wtorek, 30 czerwca 2015

Rozdział 48 — „Pozwól mi zapomnieć”

Dla Moniki :) Bo jest inspiracją w tworzeniu postaci Dorcas.


* * *


Marlena okazała się być bardzo miłą dziewczyną. Nieco przeraziłam ją swoim atakiem histerii, jednak w końcu udało jej się, nieco mnie uspokoić. Spędziłam z nią miłe dwie godziny, przy mocnej kawie, w skupieniu słuchając o tym, jak dołączyła do Zakonu Feniksa i jak nie spodobało się to jej rodzicom. Później przyszła kolej na moją opowieść. Dziewczyna była bardzo wdzięcznym słuchaczem i prawdę mówią, wcale nie czułam się, jakbym rozmawiała z nią pierwszy raz w życiu.

- Uważam, że powinnaś porozmawiać ze swoją przyjaciółką. Ma na imię Dorcas, prawda? - zapytała delikatnie.

Skinęłam niechętnie głową. Nie uśmiechało mi się rozmawiać z Doris. Szczerze to bałam się, że zarobie od niej porządnego siniaka na twarzy. Właściwie to zasłużyłam sobie na to... Zachowałam się, jak ostatnia suka.

W końcu obie, i ja i Marlena, stwierdziłyśmy, że czas na nas. Ona wróciła do domu, do rodziców a ja do Hogwartu.

Przemierzałam korytarze, cała spięta. Wiedziałam, że Marlena ma rację, muszę porozmawiać z Dorcas. Weszłam do Pokoju Wspólnego i wzrokiem namierzyłam moją przyjaciółkę. Siedziała sama, obok okna i przyglądała się szalejącej za nim burzy. Westchnęłam i podeszłam do niej powoli.

- Dor, chyba musimy porozmawiać – powiedziałam cicho, nienawidząc samej siebie.

- Ja... Ja już wszystko wiem, Lily – odpowiedziała mi równie cicho – Nie winię Cię... Każdy z nas ma prawo do błędu... Ale Lily, powiedz, że między Tobą a Syriuszem nic nie będzie. Merlinie, tego bym nie zniosła.

Ukucnęłam przy niej i delikatnie chwyciłam ją za rękę.

- Obiecuję Ci, Dor... Syriusz i ja... Jesteśmy tylko przyjaciółmi. Nie wiem co mi strzeliło do głowy, żeby go pocałować... Przepraszam. Bardzo jesteś zła?

- Nie jestem zła... Nie na Ciebie, w każdym razie... Jestem zła na siebie... Bo nie mogę być osobą, której pragnąłby Syriusz...

Pod koniec wypowiedzi, z oczu mojej przyjaciółki popłynęły łzy. Nie myśląc wiele, przygarnęłam ją do siebie i przytuliłam mocno.

- Wygląda na to, że obie jesteśmy teraz singlami – westchnęłam cicho w jej włosy.

- Jak to? Przecież James się obudził.

- Owszem, obudził się... Ale nie chce mnie znać. Powiedziałam mu o pocałunku.

- Przykro mi.

- Sama jestem sobie winna. To była moja decyzja i teraz muszę ponieść jej konsekwencję.

- Nie mów tak, Lily. Byłaś pijana, nie chciałaś tego zrobić.

- Ale zrobiłam, Dor, i tylko to ma znaczenie.

- On Cię kocha... Wybaczy Ci – powiedziała Meadowes pewnym głosem.

- Nie wybaczy – te słowa ledwo przechodzą mi przez gardło. - Za bardzo go zraniłam... Sama sobie nie umiem tego wybaczyć. Gdybym była na jego miejscu, nie odezwałabym się do siebie do końca życia.

- Przesadzasz, to był tylko pocałunek.

- Dor, powinno być na odwrót. To ja powinnam Cię zapewniać, że to był jedynie pocałunek a Ty, powinnaś mówić, że mi tego nie wybaczysz.

