niedziela, 28 sierpnia 2016

Rozdział 76 — Zabawy z czasem

Ten rozdział miał być o czymś kompletnie innym, jednak wena to kapryśnie stworzenie i zamiast tamtego wyszło to :D Ogólnie trochę namieszałam, brakuje tu ładu i składu, ale mam nadzieję, że jako tako ujdzie, no i obiecuję, że kolejny rozdział będzie lepszy (i zostanie dodany szybciej).


Rozdział 76 — Zabawy z czasem


Wojna skończyła się pięć lat później, jednak jej skutki były widoczne na każdym kroku. Świat mugoli i świat czarodziejów był istną ruiną, lecz czasu nie da się zatrzymać i trzeba było żyć dalej. Nic już nie było takie, jak wcześniej. Nic. Nie tylko ze względu na wojnę, w której byliśmy zmuszeni wziąć udział, głód, z którym walczyliśmy każdego dnia czy też strach, nie opuszczający nas nawet na sekundę. James i Syriusz zatrudnili się w Ministerstwie Magii pod fałszywymi nazwiskami i pomagali doprowadzić wszystko do porządku. Mugolska wojna dotknęła każdego mieszkańca ziemi – czarodziejów w nie mniejszym stopniu. Nasze prawdziwe tożsamości musiały zostać tajemnicą, od której zależały nasze życia. W latach czterdziestych podróże w czasie były karane śmiercią, a wytłumaczenie, że mieliśmy na ten fakt nikły wpływ, niewiele by dało.

Ostatnie pięć lat bardzo nas zmieniło. Już wcześniej walczyliśmy na wojnie, w naszych czasach, lecz nie była to tak jawna bitwa. Voldemort działał powoli i sprytnie, Hitler robił to na początku, później nie miał powodu, by kryć się ze swoimi intencjami. Byłam pewna, że nigdy więcej nie będę w stanie znieść hałasu i nie pomyśleć przy tym o tych wszystkich bombardowaniach.

Ale ostatecznie wojna się skończyła i chociaż świat ledwie się po tym pozbierał, ja, James i Syriusz w końcu mogliśmy naprawdę zabrać się za próbę powrotu do naszych czasów, co wcześniej nie było możliwe, z powodu upadku Ministerstwa.

Nie widziałam moich przyjaciół od długich pięciu lat, a z każdym dniem wszyscy powoli traciliśmy nadzieję. Dzięki znajomością i kilku magicznym przekrętom, byliśmy w stanie pozwolić sobie na kupno małego domu za Londynem. I tylko tam mogliśmy naprawdę być sobą. Nie było to nic wielkiego, ot zwykły domek, jednak jego ogród przyciągał swoją niesamowitą paletą barw i najróżniejszymi gatunkami roślin. Człowiek czuł się tam jak w jakiejś magicznej krainie i mógł nie wychodzić z niego przez długie godziny.

Tego dnia nie działo się nic nadzwyczajnego, więc ostatecznie skończyłam z książką na werandzie, czekając na powrót Jamesa i Syriusza, zastanawiając się, jak przekazać narzeczonemu nowinę, o której właśnie się dowiedziałam. Trzaski teleportacji dobiegły do moich uszu szybciej, niż bym się spodziewała. Odłożyłam książkę na bok, przeciągnęłam się leniwie i ruszyłam w kierunku dwóch, wykończonych mężczyzn.

— Cześć, Lily — powiedział Syriusz, targając pieszczotliwie moje włosy (Przynajmniej ten gest się nie zmienił przez te lata.).

Od Jamesa, jak zwykle, doczekałam się buziaka w policzek i czułego uśmiechu, który na jego zmęczonej twarzy wyglądał wyjątkowo rozczulająco.

— I jak w Ministerstwie? — zapytałam, ciągnąc ich do kuchni.

— Jak to w Ministerstwie — odparł James. — Syf, bieda i korupcja, nic nowego. Syriusz twierdzi, że przy odrobinie szczęścia uda mu się załatwić dla siebie przepustkę do Departamentu Tajemnic. Jeśli nasze źródła nie kłamią, przechowują tam najróżniejsze zmieniacze czasu.

— Jest też szansa na lewą pelerynę-niewidkę. Nie jest to peleryna Rogacza, ale na nasza wyprawę da radę. Jeśli ja będę miał przepustkę, to wszystko powinno gładko pójść.

— Myślicie, że to się uda? — zapytałam, sama nie wiedząc, co czuję.

