czwartek, 23 października 2014

Rozdział 2 - Wszystko po staremu, ale czy na pewno?

Listopad nadciągał wielkimi krokami, a razem z nim zbliżał się mecz między Gryffindorem i Slytherinem. Nie od dziś wiadomo, jak ogromną nienawiścią darzą się te dwa domy, a walka na boisku, która miała się między nimi rozegrać wcale nie poprawiała tej sytuacji. Zdarzało się, że członkowie drużyny lądowali w szpitalu na skutek bójek, a z czasem trafiali tam nawet niezwiązani z całą sprawą Krukoni i Puchoni. Ja sama uważałam wojnę domów za czystą głupotę i kiedy pewnego czwartkowego popołudnia miała miejsce wielka bitwa na jedzenie, kulturalnie opuściłam Wielką Salę. Kiedy zamykałam za sobą drzwi, zdążyłam tylko dostrzec pełne niedowierzania spojrzenie McGonagall. Widać nie spodziewała się, że jej lwy są zdolne do zamienienia jadalni w istną dżunglę.

Lily! — krzyknął znajomy głos.

Wciąż byłam nieco zła na Severusa, lecz mimo to zwolniłam kroku, pozwalając, by mnie dogonił. Spojrzałam na niego z uniesioną brwią.

Chyba nie wyszedłeś z tej bitwy bez szwanku — zauważyłam, przyglądając się jego ubrudzonej budyniem szacie. — Chłoszczyć — mruknęłam, wskazując na plamę różdżką i sekundę później nie było po niej nawet śladu.

Mówiłem ci już, że jesteś najlepsza? — zapytał z uśmiechem, który sprawił, że jego twarzy wyglądała dużo przystojniej niż normalnie.

No cóż, nie okłamujmy się – Severus nie należał do grona chłopców, których natura obdarzyła urodą. Posiadał za to nieprzeciętną wiedzę, a to w moim mniemaniu liczy się bardziej niż ładna buzia.

Nie, nie mówiłeś. Za to nie omieszkałeś wspomnieć, że jest... jak to było? Ach! Nadętą histeryczką. Wyprowadź mnie z błędu, Severusie, jeśli to nie tak nazwałeś mnie podczas naszej ostatniej kłótni.

Chłopak westchnął cicho i złapał mnie za rękę. Nie wyrwałam jej.

Przepraszam, Lily, wiesz, że wcale tak nie myślę...

Doprawdy? — zakpiłam. — Wydawałeś się bardzo przekonujący.

Po prostu nie lubię, kiedy ktoś wtrąca się w moje sprawy.

Twoje sprawy?! Severus, czy ty sam siebie słyszysz?! Na Merlina, to nie są twoje sprawy! Jestem twoją przyjaciółką, to po pierwsze. Poza tym, mówiłeś o przyłączeniu się do Vol...

Nie wymawiaj tego imienia!

...demorta! — zakończyłam ostro. — O, na Boga, to tylko imię! Skoro boisz się nazywać go po imieniu, to jak chcesz się do niego przyłączyć?! Zresztą, nieważne, jeśli to zrobisz to nie mamy o czym rozmawiać! I nawet nie wyjeżdżaj mi z tekstem, że to twoja sprawa! Zabijanie niewinnych ludzi nie jest twoją sprawą! Merlinie, Severus! To zwykłe morderstwo! Za to trafia się do Azkabanu! Ba! Dostaje się pocałunek dementora!
— Lily...


Nie przerywaj mi! — krzyknęłam. — Ostatnio zachowujesz się jak nie ty i mam tego serdecznie dosyć! Przyjdź do mnie, kiedy wróci ci rozum, wiesz, gdzie mnie szukać!

Severus pojawił się pod Pokojem Wspólnym tego samego wieczoru, niemal na kolanach prosząc mnie o wybaczenie. Niemal przypłacając to kolejną kłótnią, wymogłam na chłopaku obietnicę zaprzestania studiów mrocznej magii.