- Chyba masz rację – zachichotała nerwowo moja przyjaciółka.

- Mówię poważnie, nie pocieszaj mnie. Przez to czuję się jeszcze gorzej.

Nagle Dorcas otaksowała mnie, pełnym dezaprobaty spojrzeniem.

- Przecież Ty jesteś cała morka. Idziemy do dormitorium. Musisz zdjąć z siebie te mokre ciuchy, za nim się przeziębisz.

- Tak jest, mamo...

Za to ostatnie zarobiłam lekkie uderzenie w tył głowy.

Leżąc w wannie, myślałam, jak wielkie mam szczęście, że Dorcas mi wybaczyła. A jednak, gdy tylko myślałam o Jamesie, miałam ochotę wsadzić głowę pod wodę i czekać tam, aż w świat walnie jakaś wielka asteroida.

***

Następne dni nie były zbyt miłe. Dziewczyny wciąż mnie pocieszały i owszem to bardzo miłe z ich strony, tyle tylko, że po jakimś czasie robiło się to okropnie męczące.

Jeśli wcześniej miałam jakiekolwiek nadzieje, że James mi wybaczy, to jego powrót do szkoły odebrał mi je całkowicie. Ignorował mnie! Udawał, że nie istnieję! Traktował mnie jak powietrze. Kiedy chciałam z nim porozmawiać, odwracał się, udając, że nie słyszy.

OWTM'my były potwornie ciężkie i bałam się, że ich nie zaliczę.

Później ogłoszona bal absolwentów, na który nie miałam zamiaru iść. Dorcas została zaproszona, przez Puchona z naszego rocznika, Ricka. Alicja szła sama, a Anabell szła z Remusem, jako przyjaciele.

W dzień balu, w Pokoju Wspólnym było bardzo pusto. Siedziałam, trzymając w ręce jakąś książkę, kiedy nagle ktoś usiadł obok mnie.

Moje serce zamarło. James.

Nic nie mówiłam. Pozwoliłam by cisza, wypełniła miejsce między nami.

W końcu, to on pierwszy się odezwał.

- Chciałbym Ci wybaczyć, Lily – powiedział cicho, a mi w oczach zebrały się łzy – Chciałbym, ale potrafię. Nawet nie masz pojęcia jak bardzo mnie zraniłaś. Ty i Syriusz. Myślę, że to już koniec. Było naprawdę fajnie... ale ja nie potrafię Ci wybaczyć... Sam Twój widok, sprawia mi ból.

- Chcesz nas tak po prostu przekreślić? - pytam zrozpaczona – James, przepraszam. Ten pocałunek to była chwila słabości... Byłeś... Merlinie, nie miałam pojęcia czy się obudzisz, tak bardzo cierpiałam. Byłam pijana, to wszystko się we mnie nagromadziło... James, przepraszam.

- Lily, długo nad tym myślałem, i myślę, że najlepiej będzie, jeśli o sobie zapomnimy. Uwierz mi, ta decyzja nie przychodzi mi łatwo. Wciąż Cię kocham, ale... Ale nie mogę być w kimś, kto tak bardzo mnie zawiódł. Może przesadzam, może faktycznie robię z igły widły, ale uważam, że tak będzie lepiej.

- James...

- Nie pisz do mnie Lily... Myślę, że to nasze ostatnie spotkanie. Jutro wyjeżdżamy, wkraczamy w dorosłe życie... Proszę, daj mi o sobie zapomnieć.

- Kocham Cię, James! - wstaję z kanapy, na której siedzimy. On również to robi. Przez chwilę mam wrażenie, że to niezdecydowanie błyska w jego oczach, ale wtedy on uśmiecha się smutno. Zbliża się powoli i całuje mnie we włosy.

- Żegnaj, Lily Evans.

- James, nie rób mi tego! Błagam!

Ale jest już za późno. James Potter, jest już w połowie drogi do dormitorium. Łzy swobodnie płyną po moich policzkach, ale nie zwracam na nie uwagi. Biegnę do swojego dormitorium i padam na łóżko, zwijając się kłębek. Chce umrzeć. Tak bardzo chcę umrzeć.

