niedziela, 20 września 2015

Rozdział 55 - Na lewo, na prawo i przed siebie, czyli w grupie siła

Z dedykacją dla Em, która jest najbliżej rozwiązania zagadki taśmy :-)

***

Czas mija, nawet jeśli chcemy temu zaprzeczyć. Czas mija nierówno, raz powoli, raz zbyt szybko. Czas lubi zabawiać się naszym kosztem, a nasze rozpaczliwe błagania nie robią na nim wrażenia.

Wierzycie w przeznaczenie? Ja sama nie jestem pewna co o nim myślę. Jeszcze nie tak dawno, odparłabym, że tak, oczywiście, wierzę w przeznaczenie, w końcu ja i James jesteśmy sobie przeznaczeni. O Merlinie, chyba zamieniam się w jedną z tych sentymentalnych dziewczyn, które do końca życia użalają się nad sobą, z powodu niespełnionej miłości. Całym sercem chcę wierzyć, że jeszcze wszystko przede mną, że mam czas, że ułożę sobie życie. Nic nie poradzę jednak, że tak ciężko jest zacząć każdy kolejny dzień, że coraz trudniej jest podnieść się z łóżka, spojrzeć w lustro bez obrzydzenia i pytania, co ze mną jest nie tak. To chyba strasznie egoistyczne z mojej strony, ostatecznie los mógł mnie o wiele gorzej doświadczyć. Mimo że moje życie to nie jest szczęśliwa bajka, to i tak powinnam być wdzięczna losowi. Mam obie ręce i nogi, nie straciłam wzroku ani słuchu, wciąż mam dwie wspaniałe przyjaciółki i... Cholera! I nie mam już Jamesa! I właśnie to jest najgorsze, że chociaż chciałabym móc go nienawidzić, to ja wciąż kocham go jak szalona i żadne racjonalne tłumaczenia nie pomagały, nic nie mogło zmienić moich uczuć.

Listy od Anabell nieco poprawiały mi humor. Pisała w nich jak ciężkie, ale i jak fascynujące jest życie ludzi z Afryki. Jej ostatni list jednocześnie mnie dobił i podniósł na duchu.

Droga Lily,

wiem, nawalam, ale mamy tu tyle zajęć, że po prostu nie mogę znaleźć czasu na pisanie listów do was. Powtarzam to setny raz, ale Afryka to cudowny kraj, mimo panujących tu chorób i biedy. Będzie mi ciężko ją opuścić, ale już wkrótce kończy się mój kontrakt i postanowiłam go nie przedłużać, za bardzo tęsknie za domem, za rodzicami, za Anglią no i oczywiście całym sercem tęsknie za wami. Liczę, że wszystko wam się jakoś układa, choć wiem, że śmierć Dorcas wszystkim nam dała w kość. Pewnie jesteś na mnie wściekła za wspomnienie jej, ale musimy o niej pamiętaj, nie możemy się bać jej wspominać. Poznałam tu, w Afryce, wiele wspaniałych osób. Pewna kobieta imieniem Betharley niedawno straciła całą rodzinę, opowiadała mi o tym i płakała. Na końcu dała mi radę, powiedziała: nigdy nie zapominaj osób, które kochasz. Myślę, że ta kobieta miała rację. Bardzo ją polubiłam, lecz niestety zmarła dwa dni później. Zabiła ją ta sama choroba, która wcześniej zabiła jej rodzinę. Uroczystość... Co ja gadam, nie było żadnej uroczystości! Nie mogę powiedzieć ci gdzie dokładnie jestem, lecz nie ma tu ani czasu, ani pieniędzy na pogrzeby. Jak tam życie w Anglii? Jak w pracy? Takie listy to przecież nic w porównaniu do prawdziwej rozmowy! Merlinie, ale ja za wami tęsknie! Chciałabym już tam być, pociesza mnie jedynie myśl, że został już tylko miesiąc rozłąki. Proszę, napisz mi wszystko. Co słychać u Alicji i Franka? Zostanę w końcu matką chrzestną? A jak u ciebie i Jamesa? Może to wy spłodzicie mi małego berbecia? Marzenia... Dobrze wiem, że nie chcesz mieć dzieci, póki nie skończy się ta przeklęta wojna i chociaż rozumiem cię doskonale to chyba odzywa się mój instynkt macierzyński. Pojęcia nie masz, jak bardzo chciałabym mieć dziecko... Co u Remusa? Ostatnio pisałaś, że nie może znaleźć pracy, mam nadzieję, że coś się w tej kwestii zmieniło. Lily, czy to głupie, że mimo tak długiego upływu czasu ja wciąż byłabym gotowa rzucić się między niego a śmiertelne zaklęcie? To zdecydowanie głupie, przecież Remus jasno dał mi do zrozumienia, że dla nas nie ma żadnej przyszłości. Wiesz, myślę, że gdyby nie Ty i Alicja, po prostu bym się zabiła. Zaraz mnie ochrzanisz za to, że piszę takie rzeczy, prawda? Proszę, zrób to, ale taka jest prawda... Liczę na szybką odpowiedź. Kocham was,

