sobota, 29 listopada 2014

Rozdział 23 - Zielony promień Avady Kedavry

Czas mija. Czas mija szybko, lecz niezwykle boleśnie. szybko. Czas nie lecz ran – to jedna z największych głupot wymyślonych przez ludzi. Czas sprawia, że rany przestaną krwawić, czasem nawet może się zabliźnią... lecz te blizny nosi się przez resztę życia. Tęskniłam za rodzicami. Tęskniłam tak bardzo... Coś jednak pchało mnie do przodu, każdego dnia zmuszało do podniesienia się z łóżka, walczenia o własne życie. Więc zaciskałam zęby i żyłam dalej, tak jak robili to wszyscy.

W listopadzie miejsce miała jedna z moich poważniejszych kłótni z Jamesem. Poszło nam o jakąś błahostkę, a skończyło się krzykami na oczach całej szkoły... i szlabanie od wściekłej McGonagall. Ale ten jeden raz nie narzekałam na to, iż muszę szorować podłogę na kolanach. Podczas szlabanu wyjaśniliśmy sobie z Potterem wszystko i przez resztę czasu dość dobrze się bawiliśmy. Początkowo chyba oboje byliśmy przekonani, że między nami to koniec, ale tak jak niespodziewanie się pokłóciliśmy, tak samo niespodziewanie się pogodziliśmy.

Mimo że listopad był bardzo męczącym miesiącem, pełnym nauki, to dobrze go wspominam, bo to właśnie wtedy tak bardzo zbliżyłam się z Jamesem. Zresztą nie tylko my się zbliżyliśmy. Dorcas i Syriusz wciąż grali w jakieś dziwne podchody. Niby całowali się, od czasu do czasu chodzili na randki, lecz nie byli razem. Alicja chodziła cała w skowronkach, nieustannie mówiąc tylko o Franku. Anabell nie dostrzegała ogromnego smutku w oczach Remusa i żyła własnym szczęściem. Próbowałam rozmawiać z chłopakiem, ale nic to nie dawało. Wciąż twierdził, że i tak osoba, którą kocha nie będzie w stanie odwzajemnić jego uczucia. Postanowiłam więc dać sprawie spokój, choć Lupin zdawał mi się coraz bardziej nieszczęśliwy.

Peter raczej nie był zainteresowany dziewczynami, ale za to znalazł sobie inne zajęcie – jedzenie.

Koniec końców listopad dobiegł końca, a ja i Potter staliśmy się na tyle nierozłączni i przesłodzeni, że na nasz widok można było zacząć rzygać tęczą. Poważnie, zachowywaliśmy się, jak te wszystkie pary z książek romantycznych dla nastolatek. Pomyśleć, iż zawsze bałam się, że tak skończę.

McGonagall, kiedy dowiedziała się, że Huncwoci na święta zostają w zamku niemal się rozpłakała. Po ostatnich wyjcach wyznających jej miłość (Domyślcie się kto jej je wysłał...) całkiem się biedaczka załamała. Oczywiście Huncwoci dostali szlaban, ale czy oni przejmują się czymś tak błahym? Oczywiście, że nie.

Rozpoczął się grudzień. Ciągle sypał śnieg, więc naturalnie wszyscy spędzali czas na dworze. Wydawałoby się, że siódmoklasiści są już za starzy na bitwy na śnieżki, lepienie bałwanów i turlanie się z zasp śniegu bez sanek. Nic bardziej mylnego. Każdy z nas chciał się odstresować, choć na krótką chwilę zapomnieć o wojnie. Teraz kiedy tylko słyszało się o morderstwach. Na każdym kroku natykałam się na plakaty typu „Zaginął Auror!" lub jakiś inny pracownik ministerstwa. Zresztą, gdyby to tylko byli członkowie ministerstwa. Ginęli wszyscy: dzieci, czarodzieje, mugole. Ja poza szkołą nie miałam się o kogo martwić. Bałam się natomiast, co się stanie ze mną i moimi przyjaciółmi, kiedy już skończymy szkołę. Jestem pewna, że będziemy walczyć o lepsze jutro, ale czy to coś da? Może zginiemy? Zginiemy, jak bohaterzy i być może postawią nam wielkie pomniki? A może zginiemy, jak tysiące ludzi przed nami, a naszych ciał nikt nigdy nie znajdzie? Nie wiedziałam, czy chcę znać odpowiedź na to pytanie.

Wielkimi krokami nadchodziły święta i trzeba było udać się do wioski, aby zrobić zakupy (czytaj: wydać wszystkie pieniądze na prezenty). Do świąt były jeszcze dwa tygodnie, lecz dyrektor stwierdził, że bezpieczniej będzie iść wcześniej, Śmierciożercy ponoć są bardziej skłonni zaatakować przed samymi świętami, kiedy wszyscy robią zakupy na ostatnią chwilę. W duchu przyznałam, że Voldemort nie jest taki głupi - zaatakować ludzi, którzy są tak szczęśliwi z powodu świąt, że zapominając o podstawowych środkach bezpieczeństwa.

Tak więc udaliśmy się do wioski całą paczką. Nawiasem mówiąc, ostatnio cała nasza grupa stała się nierozłączna. Kiedyś było by nie do pomyślenia, żeby zobaczyć Huncwotów, siedzących obok nas (zwłaszcza mnie, jako, że zawsze nie lubiłam ich wygłupów), lecz teraz naprawdę rzadko się rozdzielaliśmy. Szłam, trzymając Pottera za rękę i słuchając z leniwym uśmiechem, jego przekomarzania się z Blackiem.

- Oj, Rogasiu i tak wszyscy wiedzą, że to ja jestem najprzystojniejszy na całym świecie.

- Oj, Łapciu, urody to ci może nie brakuje, ale położenie twojego mózgu pozostaje dla świata zagadką.

Zaśmiałam się cicho, po czym wtuliłam się mocniej w chłopaka. Ten na wpół świadomie pocierał dłonią moje ramię; byłam mu za to niewysłowienie wdzięczny, ponieważ tyłek dosłownie mi odmarzał.

- To jak? Za godzinę spotykamy się wszyscy pod Trzema Miotłami? - zaproponował James, kiedy już dotarliśmy na miejsce.

Otwierałam usta, żeby zgodzić się z nim, kiedy usłyszałam głośny trzask Aportacji. Setki trzasków. Pojawiły się zamaskowane postacie, ubrane w czarne szaty. Niszczyli wszystko na swojej drodze. Wszędzie latały zielone promienie zaklęcia zabijającego. Nie mieliśmy nawet chwili, by zorientować się w sytuacji. James pociągnął mnie i najbliżej stojącego Syriusza na ziemię. Zrobił to w samą porę, bo Bombarda minęła nas zaledwie o kilka cali. Wstaliśmy niezdarnie z ziemi, co chwila robiąc uniki. Wyszarpnęłam z kieszeni różdżkę, jednak powstrzymała mnie dłoń Syriusza.

- Evans, chyba nie zamierzasz walczyć? - zapytał, patrząc na mnie uważnie. - Jest ich zbyt wielu, mają zbyt duże doświadczenie, będziesz martwa nim skończyć wypowiadać inkantację zaklęcia. Musimy uciekać do zamku.

Chłopak miał rację. Oboje z Jamesem zgodnie skinęliśmy głowami i trzymając się blisko siebie ruszyliśmy w stronę, z której przyszliśmy. Zaklęcia latały dookoła i co chwilę musieliśmy padać na ziemię, żeby nie oberwać którymś z nich. Nie wiedzieliśmy, gdzie jest reszta naszych przyjaciół, lecz w tamtej chwili nie było czasu, by się tym martwić.

Właśnie rozbroiłam jakiegoś Śmierciożercę, który zagrodził mi drogę, gdy zobaczyłam jak Dorcas traci różdżkę i przewraca się na ziemię. Nim James zdążył zareagować wyrwałam dłoń z jego uścisku i rzuciłam się biegiem w tamtą stronę.

- Avada... - zaczął Śmierciożerca, lecz nie dane było mu skończyć.

- AVADA KEDAVRA! - krzyknęłam, wbiegając między niego a moją przyjaciółkę. Nim skończył wypowiadać zaklęcie, zielony promień z mojej różdżki uderzył w niego. Padł na ziemię, a puste, szare oczy wpatrzone były w niebo. Wszystko nagle ucichło. A może to przestałam słyszeć? Liczyło się tylko szybkie, niemiarowe bicie mojego serca.

- Zabiłam go – wyszeptałam otępiale. - BOŻE! ZABIŁAM GO! - krzyknęłam, uświadamiając to sobie z całą mocą. - NIE! JA NIE CHCIAŁAM!

Upuściłam różdżkę i padłam na kolana. Łzy przyozdobiły moje, zarumienione od zimna, policzki. Ledwie zdałam sobie sprawę z przybycia Dumbledore'a i z tego, że Dorcas coś do mnie mówi. Łzy przesłaniały mi cały widok. Byłam mordercą i tylko to się liczyło!

Większość Śmierciożerców deportowała się, ale dwóch zwlekało. Lucjusz Malfoy, którego poznałam po oczach i sadystycznym uśmiechu, oraz jakaś kobieta. Moje serce zamarło, gdy zobaczyłam, jak rozbroili Jamesa i Syriusza. Niespodziewanie wyraźnie widziałam różdżkę Łapy i Rogacza obok miejsca, w którym ja upuściłam moją. Nie byłam w stanie im pomóc, po prostu nie byłam. Dwójka Śmierciożerców deportowała się, a razem ze sobą zabrali chłopaków. Słyszałam czyjś krzyk, ale był on oddalony jakby o setki mil.

Zabrali mojego Jamesa – kołatało mi się w głowie.

Świat zaczął chwiać się niebezpiecznie. A może to ja się chwiałam? Nie wiem. Wiem jedynie, że potem była już tylko ciemność. Zemdlałam.




Spróbowałam otworzyć oczy, lecz nie udało mi się to. Spróbowałam raz jeszcze i znów porażka. Zebrałam wszystkie siły i spróbowałam po raz kolejny. Udało się. Nie oślepiło mnie światło; było ciemno, co przyjęłam z ulgą. Po długiej chwili moje oczy przyzwyczaiły się do ciemności. Byłam w Skrzydle Szpitalnym. Za oknem panował mrok, więc to musiała być dość późna noc. Usiadłam na łóżku i wróciłam myślami do swoich ostatnich wspomnień; ich korowód przelewał mi się przez głowę. O słodki Merlinie, co ja zrobiłam?

Zasłużył na to! Chciał zabić Dorcas! - odezwała się gorsza strona mojej natury

To nie zmienia faktu, że teraz to ja jestem mordercą!

Kłóciłabym się nadal sama ze sobą, ale przerwał mi cichy szept.

- Lily…?

- Dorcas…?

- Tak, to ja.

- Co tu robisz?

- To samo co ty, Lilka... Lily... oni ich zabrali...

- Wiem – odparłam cicho.

Między nami nastała cisza, lecz nie ta z rodzaju kłopotliwych. To była dobra cisza, w czasie której obie mogłyśmy spokojnie pomyśleć.

-Dorcas… To zaklęcie – powiedziałam nie głośniej niż szeptem. - Dorcas, dlaczego ono zadziałało?! Ja nie chciałam go zabić. - Mój drżał, kiedy kończyłam mówić.

- Uratowałaś mnie, Lilka – odparła równie cicho. - Gdybyś tego nie zrobiła, on zabiłby mnie, wiesz o tym.

- Przecież nie musiałam rzucać zaklęcia zabijającego! Za to idzie się do Azkabanu! Jestem mordercą! - krzyknęłam, czując, że w oczach zbierają mi się gorące łzy.

- Nie możesz się teraz nad sobą użalać, Lilka – powiedziała Dorcas z lekkim wyrzutem, po czym usiadła obok mnie. - To jeszcze nie czas. Musisz być silna, przynajmniej dopóki nie znajdą chłopaków. Dla mnie, Lil.




- Błagaj o litość!

- Wolę umrzeć!

- Umrzesz, z pewnością, ale nie szybko.

- Nie boję się ciebie!

- Crucio!

- ...

- Szkoda mi cię, Potter. Jesteś czystej krwi, a prowadzasz się ze szlamami i zdrajcami krwi. Mógłbyś być kimś wielkim, ty i Black. Moglibyście stanąć u mojego boku i osiągnąć potęgę.

- Przyłączę się do ciebie, kiedy piekło zamarznie!

- Jeszcze będziesz żałował, że nie przyjąłeś mojej propozycji, Jamesie Potterze! Crucio!




Obudziłam się zlana zimnym potem, czując, że serce zaraz wyskoczy mi z piersi. Nie miałam pojęcia, kiedy łzy zaczęły płynąć z moich oczu, lecz nie starałam się ich powstrzymać.

To był tylko sen! - powtarzałam jak mantrę.

A co jeśli to nie był sen? - zapytał złośliwy głosik w mojej głowie. Te sam, który zawsze odzywa się w najmniej odpowiednich momentach.

Opadłam na poduszki. Była czwarta rano jeśli mój zegarek dobrze chodził. Wstałam z łóżka i ignorując fakt, że pani Adams będzie wściekła, powędrowałam do mojego dormitorium. Pokój wspólny był jeszcze pusty. Nic dziwnego, w końcu była to niedziela, kto normalny wstawałby o czwartej rano, kiedy jest wolne?

Weszłam do dormitorium na palcach, starając się nie obudzić Alicji i Anabell, wcale nie potrzebowałam ich współczujących spojrzeń od samego rana. Wzięłam czyste ciuchy i poszłam pod prysznic. Gorąca woda źle działała na moje rany, których wczoraj się nabawiłam podczas pojedynku ze Śmierciożercami. Zmieniłam ją więc na zimną. Zadrżałam, kiedy poczułam jej chłód. A może drżałam z zupełnie innego powodu? Na przykład z powodu szlochu, który targał moim ciałem? Nie wiem. Nic już nie wiem...




Mijały dni, a razem z nimi mijała moja nadzieja na uwolnienie Jamesa. Cała szkoła pogrążona była w żałobie. Podczas bitwy o Hogsmeade zginęło trzech uczniów, no i oczywiście dwóch zostało porwanych. Dyrektor wygłosił piękną mowę, której wysłuchałam jednym uchem, a którą wypuściłam drugim.