Szlocham rozpaczliwie. To tak bardzo boli.

James mnie zostawił.

Już mnie nie kocha.

Nie chce mnie znać.

Nigdy więcej go nie zobaczę.

Nagle, w głowie błyska mi myśl, że ostatnio tak wiele płaczę, że cudem jest iż nie zabrakło mi jeszcze łez.

Dorcas wraca pierwsza z balu, narzekając, że Rick podczas tańca podeptał jej nogi. Milknie, kiedy dostrzega stan w jakim się znajduję. Podchodzi i o nic nie pytając, po prostu mnie przytula.

- Nie płacz, skarbie. Będzie dobrze... - mruczy cicho, kojącym głosem.

- Zostawił mnie... - mamroczę co chwilę, przez łzy. Dor, wciąż jest spokojna. Nie pogania mnie ani nie zbywa. Pozwala mi się wypłakać.

W końcu dołącza do nas Alicja a około godzinę później, Anabell. Wciąż jestem cała zapłakana i dziewczyny wspólnie próbują mnie pocieszyć. Nie wychodzi im to i kończy się tak, że wszystkie nie przespałyśmy ani chwili. Dorcas pakuje resztę moich rzeczy i kiedy przychodzi czas, razem wsiadamy do powozów ciągniętych przez Testrale. Dziwne jest uczucie, że robimy to po raz ostatni. Już nigdy więcej nie zobaczę Hogwartu... ani Jamesa. Może kiedyś się jeszcze spotkamy, może natkniemy się na siebie na Pokątnej... Może spotkam go kiedyś na peronie 9 i 3/4, kiedy będzie odprowadzał na pociąg swoje dziecko.

Ta myśl wywołuję u mnie prawdziwy atak histerii, i przerażone dziewczyny nie mają pojęcia co robić. W pociągu sytuacja jedynie się pogarsza. W końcu nasz przedział odwiedza Remus, który jakimś cudem ma w kufrze eliksir uspokajający. Idzie po niego i kiedy wraca podaje mi go. To nieco mnie uspokaja. Właściwie lepszym określeniem, byłoby: otumania. Czułam się, jakby nagle odcięto mnie od wszystkich moich uczuć. Chciałam płakać, ale nagle nie mogłam przypomnieć sobie dlaczego.

Przespałam spokojnie resztę drogi do Londynu. Dopiero po dotarciu na miejsce, zdaję sobie sprawę, że nie mam co ze sobą zrobić. Po śmierci rodziców, razem z Petunią sprzedałyśmy dom. Dorcas dostrzega moje zagubienie.

- Zatrzymasz się u mnie na jakiś czas – mówi cicho – Dla mnie to żaden problem a i moi rodzice Cię lubią.

Szczerze, ostatni raz rodziców Dorcas widziałam dobre cztery lata temu, jednak mojej przyjaciółce nie robi to żadnej różnicy.

Łapię mnie za rękę i teleportujemy się prosto pod jej dom. Nigdy nie byłam u Dorcas, więc dech zapiera mi w piersi, kiedy widzę olbrzymi dom. Przed nim stoi równie imponująca, marmurowa fontanna.

- Mieszkasz w pałacu – mówię oniemiała.

Moja przyjaciółka chichocze cicho.

- Daj spokój.

Idę za nią przez ogromny korytarz. Luksus aż bije od tego domu. Doris prowadzi mnie do jadalni.

- Zaczekaj tutaj, porozmawiam z rodzicami.

- Może ja nie powinnam...

- Przestań głupia, musimy wybrać Ci pokój. Mama i tata nie będą mieli nic przeciwko, żebyś zatrzymała się u nas. Ten dom jest ogromny. A oni i tak nigdy nie mają dla mnie czasu. Będą się cieszyć, że nie czuję się samotna.