Anabell

Cóż, Anabell wraca do Anglii i z tego się cieszę (będę miała szansę skopać jej  tyłek za te głupoty o samobójstwie), ale wzmianka o dziecku, z którym wciąż się nie pogodziłam, wytrąciła mnie z równowagi. Odłożyłam list na stolik i przyszykowałam się do wyjścia. Nasza misja miała się rozpocząć. Podstawowa zasada: Używać jak najmniej magii. Setny raz sprawdziłam plecak - było wszystko, czego mogłyśmy potrzebować, lecz i tak miałam wrażenie, że czegoś nie wzięłam. No tak, to moje serce gdzieś zniknęło. Westchnęłam i wzięłam się za szybki naskrobanie odpowiedzi.

Droga Anabell!

Dumbledore wysyła mnie i Alicję na misję. Bardzo niebezpieczną misję, od której zależy życie wielu ludzi. Nie wiem kiedy i czy w ogóle wrócę. Na początku byłam podekscytowana, teraz się boję. Pytasz o Remusa, ale nie wiem co z nim, nie mam kontaktu z żadnych z Huncwotów. Tak, dobrze czytasz, z żadnym. Kilka dni temu rozstałam się z Jamesem. Znowu. To bardzo długa historia, o której nie mam ochoty rozmawiać. Owszem, zostaniesz matką chrzestną, Anabell. Alicja jest w ciąży, a do tego wszystko wskazuje, że to bliźniaki. Już się cieszysz, prawda? To co piszesz nie jest wcale głupie. Kochać kogoś nie jest głupią rzeczą - to Remus jest kretynem, ale wiesz co? Kilka lat temu dałam ci radę, dam ci ją i tym razem: jeśli naprawdę go kochasz, zawalcz o niego! 

Lily

List wyszedł wyjątkowo krótko, ale czas mnie poganiał. Przywiązałam więc kopertę do nóżki sowy i przez krótką chwilę z zazdrością obserwowałam jak leci. Nie wspomniałam Anabell o dziecku. Dowiedziałam się o ciąży dokładnie tydzień temu i do tej pory nie mogłam podzielić się z nikim tą informacją. To nie tak, że nie chciałam mieć dziecka, choć przyznaję, że sam poród jest dla mnie przerażający. Kiedy byłam z Jamesem, byłam pewna, że prędzej czy później zdecydujemy się na dziecko, ale teraz kiedy się rozstaliśmy... Poza tym, jest wojna, nie chciałam, żeby nasze dziecko musiało się wychowywać w takim kraju. Wiecie, jeśli już jesteśmy przy temacie to powinnam was ostrzec, nie idźcie do łóżka z pierwszą lepszą osobą, bo jak widać nawet zabezpieczenia, których używaliśmy z Jamesem bywają zawodne. Chyba zaskarżę tę przeklętą markę! Zabezpieczenia miały mi zagwarantować, że nie znajdę się w takiej sytuacji, w jakiej jestem teraz, a tymczasem dupa! Wpadłam i wkrótce zostanę samotną matką... Gdybym teraz dostała w swoje ręce producenta... Ech, szkoda gadać.

***

Las, którym szłyśmy zdawał się nie mieć końca. Przeklęci Śmierciożercy! Nie dość, że musieli założyć tę swoją bazę na takim zadupiu, to jeszcze musimy leźć pod górę. W końcu po kilku godzinach wędrówki zdecydowałyśmy się rozłożyć namiot. Był on magiczny, ale wymagał od nas rozłożenia mugolskim sposobem. Ostatni raz pod namiotami byłam jakieś dziesięć lat temu, a Emmeline i Alicja pochodziły z rodzin czysto-krwistych, więc na ich pomoc nie miałam co liczyć. Dwoiłam się i troiłam, ale w końcu namiot stanął. W samą porę, bo słońce zaczęło zachodzić. Jak na magiczny namiot przystało, w środku było dosłownie wszystko. Pierwsza łazienkę zajęła Alicja, tłumacząc się potrzebami ciężarnej. Bo jej uwierzę, przecież to za wcześnie, żeby mogła coś odczuć! Symulantka jedna! Opadłam na kanapę i podciągnęłam kolana pod brodę.