Rozmawiał też ze mną na temat tego co zrobiłam. Przesłuchiwali mnie ludzie z ministerstwa. Mój czyn uznali za obronę konieczną, więc zostałam uniewinniona. Zresztą, kilka dni przed napadem na wioskę Minister wydał zgodę na używanie zaklęć niewybaczalnych w wypadku napadnięcia przez Śmierciożerców.

Przez kolejne dni chodziłam kompletnie przybita, podobnie, jak Remus, Peter i Anabell. Nasza czwórka najbardziej przeżywała zaistniałą sytuację.

No cóż, krótko mówiąc miałam wielkiego doła. A co robię jak mam doła? Czytam „Romeo i Julia", obżeram się, płacze i oglądam zdjęcia. Tak więc siedziałam sobie w dormitorium, żarłam lody, które dostałam od skrzatów z kuchni i czytałam moją ulubioną sztukę, kiedy do pokoju jak burza wpadła Dorcas.

- Lilka!

- Zamknij się, Dorcas, on chce się zabić! Nie pij tej trucizny, idioto! - krzyknęłam. Nie cierpiałam jak ktoś mi przeszkadzał czytać, zwłaszcza kiedy byłam w finałowym momencie, a do takich nie wątpliwie należy scena, w której Romeo pije truciznę nad ciałem Julii, myśląc że ta nie żyje. Łzy już zbierały się w moich oczach, kiedy Dorcas wyrwała mi książkę.

- ZWARIOWAŁAŚ?! ON CHCE SIĘ ZABIĆ! - krzyknęłam wściekła.

- Lilka, zamknij się i posłuchaj! Chcą odbić chłopaków! Wiedzą gdzie ich przetrzymują! Zakon Feniksa organizuje próbę odbicia ich!

Moja szczęka wybrała się na spacer po podłodze, ale niewiele mnie to obchodziło. Liczyło się tylko to, że teraz albo odzyskam Jamesa, albo stracę go na zawsze.




Jeśli ktoś chciałby popisać to zapraszam do kontaktu przez e-maila (dygunia9 ) lub przez GG (46593420), chętnie poznam ciekawe osoby :)

piątek, 21 listopada 2014

Rozdział 22 - Sen w noc duchów

Dom pogrążony był w śmiertelnej ciszy. Z kuchni nie dobiegał radosny śpiew mamy, z salonu nie słychać było radia, przy którym tata kochał odpoczywać. Była po prostu cisza. Petunii nie było, załatwiała sprawy związane z pogrzebem, a ja wypakowywałam swoje rzeczy z kufra. Dostałam dwa tygodnie wolnego w szkole oraz możliwość decyzji, czy chcę kontynuować edukację. Jeszcze nie wiedziałam co zrobię. Kiedy układałam ciuchy w szafie, musiałam siłą powstrzymywać swoje łzy. Odkąd dowiedziałam się, że Śmierciożercy zaatakowali centrum handlowe, które tego dnia odwiedzili mama i tata... odkąd dowiedziałam się o ich śmierci, nie uroniłam ani jednej łzy. Nie chciałam płakać, nie chciałam myśleć, że już nigdy więcej nie zobaczę rodziców. Nie myślałam o tym, że mama nigdy nie pozna Jamesa, że tata nie poprowadzi mnie do ołtarza, że już nigdy nie obudzi mnie zapach ciasteczek, że mama nigdy więcej nie opowie mi o tym, jak poznała tatę i jak się w nim zakochała. Nie chciałam przyjąć do wiadomości tego, iż moich rodziców już nie ma. Ale teraz – w tym pustym do bólu domu – to uderzyło we mnie z całą siłą. Rzuciłam na podłogę czarną, plisowaną spódnicę i zaczęłam płakać. Płakałam, jak małe dziecko i nie miałam zamiaru przestać. Pytałam siebie: dlaczego to właśnie moi rodzice musieli umrzeć?! To było tak piekielnie niesprawiedliwe! Moi rodzice, którzy nigdy nikogo nie skrzywdzili! To chyba właśnie wtedy postanowiłam, że kiedy ukończę szkołę, zrobię wszystko, by zniszczyć Voldemorta. By nie mógł zabić już nikogo więcej.

Nie pamiętam kiedy wróciła Petunia, lecz pamiętam, że widząc mój stan, lód w jej oczach na jakiś czas stopniał. Przytuliła mnie mocno do siebie i głaskała po włosach, sama również płacząc. Razem udałyśmy się na dół i wyjęłyśmy rodzinne pamiątki. Listy miłosne rodziców, które wymieniali, kiedy tata był w wojsku, zdjęcia ich i nasze z dzieciństwa. Oglądałyśmy to wszystko, ze łzami nie w oczach, lecz na policzkach. W tym krótkim czasie po śmierci rodziców, na moment odzyskałam siostrę. Połączyła nas wspólna żałoba i choć dzieliły światy, żadna z nas nie chciała o tym pamiętać. Tak było po prostu łatwiej.

Najgorsza w tym wszystkim była noc. Leżałam, patrząc się w sufit, co chwila pociągając nosem. Wtedy uderzyły we mnie wyrzuty sumienia. Bo tak mało czasu spędziłam z rodzicami, tak mało o sobie wiedzieliśmy. A może gdybym była tam z nimi, udałoby mi się ich uratować? Zdrowy rozsądek podpowiadał mi, że Śmierciożercy po prostu by mnie zabili, tak jak Anastazję, lecz ból uniemożliwiał mi wsłuchanie się w racjonalne argumenty.




Dzień pogrzebu był jednym z najgorszych dni w moim życiu. Kiedy zobaczyłam ich ciała… zimne, blade, martwe... Miałam wrażenie, że umieram. Wyglądali tak spokojnie. Jakby tylko spali. Jakby tata zaraz miał się obudzić i narzekać, że znów spóźni się do pracy. Nie mogłam się pogodzić że nigdy nie pozna Jamesa, nie poprowadzi mnie do ołtarza, nie zobaczy wnuków. Nie mogłam się pogodzić z faktem, że już nigdy nie obudzi mnie zapach ciasteczek, które mama zawsze piekła z okazji mojego powrotu na wakacje i święta. Było mi tak strasznie źle. Już nigdy mnie nie przytulą i nie powiedzą, że są ze mnie dumni. Jamesa nie mógł być tu ze mną, bo tak się złożyło, że pogrzeb jego rodziców wypadał w tym samym czasie. W tej trudnej chwili były ze mną przyjaciółki.

Alicja, Anabell i Dorcas ubłagały dyrektora, żeby mogły przyjść na pogrzeb mnie wesprzeć. Huncwoci towarzyszyli Jamesowi. Nie pamiętam wiele z samego pogrzebu – w moich wspomnieniach wszystko jest zamglone i niewyraźne. W pamięć wyraźnie zapadł mi moment, kiedy trumny zjechały do grobu.

Moi rodzice byli cudownym przykładem małżeństwa. Kochali się, jak chyba nikt. Nigdy nie widziałam, żeby się kłócili. Zawsze podziwiałam ich miłość. Byli razem tyle lat, a tata dalej odnosił się do mamy, jak do jakiejś greckiej bogini. A teraz? Już na zawsze razem. Nawet śmierć nie zdołała ich rozdzielić. Pamiętam, że pod koniec uroczystości zaczął padać deszcz, lecz nie zrobiło mi to większej różnicy – łzy i tak rozmazały mój cały, delikatny makijaż.




Decyzja o powrocie do szkoły wcale nie była łatwa, lecz w końcu ją podjęłam. Między mną a Petunią wszystko wróciło do normy i dziewczyna znów odnosiła się do mnie z dystansem. Kiedy nawet nie powiedziała mi do widzenia przypomniałam sobie słowa Dor – Petunia nie była warta moich łez, których ostatnio uroniłam zdecydowanie za dużo.

Szłam powoli korytarzami szkoły. Było wcześnie i wszyscy jeszcze spali. Cicho zapukałam do gabinetu dyrektora, ciągnąc za sobą ciężki kufer. Jakoś nie przyszło mi do głowy, by użyć różdżki.

- Proszę – usłyszałam głos Dumbledore'a.

- Dzień dobry, dyrektorze – powiedziałam. - Myślę, że podjęłam decyzję. Chcę kontynuować naukę.

- Bardzo się cieszę, Lily – rzekł staruszek. - To z pewnością jest dla ciebie ciężki, stracić rodziców w tak młodym wieku i w tak okropnych okolicznościach.

- Tak, to dla mnie ciężkie, ale myślę, że oni nie chcieliby, żebym była smutna z powodu ich odejścia.

- Jesteś bardzo mądrą, młodą kobietą, moja droga, to dla mnie zaszczyt, iż uczęszczasz do tej szkoły. Możesz wiele osiągnąć w życiu, Lily, nie zmarnuj tego.




Weszłam do Pokoju Wspólnego i niemal natychmiast wypuściłam trzymany w rękach kufer. Rzuciłam się w ramiona Jamesa, który objął mnie mocno. Znów zaczęłam płakać i nawet nie próbowałam tego powstrzymać. O ironia, płakałam, wtulając się w ramiona chłopaka, którego kiedyś tak nienawidziłam, a którego teraz tak kocham.




Wszystko kiedyś przemija, nawet, dzięki Merlinowi, smutek. Nie było mi łatwo, lecz przyjaciele bardzo mi pomogli. Nie tylko mi, Syriuszowi i Jamesowi również. Państwo Potter może nie byli prawdziwymi rodzicami Blacka, lecz Syriusz i tak bardzo ich kochał.

- Bardziej niż własnych rodziców, Lily – powiedział mi Syriusz, gdy o to zapytałam. - Kochałem ich bardziej, niż własnych rodziców. To byli wspaniali ludzie, ruda, pokochaliby cię, tak, jak kocha James.

- To takie niesprawiedliwe – odparłam. - Żadne z nas nie chciało tej przeklętej wojny, a musimy płacić za wizję świata tego psychopaty.

- Życie nie jest sprawiedliwe – westchnął Black, pociągając z butelki ognistej whisky spory łyk. - Jest za to pasmem cholernej niesprawiedliwości.

- Gdyby nie to, że mam takiego doła, powiedziałabym, że przesadzasz, Syriuszu.

- Ale tego nie powiesz.

- Nie – zgodziłam się. - Nie powiem.




Szłam właśnie do biblioteki, kiedy usłyszałam podniesione głosy zza rogu. Westchnęłam i kręcąc głową przyśpieszyłam kroku. Cóż, byłam Prefektem i musiałam pilnować porządku.

Moim oczom ukazała się roześmiana trójka Gryfonów, którzy stali z uniesionymi różdżkami nad... nad jakimś Ślizgonem, którego nie mogłam rozpoznać.

- Co wy tu wyprawiacie? - zapytałam chłodno.

Chłopcy spojrzeli na mnie ze strachem. Mogli być na czwartym lub piątym roku, ale mieli nad Ślizgonem przewagę liczebną. Nienawidziłam takiego zachowania.

- Nikt wam nie powiedział, że trzech na jednego to zwykłe tchórzostwo? Nie? - warknęłam. - To może zrobi to McGonagall.

Spojrzałam na chłopaka, który zbierał się z ziemi.

- Regulus? - zapytałam. - Brat Syriusza, prawda?

- Kolejna fanka mojego zakochanego w sobie braciszka? - zapytał z kpiną.

- Jestem jego znajomą, Black. Biorąc pod uwagę fakt, że właśnie uratowałam ci tyłek, mógłbyś być nieco milszy.

- Nie prosiłem o to, ale dzięki – odparł, wzruszając ramionami.

Niesamowite, jak podobny był do Syriusza. Obaj też byli nieziemsko przystojni.

Westchnęłam.

- Nie ma za co, Black. A wy – zwróciłam się do trójki Gryfonów – idziecie ze mną do McGonagall. Myślę, że szlaban dobrze wam zrobi...




- Słyszałaś, Lily? - zapytała mnie Dor, przysiadając się do stolika, przy którym odrabiałam lekcje.

- A co miałam słyszeć? - zapytałam, znad książki do eliksirów.

- W tym roku w Noc Duchów odbędzie się bal. Dumbledore ogłosił to, kiedy cię nie było.

- To super.

- Dziewczyny zapraszają chłopców.

- Cudownie.

- Pójdziesz?

- Oczywiście, że nie.

- C-co? Dlaczego?

- Bo nie lubię tego typu rzeczy.

- Daj spokój, będzie tylko piąty rok i wyżej. Bachory nie mają wstępu – wyszczerzyła się. - No dalej, Lilka!

- Zastanowię się, okej?




Tańczyłam z Jamesem, wystrojona, jak nigdy w życiu, zastanawiając się, jak ja, do ciężkiego cruciatusa, dałam się w to wrobić. Cóż, bal był naprawdę piękny, lecz nie w moim stylu. Nie lubiłam tańców i podobnych im rzeczy. Ale oczywiście dziewczyny i tak mnie namówiły. Z nimi sam Voldemort, by nie wygrał, poważnie.

Właściwie przez większość czasu dobrze się bawiłam. Niemal cały czas byłam z Jamesem na parkiecie i mimo moich protestów, chłopak co chwilę mnie całował. Dumbledore przyglądał się nam się z uśmiechem. Dlaczego mam wrażenie, że on od początku wiedział, iż skończę z Jamesem?




Wróciłam do swojego dormitorium, jako jedna z pierwszych osób. James nie protestował. Twierdził, że od rana blado wyglądam, a i on nie czuje się najlepiej. Faktycznie, przez cały dzień chłopak był jakiś cichy, a ja czułam się coraz gorzej z każdą minutą. Ironio, czułam się koszmarnie w każdą noc duchów, ale w tym roku było to jakieś silniejsze. Wzięłam prysznic i przebrałam się w piżamę. Z mokrymi włosami władowałam się do łóżka. Nim się zorientowałam, zasnęłam.

Stałam w małym, przytulnym salonie. Na ścianach wisiało mnóstwo zdjęć, oprawionych w ramki, lecz nie miałam czasu się im przyjrzeć.

