poniedziałek, 6 kwietnia 2015

Rozdział 37 — Skutki umierania

Nie spałam, ale nie otwierałam oczu. Czułam, jakby każda część mnie ważyła co najmniej tonę. Nie było to zbyt miłe uczucie, ale dopóki dryfowałam na granicy snu, znośne. Niestety nie dane było mi długo unosić się w tym błogim stanie nieświadomości. Natrętne głosy przebijały się do mojej obolałej głowy.

Właściwie co mi się znowu stało? — pomyślałam lekko nieprzytomnie. — Kurczę, chyba znów jestem w Skrzydle Szpitalnym. Poznaję ten zapach, to z całą pewnością Skrzydło Szpitalne.

Nie byłam zbyt zadowolona tym odkryciem. Powoli zaczynałam się przebudzać i czułam, że ktoś obok mnie stoi, a moja ciekawość wygrała z rozleniwieniem. Walczyłam z moimi upartymi powiekami, którym chyba włączył się tryb oszczędzania światła moim, zielonym, jak trawa, oczom i w końcu byłam w stanie coś zobaczyć. Coś. Coś to dobre określenie. Nie mogę powiedzieć, co dokładnie wiedziałam, bo wszystko wokół było rozmazane. Mrugnęłam kilka razy jednak nic to nie dało. Wiem, że ktoś coś do mnie mówił, ale głosy okazały się niezrozumiałą dla mnie paplaniną. Wpadłabym w panikę ale w tym momencie poczułam, że ktoś trzyma mnie za rękę w uspokajającym geście.

Lily? Lily, moja droga, słyszysz mnie?

Niespodziewanie byłam w stanie rozpoznać głos Dumbledore’a. Jeszcze bardziej rozradował mnie fakt, że jestem w stanie zrozumieć co mówi. Już chciałam potwierdzić, ale z mojego suchego gardła wydostał się jedynie kaszel. Ktoś pomógł mi usiąść i przystawił do moich spierzchniętych ust szklankę z wodą. Moje gardło z wdzięcznością przyjęło życiodajny płyn. Wydawało mi się, że widzę nieco wyraźniej i po kształcie sylwetki osoby siedzącej przy moim łóżku poznałam, że jest to dziewczyna. Pierwszą osobą, która przyszła mi na myśl była Dorcas.

Lily, czy coś cię boli?

Cichy głos dyrektora przerwał moje rozważania. Nie ufałam swojemu głosowi więc jedynie pokręciłam przecząco głową.

Bardzo się cieszę, że w końcu się obudziłaś. Napędziłaś nam strachu.

Popatrzyłam na niego zdziwiona, jednak nic nie odpowiedziałam, bo tym momencie wszystko znów stało się rozmazane, a mnie ogarnęła senność, z którą nie mogłam i nie chciałam walczyć.

Chyba powinna się przespać. Nie martw się, Dorcas, tym razem będzie to prawdziwy sen, nie śpiączka.

Ale czy ona nie spała wystarczająco długo?

Śpiączka i sen to zupełnie inne sprawy, moja droga. Skutki zatrucia będą utrzymywać się przez długi czas...

Powoli głosy cichły, jakby Dumbledore i Dorcas byli coraz dalej. A może to ja odpływałam? Nie wiem. Po chwili znajdowałam się w krainie sennych marzeń i nie miałam najmniejszej ochoty stamtąd odchodzić.