- Chcesz herbaty? - zapytała Emmeline, krzątając się w kuchni.

- A jaka jest? - odkrzyknęłam.

- Mięta, melisa...

- Jestem oazą spokoju, nie potrzebuję melisy - warknęłam, czym wywołałam chichot koleżanki.

- Kontynuując, jest jeszcze pomarańcza z cytryną...

- Mam uczulenie na pomarańcze, chcesz mnie zabić? - Niemal sama się zaśmiałam.

- I malina z dziką różą.

- A truskawkowej nie ma? - zapytałam zawiedziona.

- Przykro mi, panno Evans, truskawkową wymiotło.

- Ech, wiedziałam, że powinnam ją wziąć z domu, nikt nigdy nie ma herbaty truskawkowej! I jak ja mam żyć? Niech już będzie ta malina z dziką różą.

Emmeline zaśmiała się z mojego zrzędzenia i nastawiła wodę w czajniku.

- W jakim chcesz kubku?

- A jakie są? - zapytałam, zajmując miejsce przy stole i patrząc jak dziewczyna wyciąga po kolei każdy kubek.

- Taki może być?

- Z kucykiem? Nie, czekaj, to jednorożec... Nie, dzięki, jakie są jeszcze?

- To może ten? - zaproponowała, pokazując mi niebieski kubek.

- Nie, ten ma za mały uchwyt. Dalej.

- Ten? - Pokazała czerwony kubek w różowe kwiatki.

- Nigdy w życiu, jest zbyt oczojebny.

- To może ten? - Pokazała mi zielony kubek z uśmiechniętą buźką. - Innych już nie ma.

- Wiesz, ten  niebieski właściwie nie był taki zły...

***

Znowu szłyśmy. Jak Merlina kocham, kiedy znajdę tych Śmierciożerców to skopię im tyłki! Nikt im nie powiedział, że Evans jest beznadziejna w sporcie, a jej kondycja... lepiej nie mówić. Tak więc, mimo że najchętniej położyłabym się w środku lasu i zdechła, szłam dalej. Powiem więcej, szłam na samym przodzie. Miałam tylko jedno, małe zastrzeżenie, kiedy wchodziłyśmy pod wyjątkowo stromy odcinek, a mianowicie: jak my, do jasnej ciasnej, wrócimy. Prędzej stoczę się z tej przeklętej góry i skręcę sobie kark, niż utrzymam równowagę.

- I po co ja się zgłaszałam? - biadoliłam pod nosem. - Mogłam zostać w domu, a już by się nadarzyła okazja, żeby obić Potterowi gębę...

- Evans, nie użalaj się nad sobą, to ja tu jestem ciężarna a mniej zrzędzę - zawołała raźnie Alicja.

- A zdziwiłabyś się - mruknęłam pod nosem. - Wspomnicie moja słowa - dodałam już głośniej - będziemy zwiewać przed tymi wieśniakami w czarnych szatach i zamiast zejść z tej góry, my się z niej stoczymy i oszczędzimy ciemniakom roboty.

- Czy ty nie przesadzasz, Lily? - zapytała moja przyjaciółka, wybiegając nieco do przodu i odgarniając na bok gałęzie wielkiego świerku, którymi po chwili oberwałam w twarz. - Tu jest cudownie. Ciesz się naturą, Lily, nie często będziemy miały okazję wyrwać się z miasta.

Rzuciłam jej wściekłe spojrzenie i zaczęłam masować miejsce, w które oberwałam tym przeklętym świerkiem. Na Merlina, jak ja nienawidzę natury! Nie patrzcie tak, jestem dziewczyną miasta, ja nie z tych, które wspinają się po drzewach i są z tego dumne. Z resztą, kto normalny wspina się po drzewach?

- Alicja? Co ty, na brodę bezdomnego Merlina, robisz na tym drzewie? - Usłyszałam krzyk Emmeline.