- Uciekaj, Lily! Bierz Harry'ego i uciekaj. Zatrzymam go, ale nie na długo, uciekaj! - szepnął drżącym głosem mężczyzna, którego twarzy nie widziałam zbyt wyraźnie, wciskając mi przy tym dziecko do rąk.

- Nie – odparłam bez udziału woli.- Nie zostawię cię.

- Proszę, Lily. Dla Harry'ego.

- Kocham cię – wyszeptałam, czując na policzkach gorące łzy.

- Wiem – odparł szeptem mężczyzna, popychając mnie w stronę schodów. - Ja też cię kocham, Lily, was oboje.

Chłopak ruszył w stronę korytarza, z którego dobiegał cichy hałas. Nie czekałam dłużej. Przytuliłam dziecko mocniej do siebie i ruszyłam biegiem na górę. Nie wiedziałam, gdzie jest moja różdżka... nic nie wiedziałam. Moje nogi same obrały kurs. Wbiegłam do jakiegoś pokoju i zatrzasnęłam za sobą drzwi.

- Avada Kedavra! - dobiegł mnie krzyk z dołu. Ja również krzyknęłam. Wiedziałam, że ktoś bardzo drogi mojemu sercu właśnie zginął. Na schodach rozległy się kroki. Zagryzłam wargę aż do krwi i podbiegłam z dzieckiem do łóżeczka. Wsadziłam do niego chłopca, próbując powstrzymać przy tym łzy. Byłam pewna, że za chwilę i ja, i to dziecko stracimy życie.

- Harry... - wyszeptałam. - Harry, bardzo cię kochamy. Mamusia cię kocha i tatuś cię kocha. Musisz być silny, Harry, musisz być dzielny.

Dziecko patrzyło na mnie swoimi inteligentnymi, zielonymi oczami, jakby wiedziało, że jego mamusia zaraz padnie martwa, tak jak kilka chwil temu zrobił to tatuś. Odwróciłam się w stronę drzwi, a te wyleciały z hukiem z zawiasów. Stanęłam twarzą w twarz z największym potworem tego świata.

- Proszę... Proszę, tylko nie Harry! - krzyknęłam.

Wiedziałam, że muszę chronić to dziecko, choćby ceną własnego życia.

- Nie bądź głupia – syknął potwór. - Odsuń się, a nie stanie ci się krzywda.

- Błagam, zlituj się! Weź mnie zamiast jego! Proszę!

- Odsuń się, głupia dziewczyno, odsuń się i to już!

- Tylko nie Harry! Nie mój jedyny syn!

- Masz ostatnią szansę!

- Proszę...

- Sama tego chciałaś, Avada Kedavra!

Obudziłam się, tylko cudem powstrzymując krzyk. Moje serce biło jak szalone, a na policzkach czułam świeże łzy. Co to było do cholery?! Dlaczego śniłam o czymś takim?! Dlaczego śniłam o własnej śmierci?!

Wstałam i na drżących nogach ruszyłam do łazienki, potykając się przy tym wielokrotnie. Przemyłam twarz zimną wodą, lecz to mnie nie uspokoiło. Wiedziałam, że tej nocy już nie zasnę. Wyszłam więc do Pokoju Wspólnego, w którym czekała mnie niespodzianka.

- James? - zapytałam zachrypniętym od płaczu głosem.

Chłopak odwrócił się od trzaskającego kominka w moją stronę.

- Lily? Co się stało? Nie możesz spać?

- Mogłam – odparłam, nagle dostrzegając, że chłopak ma podpuchnięte oczy... jakby płakał. - Miałam koszmar.

Chłopak wstał i przytulił mnie do siebie.

- Ja też – powiedział cicho. - Bardzo realny koszmar.

- To tylko sen – szepnęłam, nie mogąc wiedzieć, jak bardzo się mylę.

czwartek, 20 listopada 2014

Rozdział 21 - Straszne wieści!

Siedziałam niewyspana na lekcji transmutacji, absolutnie nie słuchające tego, co mówi McGonagall. Jej słowa były dla mnie jednym, wielkim, niezrozumiałym szumem. Głos kobiety skutecznie sprawiał, że nie mogłam zasnąć, choć tak bardzo tego pragnęłam. Całą noc spędziłam z Jamesem, włócząc się po błoniach i rozmawiając na komicznie absurdalne tematy. Oblałam się lekkim rumieńcem, pamiętając jak skończyły się nasze rozmowy. Cóż, ilekroć spojrzę teraz na błonia, będę mogła przypomnieć sobie, jak wspaniale całuje James Potter.

Za mną siedzieli Huncwoci, którzy nawijali jak katarynki. Widać na Potterze nieprzespana noc nie zrobiła większego wrażenia.

Na szczęście transmutacja była naszą ostatnią lekcją. Zadzwonił dzwonek, a ja, dziękując Merlinowi, udałam się na obiad.

- A ty co się tak szczerzysz? - zapytałam Alicji, widząc, że uśmiech nie znikał z jej twarzy.

Dziewczyna spojrzała na mnie z psotnymi iskierkami w oczach.

- Frank napisał – rzekła. - Na święta jestem zaproszona do jego rodziców.

- Przecież do świąt jest jeszcze masa czasu – odparła Dorcas, łapiąc za kubek z kawą.

- Wiem, ale rodzice Franka podobno wyprawiają bardzo huczne święta i z góry muszą wiedzieć, ile zjawi się osób.

Zachichotałam cicho i wróciłam do swojego obiadu.

- Zauważyłyście, że teraz już wszystkie jesteśmy sparowane? - zapytała nagle Anabell. - No wiecie, Alicja świata nie widzi poza Frankiem...

- Hej!

- Między mną i Remusem coś się wreszcie ruszyło, Dorcas kręci z Blackiem, no a nasza Lily ma swojego Jamesa.

- To nawet słodko brzmi – zaśmiała się Meadowes, kradnąc frytkę z mojego talerza. - Lily i James... Lily Potter.

Oblałam się szkarłatnym rumieńcem, a dziewczyny wybuchnęły śmiechem

- Jesteście niepoważne – rzekłam karcąco.

- Za to nas kochasz – odparła Dor, wciąż uśmiechnięta od ucha do ucha.

Nagle drzwi do Wielkiej Sali otworzyły się z dużym rozmachem. Uwaga większości osób skierowała się w tamtą stronę, lecz o dziwo, nikogo tam nie było. Zmarszczyłam lekko brwi.

- Huncwoci – mruknęłam pod nosem. - To muszą być Huncwoci.

- Łapo, ja cię zamorduję! - usłyszałam głos Pottera, ale w miejscu, z którego dochodził nikogo nie było. A nie mówiłam? Wiedziałam, że to sprawka Huncwotów... Tylko co te matoły znów zmalowały?

- Panie dyrektorze! Może nam pan pomóc? - odezwał się zrozpaczony Lupin.

- A mogę wiedzieć, co się stało, panie Lupin? - zapytał Dumbledore z dobrotliwym uśmiechem na twarzy.

Spojrzałam na McGonagall i pomyślałam, że opiekunka domu Godryka Gryffindora wygląda, jak idealne przeciwieństwo Dumbledore'a. Naprawdę, jeszcze moment i z jej uszu buchnęłaby para. Cóż, kobieta chyba zrobiła się nieco wyczulona na wybryki Złotej Czwórki Hogwartu.

- Eee... To znaczy... No dobrze – westchnął. - Syriusz chciał sprawić żeby… żeby coś stało się niewidzialne, ale przekręcił zaklęcie i teraz to my jesteśmy niewidzialni – zakończył chłopak, znów wzdychając.

Większość osób zaśmiała się, w tym również dyrektor, ale nie ja i nie McGonagall. Huncwoci coś kombinowali. Wiedziałam to ja, wiedzieli to oni i wiedziała nauczycielka transmutacji.

Dyrektor szybko poradził sobie z problemem niewidzialności chłopaków, a ci podziękowali grzecznie i ruszyli do wyjścia. Po drodze Black puścił mi oczko. Byłam pewna, że oni coś knują!

Spokój nie trwał zbyt długo, bo po chwili usłyszeliśmy dźwięk, jakby coś wybuchało. Zamknęłam oczy, licząc w myślach do dziesięciu.

Do sali wbiegli James, Syriusz i Peter, którzy uciekali przed Lunatykiem... Choć lepiej będzie powiedzieć: uciekali przed ŁYSYM Lunatykiem.

Dorcas widząc to, zakrztusiła się kawą i musiałam poklepać ją po plecach.

- Remus, nie denerwuj się, to był wypadek! - krzyknął Potter robiąc unik przed zaklęciem Remusa.

Spojrzałam na McGonagall, która chyba też podchwyciła taktykę z liczeniem do dziesięciu, ale dodała do tego mordercze spojrzenie.

Remus chłopaków dookoła czterech stołów, choć czasem zahaczali też o stół kadry nauczycielskiej. W końcu James, Syriusz i Peter dali drapaka z Wielkiej Sali, a Remus wypadł zaraz za nimi z rządzą mordu w oczach. Chyba naprawdę mu się narazili...

- Oni nigdy się nie zmienią – zaśmiała się Alicja.

Drzwi nie zdążyły dobrze się za nimi zamknąć, kiedy znów wrócili do pomieszczenia. Tym razem Syriusz miał fioletowe warkoczyki, James różowego irokeza, a Peter niebieskie, długie do pasa włosy. Remus w dalszym ciągu łysy, lecz za to z szerokim uśmiechem na twarzy zajął swoje miejsce.

Większość pewnie myślała, że to już koniec, ale ja nie dałam się na to nabrać. Zbyt dobrze znałam Huncwotów.

Nagle Black wstał, szepnął jakieś zaklęcie, a podłoga… zamieniła się w lodowisko. Sami Huncwoci, wyczarowali sobie łyżwy i zanim McGonagall zdążyła dać im szlaban, oni już wyjechali na łyżwach dalej psocić.

Skończyłyśmy z dziewczynami jeść obiad i wyszłyśmy z Wielkiej Sali, ledwo utrzymując się na śliskim lodzie, który był dosłownie wszędzie. Dorcas wyglądała na rozbawioną całą sytuacją, Alicja raczej miała to w nosie albo po prostu się przyzwyczaiła do wygłupów chłopaków, a Anabell koncentrowała się na tym, by nie zaliczyć widowiskowego upadku.

Niespodziewanie zbroja, obok której przechodziłam zaczęła się ruszać. Ruszać – żeby tylko! Ona zaczęła śpiewać: o miłosnym pocałunku śnię! Evans by przydała się.

Moje oczy rozszerzyły się komicznie i przy akompaniamencie śmiechu dziewczyn, zaczęłam spieprzać przed zbroją, której zachciało się całowania.

Godzinę później już cała szkoła uciekała przed zakochanymi zbrojami. Nie miałam wątpliwości, że to robota Huncwotów.

Ja sama zaszyłam się dormitorium, które wydawało mi się być wystarczająco bezpieczną strefą, by nie stać się ofiarą żartów Huncwotów. Czytałam spokojnie Makbeta, kiedy nagle coś białego mignęło za oknem. Westchnęłam ciężko, odłożyłam książkę na bok i podeszłam do okna, żeby sprawdzić, co to takiego. Wiecie co zobaczyłam? HUNCWOTÓW! Huncwotów, którzy stali pośrodku ogromnej góry śniegu, chowając różdżki.

Ubrałam się szybko i zeszłam na dół. Na całe szczęście któryś z nauczycieli zajął się mini lodowiskiem i dotarłam na dwór bez większych przeszkód.

Zdziwiona zauważyłam, że przy szopie ze sprzętem do Quidditcha zebrał się spory tłumek. Przepchnęłam się przez niego i zobaczyłam Syriusza z Jamesem na dachu dosyć wysokiej szopy, szykujących się do skoku.

- Jamesie Charlesie Potterze! Nie szczerz się, Syriuszu Orionie Blacku! Ciebie też się to tyczy! - krzyknęłam. - Co wy, do ciężkiego cruciatusa, robicie na tym dachu?!

- Szykujemy się do skoku w śnieg! - odparł Black z ogromnym uśmiechem.

- Co?!

Spojrzałam na miejsce, w którym najpewniej by wylądowali. Śniegu było tam tyle że spokojnie zakryłby mnie całą, to wcale mnie nie uspokoiło.

- Czy wy do reszty oszaleliście?!

- Możliwe - odpowiedział mi Syriusz i w tym momencie oboje skoczyli. Przez chwilę nic się nie działo; zapadała głucha cisza i chyba wszyscy wstrzymali oddech. Sekundy dłużyły się w nieskończoność. Już miałam zacząć krzyczeć, kiedy ze śniegu wyłonił się kciuk podniesiony do góry. Odetchnęłam z ulgą, a cała reszta zaczęła się śmiać i bić brawa. Obejrzałam się w stronę zamku i uśmiechnęłam się z mściwością. McGonagall!

- CZY WY POWARIOWALIŚCIE?! CO W WAS DZISIAJ WSTĄPIŁO?! I CO TU ROBI TEN ŚNIEG?! WYŁAŚCIE Z TEJ ZASPY! NATYCHMIAST! - krzyknęła wściekła kobieta.

Okazało się jednak, że Potter i jego kompan mają małe problemy z wydostaniem się ze śniegu, więc, żeby nie wystawiać na próbę cierpliwości profesorki, pomogłam im.

- MACIE SZLABAN! DZIŚ! O SIEDEMNASTEJ!

- Przykro mi, ale niestety mamy już szlaban u pana Filcha – powiedział leniwie Black, otrzepując się ze śniegu!

- WIĘC JUTRO, BLACK!

- Przykro mi pani profesor, ale nie mamy już wolnych terminów na najbliższe dwa tygodnie – wtrącił Potter, z rozbawieniem w oczach.

- POTTER! CZY TY SIĘ DOBRZE BAWISZ?!

- Przednio, pani profesor, przednio.

- KONIEC TEGO! NATYCHMIST DO DYREKTORA! - krzyknęła, a ja wiedziałam, że jest już na skraju wytrzymałości.

Kiedy tylko profesorka się odwróciła, chłopcy przybili sobie piątki. Pokręciłam głową z politowaniem.