Kiedy obudziłam się po raz kolejny, czułam, że mój umysł jest wypoczęty i w końcu mogę logicznie myśleć. Pierwszym co rzuciło mi się w oczy po przebudzeniu było to, że z całą pewnością nie jestem w moim dormitorium. Skrzydło Szpitalne. Ale co ja, na Merlina, znowu tu robię. Jeszcze trochę i będę spędzać tu więcej czasu niż James. James. Dlaczego jego imię przynosi mi na myśl jakieś nieprzyjemne zdarzenie? Przypomniało mi się. Ostatnio byliśmy pokłóceni... Byłam porozmawiać ze Slughornem. Zmarszczyłam brwi w zamyśleniu. Co działo się po wyjściu od nauczyciela eliksirów? To chyba była pora obiadowa więc musiałam iść do Wielkiej sali. Doznaję olśnienia. Tak! Byłam w Wielkiej Sali i dostałam list. Niemal jestem w stanie poczuć zapach pergaminu i skoszonej trawy, który poczułam po jego otwarciu. Powoli przypominam sobie, co działo się dalej, a kiedy w końcu przypomniałam sobie moment, w którym żegnam się z Alexem, byłam bliska łez. Właśnie wtedy na salę wparowała pani Adams.

Nareszcie się obudziłaś, młoda damo. Musisz wypić kilka eliksirów, bo inaczej spędzisz tu całą wieczność za nim dojdziesz do siebie — zakomunikowała na wstępie.

Skrzywiłam się na widok eliksirów, które trzymała na tacy. Pani Adams pomogła mi usiąść i przystawiła mi butelkę z eliksirem do ust, gdyż okazało się, że moje ręce są zbyt słabe, by ją unieść. Pierwszy specyfik okazał się nie być taki zły, jednak drugi spowodował, że miałam ochotę zwymiotować. Trzeci również był ohydny.

Mniej krzywienia się, więcej picia — pogoniła mnie pielęgniarka.

W końcu wypiłam wszystkie sześć eliksirów i pielęgniarka opuściła Skrzydło Szpitalne, mrucząc coś na temat dzieci nieustannie pakujących się w kłopoty. Westchnęłam i opadłam z powrotem na poduszki. Znów byłam zmęczona. Kurczę, przecież dopiero się obudziłam, a spałam z pewnością dłużej niż powinnam. Moje ciało jednak nie słuchało racjonalnych argumentów i po chwili znów odpłynęłam.




Pierwszym, co zarejestrowałam były przyciszone głosy prowadzące rozmowę gdzieś obok mojego łóżka. Zamrugałam kilka razy próbując odgonić senną mgłę. Kiedy odzyskałam ostrość widzenia próbowałam podnieść się do pozycji siedzącej, jednak okazało się, że sama nie dam sobie z tym rady. Niespodziewanie czyjeś ręce mi w tym pomogły.

Powoli, twój organizm jest jeszcze mocno wycieńczony. Nie co dzień czyjeś serce zatrzymuje się trzy razy w ciągu paru godzin. — Pani Adams popatrzyła na mnie surowym wzrokiem. — Nie chcę widzieć, że wstajesz z łóżka.

Popatrzyłam na nią nieco nieprzytomnie jednak potulnie skinęłam głową. Miałam zamiar zastosować się do jej polecenia, bo już przy siedzeniu kręciło mi się w głowie. Wolałam nie sprawdzać co się stanie kiedy wstanę.

LILKA!

W jednej chwili czyjeś delikatne ramiona owinęły się wokół mnie.

Dor, wariatko, dusisz mnie — powiedziałam zachrypniętym głosem.

Brunetka szybko mnie puściła. W jej oczach lśniły delikatne iskierki szaleństwa ale i ulga.

Nigdy więcej mnie tak nie strasz! — warknęła, po czym znów mnie przytuliła, tym razem nieco lżej, za co byłam jej niezmiernie wdzięczna.

Niepokoił mnie za to fakt, że cały czas pomieszczenie wirowało mi w oczach.

Pani Adams — zwróciłam się do pielęgniarki stojącej obok mojego łóżka. — Czy może pani poradzić coś na moje zawroty głowy? — zapytałam błagalnie.

Przykro mi, musisz poczekać aż same przejdą. Takie uroki trucizn — powiedziała, posyłając mi pokrzepiający uśmiech, po czym zostawiła mnie i Dorcas same.

Dorcas... — Westchnęłam zanim spojrzałam na przyjaciółkę. — Należą ci się przeprosiny. Wszystkim wam się należą.

