się do niego przyłączyć?! Zresztą, nieważne, jeśli to zrobisz to nie mamy o czym rozmawiać! I nawet nie wyjeżdżaj mi z tekstem, że to twoja sprawa! Zabijanie niewinnych ludzi nie jest twoją sprawą! Merlinie, Severus! To zwykłe morderstwo! Za to trafia się do Azkabanu! Ba! Dostaje się pocałunek dementora!
— Lily...


Nie przerywaj mi! — krzyknęłam. — Ostatnio zachowujesz się jak nie ty i mam tego serdecznie dosyć! Przyjdź do mnie, kiedy wróci ci rozum, wiesz, gdzie mnie szukać!

Severus pojawił się pod Pokojem Wspólnym tego samego wieczoru, niemal na kolanach prosząc mnie o wybaczenie. Niemal przypłacając to kolejną kłótnią, wymogłam na chłopaku obietnicę zaprzestania studiów mrocznej magii.




Powoli mijały dni, a po dniach były tygodnie. Ledwo bo ledwo, ale Gryfoni wygrali ostatni mecz ze Ślizgonami i teraz dom lwa przygotowywał się do walki z Krukonami. Byłam pewna, iż nigdy nie pojmę sensu gry tak nudnej jak Quidditch – z pasją do tego chyba po prostu trzeba się urodzić. Oczywiście Potter dbał o to, bym nie była zbyt spokojna. Gdzie tylko się dało wywieszał transparenty z napisami typu: Evans, no weź się umów!

No cóż, nie byłabym kobietą, gdyby jego zaloty mi nie imponowały, ale... Ale Potter był tylko zarozumiałym, aroganckim, znęcającym się nad innymi pajacem. Po prostu nie mogłam się umówić z kimś takim.

Zanim się obejrzałam były już Święta. Tak jak obiecałam Petunii i rodzicom postanowiłam zostać na Święta w zamku. Cieszyłbym się, gdyby nie to, że z Gryffindoru zostawałem tylko ja, Potter i Black. Tak, więc kiedy skończyła się uczta spokojnie wracałam do dormitorium, kiedy zobaczyłam tych debili znęcających się nad Sevem.

Potter, Black zostawcie go! — wydarłam się na cały głos.

Potter nic sobie z tego nie robiąc uniósł różdżkę. Nie wiele myśląc rzuciłam się między Severusa, a Pottera. I nagle uderzyło mnie fioletowe światło. Krzyknęłam. Bolało, bolało jak diabli. Sama nie wiem, co dokładnie, ale jakby w okolicy serca. Potter i Black stali przerażeni, a Severusa nigdzie nie widziałam. Nagle wyłonił się zza zakrętu z Dumbledore'em. Kucnął przy mnie i delikatnie dotknął różdżką mojej dłoni wypowiadając jakieś słowa, których nie usłyszałam, ponieważ dalej krzyczałam z bólu. Dumbledore chyba cofnął zaklęcie, bo ból ustąpił. Pomógł mi wstać.

Który to zrobił?

W jego głosie był chłód, którego nigdy wcześniej nie słyszałam.

Ja… ale to był wypadek… — rzekł Potter.

- Zamilcz, panie Potter. Nigdy bym się tego po tobie nie spodziewał. Minus 50 punktów dla Gryffindoru. Panie Snape, niech pan zaprowadzi Lily do jej dormitorium. Musi odpocząć. Powiedziawszy to, odszedł.

Severus odprowadził mnie pod obraz Grubej Damy, gdzie pocałowałam go w policzek i weszłam do pokoju wspólnego. Nadal wszystko mnie bolało. Usiadłam w fotelu przy kominku. Pokój wspólny był całkiem pusty, bo wszyscy wyjechali na Święta, a Pottera i Blacka nigdzie na szczęście nie było. Siedziałam tak otępiała, gdy nagle portret się otworzył, a do pokoju wszedł Black i Potter. Całą siłą woli musiałam się powstrzymać by się na nich nie rzucić, ale pomagał mi fakt, że nadal wszystko mnie bolało. Poza tym nie miałabym z nimi szansy, bo Potter i Black są wbrew pozorom strasznie silni. Na moje nieszczęście Potter mnie zauważył i od razu ruszył w moim kierunku. Uciekłabym, ale wiedziałam, że przy moich obolałych nogach łatwo by mnie dogonił.