Powoli mijały dni, a po dniach były tygodnie. Ledwo bo ledwo, ale Gryfoni wygrali ostatni mecz ze Ślizgonami i teraz dom lwa przygotowywał się do walki z Krukonami. Byłam pewna, iż nigdy nie pojmę sensu gry tak nudnej jak Quidditch – z pasją do tego chyba po prostu trzeba się urodzić. Oczywiście Potter dbał o to, bym nie była zbyt spokojna. Gdzie tylko się dało wywieszał transparenty z napisami typu: Evans, no weź się umów!

No cóż, nie byłabym kobietą, gdyby jego zaloty mi nie imponowały, ale... Ale Potter był tylko zarozumiałym, aroganckim, znęcającym się nad innymi pajacem. Po prostu nie mogłam się umówić z kimś takim.

Zanim się obejrzałam były już Święta. Tak jak obiecałam Petunii i rodzicom postanowiłam zostać na Święta w zamku. Cieszyłbym się, gdyby nie to, że z Gryffindoru zostawałem tylko ja, Potter i Black. Tak, więc kiedy skończyła się uczta spokojnie wracałam do dormitorium, kiedy zobaczyłam tych debili znęcających się nad Sevem.

Potter, Black zostawcie go! — wydarłam się na cały głos.

Potter nic sobie z tego nie robiąc uniósł różdżkę. Nie wiele myśląc rzuciłam się między Severusa, a Pottera. I nagle uderzyło mnie fioletowe światło. Krzyknęłam. Bolało, bolało jak diabli. Sama nie wiem, co dokładnie, ale jakby w okolicy serca. Potter i Black stali przerażeni, a Severusa nigdzie nie widziałam. Nagle wyłonił się zza zakrętu z Dumbledore'em. Kucnął przy mnie i delikatnie dotknął różdżką mojej dłoni wypowiadając jakieś słowa, których nie usłyszałam, ponieważ dalej krzyczałam z bólu. Dumbledore chyba cofnął zaklęcie, bo ból ustąpił. Pomógł mi wstać.

Który to zrobił?

W jego głosie był chłód, którego nigdy wcześniej nie słyszałam.

Ja… ale to był wypadek… — rzekł Potter.

- Zamilcz, panie Potter. Nigdy bym się tego po tobie nie spodziewał. Minus 50 punktów dla Gryffindoru. Panie Snape, niech pan zaprowadzi Lily do jej dormitorium. Musi odpocząć. Powiedziawszy to, odszedł.

Severus odprowadził mnie pod obraz Grubej Damy, gdzie pocałowałam go w policzek i weszłam do pokoju wspólnego. Nadal wszystko mnie bolało. Usiadłam w fotelu przy kominku. Pokój wspólny był całkiem pusty, bo wszyscy wyjechali na Święta, a Pottera i Blacka nigdzie na szczęście nie było. Siedziałam tak otępiała, gdy nagle portret się otworzył, a do pokoju wszedł Black i Potter. Całą siłą woli musiałam się powstrzymać by się na nich nie rzucić, ale pomagał mi fakt, że nadal wszystko mnie bolało. Poza tym nie miałabym z nimi szansy, bo Potter i Black są wbrew pozorom strasznie silni. Na moje nieszczęście Potter mnie zauważył i od razu ruszył w moim kierunku. Uciekłabym, ale wiedziałam, że przy moich obolałych nogach łatwo by mnie dogonił.

Czego chcesz?

Przeprosić. Ja nie chciałem...

Jasne, nie chciałeś podnieść różdżki i rzucić zaklęcia.

Lily, nawet nie wiedziałem, kiedy się tam znalazłaś.

Aha, czyli przed rzuceniem zaklęcia na Severusa nie miałbyś oporów.

To nie to samo!

To dokładnie to samo, Potter! Jesteś beznadziejnym przypadkiem!

Wstałam z fotela i kiedy już byłam przy schodach, upadłam. James ruszył, aby mi pomóc, ale zanim zdążył mnie dotknąć już wstałam i uciekłam do dormitorium.