Daj spokój Lilka, każdy ma czasem gorsze dni.

Nie! Ja przez cały ostatni tydzień zachowywałam się okropnie względem was. To, że coś mi się nie udawało nie oznacza, że powinnam się wyładowywać na was. Czy mogłabyś iść po resztę? Ich też chciałabym przeprosić.

Lilka. — Meadowes przez chwilę zawahała się po czym zdecydowała się kontynuować: — Myślę, że miałaś rację co do Jamesa. Kiedy się pokłóciłyśmy powiedziałam, że powinnaś go przeprosić, a ty powiedziałaś, że to on zachowuje się jakby zależało mu tylko na tym by cię zaliczyć. Miałaś rację, Lily. Kiedy byłaś nieprzytomna on... powiedział kilka rzeczy...

Wiem — przerwałam jej delikatnie. — To dziwne, ale... Ja widziałam co się działo. To tak jakbym została wyrwana ze swojego ciała.

Westchnęłam i opowiedziałam Dorcas wszystko co się wydarzyło.

Jednego nie rozumiem— powiedziała Meadowes, kiedy skończyłam mówić. — Kim jest Alex? I dlaczego obwiniasz się o jego śmierć?

Alexander Evans był... jest moim bratem.

Bratem?! Ale jak to?! Nigdy nie wspominałaś, że masz brata!

Spojrzałam na nią błagalnie.

Alex zmarł gdy miałam dziewięć lat, jeszcze nim dostałam list z Hogwartu. Nie mówiłam o nim nigdy, bo wspomnienie martwego brata wywoływało ból, rozdrapywało rany, które nigdy nie zagoiły się do końca. Nie umiałam o nim rozmawiać.

Jak zmarł? — zapytała niepewnie.

To był dzień po Bożym Narodzeniu. Wieczorem miała przyjść babcia z dziadkiem. — Zamknęłam oczy, wracając wspomnieniami do najgorszego momentu mojego życia. — W tym wieku często zdarzają się wybuchy magii. Są poza kontrolą dzieci. Zdarzył się on i mi. Magia nie działa dobrze w styczności z mugolskimi przedmiotami. Zwłaszcza taka nieukierunkowana magia... Powiedzmy, że cały sprzęt elektryczny zwariował. Ja, rodzice i Petunia zdołaliśmy uciec. Myślałam, że Alex jest tuż za mną. Nie rozumiałam co się dzieje. To było potworne. Na Alexa spadła szafa i nie mógł się wydostać. Kiedy się zorientowaliśmy, było już za późno. Mój brat spłonął żywcem.

O Merlinie, Lily, tak mi przykro.

Petunia niedawno była w Howgarcie. Wykrzyczała mi, że to moja wina. Że wszystko jest moją winą. To sprawiło, że wspomnienie Alexa na nowo we mnie odżyło.

Ile miał lat? — zapytała szeptem, chwytając mnie mocno za rękę.

Dwadzieścia. Był jeszcze taki młody. Studiował psychologię, przyjechał do domu na święta.

Przepraszam, nie powinnam była nalegać, żebyś mi to opowiadała.

Nie przepraszaj, Dorcas. Trzymałam to w sobie od prawie dziewięciu lat, dobrze jest wyrzucić to z siebie, zwłaszcza do kogoś innego, niż Petunia. Mam tylko prośbę – to musi zostać między nami.

Rozumiem.

Spojrzałam na nią z wdzięcznością. Chciałam coś powiedzieć, niestety znów zalała mnie fala ogromnego zmęczenia. Miałam wrażenie, że przede mną długa droga, by wyzdrowieć.




Spędziłam w Skrzydle Szpitalnym tydzień. W tym czasie odwiedzali mnie przyjaciele, za co byłam im niezmiernie wdzięczna. James nie odwiedził mnie ani razu. Syriusz powiedział mi, że nie odzywa się do żadnego z nich.