- Jesteś pewna? Nie chcę sprawiać kłopotu... Dorcas, dlaczego wyczarowałaś patelnie... cholera! Au!

- Patelnie jeden, Evans zero – Dorcas zaśmiała się wdzięcznie i nim zdążyłam zareagować, wybiegła z pomieszczenia.

Rozejrzałam się po pomieszczeniu. Było urządzone na bogato, jak chyba wszystko w tym domu, a przynajmniej tak mi się wydaje. Wiedziałam oczywiście, że Dorcas jest bogata, ale nie wiedziałam, że aż tak.

Po kilku minutach Dorcas wraca z powrotem, z promiennym uśmiechem na ustach.

- Mówiłam, że mają nic przeciwko... Nie wiem jak Ty, ale ja jestem padnięta. Nie spałyśmy całą noc... Chodź, pokażę Ci twój pokój.

Dostałam pokój, naprzeciw pokoju mojej przyjaciółki. Był on na drugim piętrze i można było wyjść z niego na balkon. Odłożyłam swoje rzeczy na bok i pierwszym co zrobiłam, było właśnie wyjście na ów balkon.

- Cudowny widok – powiedziałam do Dorcas, która stała w drzwiach. Ta uśmiechnęła się jedynie i zostawiła mnie samą.

Stałam jak głupia na balkonie, przez dobre pół godziny. Widok był naprawdę niesamowity. Wielki las ciągnął się w oddali, wytwarzając wokół siebie, aurę tajemniczości. Nim jednak zaczynał się las, rozciągało się piękne, niebieskie jezioro. Patrzyłam na to wszystko urzeczona. Tworzyło to naprawdę magiczny widok. Niebo powoli zaczynało robić się różowo-pomarańczowe. Podróż z Hogwartu do Londynu zabrała nam naprawdę wiele czasu.

Wciąż nie mogę uwierzyć, że już nigdy nie zobaczę tego wielkiego zamczyska... Już nigdy nie poczuję dominującej w nim, w tak cudowny sposób, magii.

Czułam, że nie zasnę, nie było sensu żebym kładła się spać. Siedziałam więc na balkonie, dopóki niebo nie zrobiło się granatowe. Dopiero wówczas poczułam skutki nie przespanej nocy. Do pokoju dobudowana była łazienka. Wzięłam szybki prysznic i przebrałam się w piżamę.

Było ciepło, więc kołdra nie była mi potrzebna.

W duchu dziwiłam się, jak to możliwe, że jeszcze wczoraj było tak koszmarnie zimno, a dziś jest wręcz upalnie. Z tą myślą zasnęłam.

***

Obudziło mnie pukanie do drzwi. Wstałam ledwie przytomna i otworzyłam je.

- Dorcas? O co chodzi?

- Jak to, o co? Jest dziewiąta, pora na śniadanie – zaświergotała radośnie a ja miałam ochotę zdzielić ją poduszką. Moja głowa była cała obolała, a jej radosny i głośny, ton, bynajmniej nie poprawiał mojego samopoczucia.

- Spałaś w ogóle? Wyglądasz koszmarnie...

- Dzięki Dorcas...

- Wybacz, to nie miało tak zabrzmieć... Doprowadź się do porządku, przyjdę za dwadzieścia minut i zejdziemy na śniadanie.

Dwadzieścia minut później, siedziałam już w olbrzymiej jadalni. Dorcas siedziała obok mnie i paplała wesoło. Chyba chciała poprawić mi humor, ale niezbyt jej się to udawało. Wtedy do jadalni weszli państwo Meadowes. Wstałam i uścisnęłam obojgu dłoń.

- Aleś wyrosła Lily. Kiedy ostatnio Cię widzieliśmy miałaś trzynaście lat, byłaś jeszcze taka młodziutka. A teraz proszę, jesteście już z Dorcas młodymi kobietami.

- Pani się za to, w ogóle nie zmieniła, pani Meadowes – uśmiechnęłam się do kobiety.