Następnego dnia, kiedy wstałam, zauważyłam przy moim łóżku małą górkę prezentów. Od Anastazji dostałam bransoletkę z niebieskimi, błyszczącymi kamykami, która natychmiast mnie zaurczyła. Przejrzałam resztę prezentów i poszłam do łazienki. Kiedy wróciłam, zdziwiona zauważyłam, że na moim łóżku leży malutka paczuszka. Już wiedziałam, czego się spodziewać. I nie myliłam się. Paczka była od Pottera. W środku znajdował się łańcuszek z zawieszką w kształcie serca i karteczka o następującej treści:

Lily,

Nie będę się rozwodził nad tym, czego ci życzę, bo przecież wiesz, że życzę ci wszystkiego, co najwspanialsze. Mam nadzieję, że będziesz nosić prezent. Kupiłem go w sklepie z magicznymi antykami. Jest bardzo stary i podobno przynosi szczęście.

James Potter

PS Przepraszam za wczoraj, masz racje jestem beznadziejne.

James Potter

Wisiorek był naprawdę ładny i rzeczywiście wyglądał na stary. Bez zastanowienia założyłam go na szyję i ruszyłam w stronę lustra.

Zobaczyłam w nim ładną, choć nie piękną, szczupłą choć nie chudą, dziewczynę o rudych włosach i zielonych oczach. Łańcuszek był ładny, ale nie zamierzałam dać się kupić. Ściągnęłam go z szyi i wpakowałam do kufra, wkrótce o nim zapominając.




I tak mijały mi dni. Nie działo się nic ciekawego poza tym, że Black i Potter upili się w Sylwestra (Merlin jeden wie skąd oni biorą tą ognistą whisky) i poszli w tym stanie do McGonagall, życzyć jej szczęśliwego nowego roku, za, co dostali tygodniowy szlaban i reprymendę.

Nareszcie wróciły dziewczyny i życie nabrało koloru. Nie było mi tak nudno. Oczywiście razem z dziewczynami wróciły bitwy o łazienkę. Nauczyciele znów truli o sumach, Huncwoci byli Huncwotami. A ja? No właśnie ja...

Nadszedł styczeń, a razem z nim pierwsze w tym roku wyjście do Hogsmeade. Alicja była chora, Kate zakuwała transmutację, więc żadna z nich nie szła. Pozostała mi jeszcze Anastazja, która się zgodziła.

Szłyśmy sobie spokojnie. Ściemniało się, więc chciałyśmy już wracać. To się stało w ułamku sekundy. Wszędzie pojawiły się zamaskowane postacie – Śmierciożercy. Chwyciłam Anastazje za rękę i zaczęłam biec. Nie trwało to długo – dość szybko poczułam, że uderza we mnie zaklęcie i razem z przyjaciółką wylądowałam na ziemi. Ktoś chwycił mnie brutalnie za włosy.

Co z nimi robimy?

Do Wrzeszczącego Chaty, tam się spokojnie zabawimy.

To było straszne. Serce biło mi tak mocno, jak nigdy w życiu. Kiedy weszliśmy do Wrzeszczącej Chaty zostałam brutalnie pchnięta na ziemię. Drugi Śmierciożerca wyprowadził Anastazje do innego pokoju.

Crucio!

Bolało mnie wszystko jakbym zaczęła się palić, sto razy mocniej, niż wtedy, gdy James rzucił na mnie zaklęcie. Spojrzałam w oczy mojego oprawcy. Nie było w nich cienia litości ani człowieczeństwa. Nagle zachciało mi się płakać – już nigdy miałam nie zobaczyć mamy, taty, przyjaciół, nawet tego pajaca, Pottera. Zacisnęłam mocniej zęby, by nie pozwolić popłynąć łzą. Ból na moment ustał.

Jeśli ładnie poprosisz, to może wyświadczę ci przysługę i zabiję cię już teraz, co ty na to?

Wal się!

Wiedziałam, że gorzko pożałuję tej odpowiedzi, widziałam to w jego oczach.

Ty mała...