To było... dziwne. Zdecydowanie niepodobne do Jamesa. Co tak nagle się z nim stało? Przecież jeszcze nie dawno było między nami dobrze a teraz? Nie dość, że James nazwał mnie szlamą, to jeszcze nie odzywa się z przyjaciółmi, co rzadko się zdarza. Kiedy po tygodniu leżenia opuszczałam Skrzydło Szpitalne wciąż towarzyszyły mi zawroty głowy. Mój organizm był wycieńczony walką z trucizną i byłam bardziej podatna na choroby, dlatego przez najbliższy czas musiałam przyjmować eliksir wspomagający odporność. Błogosławiłam więc czas w którym czułam się dobrze. Niestety rzadko się to zdarzało. Często bez powodu dopadały mnie koszmarne mdłości lub nagle oczy zasnuwała mi mgła. Nie było to przyjemne, ale pani Adams twierdziła, że z czasem to minie. Więc zaciskałam zęby i wytrzymywałam.

Najgorszym, co mnie spotkało jednak okazała się konfrontacja z Jamesem. To był dzień po tym jak wyszłam ze Skrzydła Szpitalnego. Wciąż byłam słaba i szłam wspierając się na ramieniu Remusa, który zaproponował mi pomoc. Byłam mu wdzięczna, bo bałam się, że jeszcze chwila, a bliżej zapoznam się z podłogą. Remus pomagał mi dojść pod salę do Transmutacji, jako, że to ona była naszą pierwszą lekcją.

Evans!

Usłyszałam za sobą głos, na którego dźwięk przechodziły mnie ciarki.

Zmieniłam nazwisko, pamiętasz? Teraz jestem Potter.

Odwróciłam się, by zobaczyć jego twarz pozbawioną wszelkiego wyrazu. Co mu się stało?

Już niedługo — warknął.

Cofnęłam się o krok słysząc wrogość w jego głosie.

S-słucham?

Właśnie chciałem ci zakomunikować, że złożyłem papiery rozwodowe.

 

środa, 1 kwietnia 2015

Rozdział 36 — Przebudzenie

Pik – pik

Pik – pik

Pik – pik

To piekielne pikanie doprowadzało mnie do szału. Było dobrze po trzeciej w nocy, a ja siedziałam na krześle, przy moim łóżku szpitalnym.

Pik – pik

Pik – pik

Pik – pik

Posłałam maszynie zabójcze spojrzenie, zapominając, że jest ona przedmiotem nieożywionym i nie skurczy się pod moim spojrzeniem. Chwilę później pokręciłam głową z politowaniem dla mojej głupoty.

Pik – pik

Pik – pik

Pik – pik

I tak mijały mi godziny. Wsłuchiwałam się w dźwięki tej przeklętej maszyny i skupiałam na utrzymaniu w ruchu mojego serca. Zastanawiałam się też, co muszę zrobić, by się obudzić. Odkryłam, jak kontrolować pracę mojego serca, ale sztuka wybudzenia się z tego koszmarnego stanu wciąż pozostawała dla mnie zagadką. Słońce powoli zaczęło swoją wędrówkę po niebie. Obserwowałam je pustym spojrzeniem. Brakowało mi już łez, które mogłabym wylać. Słowa Jamesa wciąż odbijały się echem w mojej głowie. Około siódmej przyszła do mnie Dorcas. Siedziała w milczeniu, trzymając mnie za rękę. I to mi pomogło — bardziej niż mogły to zrobić jakiekolwiek słowa. Mimo iż nie czułam jej dotyku, i mimo iż nic nie mówiła, to sama jej obecność była dla mnie bezcenna. Po jakiejś godzinie pocałowała mnie w czoło i wyjaśniła, że musi już iść, bo jeśli nie odrobi eseju na transmutację to McGonagall obedrze ją żywcem ze skóry. Znów zostałam sama. No może nie całkiem. Była jeszcze maszyna, której zadaniem było doprowadzenie mnie do szału. I udawało jej się to. Naprawdę, czy nawet czarodziejskie urządzenia muszą wydawać tak irytujące dźwięki?!