Czego chcesz?

Przeprosić. Ja nie chciałem...

Jasne, nie chciałeś podnieść różdżki i rzucić zaklęcia.

Lily, nawet nie wiedziałem, kiedy się tam znalazłaś.

Aha, czyli przed rzuceniem zaklęcia na Severusa nie miałbyś oporów.

To nie to samo!

To dokładnie to samo, Potter! Jesteś beznadziejnym przypadkiem!

Wstałam z fotela i kiedy już byłam przy schodach, upadłam. James ruszył, aby mi pomóc, ale zanim zdążył mnie dotknąć już wstałam i uciekłam do dormitorium.




Następnego dnia, kiedy wstałam, zauważyłam przy moim łóżku małą górkę prezentów. Od Anastazji dostałam bransoletkę z niebieskimi, błyszczącymi kamykami, która natychmiast mnie zaurczyła. Przejrzałam resztę prezentów i poszłam do łazienki. Kiedy wróciłam, zdziwiona zauważyłam, że na moim łóżku leży malutka paczuszka. Już wiedziałam, czego się spodziewać. I nie myliłam się. Paczka była od Pottera. W środku znajdował się łańcuszek z zawieszką w kształcie serca i karteczka o następującej treści:

Lily,

Nie będę się rozwodził nad tym, czego ci życzę, bo przecież wiesz, że życzę ci wszystkiego, co najwspanialsze. Mam nadzieję, że będziesz nosić prezent. Kupiłem go w sklepie z magicznymi antykami. Jest bardzo stary i podobno przynosi szczęście.

James Potter

PS Przepraszam za wczoraj, masz racje jestem beznadziejne.

James Potter

Wisiorek był naprawdę ładny i rzeczywiście wyglądał na stary. Bez zastanowienia założyłam go na szyję i ruszyłam w stronę lustra.

Zobaczyłam w nim ładną, choć nie piękną, szczupłą choć nie chudą, dziewczynę o rudych włosach i zielonych oczach. Łańcuszek był ładny, ale nie zamierzałam dać się kupić. Ściągnęłam go z szyi i wpakowałam do kufra, wkrótce o nim zapominając.




I tak mijały mi dni. Nie działo się nic ciekawego poza tym, że Black i Potter upili się w Sylwestra (Merlin jeden wie skąd oni biorą tą ognistą whisky) i poszli w tym stanie do McGonagall, życzyć jej szczęśliwego nowego roku, za, co dostali tygodniowy szlaban i reprymendę.

Nareszcie wróciły dziewczyny i życie nabrało koloru. Nie było mi tak nudno. Oczywiście razem z dziewczynami wróciły bitwy o łazienkę. Nauczyciele znów truli o sumach, Huncwoci byli Huncwotami. A ja? No właśnie ja...

Nadszedł styczeń, a razem z nim pierwsze w tym roku wyjście do Hogsmeade. Alicja była chora, Kate zakuwała transmutację, więc żadna z nich nie szła. Pozostała mi jeszcze Anastazja, która się zgodziła.

Szłyśmy sobie spokojnie. Ściemniało się, więc chciałyśmy już wracać. To się stało w ułamku sekundy. Wszędzie pojawiły się zamaskowane postacie – Śmierciożercy. Chwyciłam Anastazje za rękę i zaczęłam biec. Nie trwało to długo – dość szybko poczułam, że uderza we mnie zaklęcie i razem z przyjaciółką wylądowałam na ziemi. Ktoś chwycił mnie brutalnie za włosy.

Co z nimi robimy?

Do Wrzeszczącego Chaty, tam się spokojnie zabawimy.

To było straszne. Serce biło mi tak mocno, jak nigdy w życiu. Kiedy weszliśmy do Wrzeszczącej Chaty zostałam brutalnie pchnięta na ziemię. Drugi Śmierciożerca wyprowadził Anastazje do innego pokoju.

Crucio!

Bolało mnie wszystko jakbym zaczęła się palić, sto razy mocniej, niż wtedy, gdy James rzucił na mnie zaklęcie. Spojrzałam w oczy mojego oprawcy. Nie było w nich cienia litości ani człowieczeństwa. Nagle zachciało mi się płakać – już nigdy miałam nie zobaczyć mamy, taty, przyjaciół, nawet tego pajaca, Pottera. Zacisnęłam mocniej zęby, by nie pozwolić popłynąć łzą. Ból na moment ustał.