Ale nie było dane mu dokończyć, bo do pokoju wbiegł Dumbledore, a razem za nim kilka innych osób, których nie poznawałam. Śmierciożerca niemal natychmiast się deportował. Zdawało się, że byłyśmy uratowane. Wstałam z podłogi, idąc na drążcyh za dyrektorem do pokoju, w którym była Anastazja i drugi Śmierciożerca. Musiałam się upewnić, że nic jej nie jest. Wchodząc do pokoju ujrzałam zielone światło, uderzające dziewczynę i cichy trzask towarzyszący deportacji. Już wiedziałam, co się stało. Zielone światło było cechą charakterystyczną morderczego zaklęcia. Zakręciło mi się w głowie i nagle wszystko zniknęło. Straciłam przytomność.




Otworzyłam oczy. Nic mnie nie bolało i nie wirowało przed oczami. Byłam w Skrzydle Szpitalnym. Usiadłam na łóżku. Wspomnienia zaczęły wlewać się do głowy. Z całą mocą dotarło do mnie, co się stało. Wstałam z łóżka i zobaczyłam, że w fotelu śpi Potter. Nie wiedzieć, czemu wzruszyło mnie to, że się o mnie martwi. Nie żeby to coś zmieniało w kwestii mojego zdania o nim...

Do Skrzydła wkroczyła pielęgniarka.

Panno Evans, natychmiast do łóżka!

W tej chwili Potter się obudził. Zamrugał kilkakrotnie i dopiero mnie zauważył. W jednej chwili już byłam w jego objęciach.

Lily! Tak się o ciebie martwiłem — wyszeptał.

Potter, kretynie, puszczaj mnie!




Zostałam w Skrzydle Szpitalnym jeszcze tydzień; nie ze względu na obrażenia, ale raczej uraz psychiczny. Dzięki Huncwotom, którzy codziennie przychodzili do mnie razem z Alicją i Kate, nieco łatwiej było mi to wszystko znieść. Dumbledore powiedział, że jeśli chcę, mogę wrócić do domu. Ale ja nie chciałam. Chciałam walczyć ze Śmierciożercami, a do tego musiałam ukończyć szkołę. Niby wszystko wróciło do normy, ale naprawdę nic już nie było takie jak dawniej. Mimo, że Anastazja była zazwyczaj smutna to i tak bardzo się z nią zaprzyjaźniłyśmy, a i ona stawała się coraz weselsza. Była już częścią naszej codzienności, była jedną z nas. I chyba to bolało najbardziej.




Robiło się coraz cieplej, a mi dopisywał wyjątkowo dobry humor i kto wie, może nawet by tak zostało, gdyby nie Potter. Wchodziłam sobie spokojnie do Wielkiej Sali na śniadanie, kiedy nagle zawisło nade mną wielkie wiadro, pełne czarnego atramentu, a naprzeciwko mnie pojawił się napis:

Wyleje je na Ciebie, chyba, że się ze mną umówisz.

Zatkało mnie, a zaraz potem wykrzyknęłam:

Śnisz Potter!

Napis w mgnieniu oka zmienił się.

Zła odpowiedź, Evans.

A po chwili wiadro przechyliło się, a na mnie wylały się dwa litry atramentu. Odszukałam Pottera wzrokiem i wściekła ruszyłam w jego stronę. Machnęłam różdżką, a nad jego głową pojawiła się wielka deszczowa chmura. Na sali na moment zapanowała cisza, a po chwili wszyscy już się śmiali z oburzonej miny rozczochrańca, który był przemoczony do suchej nitki i ze mnie, całej uwalone atramentem.

 

1 komentarz:

  1. Piękny musiał być ten łańcuszek skoro Evans tak się nim zachwyciła.
    Jak mogłaś zabić Anastazję?! Spodobała mi się ta postać w pierwszym rozdziale, a tu bum już jej nie ma :( szkoda.
    W ogóle szalejesz z tempem akcji. Wierzę, że później trochę zwolnisz i pozwolisz poznać twoje postacie.
    Jim jak prawdziwy facet nie znosi odmowy, ale żeby zaraz biedną Lilkę traktować atramentem :P ?

    OdpowiedzUsuń

Epilog

Dziś są drugie urodziny tego opowiadania, więc zgodnie z obietnicą – przed wami epilog.   Epilog Dla Petunii Evans-Dursley wiadomość...