Powoli mój najgorszy tydzień życia dobiegał końca, a mi pozostawało się modlić, by następny był nieco lepszy. Słońce chyliło się leniwie ku zachodowi i przyszła do mnie pani Adams. W milczeniu pokręciła smutno głową, co daje mi pewność, że mój stan się nie poprawił. Ponownie zostałam sama. Smętnie obserwowałam moje, leżące bezruchu, ciało. Podciągnęłam nogi pod brodę i czekałam dalej...




Kilka minut po dwunastej usłyszałam hałas na korytarzu. Wychyliłam się ze swojego miejsca, ale nic nie dostrzegłam. Wzruszyłam ramionami i już miałam pogrążyć się na powrót w smutnych myślach, kiedy poczułam czyjąś dłoń na ramieniu. Odwróciłam się gwałtownie i zaniemówiłam.

— Och, sporo czasu minęło. Urosłaś księżniczko. — Uśmiechnął się do mnie, a mi w pamięci mignęły ostatnie spędzone w jego towarzystwie święta.




 

— Jeden, dwa, trzy, cztery , pięć, sześć, siedem, osiem, dziewięć, dziesięć! Szukam Tuniu! — krzyknęłam, zdejmując ręce z oczu.

Rozejrzałam się czujnie, nie chcąc przegapić żadnego śladu mojej siostry. Zajrzałam pod łóżko, pod wannę, za zasłony, pod szafki w kuchni jednak nigdzie nie było Tuni.

Poddaje się! — miałam już miałam krzyknąć sfrustrowana, jednak czyjaś delikatna dłoń zatkała mi usta.

— Sprawdź w komórce na miotły, księżniczko.

Odwróciłam się i z wdzięcznością posłałam Alexowi uśmiech. Chciałam mu podziękować, ale on przyłożył jedynie palec do ust i poszedł pomagać mamie w dalszych przygotowaniach do świąt. W podskokach pognałam do komórki na miotły.

— Znalazłam cię! — krzyknęłam triumfalnie do Petuni, wychodzącej z małego, obskurnego pomieszczenia.

Posłała mi uśmiech.

— Następnym razem ci się nie uda, rudzielcu — zawołała żartobliwym tonem.

— Daj spokój, Tunia, ja po prostu jestem idealna i ze mną nie wygrasz. — Wystawiłam jej język, na co ona połaskotała mnie.

Nasze wygłupy przerwał dzwonek do drzwi.

— To pewnie ciocia — stwierdziła Tunia i poszła otworzyć drzwi.




Kolacja powoli dobiegała końca. Już nie mogłam się doczekać, byłam szczerze padnięta, a na prezenty trzeba było czekać aż do rana.

— Spokojnie, księżniczko. — Alex szturchnął mnie lekko, czując moje zniecierpliwienie.

Uśmiechnęłam się. Chłopak zawsze nazywał mnie księżniczką.

— Dobrze, że tu jesteś, Alex. Tęskniłam za tobą.

Mój brat również uśmiechnął się lekko.

— Wiesz, że wolałbym być tutaj z wami, ale studia są zbyt ważne w życiu, by z nich zrezygnować. Jeszcze się o tym przekonasz.

— I tak za tobą tęsknię.

— Ja za tobą też, księżniczko.

— Dobrze, że mogłeś przyjechać na święta.

— Tak, inaczej uciekłbym do was — rzekł poważnie.

Zachichotałam cicho, słodko nieświadoma, że to nasz ostatni czas razem.




 

— Alex? — wyszeptałam z niedowierzaniem. — Merlinie, to naprawdę ty?

Śmiech wypełnił Skrzydło Szpitalne.

— Tak, Lily, to naprawdę ja. A przynajmniej tak mi się wydaje.

— Jak? Co ty tu robisz?