I widzicie teraz o czym ja mówię?

- Sprawdzam czy daleko jeszcze na szczyt - odparła blondynka.

- I oczekujesz, że Śmierciożercy narysowali mapę na szczycie tego drzewa? - zapytałam zrezygnowana.

- Oj Evans, wyluzuj. Myślę, że jesteśmy już blisko. Rozbijmy namiot i dalej ruszymy rano.

- Och, oczywiście, rozbijmy namiot. A kto będzie go musiał rozbijać? Ja oczywiście.

Dziewczyny wymieniły rozbawione spojrzenia, a ja z frustracją próbowałam rozłożyć ten przeklęty namiot. Kiedy szłam spać, dziękowałam Merlinowi, że ten przeklęty dzień już się skończył.

***

- Słyszycie? - zapytała cicho Alicja, zatrzymując się.

- To tylko strumyk, mądralo - odparłam, wskazując na rwący nieopodal strumyk.

- Poddaję się - jęknęła Emmeline, opadając na ziemię. - Idziemy już tyle czasu i wciąż nie widać końca. Powinnyśmy już dawno znaleźć to miejsce, a tymczasem kamień od Dumbledore'a milczy.

Spojrzałam na kamień, który dziewczyna trzymała w ręce. Z racji, że na bazę Śmierciożerców nałożone musiały być zaklęcia ochronne, Dumbledore dał nam zaczarowany przez siebie kamień. Miał zacząć się świecić, kiedy wyczuje magię, dlatego nam nie wolno było jej używać, to mogło rozproszyć działanie przedmiotu.

- Zgadzam się z Emmeline, musiałyśmy zabłądzić - poparłam dziewczynę i opadłam obok niej.

- Więc co proponujesz? - zapytała Alicja, odstawiając plecak na ziemię.

- A bo ja wiem - westchnęłam. - Wysłanie Patronusa odpada, nie możemy używać magii, poza tym, zostawiłybyśmy magiczny ślad i łatwo byłoby nas znaleźć. Możemy wrócić, ale wtedy zaprzepaścimy całą misję. Poza tym, jeśli zboczyłyśmy z trasy, to mapa, którą dał na Dumbledore z trasą powrotu na nic nam się nie przyda i możemy zabłądzić jeszcze bardziej. I na koniec, możemy iść dalej i mieć nadzieję, że gdzieś dojdziemy za nim skończy nam się jedzenie.

- Nie możemy się deportować? - jęknęła przerażona Alicja.

- Mogłybyśmy, ale zostawimy po sobie zbyt wyraźny ślad i cała misja pójdzie na marne. Poza tym, myślę, że na ten las są nałożone oddziały.

- Zawsze możemy tu poczekać, mając nadzieję, że ktoś nas uratuje... - westchnęła Emmeline.

- Ta... Albo zabije - powiedziała ponuro Alicja.

- Alicja, gdzie się podział twój optymizm? - zapytałam, udając ogromne zaskoczenie. - Przecież tu jest wspaniale! Natura, ach natura. Rzadko będziemy miały okazję wyrwać się z miasta.

- Och zamknij się, Evans! Co robimy?

- Możemy rozpalić ognisko, upić się i poużalać nad naszym beznadziejnym losem.

- Nie mamy żadnego alkoholu.

- Kurde!

- Dokładnie, a teraz, Lily, rusz tym rudym łbem i wymyśl co powinnyśmy zrobić!

- Będę optymistką i stwierdzę, że co byśmy nie zrobiły to i tak mamy przesrane.

- Lily!

- No dobra, dobra, ja tylko stwierdzam fakty. Okej, już nic nie mówię.

- Myślę - odezwała się Emmeline - że skoro zaszłyśmy już tak daleko, to nie powinnyśmy teraz zawracać. Jestem za tym, żeby iść dalej.

- Emmeline ma rację - zawołałam raźno. - Albo zdechniemy tutaj, albo skopiemy tyłki Śmierciożercą i... i zdechniemy tam.

- EVANS! - wydarły się jednocześnie.

- No dobra, nie zdechniemy, zginiemy jako bohaterki a nie ofiary losu, pasuje?