Wróciłam do dormitorium i postanowiłam wziąć się za odrabianie prac domowych, co skończyłam już po godzinie. Dość szybko zaczęłam się nudzić, więc wyruszyłam na poszukiwania łosia. Dość szybko go znalazłam, bo był w swoim dormitorium. Weszłam tam bezczelnie bez pukania i usiadłam obok Jamesa, który przyglądał się z politowaniem, jak Syriusz całuje Dorcas.

- Cześć, łosiu – rzuciłam.

Chłopak popatrzył na mnie z komicznym oburzeniem.

- Och ty! - krzyknął i zaczął mnie łaskotać. - Co mówiłem na temat łosi i jeleni? To dwa, różne zwierzęta, panno Evans!

- J-james! B-błagam… przestań! - wykrztusiłam przez śmiech.

- A co będę z tego miał? - zapytał z bezczelnym uśmiechem.

- Ty wstrętny materialisto!

- Mówiłaś coś! - zapytał z uniesioną brwią, nie przestając mnie łaskotać.

- T-tylko, że... że... j-jesteś najpiękniejszy i najcudowniejszy na świecie - wyjąkałam. Nie mogłam dłużej powstrzymać łez śmiechu.

Chłopak zatrzymał się na chwilę, patrząc na mnie oceniająco.

- Niech ci będzie, panno Evans, ale mam nadzieję, że zapamiętasz teraz różnicę między łosiem a jeleniem.

- Z pewnością... łosiu...

- Och, Evans, igrasz z ogniem, igrasz z ogniem – powiedział, czochrając mi włosy.

- Śnieg! - krzyknęła niespodziewanie Dorcas. Spojrzałam w stronę okna i faktycznie, za szybą sypał wściekle biały śnieg.

- Do jutra trochę go będzie, urządzimy bitwę na śnieżki! - zakomenderował James.

- Tak! - krzyknęłam, jak małe dziecko, wtulając się w Jamesa. On tylko mocniej objął mnie ramieniem i pocałował we włosy. Nasz spokój nie trwał długo, bo do pomieszczenia wpadł Remus z Anabell, rozpętując trzecią wojnę światową. Walczyliśmy na poduszki tak długo, aż chłopcy się poddali. Przybiłam dziewczynom piątkę i zrobiłyśmy sobie zdjęcie. Z tyłu leżeli sobie chłopcy cali w pierzu, a my, mimo zmęczenia, szczerzyłyśmy się, jak wariatki.

Po powrocie do naszego dormitorium, ze zdziwieniem zauważyłyśmy, że Alicja gdzieś zniknęła. Dziewczyna wpadła piętnaście minut później z wielkim uśmiechem na twarzy. Miała śnieg we włosach i była delikatnie zarumieniona.

- Dziewczyny! Wracam z wioski, ze spotkania z Frankiem! - krzyknęła kiedy tylko weszła do pokoju.

- Wymknęłaś się ze szkoły? - zapytałam karcąco.

- To teraz nieważne! FRANK MI SIĘ OŚWIADCZYŁ!

Wszystkie wytrzeszczyłyśmy oczy, po czym zaczęłyśmy piszczeć jak wariatki.

- To cudownie!

- Ale super, już się czuję zaproszona na ślub.

- Chcę być druhną!

- A ja matką chrzestną!

- Głupia, przecież ona nie jest w ciąży!

- Ale będzie!

- CISZA! - krzyknęłam.

Dziewczyny spojrzały na mnie zdziwione i oburzone. Ja jednak przywołałam uśmiech na twarz

- Pokazuj lepiej pierścionek.

I znowu zaczęłyśmy piszczeć jak głupie.

- To co? Ja idę po ognistą do chłopaków i jutro robimy sobie wolne?

- Lilka, dobrze się czujesz? Pani Prefekt chce iść na wagary?

Wybuchnęłam śmiechem i zdzieliłam Dorcas po głowie poduszką. I tak rozpętałam czwartą wojnę światową. Na poduszki. Kiedy skończyłyśmy miałam całe włosy w malutkich piórkach z poduszek, a brzuch bolał mnie od śmiechu. Zebrałam się i poszłam po procenty do chłopaków. Jednak oni nie dali się spławić i wkręcili się na imprezkę. Balowaliśmy sobie w najlepsze przy głośnej muzyce kiedy nagle ktoś zapukał do drzwi.

- Cholera! To chyba McGonagall, zapomnieliśmy o zaklęciu wyciszającym.

Chłopcy weszli szybko pod łóżka, razem z dziewczynami ukryłam alkohol i przyciszyłam muzykę, a Dorcas, jako najmniej pijana, otworzyła drzwi. Nie myliłam się. W drzwiach stała wściekła Minerwa. Nie zdążyła jednak nic powiedzieć, bo Dorcas zwymiotowała jej na buty.

- Mamy przesrane - mruknął James i zarobił kopniaka, bo wychylił twarz spod łóżka. Niestety McGonagall go zauważyła. Po chwili znalazła wszystkich Huncwotów. Zarobiliśmy miesięczny szlaban i nawet tłumaczenia chłopaków, że nie mają wolnych terminów nic nie dały. Przynajmniej nie znalazła alkoholu – wolę nie myśleć, co by wtedy zrobiła.

Po wyjściu McGonagall, Huncwoci wrócili z ilością alkoholu, która powaliła by nawet największego alkoholika. Chłopacy – wbrew naszym protestom – postanowili zostać u nas, tak więc zasnęłam przytulona do Pottera, Anabell do Remusa, Alicja do zdjęcia Franka, Dorcas do Blacka, a Peter do butelki po ognistej.

Niestety następnego dnia musieliśmy iść na lekcje, bo McGonagall powiedziała, że jeśli się na nich nie zjawimy przedłuży nam szlaban o miesiąc. Z westchnieniem zaczęłam szukać w szafce tabletek na ból głowy. Dałam je też Jamesowi. Oczywiście musiałam mu tłumaczyć, co to jest z racji, że nigdy w życiu nie widział tabletki. Lekcje minęły mi jednak wyjątkowo szybko, a po nich pobiegliśmy całą paczką na błonia i urządziliśmy wojnę na śnieżki. Oczywiście nie miałyśmy szansy z chłopakami. Cała przemoczona, ale szczęśliwa wróciłam za rękę z Jamesem do szkoły. Huncwoci, jak to Huncwoci, musieli też coś przeskrobać. Na kolacji sprawili, że wąż z godła Slytherinu, które wisiało nad stołem Ślizgonów, stał się żywy. Dyrektor szybko zapanował nad sytuacją, ale Ślizgoni byli nieźle przerażeni. Gryffindor stracił osiemdziesiąt punktów, ale Huncwoci mieli to gdzieś.




Od rana coś mnie dręczyło. Pamiętam, że w nocy komuś pomagałam, lecz wszystko w mojej głowie było zamazane i niewyraźne. Wstałam i starając się ignorować rosnący niepokój, weszłam pod prysznic. Dziewczyn ani chłopaków już nie było w dormitorium, więc i ja nie siedziałam w nim długo. Ubrałam się, spakowałam niezbędne książki do torby i wyszłam na śniadanie.

Moi przyjaciele już siedzieli w Wielkiej Sali, jednak nie było wśród nich Jamesa.

- McGonagall go gdzieś zabrała – powiedział Syriusz, nim zdążyłam zapytać. - Pytałem o co chodzi, ale nie chciała nic powiedzieć.

- Pewnie James znów coś przeskrobał – powiedziałam lekceważąco i nałożyłam sobie na talerz tosty.

- Nie ma opcji – rzekł Remus. - Łapa i Rogacz zawsze razem wycinają jakieś kawały i McGonagall to wie. Gdyby chodziło o to, zabrałaby też Syriusza.

- Cóż, chyba wystarczy poczekać aż wróci James i wszystko nam opowie – powiedział Peter.

- Racja, Glizduś – odparł Syriusz.

Do sali wleciały sowy i jedna z nich podleciała do mnie. Wsadziłam zapłatę za gazetę do sakiewki i pogrążyłam się w lekturze, czując, że gwałtownie blednę.

RODZINA AURORÓW BRUTALNIE ZAMORDOWANA!


Dorea i Charlus Potterowie, Aurorzy zaangażowani w walkę z Tym-Którego-Imienia-Nie-Wolno-Wymawiać, zostali brutalnie zamordowani we własnym domu. Ich ciała znalazł przyjaciel rodziny. Uzdrowiciele ustalili, że przed śmiercią byli poddawani torturą. Nad ich domem unosił się Mroczny Znak. Oddziały wokół były nienaruszone, więc Aurorzy, badający te sprawę są przekonani, iż Dorea i Charlus wpuścili swojego mordercę do środka dobrowolnie. Prawdopodobnie była to osoba z ich bliskiego otoczenia. Dorea i Charlus byli nie tylko znakomitymi Aurorami, lecz również rodzicami. Wznieśmy różdżki, za dwójkę wspaniałych ludzi, którzy do samego końca walczyli o lepsze jutro!


Nie słyszałam, jak Syriusz gwałtownie podnosi się z miejsca i jak wybiega z Wielkiej Sali. Dla mnie liczyła się tylko druga strona, na której widniały nazwiska zamordowanych przez Śmierciożerców Mugoli.

Mary Evans

John Evans

Zobaczyłam McGonagall, która ze łzami w oczach szła w moją stronę. Zanim jednak doszła do mnie, ja straciłam przytomność.

środa, 19 listopada 2014

Rozdział 20 - Skutki nieprzemyślanych działań

Weszliśmy z Blackiem do Wielkiej Sali i pokazaliśmy drużynie podniesione kciuki, co powitała ona gromkimi brawami. Nauczyciele przyglądali się nam podejrzliwie, lecz żaden nic nie powiedział. Niespodziewanie Dorcas rzuciła mi się na szyję.

- Dzięki, dzięki, dzięki, dzięki, dzięki – mamrotała.

- Puszczaj, wariatko – rzuciłam ze śmiechem.

- Musisz pomóc wybrać mi strój – powiedziała nagle i pociągnęła mnie w stronę wyjścia. Wzruszyłam bezradnie ramionami w odpowiedzi na pytające spojrzenie Alicji. Na wariactwo Dor nie mogłam nic poradzić.

W naszym dormitorium, jak zawsze panował jeden, wielki syf. Potykając się o ubrania i inne, niezidentyfikowane przeze mnie przedmioty, dostałyśmy się do szafy z ubraniami Dorcas. Zagwizdałam z podziwem, widząc jak dużą ich kolekcję zebrała.

- Nie masz na co wydawać pieniędzy, prawda? - zapytałam.

- Moi rodzice mają ich aż nazbyt dużo – odparła, wzruszając ramionami.

- Więc jesteś rozpuszczoną jedynaczką, tak?

- Dokładnie. - Dziewczyna wyszczerzyła się do mnie łobuzersko.

- Wiesz, dużo bym dała, żeby być jedynaczką. - Westchnęłam ciężko. - Petunia mnie nie znosi.

- Chyba nie będziesz się teraz przejmować tą zołzą? Zazdrości ci i tyle.

- Mimo wszystko jesteśmy siostrami i czasem tęsknie za naszym utraconym kontaktem.

- Daj spokój, Lilka, twoja siostra nie jest warta zawracania sobie nią głowy. To ona traci na tym wszystkim, bo nie docenia, jak cudowną, młodszą siostrzyczkę ma.

- Tak myślisz? - zapytałam z lekkim zwątpieniem.

- Lilka, ja to wiem.




Koniec końców, Dorcas wróciła z wioski, z Syriuszem pod wieczór i całą grupką (wciąż bez Jamesa, o którym niestety zapomnieliśmy) dobrze się bawiliśmy, wydurniając się w Pokoju Wspólny i zarabiając dziwne spojrzenia reszty. Remus wyglądał lepiej, nawet dużo lepiej. Wciąż widziałam smutek w jego oczach, lecz i on dobrze się bawił, nie okazując swojego przygnębienia. Śmialiśmy się tak mocno i tak długo, że mój brzuch zaczął boleśnie protestować. Moją uwagę wciąż przykuwały złączone dłonie Blacka i Meadowes. Jakim cudem ta dwójka się zeszła? Nie miałam zielonego pojęcia, ale cieszyłam się ich szczęściem. Martwiła mnie tylko jedna rzecz, ani Syriusz, ani Dorcas nigdy nie potrafili wytrzymać w stałym związku.

Zbieraliśmy się już do dormitorium, gdyż było kilka minut po trzeciej w nocy, a następnego dnia trzeba było jakoś wstać, kiedy Remus to zrobił. Złapał Anabell za rękę, przyciągnął do siebie i pocałował. Nie było w tym jakiś wielkich emocji i nawet ja to dostrzegłam, lecz Anabell zdawała się tym nie przejmować. Zarzuciła ręce na szyję chłopaka i oddała pocałunek całą sobą. Dlaczego miałam wrażenie, że kiedy się od siebie oderwali, Remus spojrzał na Syriusza z jakimś niewysłowionym bólem w oczach? Ale właściwie był to moment i możliwe, że wmówiłam to sobie.




Naszą pierwszą lekcją w poniedziałek była transmutacja. Byłam padnięta, lecz to nie przeszkadzało mi w martwieniu się o Remusa. Mieliśmy niecałe dziesięć minut do transmutacji, lecz postanowiłam, że to musi mi wystarczyć. Pociągnęłam z rękę chłopaka, który stał pod salą i zaciągnęłam go w jeden z rzadziej uczęszczanych korytarzy.

- Lily? O co chodzi? - zapytał skonfundowany.

- Już ty dobrze wiesz, o co! - warknęłam, dźgając go palcem w pierś. - Co to miało być wczoraj z Anabell?

Chłopak westchnął, przeczesując dłonią włosy.

- To nie taki proste, Lily – powiedział po chwili.

- No ja myślę, że nie proste, ale oczekuję, że mi to wyjaśnisz – rzekłam, zakładając ręce na piersi.

- Możemy... Możemy pogadać później, Lily? Obiecuję, że nie będę się wymigiwał. Po prostu teraz mamy lekcje i nie chcę się spóźnić, a ta sprawa... nie umiem jej łatwo wytłumaczyć.

- Widzimy się po lekcjach, Remus i...

- EVANS! - przerwał mi czyjś krzyk.