Weszliśmy do kuchni i niemal natychmiast ruszyłam w kierunku lodówki, biorąc się za przygotowanie obiadu.

— Jeśli chcesz wrócić do domu, to powinnaś w to uwierzyć. I tak nie mamy już nic do stracenia. — Syriusz wzruszył obojętnie ramionami.

— Jestem w ciąży — wypaliłam, odwracając się do nich tyłem.

Niemal widziałam, jak Syriusz walczy, by nie zakrztusić się wodą, a mina Jamesa kolejno staje się zszokowana, pełna niedowierzania i... Właśnie, i?

— Lily — wyszeptał, zabierając mi z ręki marchewkę i nóż. — Siadaj — polecił otępiałym głosem.

— James, to jeszcze nie czas, kiedy muszę się oszczędzaj. Jestem w ciąży, nie umieram.

— Po prostu... po prostu usiądź — odparł łamiącym się głosem.

Odwróciłam się w jego stronę i dostrzegłam, iż jego twarz stała się mieszanką miliarda sprzecznych uczuć.

— Wiem, że to nie jest dobra pora, ale myślałam, że chociaż trochę się ucieszysz...

Wtedy to się stało. Szeroki, niemal szaleńczy, uśmiech rozświetlił jego twarz. Złapał mnie w talii i, absolutnie nic sobie nie robiąc z moich sprzeciwów, zaczął okręcać się wokół własnej osi, śmiejąc się jak ostatni wariat.

— Będę ojcem! Będę ojcem! Do diabła! BĘDĘ OJCEM! — krzyczał na całe gardło.

Odstawił mnie na ziemię i zaczął całować każdy fragment mojej twarzy. Objęłam go ramionami, ledwie widząc coś przez łzy wzruszenia. Jak z oddali słyszałam śmiech Syriusza i jego gratulacje. Dla mnie istniał już tylko James, jego koszula i ten wyjątkowy zapach. To jedno z moich najlepszych wspomnień.




Ministerstwo Magii nocą było przerażające, a z nową różdżką, którą ledwie kontrolowałam, nie czułam się ani trochę bezpieczna. Odwagi dodawał mi tylko James, który, odkąd tydzień wcześniej dowiedział się o ciąży, nie chciał opuszczać mnie ani na moment. Szliśmy obok siebie pod peleryną-niewidką, trzymając się za ręce.

Całą trójką zgodnie stwierdziliśmy, że teraz ważny jest już tylko powrót do naszych czasów. Z ksiąg, które udało nam się zdobyć w ciągu ostatnich pięciu lat wiedzieliśmy, że zwykłe dotknięcie piasku zawartego w zmieniaczu czasu powinno przenieść nas do czasów, z których pochodziliśmy. Na zdobycie tej wiedzy zmarnowaliśmy pięć lat, choć nawet mi samej ciężko w to uwierzyć. Pięć lat. Pięć lat. Pięć lat. To wciąż obijało się po mojej głowie, niczym jakieś upiorne echo. Pięć lat, w trakcie których stałam się kimś zupełnie innym. Jeszcze nigdy w życiu tak bardzo nikogo nienawidziłam, jak Voldemorta w tamtej chwili, gdy otwieraliśmy drzwi do Departamentu Tajemnic.

— W porządku? — wyszeptał James, wyczuwając moją zmianę nastroju.

Skinęłam krótko głową, wychodząc spod peleryny.

— I jak? Które to drzwi? — zapytałam, lustrując spojrzeniem okrągły pokój.

Black wzruszył ramionami.

— Trzeba poszukać — odparł, po czym otworzył pierwsze lepsze drzwi, ukazując nam okrągłą komnatę z kamiennymi trybunami i kamiennym łukiem na podwyższeniu. — Przerażające — stwierdził, wpatrując się w zasłonę, która powiewała złowieszczo wewnątrz łuku.

— Boisz się firanki, Łapo? — James uśmiechnął się blado, choć wyraz jego oczu mówił, że i on czuje przerażającą energię bijącą od pokoju.

Syriusz zamknął drzwi i mimowolnie odetchnęłam z ulgą, mając jednocześnie nadzieję, że nigdy więcej nie będę musiała oglądać tego pomieszczenia.

Cel naszej podróży znaleźliśmy za piątą próbą. Weszliśmy tam z jednakowo pędzącymi sercami i niepokojem wypisanym na twarzach.

— To co, chyba już nie ma odwrotu?

— Wyświadczcie mi przysługę i jeśli ten diabelny piasek zamieni mnie w dzieciaka, zabijcie mnie — mruknął Syriusz, ignorując słowa Jamesa.