- Lepiej już nic nie mów - westchnęła Alicja. - Idziemy prosto.

wtorek, 15 września 2015

Rozdział 54 - No happy ending*

Proszę, nawet nie komentujcie długości tej notatki. Niewinna0607, obiecałam cię dłuugą notatkę, ale... ale wyszło jak zawsze. Jak widzicie odzyskałam komputer, mogę pisać i ogółem jest fajnie... Jeszcze tylko będę musiała wygospodarować sobie trochę czasu na pisanie i będzie super. Wiele osób pytało, czy zbliżamy się już do końca. Zwróćcie uwagę, że Lily i James umarli mając 21 lat, a obecnie mają 19, więc jeszcze trochę się ze mną pomordują :-) Rozdział jest z dedykacją dla tych wszystkich osób, które choć raz w życiu, zostały o coś niesłusznie oskarżone. Nie mam siły sprawdzać rozdziału, bo jestem padnięta, tak więc będzie w nim sporo błędów i literówek.

***

Czy chcieliście kiedykolwiek być kimś zupełnie innym? Czy kiedykolwiek nienawidziliście swojego życia tak bardzo, że to aż bolało? Zapewne to wszystko zależy od momentu, w którym ktoś zada wam takie pytanie. Jeśli ktoś tydzień temu, zapytałby mnie, czy lubię moje życie, odparłabym - Jest ciężko, życie wiele ode mnie wymaga i jeszcze wiele przede mną, ale nie mogłabym być kimś innym.

Obejrzenie przeze mnie feralnej taśmy, sprawiło, że moje zdanie uległo gwałtownej zmianie. Chciałam być kimś innym, bo to oznaczałoby, że nie będę musiała czuć w ten sposób, tak mocno, tak boleśnie. A musicie wiedzieć, że w okresie po śmierci Dorcas, za wszelką cenę unikałam bólu, jej śmierć wystarczającą krzywdę mi wyrządziła.

Moją pierwszą myślą było, żeby pobiec do domu Dorcas, opowiedzieć jej wszystko i błagać by powiedziała, że to co widziałam było jedynie iluzją, sennym majakiem, lub jedną z iluzji, które wywołuje gorączka. Zajęło mi kilka minut, by móc sobie uświadomić, że nie mogę iść do Dorcas,  że moja przyjaciółka już nigdy mnie nie wysłucha, już nigdy mi nie doradzi.

Opadłam na ziemię, plecami oparłam się o dolną część kanapy, podciągnęłam nogi pod brodę i cicho pociągałam nosem. Choć miałam ochotę krzyczeć, wyć z bólu, nie robiłam tego. Możecie pytać ile siedziałam w tej pozycji, ale sama nie mam zielonego pojęcia. W końcu do mojej głowy wpełzł głos, który podejrzanie przypominał Dorcas. To ona zawsze dawała mi kopa w tyłek i zabraniała użalać się nad sobą. Wciąż cholernie ciężko mi uwierzyć, że już jej nie ma na tym świecie.

Wstałam z ziemi, otarłam rękawem policzki i przysięgłam sobie, że już nigdy więcej nie zapłaczę przez Jamesa Pottera. Skoro ja mu nie wystarczałam i musiał znaleźć pocieszenie w ramionach osoby, którą uważałam za przyjaciółkę, to trudno. I chociaż to cholernie bolało, nie zamierzałam błagać go o wyjaśnienie dlaczego to zrobił. Jakiś cichy głosik podpowiadał mi, że powinnam się tego spodziewać, że mężczyźni właśnie tacy są - z pewnością nie myślą głową.

Jednej rzeczy nie mogłam pojąć - dlaczego po tylu okropieństwach, które razem przeżyliśmy, dlaczego po tylu pięknych chwilach, które miały między nami miejsce, dlaczego on to wszystko zaprzepaścił, dlaczego tysiące razy zapewniał mnie, że jestem miłością jego życia, podczas gdy prowadzał się z Marleną?

Nie umiałam - a może nie chciałam - tego zrozumieć. No bo jak można zrozumieć to, że człowiek, któremu jeszcze wczoraj powierzyłbyś życie, tak po prostu cię zdradził. Może da się to jakoś wytłumaczyć, ale ja wcale nie zamierzam się nad tym zastanawiać.

***

Ludzie często zadają pytania - czasem tak skomplikowane, że udzielenie na nie odpowiedzi, jest dla nas nie lada wyzwaniem. Innym razem, pytanie jest tak oczywiste, że jego prostota nie pozwala nam dostrzec odpowiedzi. Dobrze jest mieć wtedy kogoś, kto ci w tym pomoże. Taką osobę najczęściej określa się mianem przyjaciela. Przyszłam do Alicji i Franka, bo ich adresu James nie zna, a ja nie mam ochoty na rozmowę z nim. Siedziałam przed drzwiami bite kilka godzin, w końcu usłyszałam znajome głosy. Zza roku wyłonili się Frank i Alicja, roześmiani od ucha do ucha.