Czyjś... Przełknęłam ciężko ślinę i spróbowałam dać przysłowiowego drapaka, lecz powstrzymały mnie czyjeś silne ramiona.

- James – powiedziałam słabo. - Wiesz, zaraz mamy lekcje i nie chciałabym się spóźnić, więc...

- Nie miałaś prawa ingerować w sprawy drużyny! - syknął wściekle. - Co ci strzeliło do tego rudego łba?!

- Ja...

- Tak, Evans, właśnie ty! - krzyknął. - Przekaż Blackowi, Meadowes i Carter, że już nie grają w drużynie i najlepiej nie zbliżaj się do mnie dzisiaj!

- Ale James...

- Odczep się, Lily, bo naprawdę mogę powiedzieć o kilka słów za dużo! Wiesz jak się czułem w tych lochach?! JAK KOMPLETNY KRETYN!

- Rogacz...

- NIE WTRĄCAJ SIĘ, REMUS! POSZEDŁEM TAM Z NIĄ, BO CHCIAŁEM POMÓC, A ONA JAK ZWYKLE ZABAWIŁA SIĘ MOIM KOSZTEM!

- Wcale się nie...

- SPĘDZIŁEM W TYCH LOCHAHC CAŁĄ, CHOLERNĄ NOC! JEŚLI MYŚLISZ, ŻE DOBRZE SIĘ TAM BAWIŁEM, TO JESTEŚ W DUŻYM BŁĘDZIE, EVANS!




Przez resztę dnia James ignorował dosłownie wszystkich i chodził wściekły na cały świat. Wzięłam sobie do serca jego radę i postanowiłam nie zbliżać się do niego. Dorcas i Anabell były nie tylko wściekłe na Pottera, ale i przygnębione, że ja i on się pokłóciliśmy.

Po lekcjach, zgodnie z umową, spotkaliśmy się z Remusem na błoniach.

- Więc? Co skłoniło cię do zmiany decyzji? Bo w nagłe olśnienie, że Anabell to ta jedyna nie uwierzę.

- Skoro nie mogę mieć... skoro nie mogę mieć osoby, którą naprawdę kocham, to dlaczego nie miałabym choć spróbować uszczęśliwić kogoś innego?Anabell mnie kocha i nie mogę patrzeć dłużej, jak chodzi przeze mnie smutna.

- Remus, to co robisz jest nie fair względem was obojga. Nie kochasz Anabell, prawda?

- Co mam ci powiedzieć, Lily? An jest dla mnie wyłącznie przyjaciółką, ale skoro ona czuje coś więcej, to może i mnie się kiedyś odmieni... albo będąc ze mną dostrzeże, że nie jestem dla niej odpowiedni.

- Remus, krzywdzisz samego siebie, a w końcu skrzywdzisz też Anabell. Owszem, An cię kocha, ale musi nauczyć się szanować uczucia innych.

Remus westchnął ze zmęczeniem.

- To wydaje się takie proste, prawda?

- Miłość nigdy nie jest łatwa, Rem, ale to w tym tkwi jej urok.

- Nie widzę nic dobrego w nieodwzajemnionej miłości.

- Wszystko ma swoje przeznaczenie.

- Wiesz, Lily, Jamesowi naprawdę się poszczęściło. - Chłopak uśmiechnął się, odgarniając mi za ucho zbłąkany kosmyk włosów. - Znalazł sobie najmądrzejszą dziewczynę na tym świecie. Nie wiem co bym bez ciebie zrobił.

Odwzajemniłam uśmiech, przyciągając chłopaka do długiego uścisku.

- Zginąłbyś Remi, zginąłbyś – rzekłam ze śmiechem.




W końcu nadszedł dzień meczu cała szkoła po śniadaniu udała się na boisko. Przez ostatni tydzień James rozmawiał jedynie z Peterem (na Remusa również się obraził, kiedy ten stanął w mojej obronie). Syriusz twierdził, że jeśli Potter wygra mecz to przejdzie mu też złość na nas, więc trzymałam kciuki.

W ostatnim czasie pogoda niesamowicie się popsuła. Słońce, które świeciło jeszcze niedawno zniknęło, jak zaczarowane. Deszczowe chmury zaścieliły niebo i sprawiły, że widoczność była... Eee... znikoma, jeśli w ogóle. Zajęłam miejsce na trybunach obok Syriusza i Dorcas.

- Zaczęło się! Na boisko wkracza, dumna jak zawsze, drużyna Gryfonów. Kapitan w ostatniej chwili zmienił skład drużyny z nieznanych nam przyczyn. Pierwszy wychodzi Szukający, a zarazem kapitan - James Potter. Następnie Ścigająca, która zastąpiła Dorcas Meadowes, Emmeline Vance, Alicja Carter w zastępie za Anabell Crage, i Jane Olsen. Obrońca Erick Collson - pozostaje nam pytanie, czy okaże się tak dobry, jak Syriusz Black, którego możemy zobaczyć na trybunach? I na sam koniec wchodzą Pałkarze - Martin i Grey Cookowie.




Impreza w Pokoju Wspólnym zdawała się nie mieć końca. Wszyscy świetnie się bawili, ciesząc się z wygranego meczu. Szczególnie cieszyli się Anabell, Dorcas i Syriusz, którzy wrócili do drużyny i pogodzili się z Potterem. Ja sama siedziałam przy kominku z książką, na którą nawet nie spojrzałam i czekałam na odpowiedni moment. Nie czekałam długo. Kilka minut później przysiadł się do mnie James.

- Co czytasz? - zagadnął przyjaźnie.

- Romeo i Julia - odparłam.

- Nie znam.

- Nie spodziewałam się, że będziesz znał, to mugolska książka.

- Moja mama uwielbia mugolską literaturę.

- Więc masz bardzo mądrą mamę.

- Słuchaj, Lily, przepraszam. Zareagowałem zbyt gwałtownie...

- Daj spokój, miałam w tym swoją winę.

- Czyli między nami wszystko gra? - upewnił się.

- Gra, gra - odrzekłam, całując go w policzek.

- W takim razie nie możesz odmówić mi tańca.




Następnego dnia - w niedzielę - wstałam dość wcześnie z powodu koszmarów sennych. Mimo że od śmierci Anastazji minęło sporo czasu, wciąż dręczyło mnie wspomnienie zielonego światła. W Pokoju Wspólnym zastałam Jamesa i nawet dobrze się składało, bo musiałam z nim porozmawiać.

- Hej, Lily, co tak wcześnie? - zapytał na mój widok.

- Mogłabym zapytać cię o to samo - odparłam.

- Po prostu już się wyspałem.

- No widzisz, ja też.

- Coś kręcisz, ale niech ci będzie. - Westchnął.

- James, możemy pogadać?

- Właśnie to robimy, Lil.

- Mówię poważnie.

- Ja też.

- Dzięki, James - powiedziałam ironicznie, odwracając się w stronę dormitorium.

Chłopak złapał mnie za rękę i pociągnął na swoje kolana.

- Dobra, przepraszam, mów.

I mówiłam. Mówiłam o głosach i cieniach. Mówiłam o nieustannym zimnie i zmęczeniu. Mówiłam o wizycie w bibliotece i o tym, czego się dowiedziałam. A James słuchał. Słucha tak uważnie, jak nigdy wcześniej.

- Od początku wiedziałem, że jesteś wyjątkowa, Lily Evans. Od początku wiedziałem, że warto walczyć o dziewczynę taką, jak ty - powiedział, całując mnie delikatnie. - Skoro ty wyjaśniłaś mi wszystko, to chyba i ja jestem ci winien nieco szczerości...

Dziesięć minut później...

- Więc - powiedziałam powoli - zmieniasz się w łosia, dobrze rozumiem?

- W jelenia, Lily, w jelenia. Jest ogromna różnica między tym zwierzętami.

- Oczywiście - powiedziałam, w ogóle go nie słuchając. - To by wyjaśniało wasze pseudonimy, ale... ale jak, do cholery, udało wam się stać Animagami w wieku siedemnastu lat?! I to pod nosem samego Dumbledore'a!

- Właściwie to w wieku piętnastu lat, moja droga, zrobiliśmy to na piątym roku.

- Dlatego macie takie świetne oceny z transmutacji!

- Masz pojęcie ile formułek musieliśmy wykuć na pamięć?

- Nie, ale mam blade pojęcie, ile zasad złamaliście, wariacie.

- I tak mnie kochasz.

- Być może.

- Powiedz to!

- Daj spokój, James.

- Powiedz!

- James...

- Powiedz!

- No dobrze, kocham cię, zadowolony?

- Bardzo.

Rozdział 19 - Szatański plan Syriusza

Z czasem przyzwyczaiłam się do tego, że jestem inna od wszystkich. Nie łatwo było ignorować mi głosy ani cienie, lecz powoli zaczynałam nad tym panować. Wciąż przerażało mnie to wszystko, ale nie mogłam użalać się nad sobą – musiałam działać. I robiłam to. Każdej nocy pomagałam pogodzić się ludziom z tym, że nie należą już do świata żywych. Czasami musiałam robić za pocieszycielkę, czasem godzinami przekonywałam ludzi, że wcale nie jestem szalona. Jedna rzecz zawsze zostawała ta sama – kiedy osoby, którym pomagałam przechodziły dalej, czułam ogromną ulgę, miałam poczucie wykonanego dobrze obowiązku. Jedynym na co mogłam narzekać, było notoryczne niewyspanie, lecz właściwie czym są wory pod oczami przy utknięciu między światami? Są niczym.

Pewnego dnia postanowiłam sprawdzić swoje zdolności. Gdy byłam sama w dormitorium, wyczarowałam bryłę lodu. Nie bardzo wierząc w rezultat tego wszystkiego dotknęłam jej, a ona rozpuściła się. Rozpuściła się tak szybko, że nie mogło to być normalne. Myślę, że to właśnie wtedy dotarła do mnie realność tego wszystkiego. Naprawdę miałam dar.




Mimo że był to już październik, pogoda wciąż była wspaniała. James nieco przystopował z treningami i zrobiło się jakby luźniej. Drużyna miała więcej czasu dla siebie, choć i tak nie starczało go na leniuchowanie. Nauczyciele stale przypominali nam o, zbliżających się wielkimi krokami, OWTM'ach, lecz w naszych oczach mieliśmy na przygotowanie się masę czasu i nie przyjmowaliśmy się niczym. W sobotę miało odbyć się wyjście do Hogsmeade. Początkowo zamierzałam spędzić ten czas w szkole, lecz muszę przyznać, że Potter szybko wyperswadował mi ten pomysł z głowy... właściwie duży udział miało w tym jego nieziemskie spojrzenie. Czy tego chciałam, czy też nie – właśnie zaczęłam sobie zdawać sprawę, że z każdym dniem coraz bardziej pogrążam się w zakochaniu do Jamesa Pottera. Już kompletnie nic nie mogłam poradzić na szybciej bijące w jego obecności serce lub dreszcze, które przechodziły mnie ilekroć czułam jego dotyk na swojej skórze...




Sobota zaowocowała pięknym, bezchmurnym niebem. Wstałam rano w doskonałym nastroju, którego nie zdołała mi popsuć nawet przegrana bitwa o łazienkę. Z jakiegoś powodu perspektywa randki z Potterem wprawiała mnie w dobry nastrój. To miała być nasza pierwsza, oficjalna randka. Oczywiście James upierał się, że nasze wyjście w wakacje również nią było, lecz ja myślałam inaczej. Dla mnie właśnie to wyjście do wioski oznaczało oficjalne rozpoczęcie naszego związku. Nie wiedziałam, czy postępuję słusznie, dając Potterowi szansę i nie miałam żadnej gwarancji, że to wszystko nie zakończy się ogromną klapą, lecz ten jeden raz postanowiłam kierować się głosem swojego serca.

Z racji, że pogoda była wyśmienita (zupełnie niepasująca do października) ubrałam zwiewną sukienkę, a na to zarzuciłam cienki płaszcz. Nienawidziłam butów na obcasie, więc zamiast nich sprawę załatwiły zwykłe balerinki. Włosy zostawiłam rozpuszczone. Na usta nałożyłam delikatny błyszczyk i już byłam gotowa.

- Wyglądasz ślicznie, Lilka – rzekła Dorcas, obserwując mnie z nas książki do astronomii, którą tak kochała. - Kto by pomyślał, że Lily Evans będzie się tak stroić na randkę z Jamesem Potterem? - zapytała z teatralnym westchnięciem.

- Z pewnością nie Lily Evans – mruknęłam, przeglądając się w lustrze. - Nie wyglądam zbyt elegancko?

- Jest świetnie, Lilka, Jamesowi opadnie kopara kiedy cię zobaczy. - Dziewczyna wyszczerzyła się do mnie przyjaźnie.

Nie mogłam nic poradzić, że entuzjazm mojej przyjaciółki był tak zaraźliwy – również uśmiechnęłam się szeroko.

- Coś mi mówi, że jeszcze będę tańczyła na waszym weselu.

- Pożyjemy – zobaczymy. - Odwróciłam się, by dziewczyna nie dostrzegła uśmiechu wkradającego się na moje usta. Nie musiała wiedzieć, że właśnie stanął mi przed oczami obraz mnie ubranej w suknię ślubną, tańczącą z Potterem.




Chłopak czekał na mnie w Pokoju Wspólnym, rozmawiając z Remusem i Peterem. Do kompletu brakowało im tylko Blacka, jednak tego nigdzie nie było widać.

- Ładnie wyglądasz, Lily – powiedział Peter, dostrzegając mnie.

- Dzięki, Peter – odparłam z uśmiechem.

James spojrzał na mnie i miałam wrażenie, że pierwszy raz w życiu zabrakło mu słów.

- Wyglądasz... nieziemsko – wykrztusił wreszcie. - Idziemy? - zapytał, łapiąc moją dłoń.

Przygryzłam wargę, nieco skrępowana tym gestem, lecz skinęłam głową.

- Dokąd najpierw?

- A dokąd pani rozkaże?

- Możemy... po prostu pospacerować po Hogsmeade? Chciałabym ci o czymś opowiedzieć.

- Nie ma sprawy, ale mam pewien pomysł – rzekł powoli. - Zostawmy poważne sprawy na później. Dziś chciałbym cieszyć się tylko tobą.