- Dziękuję skarbie. Jedzmy już, ja i Harold śpieszymy się do pracy. Jeśli chcecie możecie zaprosić znajomych, nas nie będzie aż do wieczora.

- A to mi nowość – mruknęła gorzko Dorcas, grzebiąc niemrawo widelcem w swojej jajecznicy.

- Zachowuj się Dorcas – upomniała ją matka – Dobrze wiesz, że praca jest w życiu ważna.

- Ale wy zachowuje się, jakby była ważniejsza ode mnie. Poza tym, mamy tyle pieniędzy, że spokojnie moglibyście rzucić prace.

- Dorcas, rozmawialiśmy o tym tyle razy, ja i twój tata lubimy swoje prace.

- I przez nie, nie macie nigdy dla mnie czasu!

- Dosyć tego, młoda damo – pani Meadowes wstała gwałtownie od stołu – Porozmawiamy, kiedy się uspokoisz...

- Nie porozmawiamy! Przecież nie starczy Ci czasu! Idź już sobie do tej swojej kochanej pracy! I wiesz co?! Najlepiej już nie wracaj!

Moja przyjaciółka również wstała od stołu i wyszła trzaskając drzwiami. Pani Meadowes przez chwilę patrzyła na drzwi wściekła, po czym wyszła drugim wyjściem.

- Przykro mi, że musiałaś to oglądać, Lily – odezwał się pan Meadowes – Ostatnio Dorcas i Rachel, wciąż się kłócą, kiedy Dor wraca do domu. Córka zarzuca nam, że nigdy nie mamy dla niej czasu i przedkładamy pracę nad nią, ale to nie prawda. Chcemy zapewnić jej dobrą przyszłość, żeby mogła utrzymać ten dom, kiedy nas zabraknie i żeby nie musiała się nigdy martwić.

- Rozumiem... Ja... Ja chyba pójdę poszukać Dorcas...

- Oczywiście, idź Lily, porozmawiaj z nią, może Ciebie posłucha.

- Do widzenia, panie Meadowes.

Weszłam na drugie piętro, gdzie znajdowały się nasze pokoje. Z pokoju Dorcas, usłyszałam cichy szloch. Zapukałam delikatnie, po czym uchyliłam drzwi. Moja przyjaciółka siedziała na łóżku, z nogami podciągniętymi pod brodę i płakała cicho.

- Dorcas... Czemu płaczesz? - nagle ogarnęła mnie ochota, by przekląć samą siebie, za tak durne pytanie.

- Oni traktują mnie jak zbędny balast – powiedziała przecierając oczy – Zawsze tak było. Wychowały mnie niańki i cholerne Skrzaty Domowe. Oni zawsze pracowali. Wyjazd do Francji nic nie zmienił, odesłali mnie do Beauxbatons i było tak jak zawsze. Długo namawiałam ich na powrót do Anglii. Tłumaczyłam im, że tam jestem samotna, nie mam przyjaciół... I wiesz czemu wróciliśmy...? Bo mieli dosyć moich nalegań. Nawet nie masz pojęcia, jak ucieszyłam się, kiedy Cię spotkałam. Pamiętasz, wtedy koło twojego domu. Wracałaś ze sklepu z ubraniami, następnego dnia miałaś mieć randkę z Potterem. Byłam tam dlatego, że miałam nadzieję Cię spotkać. Okropnie za tobą tęskniłam. Na początku pisałyśmy listy, ale z czasem nasz kontakt się urwał.

- Pamiętam – westchnęłam – Nie wiem co powinnam Ci powiedzieć...

- Cud! Lily Evans, czegoś nie wie!

- Spadaj! Już Ci przeszło? Masz dziwne wahania nastrojów... Może Ty w ciąży jesteś! Tylko kto jest ojcem...? Czyżby to był Rick?

- Evans, nie przeginaj...

- Ale przyznasz, Meadowes, że między tobą, a naszym drogim Puchonem, przez większość plebsu, nazywany Rickiem, coś jest, prawda?