— Siła wyższa mnie przysłała, księżniczko. Kazali mi przekazać ci, że to jeszcze nie twój czas. Masz zadanie do wykonania.

— Chcę wrócić! — przerwałam mu. — Chcę, ale wiem jak.

— Nie chcesz, siostrzyczko, masz wątpliwości i to jest twój problem.

— Słucham? Nie waham się, ja tylko...

— Wahasz, czuję to. I nie zaprzeczaj, wciąż jestem twoim starszym bratem i znam cię lepiej, niż ty samą siebie. No i jest jeszcze w całej sprawie James, to tego się boisz. Nie wolno mi powiedzieć zbyt wiele, ale mam dla ciebie radę – posłuchaj swojego serca, ono nigdy cię nie zawiedzie. A ja, mama i tata, zawsze będziemy przy tobie.

— Powiesz mi, jak mam się obudzić?

— Przecież już wiesz — rzekł z uśmiechem, a ja poczułam, że faktycznie, chłopak ma rację. Gdybym tylko chciała, mogłabym otworzyć oczy, ocknąć się z tego dziwnego zawieszenia.

— Alex? — zapytałam nagle cicho

— Hmm?

— Ale jesteś szczęśliwy? No wiesz, tam gdzie trafiłeś po śmierci. — Spojrzałam na niego niepewnie. — Bo ten pożar był moją winą i muszę mieć pewność, że chociaż jesteś szczęśliwy.

— Ten pożar był nie twoją winą Lily! Nie masz prawa się obwiniać! Wybuchy mocy leżą poza kontrolą dzieci!

— Petunia powiedziała…

— Petunia jest zaślepiona zazdrością. Gdybym mógł porozmawiałbym z nią. Ale nie mogę więc mówię to tobie.

Czuję, że powoli wszystko zaczyna znikać, że już za chwilę się ocknę. Posyłam mu się smutny uśmiech, jednak w jego oczach nie widać nawet śladu smutku.

— Jestem szczęśliwy, Lily — mówi w końcu i jest to ostatnia rzecz, jaką słyszę.

Potem otwieram oczy, tym razem naprawdę.

Rozdział 35 — Z innej perspektywy

Zamrugałam. Raz, drugi, trzeci. W końcu wróciła mi ostrość widzenia. Pierwszą rzeczą, która była nie tak i z której właśnie zdałam sobie sprawę, było to, że leżę na podłodze. Następną było to, że głosy dookoła mnie były dziwnie stłumione. W chwili, w której o tym pomyślałam, defekt ten został cofnięty. Spróbowałam wstać z podłogi, co przypłaciłam gwałtownym zawrotem głowy. Drugie podejście było nieco bardziej udane. Zaskoczyło mnie to, że nikt na mnie nie patrzy, bądź co bądź dopiero co straciłam przytomność. Zauważyłam za to, że spor grupka zebrała się przy końcu stołu Gryffindoru. Zaraz, przecież dopiero co tam siedziałam. Wstałam nieco niezdarnie na nogi i podeszłam w tamtą stronę. Zajrzałam nad ramieniem jednej z pierwszorocznych i zaparło mi dech. Właśnie w tamtej chwili zrozumiałam dokładnie treść listu.

Spojrzeć na życie, z nieco innej perspektywy” — krążyło w mojej głowie. Przy grupce, która zebrała się przy stole leżało moje ciało. Ostatni tydzień z pewnością nie wpłynął na mnie korzystnie. Podkrążone oczy, blada twarz, jednym słowem wyglądałam źle.

O mój Merlinie — szepnęłam, kiedy zorientowałam się co się właśnie wydarzyło.

Inni zdawali się mnie ani nie widzieć, ani nie słyszeć. Dumbledore przepchnął się przez tłum i kucnął przy moim ciele. Chwycił mój nadgarstek. No tak, sprawdzał tętno. Uśmiechnęłam się lekko; jednak nawet wielcy czarodzieje korzystają z mugolskich metod.