- Lily? - zapytał zaskoczony Frank na mój widok.

- Lily? - powtórzyła po nim Alicja.

- Przygarniecie mnie na kilka nocy? - zapytałam żałośnie, czując się jak największa ofiara losu. Nienawidziłam przyznawać się do tego, że potrzebuję pomocy, nawet - a może szczególnie - przed własnymi przyjaciółmi.

***

- Dziękuję, że pozwoliliście mi się u was zatrzymać - powiedziałam cicho, wbijając wzrok w parującą herbatę, której kubek trzymałam w dłoniach. - Macie piękne mieszkanie. Dobrze, że się przeprowadziliście, będziecie mieli więcej miejsca dla dzieci. - Uśmiechnęłam się sztucznie, co natychmiast wyczuła Alicja. Przed moją przyjaciółką nic się nie ukryje.

- Frank, skarbie, mógłbyś nas zostawić na chwilę same?

- Jasne, i tak umówiłem się z Syriuszem, więc będę już leciał.

- Zaczekaj! - zawołałam. - Nie mów Syriuszowi, że tu jestem. On powie Jamesowi i... - zamilkłam w połowie zdania.

- Znów się pokłóciliście? - zapytał ze współczuciem Frank.

- Coś w tym stylu - mruknęłam cicho.

Frank pokiwał głową i dłużej mnie nie męczył. Chwilę po tym jak opuścił kuchnię, usłyszałam trzask drzwi wejściowych.

- Więc powiesz mi co się stało? Jeśli się nie mylę, to jeszcze rano wszystko było w porządku. Co Rogaty znowu przeskrobał? Zapomniał o rocznicy.

- Bardzo śmieszne, Alicja! Wiesz, że nie jestem tym typem dziewczyn, które obrażają się o taką bzdurę - syknęłam ze złością, starając się nie zacząć płakać. Ostatecznie byłam już dorosłą, poważną osobą i nie wypadało mi zalewać się łzami co pięć minut.

- To co się stało w takim razie?

- Zdradził mnie, jeśli tak bardzo chcesz wiedzieć - powiedziałam tak spokojnie, że zaskoczyłam nawet samą siebie.

- Zgrywasz się, prawda?

- A czy uważasz, że ten żart byłby dostatecznie śmieszny?

- Jesteś pewna, że cię zdradza, może ci się wydaje, może jesteś prze...

- Przewrażliwiona? - przerwałam jej i wybuchnęłam histerycznym śmiechem, który po chwili przerodził się w szloch. I diabli wzięli moje postanowienie. - Mam to na taśmie! Na pie****nej taśmie!

- Merlinie, ale skąd wytrzasnęłaś tę taśmę?

- Nie wiem, ktoś podrzucił mi ją pod drzwi. Z resztą, czy to ważne? Boże, Alicjo, on mnie zdradził. W życiu mu tego nie wybaczę.

- Może powinnaś z nim porozmawiać? No wiesz, dać mu szansę się wytłumaczyć?

- Co tu tłumaczyć?! Alicjo! Czy ty siebie słyszysz?! Zdradził mnie! Zdradził! Przespał się z tą... Och, a ja głupia miałam ją za przyjaciółkę.

- Lily, rozumiem, że jesteś wściekła, ale nie musisz wyżywać się na mnie, dobrze? Jeśli już to ustaliłyśmy, to powiedz kim jest ta kretynka, która śmiała to zrobić, a już ja się z nią policzę. Z ciężarnymi się nie zadziera.

- Nie chcę żebyś się z nią rozliczała - wychlipałam żałośnie.

Alicja wstała z krzesła i przyciągnęła mnie do ciasnego uścisku. Wtuliłam głowę w jej włosy, dziękując Merlinowi, że los nie odebrał mi chociaż jej.