- No cóż, Rick jest bardzo miły i chyba coś do mnie czuje... Ale dla mnie to jeszcze za wcześnie – powiedziała, spuszczając wzrok – Wciąż myślę o Syriuszu...

Nagle Dorcas zerwała się z łóżka, ciągnąc mnie za sobą.

- Dosyć tego! Nie spędzimy tego dnia użalając się nad sobą!

- Nie? - spytałam inteligentnie

- Nie! - potwierdziła bezlitośnie moja przyjaciółka – Pójdziemy... O, już wiem! Pójdziemy na wycieczkę po lesie...

- Nie wiem czy to dobry pomysł...

- To cudowny pomysł. Co może się stać?

***

- Co może się stać?! Ja Cię zamorduję, Dorcas! Nie pomyślałaś, że możemy się zgubić?!

- Byłam w tym lesie tysiące razy, nie myślałam, że się zgubimy...

- Czemu do cholery nie możemy się deportować?!

- Nie mam pojęcia – jęknęła Dorcas.

- Zamorduję Cię! (To zdanie jest specjalnie z dedykacją dla Lavender Potter :D )

- Przepraszam...

- Dobra, pomyślmy spokojnie... Z której strony przyszłyśmy?

- Lily...

- Zamknij się Dorcas, próbuję myśleć...

- Lily...

- Powiedziałam cicho, Dor... W ogóle, to co to za wycie?

- Lily...

- Przestań Dorcas...

- EVANS DO CHOLERY! DZISIAJ JEST CHOLERNA PEŁNIA!

- O w cholerę... Czemu dopiero teraz mi to mówisz?! - moja przyjaciółka posłała mi mordercze spojrzenie i zamierzała coś powiedzieć, ale przerwało jej dochodzące z niedaleka wycie.

- Dorcas, co tu robi wilkołak? - zapytałam przerażona nie na żarty. Aż za dobrze pamiętam co stało się z twarzą Anabell, kiedy zbliżyła się do wilkołaka i jeszcze lepiej pamiętam, co stałoby się ze mną, gdyby nie James.

- Nie gadaj, tylko uciekaj! - warknęła Meadowes i pociągnęła mnie za rękę.

Biegłyśmy jak szalone, a kroki bestii za nami również przyśpieszyły. Byłam przerażona. Sięgnęłam po różdżkę i zaklęłam szpetnie, kiedy jej tam nie znalazłam.

- Dorcas... - byłam bliska łez – Zostawiłam różdżkę w domu...

- O kurwa... Ja pierdziele, ja też! - krzyknęła przerażona – Merlinie, to koniec!

Powiedziała to dokładnie w chwili, w której przewróciłam się i upadłam na twardą ziemię.

- Evans, wstawaj!

- Nie mogę, skręciłam kostkę! Biegnij Dorcas! Sprowadzisz pomoc!

- Zwariowałaś?! Nie zostawię Cię!

Nie trwało długo, kiedy wilkołak nas dogonił. Z bliska wyglądał jeszcze gorzej niż sobie wyobrażałam. Był zdecydowanie większy niż Lunatyk. Zamachnął się swoją wielką łapą i kiedy już myślałam, że to koniec, czyjeś zaklęcie odrzuciło go do tyłu.

- Tata!

- Nie ma czasu, dziewczyny, uciekajcie zanim się ocknie.

- Lily ma skręconą kostkę.

Pan Meadowes wziął mnie na ręce, a ja czułam jak się rumienie. Szliśmy naprawdę szybko, jednak nim doszliśmy do domu minęła ponad godzina. Musiałyśmy naprawdę daleko zawędrować. Pani Meadowes już na nas czekała. Ledwie przekroczyliśmy teren posiadłości, wybiegła nam na powitanie.

- Wilkołak się tu nie dostanie? Nie przyjdzie za naszym zapachem? - zapytałam zaniepokojona

- Na dom jest nałożona masa zaklęć ochronnych – uspokoił mnie pan Meadowes.