Puls jest ledwo wyczuwalny, trzeba szybko zabrać ją do skrzydła szpitalnego — zakomunikował po chwili.

Popatrzyłam w jego mądre oczy, w duchu modląc się, żeby potrafił mi pomóc. Przecież nie mogę zostać w takim stanie na zawsze. Podążyłam za nim do Skrzydła szpitalnego. Tam rozpętało się prawdziwe piekło.

Albusie! Ona nie oddycha! Na Merlina moje zaklęcia nie działają, zrób coś! — krzyczała cała spanikowana pani Adams.

Merlinie, zróbcie coś! Ja nie mogę umrzeć! — krzyknęłam histerycznie.

Nie chciałam umrzeć, byłam stanowczo za młoda. W czasie, kiedy przeżywałam prywatny atak paniki, Dumbledore wypróbował kilka nowych zaklęć i któreś z nich musiało zadziałać, bo odetchnął z ulgą.

Albusie, co jej się stało?

Nie mam pojęcia, Gordono. Wygląda na to, jakby serce i płuca porzuciły samodzielną pracę.

To brzmi jak proszek Wiecznej Śmierci. Kto mógłby podać to uczennicy, przecież to nielegalne.

Masz rację, to najpewniej był proszek Wiecznej Śmierci. W takim przypadku to cud, że byliśmy w stanie uratować jej życie.

Jeszcze jej nie uratowaliśmy, dziewczyna jest w śpiączce.

I tylko od niej zależy czy się z tej śpiączki wybudzi, Gordono. Wiesz, jak działa ten proszek, to czarna magia.

Pielęgniarka westchnęła ciężko i smętnie pokiwała głową.

Tak i teraz wszystko jest w jej rękach.

Do diabła, o czym oni mówią? Jaka moja decyzja? Jakie w moich rękach? Czy to nie oczywiste, chcę żyć, więc powinnam się obudzić. Dlaczego się nie budzę?! Szybkim krokiem ruszyłam za dyrektorem w stronę wyjścia.

Dyrektorze! Panie dyrektorze, niech mi pan powie co mam robić! — krzyknęłam za nim, jednak nie odniosło to żadnych skutków.

Przed drzwiami stali moi przyjaciele. Coś ścisnęło mnie w piersi gdy dostrzegłam, że nie ma wśród nich Jamesa. Syriusz jakby dostrzegł to w tym samym momencie co ja.

Hej, gdzie jest James? — zapytał, rozglądając się dookoła

Wydawało mi się, że szedł za nami — mruknął Remus. — Zaczekaj, mam przy sobie mapę.

Oszalałeś, one nic o niej nie wiedzą — syknął Łapa.

Zmarszczyłam brwi, o jakiej mapie oni mówią.

Więc się dowiedzą — odwarknął blondyn.

Wyjął z torby jakiś stary kawałek pergaminu, stuknął w niego różdżką mrucząc coś cicho pod nosem i nagle pergamin zaczął zapełniać się ciemnymi liniami. Lunatyk przyglądał mu się przez chwilę, po czym uśmiechnął się triumfalnie.

I gdzie jest? — zapytał zniecierpliwiony Syriusz.

Pokój wspólny.

Idę po niego — powiedział szybko Łapa i tyle go widzieliśmy.

Chwile później drzwi do skrzydła szpitalnego znów się otworzyły i wyszła przez nie pani Adams.

Co z nią? — wypaliła od razu Dorcas.

Podejrzewamy zatrucie proszkiem Wiecznej Śmierci.

Co to jest? — przerwał jej zdziwiony Lunatyk.

To, panie Lupin, czarna magia w czystej postaci. Jest nielegalny i bardzo ciężki do zdobycia. Jego skutki nie są do końca znane. Zatrucie objawia się przez zatrzymanie akcji serca i wstrzymanie pracy płuc. Otrute osoby rzadko się budzą, a te które to robią, mówiły, że wracały do nich wszystkie najgorsze wspomnienia, obawy, strachy. Dlatego nie tak mało kto się budzi — wspomnienia mają na ludzi ogromny wpływ.