***

Przez następne dwa tygodnie, bardzo skutecznie unikałam Jamesa. Nie chciałam mieć z nim już nic wspólnego. Nie po tym co mi zrobił. Ignorowałam więc setki listów, którymi mnie zasypywał. Znalazłam sobie nowe mieszkanie na obrzeżach Londynu. Nie czułam się w nim tak dobrze jak w poprzednim, ale było okej. Od Marleny również trzymałam się z dala, aż pewnego wieczoru dziewczyna zaczepiła mnie po pracy. Nawrzeszczałam na nią za wszystkie czasy i chyba złamałam nos, ale ona nadal miała czelność udawać, że nie wie o co mi chodzi.

W końcu przyszedł czas na spotkanie Zakonu. Przez całe jego trwanie, Marlena patrzyła na mnie błagalnie, a James natarczywie z nutą ciekawości. Pewnie jeszcze sobie nie uświadomił, że wszystko już wiem. Chciałam móc go nienawidzić, ale ilekroć spoglądałam w jego brązowe oczy przepadałam. Oczywiście za każdym razem wymierzałam sobie mentalne policzki, lecz to nie skutkowało. Myślałam więc o tym co było na taśmie, a to i owszem - działało, tyle, że miałam ochotę płakać.

Tego dnia Dumbledore wyznaczył mi moją pierwszą, większą misję. Miałam razem z Alicją i dziewczyną imieniem Emmeline, udać się do obozu Śmierciożerców, który był w górach i spróbować wykraść ich plany. Ciężka, ryzykowna, niebezpieczna - misja dokładnie taka, jaka teraz jest mi potrzebna.

- Nie! - krzyknął James, zrywając się z krzesła, kiedy Dumbledore tłumaczył nam na czym owa misja będzie polegać. - Nie możesz! To zbyt niebezpieczne.

- To już nie twój problem Potter, nawet nie próbuj się wtrącać - warknęła groźnie Alicja, stając w mojej obronie. Posłałam jej wdzięczny uśmiech i dałam dyrektorowi znak by kontynuował.

Spotkanie zakończyło się. Ruszyłam z Alicją w stronę drzwi, zażarcie dyskutując o szczegółach zadania.

- Lily! Lily, zaczekaj. - Usłyszałam za sobą ten cudowny okropny głos.


- Czego od niej chcesz, Potter? - zapytała Alicja, patrząc na niego gniewnie.

- Dziewczyny, o co wam chodzi? Co ja wam takiego zrobiłem. Lily, nie dostawałaś moich listów? Wysłałem ich całą masę. Martwiłem się. Byłem u ciebie w mieszkaniu, ale nikogo tam nie było.

- I ty się jeszcze śmiesz pytać, co takiego zrobiłeś?! - syknęła niebezpiecznie moja przyjaciółka. - Zdradziłeś ją z tą zdzi*ą i jeszcze się pytasz co zrobiłeś?

- O czym ty mówisz, Carter?! Nikogo nie zdradziłem! Lily, o czym ona bredzi? Hej, czekaj, porozmawiaj ze mną.

- Nie mamy o czym, James. Wracaj do Marleny, życzę wam szczęścia.

- Lily, wytłumacz mi to! Co ci strzeliło do głowy?! Nigdy w życiu nie tknąłem Marleny!

- Ma to na taśmie, dupku, nie wyprzesz się!

- Na jakiej taśmie?! O czym wy, do jasnej cholery, mówicie?! Lily, wolałbym umrzeć niż cię skrzywdzić, jesteś całym moim światem! Nie mógłbym cię zdradzić!

- Czyżby?! - Mój głos był pełen ogromnego bólu, ale i siły, która sprawiła, że James cofnął się o krok. Otworzyłam torebkę i wyjęłam z niej feralną taśmę, wzięłam ją specjalnie po to. Rzuciłam ją Jamesowi pod nogi.

- Co...?

- Obejrzyj to zrozumiesz, choć myślę, że to wspomnienie jest całkiem świeże.

- Lily! Lily, wracaj, jeszcze nie skończyliśmy!

- Ja skończyłam Potter... A właściwie to ty skończyłeś to co było między nami.

***

Siedziałam na zimnej, kafelkowej podłodze łazienki i z rosnącym przerażeniem, załzawionymi oczami patrzyłam na maleńki przedmiot w mojej dłoni. Nie... To nie może być... Dwie kreski... Nie, nie, nie, nie! Nie mogę być teraz w ciąży!

* Z angielskiego - Bez szczęśliwego zakończenia.

Epilog

Dziś są drugie urodziny tego opowiadania, więc zgodnie z obietnicą – przed wami epilog.   Epilog Dla Petunii Evans-Dursley wiadomość...