***

Siedzieliśmy w salonie. Pani Meadowes, która jest Uzdrowicielką, zajęła się moją kostką.

- Co wam strzeliło do głowy, żeby iść do lasu w czasie pełni?! W dodatku bez różdżek! Różdżki ZAWSZE ma się przy sobie. Dobrze chociaż, że zostawiłyście karteczkę! Wiecie co mogło się stać, gdybym nie przyszedł na czas?!

- Przepraszam tato... To był mój pomysł... Lily mówiła, że nie powinnyśmy, ale ja jej nie posłuchałam... To było głupie, przepraszam.

- Dorcas... - pani Meadowes wzięła głęboki oddech – Kochanie nie jesteśmy źli... Po prostu nie znieślibyśmy, gdyby coś Ci się stało...

- Przepraszam mamo...

- Idźcie już do pokoi, na pewno jesteście śpiące... Lily, jak twoja kostka...

- Dobrze pani Meadowes, dziękuję.

***

Następny dzień spędziłyśmy, opalając się w ogrodzie. Słońce atakowało ze zdwojoną siłą, więc korzystałyśmy z okazji, co jakiś czas mocząc się w basenie.

Kiedy zmęczyłyśmy się pływaniem, wyłożyłyśmy się na trawie i leżałyśmy w ciszy.

- Myślałaś już co chciałabyś robić? - zapytała nagle Dorcas.

- Szczerze to w tym całym zamieszaniu kompletnie nie miałam na to czasu... Może Uzdrowiciel... To ciekawa praca a przedmioty, których wymagają mam opanowane na przyzwoitym poziomie.

- Ale to bardzo czasochłonna praca – mruknęła Dorcas, wydymając usta.

- Daj spokój, nie zamienię w twoją mamę – uśmiechnęłam się uspokajająco – A Ty? Co chciałabyś robić?

- Sama nie wiem... Na razie poczekam na wyniki OWTM'ów i wtedy coś zdecyduję.

- To chyba dobry pomysł.

- Wiesz, na razie chciałabym uniezależnić się od rodziców... Może poproszę ich o jakieś pieniądze na start i coś wynajmę...

- Mam jeszcze pieniądze ze sprzedaży domu rodziców... Możemy wynająć coś razem. Alicja mieszka z Frankiem, a przynajmniej zamieszka już nie długo, ale Anabell nie ma żadnych planów.

- Możemy z nią porozmawiać, ale na razie chciałabym cieszyć się wakacjami. Nigdzie nam się nie śpieszy. I nawet nie próbuj mi mówić, że nie chcesz sprawiać kłopotu – zagroziła mi placem, widząc, że chce coś powiedzieć – Nie jesteś żadnym kłopotem głuptasie.

***

Odkąd ostatni raz widziałam Jamesa Pottera, minęły prawie trzy miesiące. W tym czasie doszły nasze wyniki naszych egzaminów. Obie z Dorcas postanowiłyśmy odłożyć na jakiś czas pracę i zająć się po prostu sobą. Po długiej dyskusji, państwo Meadowes, zgodzili się, żebym dokładała się do budżetu rodzinnego, choć ich zdaniem było to całkowicie zbędne i przyjmowali ode mnie minimalną kwotę. Nie musiałam się martwić o pieniądze, naprawdę miałam ich sporo.

Jak już mówiłam, nie miałam od Jamesa absolutnie żadnych wiadomości przez ostatnie trzy miesiące, zresztą tak jak od reszty Huncwotów. Nie pokazywałam tego, ale naprawdę zabolało mnie, że James, tak łatwo o mnie zapomniał. Anabell odwiedzała nas dość często, jednak Alicja była zbyt zajęta planowaniem ślubu. Frank oświadczył się jej już jakiś czas temu i w końcu, kiedy dziewczyna skończyła Hogwart, mogli wprowadzić swoje plany w życie.