- Czym zajmują się twoi rodzice? - zapytałam z ciekawością.

- Oboje są Aurorami – odparł chłopak.

- Musisz być z nich bardzo dumny, prawda? To bardzo niebezpieczna praca.

- Oboje są świetni w tym, co robią, ale tak, jestem z nich dumny. W przyszłości też chciałbym być Aurorem. Choć nie wiem, czy sytuacja na to pozwoli.

- Masz na myśli Voldemorta, prawda?

- Wymawiasz to imię – zauważył chłopak, patrząc uważnie na moją twarz. - Mało kto to robi.

- Wielka szkoda. Strach przed imieniem to największa z możliwych głupot. Jak mamy go pokonać, jeśli większość ludzi boi się samego wypowiedzenia jego imienia.?

- Kiedy skończę szkołę, chcę walczyć. Chodzą plotki, że Dumbledore ma swoją armię, która walczy z tym potworem. Ja i Syriusz będziemy walczyli.

- Przepraszam – powiedziałam nagle.

- Za co? - zapytał zmieszany chłopak, zatrzymując się.

Ja również przystanęłam. Słońce chyliło się ku zachodowi, a my staliśmy w jednej z rzadziej uczęszczanych uliczek wioski.

- Źle cię oceniłam – powiedziałam cicho. - Wcale nie jesteś zakochanym w sobie dupkiem, James. Przepraszam, że tak późno to dostrzegłam. - Nasze twarze znajdowały się coraz bliżej siebie.

- Lepiej późno, niż wcale – odparł chłopak i nasze usta złączyły się w delikatnym pocałunku. Miałam wrażenie, że moje nogi są z waty i kurczowo trzymałam się chłopaka. Do moich płuc wdzierał się mocny zapach cytryny i czekolady. Merlinie prze najsłodszy, jakie to są perfumy?! W tamtym momencie byliśmy tylko my – ja i James. Lily i James. To jedno z moich najlepszych i najpiękniejszych wspomnień.




- Stary, odpuść, proszę. Drużyna jest w świetnej formie, a te treningi robią się męczące. Jestem umówiony z Dorcas, nie ma szansy, żebym przyszedł na ten trening - rzekł Syriusz, kiedy James w sobotę wieczorem zakomunikował drużynie, iż w niedzielę odpędzie się całodzienny trening.

- Możesz nie przyjść. - Czarnowłosy wzruszył ramionami. - To ty wylecisz z drużyny, nie ja.

- Żartujesz sobie? - warknęła Anabell. - Słuchaj Potter, Black ma świętą rację. Te treningi są cholernie irytujące.

- Pogadamy jak już zostaniesz kapitanem, Crage!

- James...

- Nie próbuj się wtrącać, Lily! - warknął chłopak, po czym odszedł do dormitorium.

- Niech się wypcha! - syknęła Anabell.

- Nie łamcie się, dziewczyny, mam pewien pomysł. Nie zamierzam rezygnować z randki, z Meadowes, która jest jedną z najlepszych dziewczyn tej szkoły, przez tego łosia. Lily, zechcesz pomóc?

- Tylko jeśli oświecisz mnie, dlaczego nic nie wiem o tym, że randkujesz z moją najlepszą przyjaciółką...




Weszłam do Wielkiej Sali, obserwowana z nadzieją przez całą drużynę Gryfonów, którą Black wtajemniczył w cały plan.

- Pamiętasz co robić, Evans? - zapytał Black, patrząc na mnie uważnie.

- Oczywiście, że tak - odparłam. - Nawijałeś o tym przez bite kilka godzin, Syriuszu, nie mogłabym zapomnieć, nawet gdybym bardzo chciała.

Chłopak uśmiechnął się do mnie ciepło, a ja, gdybym nie miała chłopaka, zapragnęłabym zostać jego dziewczyną. Poważnie, Syriusz był nieziemsko przystojny.

- Na taki efekt liczyłem, Evans.

Zajęłam swoje miejsce między Dorcas i Anabell, i nałożyłam sobie na talerz jajecznicy.

- Nie spal tego, Lilka, naprawdę zależy mi na tej randce - powiedziała cicho Dorcas.

- Masz to jak w banku, Dor, w końcu nazywam się Lily Evans, no nie?

W tym momencie do Wielkiej Sali wkroczył dumny, jak paw James Potter. Przedstawienie czas zacząć.

- Hej, James...

- Lily, trochę się śpieszę, więc...

- To nie zajmie ci dużo czasu. Wydaje mi się, że w piątek zostawiłam książkę w sali od eliksirów. Boję się iść po nią sama, ostatnio naraziłam się kilku Ślizgonom...

- Czy to naprawdę nie może zaczekać? Zaraz zaczyna się trening.

- Ale we wtorek mamy test, z czego ja mam się uczyć? - jęknęłam.

- Dobrze, dobrze, chodź, byle szybko.

Wychodząc z sali puściłam Syriuszowi oczko. Chłopak zrozumiał sygnał. Miał dotrzeć do lochów skrótem i czekać tam na nas. Dorcas pokazała mi uniesiony kciuk. Wszystko szło dobrze, lecz mimo to miałam jakieś paskudne przeczucie.

- To gdzie jest ta twoja książka? - zapytał chłopak, otwierając drzwi do sali eliksirów.

Wyrwałam, niespodziewającemu się niczego, chłopakowi różdżkę.

- TERAZ! - krzyknęłam do Syriusz, który stał w cieniu. Chłopak popchnął Jamesa do przodu i zaklęciem zamknął drzwi do sali eliksirów. Ja sama wyciszyłam salę szybkim machnięciem różdżki.

- Sorry, stary, ale nie odpuszczę sobie Meadowes przez twoją głupią obsesję. Wypuścimy cię wieczorem.

Kiedy wracaliśmy do Wielkiej Sali przybiłam Syriuszowi piątkę z ogromnym uśmiechem na twarzy.

- Dobra z ciebie aktorka, Ruda. - Zaśmiał się.

- Chyba niezła z nas spółka.

- Tak, spółka poskramiania jeleni...

- Słucham?

- Nic takiego, Ruda.

wtorek, 18 listopada 2014

Rozdział 18 - Dar czy przekleństwo?

Ostatnio źle sypiam. Wciąż nawiedza mnie obraz zrujnowanego domu, płaczu dziecka i zielonego światła. W dodatku w ciągu dnia zaczęłam słyszeć dziwne dźwięki. O ile na początku mogłam to uznać za nic niezwykłego, tak z czasem coraz bardziej mnie to niepokoiło. Czy ja wariuję? Budzę się z koszmaru, by na nowo przeżywać go w rzeczywistości. Chodzę zaspana i rozkojarzona, a nie jest to rzecz ani trochę przyjemna. Kiedy ostatnio dostałam N za sprawdzian z Transmutacji przyjaciele dziwnie na mnie patrzyli. Rzadko – naprawdę – rzadko otrzymywałam złe oceny. Ale nie łatwo jest się uczyć, gdy wciąż słyszysz dziwne dźwięki, dostrzegasz dziwne rzeczy.

Poza tym czułam się nieco samotna. Anabell, Dorcas, Potter i Black byli w drużynie. James jako kapitan – wyjątkowo nadgorliwy kapitan - ciągle męczył ich treningami, więc żadne z nich nie miało dla mnie czasu. Alicja zaś spędzała większość czasu na wymykaniu się ze szkoły i spotykaniu się z Frankiem.




Podobno strach jest ludzką rzeczą. To dobrze, bo naprawdę zaczynałam się bać. O ile dziwne dźwięki mogłam starać się zrzucić na moją wyobraźnię, o tyle szepty znaczą coś więcej. Podobnie jak cienie na ścianach. Męczą mnie, nie dają spokoju, a wśród ich (cieni) szumów nie można wyłapać nic konkretnego. To przerażające.




Między treningami Dorcas znalazła dla mnie nieco czasu. Twierdziła, że wyglądam blado, że powinnam więcej sypiać. Ale nie mogę, nie umiem, bo ilekroć zamknę oczy, znów nękają mnie uporczywe szepty. Przyprawiają mnie o dreszcze.




Czasami zdarza się, że wśród szeptów wyłapać konkretne słowa. Nie rozumiem o co w tym chodzi. To tak jakby wyrwane były z kontekstu. James jakoś dziwnie ostatnio na mnie patrzy. Chyba jestem na niego zła. Dlaczego on tyle trenuje?!

Evans, ogarnij się, nie będziesz zazdrosna o Pottera, nawet jeśli jest twoim chłopakiem! - warknęłam na siebie w myślach.




Zawsze wychodziłam z założenia, że jeśli nie możesz znaleźć odpowiedzi na nurtujące cię pytania, powinieneś odwiedzić bibliotekę. Wśród starych ksiąg i zapachu pergaminu kryję się niesamowita liczba informacji. Była sobota i spędziłam ją od rana do wieczora na wertowaniu książek o magicznych chorobach, które atakują umysł. Nie znalazłam nic, co byłoby chociaż zbliżone opisem do mojej sytuacji. Może jeśli to nie jest magiczna choroba, należałoby się wybrać do mugolskiego lekarza? Czy to możliwe, że oszalałam? Choć z drugiej strony tyle lat z Jamesem Potterem, największym wariatem świata, mogło zrobić swoje.




W niedzielę również nie znalazłam w bibliotece, a spędziłam tam jeszcze więcej czasu niż wcześniej. Bibliotekarka, która raczej nie przepadała za uczniami, o dziwo, zaoferowała mi pomoc, jednak ja odmówiłam. Co miałam jej powiedzieć? Że słyszę głosy? To chyba by nie przeszło... Biblioteka Hogwartu była ogromna, więc wciąż nie traciłam nadziei, że jednak coś ominęłam, że jednak coś znajdę. Ale mówi się, że nadzieja jest matka głupich. Tak było też tym razem.




Minął tydzień w trakcie którego nic nie uległo zmianie. W niedzielę znów weszłam do biblioteki, z coraz mniejszą nadzieją na znalezienie czegokolwiek, kiedy zaciekawił mnie pewien dział. Niezwykłe Umiejętności – głosił nieco zszarzały napis. Nie mam pojęcia dlaczego, ale postanowiłam zacząć szukać czegoś w tym dziale. Coś mówiło mi, że tam znajduje się odpowiedź na moje pytanie. Dział wyglądał na stary i niezwykle rzadko odwiedzany. Nie była specjalnie duży, więc do czwartku powinnam uporać się z jego przeszukaniem.




Nie szukałam do czwartku. We wtorek wieczorem znalazłam odpowiedź na moje pytanie.

Mentorzy!

Kiedyś było ich wielu. Mentorzy, Przewodnicy – tak ich określano. Potrafili dotykiem rozpuścić lód, słowem dodać odwagi, pocałunkiem uratować. Lecz przede wszystkim, ich zadaniem było przeprowadzanie zagubionych dusz na drugą stronę. Dusz, które z jakiego powodu pozostały na tym ziemskim padole nieszczęść. Kiedyś było ich wielu – dziś nie ma prawie wcale. Żyli w pokoju z ludźmi, dopóki nie zaczęło szerzyć się chrześcijaństwo. Wtedy ich zdolności zostały uznane za nienormalne, z czasem zaczęto się ich bać. A wszyscy doskonale wiedzą, co strach robi z ludźmi. Palenie na stosie, brutalne tortury – to wszystko jest zaledwie częścią tego, co robiono Przewodnikom za ich zdolności. Jeśli chcieli przeżyć, musieli ukrywać swoje zdolności. W dzisiejszych czasach Przewodnicy są niezwykle rzadcy (czytaj: Polowanie Na Magicznych!). Ich talenty objawiają się około siedemnastego roku życia (okazjonalnie zdarza się to nieco wcześniej) i mogą bywać niebezpieczne, jeśli Przewodnik nie nauczy się nad nimi panować. Głównym zadaniem przewodników jest przeprowadzanie tzw. Potępionych Dusz (Nie mylić z duchami!), to znaczy takich, które z jakiegoś powodu wciąż są na ziemi. Dusze Potępione nie są widoczne ani dla czarodziejów, ani dla Mugoli. Jedynie Przewodnicy (którzy zdarzają się również wśród Mugoli) potrafią nawiązać z nimi kontakt. Pierwszą rzeczą, którą dostrzeże Przewodnik, kiedy jego talenty zaczną się objawiać, będzie ciągłe zimno, którego nie będzie mogło przepędzić żadne zaklęcie rozgrzewające. Kolejną anomalią będą cienie i ciche szepty (z czasem przybierające na głośności). Przewodnik musi dobrze zdyscyplinować swój umysł, nauczyć się panować nad słyszalnością szeptów, w innym wypadku zostanie doprowadzony do szaleństwa...




Przed snem dużo myślałam o tym, co przeczytałam. Czy to możliwe, żebym była Mentorką? Właściwie większość rzeczy, o których przeczytałam w książce zgadzałaby się z tym, co czuję, lecz... lecz i tak ciężko mi w to uwierzyć. Przecież zawsze byłam zwyczajna, więc, dlaczego właśnie teraz miałoby się to zmienić?

Byłam już na granicy snu, kiedy szepty wróciły, tym razem były jeszcze głośniejsze niż poprzednio. Naciągnęłam poduszkę na głowę, lecz nic to nie dało – miałam wrażenie, że te głosy są gdzieś w mojej głowie. Zadrżałam z zimna, choć okrywała mnie gruba kołdra.

W końcu poddałam się, zdjęłam poduszkę z głowy i wsłuchałam się w szepty. Zamknęłam oczy, próbując odgonić z głowy wszystkie myśli. To wtedy to się stało. W jednej chwili siedziałam w swoim łóżku, a w drugiej stałam w niezwykle jasnym miejscu. Rozejrzałam się i niemal krzyknęłam. Przede mną stała mała dziewczynka w białej, zakrwawionej sukieneczce. Pluszowy piesek, którego trzymała w dłoni również ubrudzony był krwią. Twarz małej, jej śliczne, blond loczki – wszystko było we krwi, a z niebieskich oczek wylewała tony łez.