Odgarnęłam moje długie włosy do tyłu, wzięłam głęboki oddech i ruszyłam do przodu.

— Teraz albo nigdy.




Współczesny Londyn okazał się być aż nazbyt współczesny i odmienny od tego, do którego przyzwyczajona byłam przez ostatnich pięć lat (Owszem, mam na myśli tę ponurą ruinę po bombardowaniach Niemców). Szum aut, kroki pędzących dokądś ludzi, hałasy codziennego życia – to wszystko było zbyt normalne dla naszych umysłów nastawionych na stan powojenny.

Gdy wyszliśmy na ulicę, miałam łzy w oczach i niemal natychmiast rzuciłam się na szyję Jamesa, składając na jego ustach niezdarny pocałunek.

— Wróciliśmy — wyszeptałam, kiedy on śmiał mi się do ucha.

— Wróciliśmy — potwierdził cicho.

— Lepiej patrzcie na to — zawołał Syriusz, robiąc tę swoją minę, zwiastującą głupi pomysł. — Przepraszam pana — zwrócił się do pierwszego lepszego przechodnia. — Wie pan, który mamy rok?

Mężczyzna najpierw zlustrował go spojrzeniem (a nasze nieco niewspółczesne ubrania musiały budzić mieszane uczucia), przez chwilę się wahał, aż w końcu pokręcił głową ze zniecierpliwieniem i wyminął chłopaka.

— Psychiatryk kilka ulic dalej — rzekł na odchodne, a Black wybuchnął serdecznym śmiechem.

— Na pewno wróciliśmy. Tylko w tych czasach możesz zostać obrażony przez przypadkowo spotkaną osobę, której zadasz proste pytanie.

Rzuciłam mu spojrzenie pełne politowania, po czym podeszłam do, stojącego kilka metrów dalej, kiosku i podniosłam z wystawy gazetę, sprawdzając datę.

— Nie było nas miesiąc — powiedziałam tępo. — Spędziliśmy pięć lat w piekle, a dla wszystkich innych minął tylko miesiąc.

Nie powinno mnie to tak zszokować; rozważaliśmy już taką opcję i właściwie była ona dla nas najlepsza. Więc moje ręce wcale nie powinny trząść się tak, jak podczas pierwszego bombardowania po śmierci pana Jonesa, który po roku wspólnego mieszkania, stał się dla nas kimś w rodzaju mentora. Oddech wcale nie powinien przyspieszyć. A serce absolutnie nie miało prawa bić w tak szybkim tempie.

— Lily? — zapytał James, delikatnie zabierając gazetę z moich odrętwiałych rąk.

— To atak paniki? Może powinieneś dać jej w twarz? — zasugerował poważnym tonem Syriusz i gdybym nie była w takim stanie, pewnie zmyłabym mu głowę.

— Nic mi nie jest — wydusiłam w końcu, gdy zebrałam wystarczająco dużo silnej woli na oderwanie spojrzenia od nieszczęsnej gazety. — To tylko szok.

— Wiecie, jak postawili mi nagrobek to chyba się obrażę — rzucił raźnym tonem Łapa, najwyraźniej uznając, że dawka jego poczucia humoru dobrze mi zrobi.

I chyba miał rację, bo kąciki moich ust lekko drgnęły.

— Jak dla mnie mogli postawić mi nawet pomnik żałobny, o ile nie dobrali się do mojej różdżki — stwierdziłam. — Ta nowa do niczego się nie nadaje, poważnie. Nawet robiąc prosty obiad przynajmniej trzy razy coś podpaliłam.

— No cóż, chyba powinniśmy wpaść do Hogwartu i powiedzieć staruszkowi, że wróciliśmy, na wszelki wypadek, gdyby uznali nas za martwych.

Podejrzewam, że żadnemu z nas nie uśmiechała się rozmowa z dyrektorem, do którego chowaliśmy urazę. Przez pierwsze dwa lata nie przestaliśmy wierzyć, że mężczyzna znajdzie jakiś sposób, by nam pomóc, a ostatecznie doszliśmy do wszystkiego sami, niejednokrotnie dla zdobycia potrzebnej wiedzy, ryzykując życie. A fakt, że utknęliśmy tam na pięć lat, odcięci od rodziny, przyjaciół, wszelkich informacji, nie ułatwiał nam racjonalnego obarczenia winą jednej osoby – Voldemorta. Po pięciu latach gehenny każdy staje się w twoich oczach winny, może nawet ty sam. Kiedy masz tyle czasu na myślenie, ostatecznie zawsze znajdziesz przynajmniej pięć rzeczy, które mogłeś zrobić inaczej, a które uchroniłyby cię przed sytuacją, w której się znalazłeś. Spójrzmy prawdzie w oczy, impas zdarza się w życiu wyjątkowo rzadko, a na ogół zawsze jest jakieś wyjście, tyle tylko, że nie jesteśmy na tyle odważni (lub wyrachowani), by go użyć.