Bzdura — warknęłam. — Chcę się obudzić, więc niby czemu nadal tu jestem?! — syknęłam poirytowana, jednak nikt mnie nie usłyszał.

Nagle zza rogu wyłonił się Łapa ciągnący Jamesa, który miał męczennicki wyraz twarzy.

Po co mnie tu ciągniesz? — warknął na Łapę nieprzyjemnym głosem.

Mówiłem, chodzi o Lily.

A co mnie ona obchodzi?! — James wyrwał ramie z uchwytu Syriusza.

James, co ci odbiło? — wtrąciła się Anabell. — Może Lily nie zachowywała się ostatnio wzorowo względem nas, ale to w końcu nasza przyjaciółka.

Nie zachowywała się wzorowo? Crage, posłuchaj co ty gadasz! Jesteś aż tak ślepa?

James, przystopuj! – przerwał mu Remus.

Ja mogłam jedynie patrzeć z niedowierzaniem na Jamesa, który wcale nie zachowywał się jak James.

Bronisz jej? Ładny z ciebie przyjaciel!

Uspokój się Potter! To nie czas na kłótnie! Nie dociera do ciebie, że Lily może umrzeć? — wtrąciła nieco podniesionym tonem Dorcas.

Kogo to obchodzi, niech zdycha — prychnął. — Przynajmniej nie będę musiał się męczyć z papierami rozwodowymi.

Zaprało mi dech w piersi. Jak on mógł powiedzieć coś takiego?! To było gorsze niż uderzenie toporem w plecy. James. Mój James, który wyznawał mi dozgonną miłość. James Potter właśnie powiedział, że życzy mi śmierci. Widziałam, jak Syriusz zaciska dłonie w pięści. Chciał stanąć w mojej obronie. Łzy powoli płynęły po moich policzkach. Dorcas była jednak szybsza. Uderzyła Pottera tak, że aż upadł na ziemię.

Świetnie! Brońcie tej brudnej szlamy, a do mnie się nie zbliżajcie — warknął, po czym odszedł unosząc dumnie głowę do góry.

Stałam tam jak spetryfikowana patrząc w miejscu, w którym jeszcze przed chwilą stał mój ukochany. Ukochany! Prycham w duchu z pogardą. Miałam rację! Chciał mnie jedynie zaliczyć. Upadłam na kolana i ukryłam twarz w dłoniach. Nagle zza rogu wybiegła pani Adams. Jak burza wpadła do Skrzydła Szpitalnego. Podążyłam za nią i szybko zrozumiałam co się dzieje. Moje serce znów się zatrzymało. Nie interesowało mnie to ani trochę. Miałam to gdzieś. Pielęgniarka biegała przy mnie jak oszalała, mimo to jednak nic to nie dawało. Patrzyłam na to pustym wzrokiem. Umrę. I co z tego? James mnie nie kocha. Nazwał mnie szlamą. I nagle zrozumiałam, co miała na myśli pani Adams mówiąc, że decyzja należy do mnie. Dopóki chciałam żyć, moje serce biło. Ale teraz straciłam wolę walki. I dlatego się zatrzymało. Zamknęłam oczy w spokoju czekając na śmierć. Wystarczyło kilka słów Jamesa, a ja od razu podejmuję rozpaczliwą decyzję o samobójstwie. Otworzyłam oczy i spojrzałam z determinacją na moje blade ciało.

To jeszcze nie mój czas — powiedziałam cicho. — Jeszcze nie czas, by umrzeć.

Pani Adams odetchnęła z ulgą i już wiedziałam, że tę rundę ja wygrałam.

Epilog

Dziś są drugie urodziny tego opowiadania, więc zgodnie z obietnicą – przed wami epilog.   Epilog Dla Petunii Evans-Dursley wiadomość...