Nie byłam pewna, czy to mądre z mojej strony, lecz mimo to podeszłam do niej. Kiedy mnie dostrzegła przestała szlochać, choć nadal pociągała noskiem.

- Cześć skarbie – powiedziałam najdelikatniej jak potrafiłam. - Co tu robisz?

Spojrzała na mnie z przerażeniem w oczach i nic nie odpowiedziała.

- Nie bój się, nie zrobię ci krzywdy – rzekłam. - Mogę wyczyścić ci sukienkę, jeśli chcesz.

Dziewczynka wciąż nic nie powiedziała, lecz skinęła niepewnie głową. Wyciągnęłam z kieszeni spodni różdżkę (Skąd ona się tam wzięła?!) i mruknęłam pod nosem zaklęcie czyszczące. Sukienka dziecka znów była śnieżno biała.

- Powiesz mi co tu robisz? - ponowiłam pytanie.

- Tatuś – powiedziała w końcu, wciąż pociągając nosem. - Tatuś był bardzo zły. Znów krzywdził mamusię. Prosiłam, żeby tego nie robił, ale tatuś jeszcze bardziej się zdenerwował.

Spojrzałam na małą i nagle zrozumiałam. Była martwa. Zabił ją własny ojciec. Odebrało mi mowę, więc zamiast tego przyciągnęłam ją do ciasnego uścisku. Oddała go pewnie, przylegając do mnie całym drżącym ciałkiem. Spojrzałam jej przez ramię i dostrzegłam jasne, białe światło. Z jakiegoś powodu wiedziałam, co powinnam zrobić.

- Chcesz iść do lepszego miejsca, skarbie?




Obudziłam się zlana zimnym potem. Nie miałam pojęcia, czy dziewczynka, której pomogłam odejść była prawdziwa czy może wymyślił ją sobie mój zmęczony umysł.

Następnego dnia w gazecie ukazał artykuł o mężczyźnie, który zabił swoją pięcioletnią córeczkę. Jej matka popełniła samobójstwo, wcześniej zabijając męża.

Rozdział 17 - Głosy

Związek mój i Jamesa zaczynał nabierać rumieńców, co owocowało niemałym zaskoczeniem ze strony naszych przyjaciół. Ba! Ze strony połowy szkoły, która niejeden raz była świadkiem ogromnych kłótni między nami. Ale, mimo że te wszystkie natarczywe spojrzenia nie sprawiały mi przyjemności, to jakoś je znosiłam. Nie afiszowaliśmy się szczególnie tym, że jesteśmy razem – nie całowaliśmy się przy ludziach, ani nie chodziliśmy za ręce, lecz jakimś cudem i tak staliśmy się obiektem plotek. Właściwie to nie przeszkadzało mi to tak bardzo, zwłaszcza, że z każdym dniem coraz bardziej przekonywałam się, że Remus miał rację. Czyżby James Potter naprawdę mnie kochał? A co ważniejsze – czy o to możliwe, że Lily Evans odwzajemniała jego uczucie?




Był piątek – najlepszy dzień tygodnia. Niby ciężko tyrasz na lekcjach, ale masz już świadomość, że jeszcze tylko odbębnisz te lekcje i masz całe dwa dni spokoju. Zadowolona, w doskonałym nastroju weszłam do klasy eliksirów i tam mina mi zrzedła. Znów pracowaliśmy w parach i, do diabła ciężkiego, znów pracowałam z Potterem... To nie mogło się dobrze skończyć.




- POTTER! NIE WRZUCAJ TAM TEGO! – wydarłam się, ale było za późno. Chłopak wrzucił do naszego eliksiru trzy liście mięty zamiast dwóch i nasz robotę diabli wzięli. Wybuchnął i to ja nim dostałam, a jakby inaczej? Spojrzałam na moje włosy, w które oberwałam eliksirem i z furią w oczach zauważyłam że są niebieskie.

- POTTER! - krzyknęłam.

Chłopak uśmiechnął się przepraszająco. Jednak popełnił błąd bo okazało się że jego zęby też ucierpiały i stały się żółte.

Mieliśmy pecha, bo, kiedy nasz... echem... eliksir wybuchnął profesor akurat przechadzał się koło nas i on również oberwał. Ta… Wyrosły mu piękne, długie do pasa blond loczki. Cała klasa wybuchnęła śmiechem na nasz widok. Jednak to nie był koniec - Potter cofnął się i potrącił kociołek z resztą eliksiru. W ten sposób cała klasa wyszła poszkodowana z lochów. Najbardziej uśmiałam się z Alicji, której wyrosły królicze uszy i zęby do połowy brody. Kurczę, jak się tak zastanawiam to Potter powinien otworzyć firmę do psucia eliksirów - już widziałam jej motto „Eliksir zepsuty w minutę, albo zwrot pieniędzy".

Jednak to nie był koniec atrakcji, a jakże!

Na Transmutacji mieliśmy transmutować kruki w psy. Kiedy Potter rzucał zaklęcie, Black opowiedział mu coś śmiesznego i chłopak zamiast trafić w kruka trafił Petera, który zmienił się w psa w dodatku zmieniającego kolor. McGonagall była wściekła. Jeśli myślicie, że był to koniec, to jesteście w błędzie. Te Gumochłony poszły na wieżę astronomiczną, zakładały po kolei jakąś dziwną upsząszcz i skakali z niej (wieży), krzycząc przy tym „Bandżi, cokolwiek to jest!".

Lecz to jeszcze nie koniec! Wyglądało na to, że mieli dobry dzień i wciąż odwalali coś głupiego. Przykleili Snape'a do sufitu zaklęciem Trwałego Przylepca i dopiero po trzech godzinach udało się go ściągnąć. Ale to też nie koniec! Wyczarowali rzekę, która płynęła przez cały parter po schodach na pierwsze piętro, a oni, nie wiem skąd, wytrzasnęli kajak i spływali po schodach śpiewając przy tym „Motylem jestem".

Chyba uznali, że dawno nic nie zbroili i postanowili to nadrobić. I na wielki finał wyczarowali śmierdzące bagno koło pokoju wspólnego Ślizgonów, a dookoła niego zostawili mnóstwo magicznych skunksów. Jak im się udało dokonać tego wszystkiego jednego dnia? Nie pytajcie, bo ja sama nadal się nad tym głowię, kiedy nie mam co robić.




Następnego dnia wstałam z ogromnym bólem głowy. Pamiętam, że śniło mi się tamtej nocy coś naprawdę strasznego. Jakiś cmentarz... Cmentarz, dużo zielonego światła i krzyk chłopca. Ostatnio bardzo często śniło mi się coś złego, jednak w pamięć najbardziej zapadł mi obraz zniszczonego domu, którego górne piętro wyglądała jak po wybuchu bomby. Mimo że sny naprawdę zaczynały mnie niepokoić, nikomu o nich nie powiedziałam. W końcu to tylko sny, prawa?

Zeszłam do Pokoju Wspólnego, gdzie już siedzieli Huncwoci, dyskutując o czymś zawzięcie.

- Co słychać, motyle? Znowu coś knujecie?

- Evans, Evans, Evans… Jak możesz oskarżać nas o coś takiego?! - oburzył się Syriusz z idiotycznym uśmiechem.

- O nic was nie oskarżam... Ja po prostu pytam. - Uśmiechnęłam się głupkowato. - Hej, mam pomysł. Umiecie może grać w piłkę nożną?




Wytłumaczenie wszystkim zasad piłki nożnej nie zajęło mi dużo czasu i po niedługo potem, razem z Huncwotami i dziewczynami biegaliśmy po błoniach jak szaleni. Koniec końców Syriusz i Remus zaczęli się sprzeczać o to, że Black wszystkich fauluje i zrobiliśmy sobie przerwę. Lupin i Black, mimo że jeszcze niedawno darli koty, siedzieli obok siebie gawędząc o czymś wesoło. Po przygnębieniu Lupina nie został nawet ślad i wydało mi się to nieco podejrzane. Czyżby to wielkie zakochanie już mu przeszło?

Następnego dnia całą paczko urządziliśmy piknik na błoniach korzystając z ładnej pogody. Akurat zastaliśmy tam spacerującą McGonagall, więc wyjęłam z torby aparat i ubłagałam ją, żeby zrobiła nam wspólne zdjęcie.

Ustawiliśmy się wszyscy obok siebie, a Potter chwycił delikatnie moją dłoń, patrząc na mnie pytająco. Uśmiechnęłam się w odpowiedzi i pocałowałam delikatnie jego nieogolony policzek.

Kiedy profesorka robiła nam zdjęcie, Anabell pocałowała niespodziewającego się niczego Remusa w policzek. Chłopak zmarszczył na to lekko brwi, lecz nic nie powiedział. Syriusz natomiast chwycił dłoń Dorcas. Czy to możliwe, żeby między tą dwójką coś było?

Później wywołaliśmy to zdjęcie i każdy dostał po jednym. Byłam taka szczęśliwa wśród przyjaciół.

Wieczorem padłam na łóżko jak długa, jednak w nocy coś mnie obudziło… Głosy… Wzywały pomocy. Byłam przerażona. Poza tym rękę dała bym sobie uciąć że znowu widziałam jakiś cień na ścianie, choć w ciemności dość ciężko mi było to ocenić. Kiedy na powrót pogrążyłam się w śnie była czwarta rano, więc kiedy wstałam byłam koszmarnie niewyspana.

Poszłam się ubrać i zeszłam na śniadanie. Czekał mnie jednak szok. Przy miejscu gdzie zwykle dyrektor wygłaszał przemówienia stał Potter i jego banda. Nigdzie nie było nauczycieli. Po chwili Potter zaczął przemówienie.

- Moi drodzy, mam ogłoszenie duszpasterskie! Otóż… - Odchrząknął teatralnie. - NAUCZYCIELE SĄ ZAMKNIĘCI W LOCHACH BEZ RÓŻDŻEK! BLANGA! - wykrzyczał i po chwili pojawiły się wielkie głośniki, a muzyka wypełniła cały zamek. Zorientowałam się, że stoły uginają się nie tylko od jedzenia, lecz także od ognistej whisky. Patrzyłam na to oniemiała, a kiedy Remus chwycił kieliszek ognistej zatkało mnie już zupełnie.

- Lupin! - krzyknęłam, podbiegając do niego. - Jesteśmy Prefektami! Nie możemy pić! Nauczyciele nas zabiją!

- Wiesz co? Mam to gdzieś! Chociaż raz chcę się dobrze bawić, chcę zapomnieć, a alkohol mi w tym pomoże.

Nim zdążyłam zareagować chłopak przechylił szklankę i wypił jej zawartość naraz.

Impreza skończyła się nad ranem i nikomu nie przyszło do głowy, żeby uwolnić nauczycieli. Dopiero wieczorem Huncwoci sobie o nich przypomnieli. Leżałam z książką w Dormitorium, a i tak słyszałam wrzaski opiekunki Gryffindoru. Mogłam się założyć, że za ten wybryk Huncwoci nieźle sobie nagrabili.

Wstałam z łóżka z zamiarem przebrania się w piżamę, jednak zahaczyłam o coś nogą, przez co moja szafka nocna otworzyła się i wypadł z niej nieduży album, otwierając się na pierwszej stronie. Westchnęłam ze smutkiem, dostrzegając na zdjęciu całą moją rodzinę w komplecie. Mój wzrok padł na młodego chłopaka, który przytulał młodszą mnie z ogromnym uśmiechem na twarzy.

- To nie czas na rozpamiętywanie – upomniałam samą siebie i odłożyłam album na miejsce.

Rozdział 16 - Evans to wredna zołza

Kręciłam się po szkole bez celu, wciąż czując w sobie ogromną złość, ale i smutek. Wtedy właśnie wpadłam na Jacoba, mojego starego przyjaciela, z którym nie rozmawiałam od dobrego roku. Nie, nie byliśmy pokłóceni, ale jakoś nie było żadnej okazji do rozmowy. Jacob był rok ode mnie młodszy i należał do domu mądrości.

- Lily, Ruda Istotko, jak dawno cię nie widziałem – zawołał, przytulając mnie mocno do siebie. - Co u ciebie słychać?

Uśmiech sam pojawił się na mojej twarzy – zawsze się tak działo, gdy towarzyszył mi Jacob. Był on urodzonym optymistą i nie sposób było się przy nim złościć. Wyszliśmy razem na błonia i rozmawialiśmy niemal cały dzień. Byłam zadowolona, a dodatkowo nie miałam czasu, by myśleć o Jamesie.

- To co, widzimy się jutro? - zapytał, kiedy staliśmy pod wejściem do wieży Gryffindoru.

- Na to wygląda, musimy nadrobić stracony czas. Wciąż nie mogę uwierzyć, że tyle się nie widzieliśmy.




Następnego dnia obudziłam się lekko przygnębiona, pamiętając o kłótni z Jamesem. Właściwie, czym ja się tak przejmowałam? Przecież to tylko Potter. Tylko Potter, do którego zaczynam coś... No dobra, do którego coś czuję!

Ubrałam się i zeszłam do Wielkiej Sali.

- Hej, Ruda Istotko – rzekł Jacob, przysiadając się do stołu Gryfonów. Moje przyjaciółki wyglądały na nieco zaskoczone, lecz nic nie powiedziały.

- O, cześć - odpowiedziałam uśmiechając się promiennie.

- Już po śniadaniu?

- Nie do końca – przyznałam z przepraszającym uśmiechem.

- Nie szkodzi, zaczekam.

Podczas kiedy ja jadłam, chłopak opowiadał mi o dziewczynie, która niesamowicie mu się podoba.

I kiedy już mieliśmy wyjść na błonia, jak na moje szczęście przystało (Przecież jestem Evans, no nie?) zaczęło padać. Padać to słabe słowo. Lało jak z prysznica.

- No to co, Istotko? Chyba dziś sobie nie pospacerujemy.

- Chyba nie – zgodziłam się.

- Ale nie martw się, chyba mam pomysł. Słyszałaś kiedy o Pokoju Życzeń?

- O czym?

- Tak myślałem. Chodź, pokażę ci.

Dotarliśmy na siódme piętro, a Jacob zaczął przechadzać się koło ściany i już po chwili ukazały nam się drzwi. Pchnął je lekko i ukazało nam się duże, ciepłe wnętrze. W środku trzaskał wesoło kominek, a na podłodze leżał duży biały dywan, na którym stał mały stolik i dwa krzesła.