Jeśli ładnie poprosisz, to może wyświadczę ci przysługę i zabiję cię już teraz, co ty na to?

Wal się!

Wiedziałam, że gorzko pożałuję tej odpowiedzi, widziałam to w jego oczach.

Ty mała...

Ale nie było dane mu dokończyć, bo do pokoju wbiegł Dumbledore, a razem za nim kilka innych osób, których nie poznawałam. Śmierciożerca niemal natychmiast się deportował. Zdawało się, że byłyśmy uratowane. Wstałam z podłogi, idąc na drążcyh za dyrektorem do pokoju, w którym była Anastazja i drugi Śmierciożerca. Musiałam się upewnić, że nic jej nie jest. Wchodząc do pokoju ujrzałam zielone światło, uderzające dziewczynę i cichy trzask towarzyszący deportacji. Już wiedziałam, co się stało. Zielone światło było cechą charakterystyczną morderczego zaklęcia. Zakręciło mi się w głowie i nagle wszystko zniknęło. Straciłam przytomność.




Otworzyłam oczy. Nic mnie nie bolało i nie wirowało przed oczami. Byłam w Skrzydle Szpitalnym. Usiadłam na łóżku. Wspomnienia zaczęły wlewać się do głowy. Z całą mocą dotarło do mnie, co się stało. Wstałam z łóżka i zobaczyłam, że w fotelu śpi Potter. Nie wiedzieć, czemu wzruszyło mnie to, że się o mnie martwi. Nie żeby to coś zmieniało w kwestii mojego zdania o nim...

Do Skrzydła wkroczyła pielęgniarka.

Panno Evans, natychmiast do łóżka!

W tej chwili Potter się obudził. Zamrugał kilkakrotnie i dopiero mnie zauważył. W jednej chwili już byłam w jego objęciach.

Lily! Tak się o ciebie martwiłem — wyszeptał.

Potter, kretynie, puszczaj mnie!




Zostałam w Skrzydle Szpitalnym jeszcze tydzień; nie ze względu na obrażenia, ale raczej uraz psychiczny. Dzięki Huncwotom, którzy codziennie przychodzili do mnie razem z Alicją i Kate, nieco łatwiej było mi to wszystko znieść. Dumbledore powiedział, że jeśli chcę, mogę wrócić do domu. Ale ja nie chciałam. Chciałam walczyć ze Śmierciożercami, a do tego musiałam ukończyć szkołę. Niby wszystko wróciło do normy, ale naprawdę nic już nie było takie jak dawniej. Mimo, że Anastazja była zazwyczaj smutna to i tak bardzo się z nią zaprzyjaźniłyśmy, a i ona stawała się coraz weselsza. Była już częścią naszej codzienności, była jedną z nas. I chyba to bolało najbardziej.




Robiło się coraz cieplej, a mi dopisywał wyjątkowo dobry humor i kto wie, może nawet by tak zostało, gdyby nie Potter. Wchodziłam sobie spokojnie do Wielkiej Sali na śniadanie, kiedy nagle zawisło nade mną wielkie wiadro, pełne czarnego atramentu, a naprzeciwko mnie pojawił się napis:

Wyleje je na Ciebie, chyba, że się ze mną umówisz.

Zatkało mnie, a zaraz potem wykrzyknęłam:

Śnisz Potter!

Napis w mgnieniu oka zmienił się.

Zła odpowiedź, Evans.

A po chwili wiadro przechyliło się, a na mnie wylały się dwa litry atramentu. Odszukałam Pottera wzrokiem i wściekła ruszyłam w jego stronę. Machnęłam różdżką, a nad jego głową pojawiła się wielka deszczowa chmura. Na sali na moment zapanowała cisza, a po chwili wszyscy już się śmiali z oburzonej miny rozczochrańca, który był przemoczony do suchej nitki i ze mnie, całej uwalone atramentem.

 

Epilog

Dziś są drugie urodziny tego opowiadania, więc zgodnie z obietnicą – przed wami epilog.   Epilog Dla Petunii Evans-Dursley wiadomość...