Prysznic był rzeczą, do której dopiero na nowo się przyzwyczajałam. W naszym domu, tym z roku czterdziestego piątego, mieliśmy go dopiero od jakiegoś czasu – wcześniej sprawa z kąpielą była nieco bardziej skomplikowana.

Tak więc po rozkoszy, jaką okazała się bieżąca woda, myślałam już tylko o łóżku i śnie, ale, jak przystało na moje szczęście, w momencie, w którym pakowałam się pod kołdrę, ktoś zadzwonił do drzwi.

— Jeśli to Śmierciożercy, to przekażcie im, żeby wrócili jutro! — krzyknął Syriusz z pokoju gościnnego, a jego zaspany głos jasno mówił, iż nie ma najmniejszego zamiaru wstać z łóżka.

James tylko zachrapał głośniej, po czym wtulił twarz w poduszkę. Prychnęłam kpiąco i, mrucząc pod nosem wszystkie możliwe przekleństwa, ruszyłam w stronę drzwi wejściowych, jednak nim tam dotarłam dzwonek zadzwonił jeszcze trzy razy. W dłoni trzymałam nowo odzyskaną różdżkę (którą na szczęście przechował Dumbledore), chociaż jednocześnie świetnie wiedziałam, iż Śmierciożercy nie trudziliby się pukaniem. A zaklęcia otaczające dom czynią go prawie nietykalnym.

Otworzyłam i gdy ujrzałam w nich Remusa i Petera, złość natychmiast ze mnie uleciała. Po kolei pociągnęłam lekko zaskoczonych chłopaków do uścisku.

— Merlinie, jak ja się za wami stęskniłam! — zawołałam, wpuszczając ich do środka. — Chodźcie do kuchni, zrobię kawy.

— Zmieniłaś fryzurę — zauważył przytomnie Remus. — Masz długie włosy, ostatnio chyba były krótsze...

— Dumbledore wam nie powiedział, ile czasu dla nas minęło, prawda? — zapytałam, nie odwracając się w ich stronę.

— Powiedział tylko, że już wróciliście, nic więcej. — Peter wzruszył ramionami, a po chwili otworzył drzwi do kuchni.

— Jak długo? — wtrącił się Lupin z tą swoją wrodzoną delikatnością.

— Zbyt długo. — Westchnęłam pod nosem i zabrałam się za przygotowanie kawy. — Chłopcy śpią. Wierzcie lub nie, ale podróże w czasie są okropnie wyczerpujące. — Uśmiechnęłam się, zmieniając temat. — A jak tam w Zakonie? Dumbledore nic nam nie powiedział. Stwierdził, że za

nim przejdziemy do spraw Zakonu, najpierw musimy porządnie odpocząć.

— Marlena nie żyje, a Edgar jest w szpitalu — wypalił Peter, a słoik z kawą wypadł mi z rąk, rozbijając się z hukiem na podłodze.

— Zwariowałeś Peter? — Głos Remusa brzmiał jakby z oddali. — Zobacz w jakim ona jest stanie, trzeba było trochę poczekać!

— Jest w Mungu? — zapytałam dla pewności.

— Lily...

— Na jakim oddziale?

— Lily, musisz odpocząć, spójrz na siebie! Ledwo trzymasz się na nogach, zaraz zemdlejesz i tyle z tego będzie.

— Świetnie! — warknęłam. — Sama sobie poradzę!

Nic sobie nie robiąc z nawoływań Lupina, ruszyłam biegiem na górę, narzuciłam na siebie pierwsze lepsze ciuchy, nadające się na wyjście w nich z domu, po czym wybiegłam – dosłownie wybiegłam – przed dom i, po przekroczeniu barier ochronnych, teleportowałam się w ciemnym zaułku, nieopodal Świętego Munga.

Epilog

Dziś są drugie urodziny tego opowiadania, więc zgodnie z obietnicą – przed wami epilog.   Epilog Dla Petunii Evans-Dursley wiadomość...