- Jest perfekcyjnie – rzekłam z uśmiechem.

- Zaraz wracam…przyniosę coś do jedzenia i picia z kuchni.

Kiedy wrócił pogrążyliśmy się w rozmowie. Rozmawiałam wesoło, ale gdzieś w ciemnym kącie mojego mózgu siedział James. Czy Potter musi mi przeszkadzać, nawet gdy nie jest w pobliżu?!




Było już dobrze po dziewiętnastej, kiedy pożegnałam się Jacobem. Poszłam do Wielkiej Sali, w której trwał obiad, jednak nie przekroczyłam progu bo zauważyłam coś zauważyłam. Evans to wredna zołza - głosił czerwony napis, który ktoś nabazgrał na drzwiami Wielkiej Sali. Na moje policzki wystąpił ogromny rumieniec.

- Potter, jeśli to ty to zrobiłeś... - zawołałam, wchodząc do pomieszczenia.

- Co Evans? Prawda cię zabolała?

- Jak możesz?! Owszem, pokłóciliśmy się, ale to nie daje ci prawa mnie obrażać!

- Odezwała się święta, która nigdy mnie nie obraziła!

- Wiesz co?!

- No co? Wylej swój żal!

- Dalej jesteś tym przeklętym dupkiem!

- A ty wciąż jesteś głupia!

- Masz rację! – krzyknęłam. - Jestem głupia, bo uwierzyłam, że się zmieniłeś!

- No tak, dla ciebie wszyscy powinni się zmieniać, prawda?

- Odczep się ode mnie, Potter!

- Co, brakuje ci argumentów? - zapytał.

- Nie, Potter, po prostu nie chcę kłócić się z osobą... z osobą, którą kocham! - zawołałam, czując, że z moich oczu płyną łzy. Chłopak stał jak sparaliżowany, z lekko uchylonymi ustami, a ja nagle zdałam sobie sprawę, że obserwuje nas cała Wielka Sala w tym też nauczyciele.

Wtedy do akcji wkroczył Strażnik Texasu, czyli McGonagall.

- Czy wy oszaleliście?! Gryffindor traci po dwadzieścia punktów za waszą dwójkę i oboje macie zgłosić się do mnie na odrobienie szlabanu!




Zaraz po tym, jak zarobiłam szlaban od nauczycielki Transmutacji, wybiegłam z Wielkiej Sali, czując się upokorzoną, jak jeszcze nigdy. Płakałam przez całą drogę do Pokoju Wspólnego, a później płakałam z twarzą wtuloną w poduszkę. Wtedy ktoś zapukał do drzwi. Wytarłam twarz rękawem, choć wiedziałam, że to i tak nie ukryje moich zapuchniętych od płaczu oczu. Moim oczom ukazał się James Potter, z bukietem kwiatów w ręku, klęczący na ziemi.

- Wyglądasz jak zbity pies, Potter – spróbowałam zażartować, jednak smutek w jego oczach powiedział mi, że doskonale widać, ile łez wylałam.

- Pies to raczej rola Syriusza.

- No tak, ty pewnie wolisz być łosiem – uśmiechnęłam się słabo.

- Przepraszam, Lily. Miałaś rację, przez cały ten czas zachowywałem się jak dupek. Przyszedłem powiedzieć, że napisu już nie ma i dać ci kwiaty. Remus mówi, że dziewczyny lubią takie rzeczy, więc miałem nadzieję, że tobie też się spodobają.

- Skąd wytrzasnąłeś bukiet róż? Jeśli włamałeś się do szklarni profesor Sprout to ja nie chcę o tym wiedzieć.

- Więc nie powiem ci, że to zrobiłem – rzekł z ogromnym uśmiechem. - To jak, wybaczysz łosiowi?

- A mam wyjście?

- Raczej nie, sarenko – odparł, wstając z ziemi i zbliżając się do mnie. Uderzył we mnie niezwykle intensywny zapach cytryny i czekolady. Jak to jest, że ich połączenie pachnie tak wspaniale? Nie miałam szansy dłużej się nad tym zastanowić. Uniemożliwiły mi to usta chłopaka. Nie żebym jakoś intensywnie protestowała... Szybko oddałam pocałunek, obejmując jego szyję ramionami.

- Przeprosiny przyjęte, James – rzekłam, kiedy się od siebie oderwaliśmy.

- Cieszy mnie to.




Siedziałam z Jamesem w moim dormitorium, a mimo dość późnej godziny moich przyjaciółek wciąż nie było. Chłopak miał jednak swoje sposoby, bym się tym zbytnio nie przejmowała.

- Wiesz, nie rozumiem, dlaczego tak nie lubisz mioteł. To naprawdę świetna sprawa.

- Tak, jeśli ma się samobójcze zapędy, Łosiu.

- Przesadzasz, sarenko. Kiedyś wezmę cię na przejażdżkę i zobaczysz jakie to wspaniałe uczucie.

- Wiesz, na ziemi mi dobrze.

- Jeszcze zmienisz zdanie.

Nagle do dormitorium wpadła zapłakana Anabell.

- Widzimy się jutro, dobrze? - zwróciłam się do chłopaka.

- Nie ma sprawy, do zobaczenia, Evans.

Odczekałam aż kroki chłopaka ucichną na schodach, po czym podeszłam do przyjaciółki.

- An? Co się dzieje?

- N-Nic – odparła, jeszcze bardziej zanosząc się szlochem.

- Znów chodzi o Remusa? - Westchnęłam.

- Dlaczego, Lily? Dlaczego on wciąż się upiera, że nic do mnie nie czuje?! Przecież... przecież musi coś czuć! Tak dobrze nam się rozmawia!

- Anabell, przecież już o tym rozmawiałyśmy, nie można na nikim wymusić miłości. Może Remus traktuje cię jak przyjaciółkę? Nie niszcz tego.

- Ale ty nie rozumiesz! Nie umiem tak! Nie umiem być tylko jego przyjaciółką! Wszystko w nim mnie do niego przyciąga! Kiedy czuję jego zapach, mam wrażenie, że wariuję, a gdy go nie ma... gdy go nie ma jest mi tak ciężko. Kocham go!

- To nie zawsze wystarczy, An, nie zawsze.

 

Rozdział 15 - Kłótnia

Black patrzył na mnie z niedowierzaniem.

- C-Co?! - wydusił w końcu.

- To co słyszałeś, baranie! Byłam tam przed lekcjami. Pani Adams nigdzie nie było, więc weszłam. Na początku nic nie podejrzewałam. Byłam zadowolona, bo się obudził, ale wtedy on powiedział, że nie ma pojęcia kim jestem.

- Jesteś pewna? - zapytał ze strachem Peter.

- W stu procentach.

- Co było dalej? - dociekał Remus.

- Jak to, co?! Uciekłam stamtąd. Miałam czekać, aż zawoła panią Adams, a ja dostanę wieczny szlaban?

Siedziałam na łóżku Blacka, tłumacząc Huncwotom, czego byłam niedawno świadkiem. Nie miałam pojęcia, dlaczego oczy tak bardzo mnie pieką, przecież to nie moja sprawa, że Potter najprawdopodobniej stracił pamięć. Nagle zdałam sobie sprawę, że łzy spływają po moich policzkach, a ja sama szlocham głośno. Poczułam delikatne ramiona Remus, który przytulił mnie do siebie i cichy jęk Blacka. Uspokoiła się po dobrej godzinie, ale Lupin zdawał się nie być ani trochę zły tym, że do reszty przemoczyłam mu koszulę.

- Przepraszam – mruknęłam. - Nie wiem, co mi się stało.

- Za to ja wiem – rzekł Syriusz, który wyglądał dziwnie blado. - Jesteś w nim zakochana, Evans, tylko boisz się do tego przyznać, nawet przed samą sobą.

- Ja...

Nagle drzwi do dormitorium otworzyły się i wkroczył przez nie nasz obiekt rozmyślań. Co dziwne, wcale nie wyglądał na zdezorientowanego czy zagubionego.

- Hej wszystkim. Cześć, Evans. Genialną miałaś minę rano.

Moje oczy rozszerzyły się gwałtownie.

- Ty... TY WSTRĘTNY SYMULANCIE! - krzyknęłam i ruszyłam do drzwi.

- Och, Lily, nie rób scen, to był tylko żart – zawołał za mną. Zatrzymałam się z dłonią na klamce, trzęsąc się ze złości. Odwróciłam się i wymierzyłam mu z całej siły cios w policzek.

- HEJ! To bolało! - żachnął się, ale ja już byłam za drzwiami.

* * *


Obudził mnie dźwięk budzika.

Spojrzałam nieco sennie na moje współlokatorki, niemal natychmiast się rozbudzając i wszystkie w jednym momencie rzuciłyśmy się na drzwi łazienki. Rozpoczęła się rutynowa przepychanka. W końcu to ja wygrałam bój i zajęłam łazienkę. Wzięłam zimny, rozbudzający prysznic, ubrałam się i machnięciem różdżki wysuszyłam włosy. Sięgały mi już do pasa.

- Anabell – zawołałam, opuszczając łazienkę.

- Co? - burknęła sennie.

- Możesz obciąć mi włosy?

Kilka minut później moje włosy sięgały zaledwie do ramion. Byłam tym niezwykle usatysfakcjonowana. Przynajmniej nie będę już miała problemów z rozczesywaniem ich.

* * *


Wkroczyłam do Wielkiej Sali pewnym krokiem, ale już po chwili drogę zagrodziła mi wielka tablica z napisem „Przepraszam”.

Spojrzałam na Pottera z pogardą, wyminęłam tablicę i usiadłam przy stole. Nawet nie wiedziałam, że jestem taka głodna. Nałożyłam sobie sałatkę i przez chwilę patrzyłam na kurczaka. Dlaczego by nie odstawić mięsa? Przecież i tak za nim nie przepadałam. Tak właśnie zostałam wegetarianką.

* * *


Lekcje wlokły mi się w nieskończoność, może dlatego że był to piątek. Potter biegał za mną cały dzień, lecz uparcie go ignorowałam.

Kiedy skończyły się lekcje Dorcas namówiła mnie na wspólne biegania. Musiałam przyznać, że moja kondycja była niezwykle mała, jeśli w ogóle.

Było ciepło jak na wrzesień, więc po godzinie biegania rozłożyłyśmy się na trawie, łapiąc ostatnie promienie słońca. Niespodziewanie ktoś podniósł mnie i wrzucił do jeziora krzycząc: UWOLNIĆ EVANS.

Szczęście, że tym razem Potter ruszył łbem i wrzucił mnie na dość płytką wodę. Wyszłam wściekła z wody i mijając go bez słowa poszłam do dormitorium, a Dorcas, śmiejąc się poszła za mną. Byłam wściekła na tego pajaca i choć coś mnie do niego ciągnęło, nie zamierzałam mu wybaczyć, póki nie przeprosi mnie tak na poważnie.

* * *


- KURDE! - krzyknęłam na cały głos, budząc tym moje przyjaciółki.

- CO JEST?! - Alicja sturlała się z łóżka i od razu skoczyła na równe nogi, łapiąc różdżkę.

- Ktoś tu był, słowo daję.

Dorcas zapaliła światło, które mnie oślepiło. Zamrugałam oczami, żeby odzyskać ostrość widzenia. Wstałam i rozejrzałam się. Nasze szafki były zdemolowane, a ja ze zgrozą zobaczyłam, że zniknęły wszystkie nasze podręczniki, pergaminy i wszystkie przyrządy szkolne po za różdżkami.

- Dziewczyny, ktoś nas okradł! - zawołała Anabell. W tej chwili coś mi przyszło do głowy.

- HUNCWOCI! - krzyknęłyśmy wszystkie razem i rzuciłyśmy się do drzwi. Wtargnęłyśmy jak huragan do dormitorium Huncwotów i zdziwione zorientowałyśmy się, że oni smacznie śpią. Wyszłyśmy więc po cichu i zdezorientowane wróciłyśmy do naszej sypialni. O dziwo wszystko wróciło na miejsce. Przez chwilę patrzyłyśmy na to oniemiałe, aż w końcu nieco się otrząsnęłyśmy. Była czwarta rano, ale żadna z nas już się nie kładła. Dziś było pierwsze wyjście do Hogsmeade w tym roku. Alicja szła z Frankiem, a Dorcas miała zamiar zabrać się z Remusem i Syriuszem. Z tego co wiedziałam, Peter i James mieli zostać w szkole, podobnie jak ja i Anabell.

* * *


- Lily! - zawołał mnie Potter, kiedy zamierzałam iść do Wielkiej Sali na śniadanie

- Tak, Potter?

- Przepraszam.

- Wiesz co? Odczep się ode mnie, zachowujesz się jak natrętny łoś!

- Tylko nie łoś! - warknął z dziwną irytacją.

- A co? Wolisz jelenia czy sarnę?

Na jego twarzy dostrzegłam zdziwienie pomieszane z przerażeniem. Szybko jednak zapanował nad emocjami i zrobił coś, czego się nie spodziewałam. Zawrócił do dormitorium chłopców. Prychnęłam wściekle.

- Tak, Potter, odejdź, przecież tak jest najłatwiej.

- A co innego mam zrobić? - zapytał, odwracając się w moją stronę. - Zażartowałem sobie z ciebie w głupi sposób i żałuję tego, ale to ty nie chcesz przyjąć moich przeprosin!

- Widocznie za mało się starasz!

- Och, oczywiście! Przecież sześć lat latania za tobą nic nie znaczy!

- TRZEBA BYŁO DAĆ SOBIE SPOKÓJ! NIGDY NIE PROSIŁAM, ŻEBYŚ ZA MNĄ BIEGAŁ JAK GŁUPEK!

- SKORO TAK BARDZO CHCESZ, TO PROSZĘ BARDZO, DAM CI TEN TWÓJ WYMARZONY SPOKÓJ!

- NO I ŚWIETNIE!

 

Epilog

Dziś są drugie urodziny tego opowiadania, więc zgodnie z obietnicą – przed wami epilog.   Epilog Dla Petunii Evans-Dursley wiadomość...