Było już późne popołudnie. Siedziałyśmy w pokoju Dor, grając w szachy, kiedy do pokoju wpadł jak burza, pan Meadowes.

- Atak na Pokątną – oznajmił, nim zdążyłyśmy o coś zapytać – Potrzebujemy każdej pomocy.

Nie myśląc z Dorcas wiele, chwyciłyśmy różdżki i wybiegłyśmy przed dom, razem z jej tatą, skąd się deportowałyśmy*

Walka już trwała. Włączyłyśmy się z Dor, jednak po chwili straciłam moją przyjaciółkę z oczu. Nie miałam czasu się nad tym zastanawiać, walka za bardzo mnie pochłonęła.

Śmierciożerców było mnóstwo, o wiele więcej niż nas.

Nagle, wielki szyld księgarni runął. Byłam zbyt oszołomiona ogromnym hukiem by się ruszyć. Widziałam zielone światło, które pędziło wprost na mnie, a jednak nie potrafiłam się ruszyć.

Może to dobrze – pomyślałam nagle – Może tak musi być...

Nim jednak dosięgnęło mnie zabijające przekleństwo, ktoś odepchnął mnie mocno na bok.

- Oszalałaś Evans?!

- Syriusz?!

- Nie, Merlin, wiesz? Rusz się z tej ziemi zanim Cię zabiją!

***

Walka trwała naprawdę długo. Byłam już wykończona, a końca wciąż nie było widać. Syriusz zmył się, zaraz po tym jak ocalił mi życie i więcej go nie widziałam.

Minęły godziny, nim w końcu Śmierciożercy się poddali. Miałam kilka porządnych ran, jednak żadna z nich nie zagrażała mojemu życiu.

Chodziłam więc po magicznej ulicy i pomagałam osobom, które tego potrzebowały.

Znałam wiele zaklęć leczniczych, interesowałam się tym, a po naszym wypadzie do Blood Manor, naprawdę się do tego przyłożyłam.

Nagle podbiegł do mnie Syriusz.

- Evans, znasz jakieś zaklęcia tamujące krwawienie? - zapytał a kiedy skinęłam głową, nie czekając na nic więcej, pociągnął mnie za rękę.

- Przyprowadziłem pomoc – zawołał do Remus, który klęczał nad kimś.

- Co się stało? - zapytałam i zaniemówiłam, kiedy Remus odsłonił Jamesa, całego we krwi.

- Smarkerus czymś w niego walnął. Nie wiem czym, to coś z czarnej magii – wyjaśnił roztrzęsiony Remus, cały ubrudzony krwią przyjaciela.

- Spokojnie... - powiedziałam sama do siebie, klękając przy chłopaku, którego wciąż cholernie kochałam. - Dam sobie z tym radę... Cholera, żeby tylko zadziałało...

- Lily – nagle James chwycił mnie za rękę a mnie przypomniały się nasze wszystkie pocałunki, wszystkie spędzone razem chwile. - Nie zapomniałem – wyszeptał – Niech Cię szlag, Evans, wciąż Cię kocham.

- Evans, pomóż mu! - warknął blady Syriusz – Nie widzisz ile krwi stracił! Później będziecie wyznawać sobie dozgonną miłość.

Syriusz miał rację, musiałam coś zrobić. Wyciągnęłam różdżkę i zaczęłam poruszać nią, nad piersią Jamesa, wcześniej rozpinając jego koszulę.

- Vulnera sanentur...Vulnera sanentur...Vulnera sanentur...

Rany James się zasklepiły a ja odetchnęłam z ulgą.

- Stracił dużo krwi, zabierzcie go do szpitala – mruknęłam i nim mięli szansę coś powiedzieć, teleportowałam się przed dom Dorcas.

* Na dom są nałożone zaklęcia ochronne, więc nie można się teleportować z środka ani do środka.

czwartek, 25 czerwca 2015

Rozdział 47 - Romeo i Julia

Stanęłam przed drzwiami na salę Jamesa. Serce waliło mi w piersi jak oszalałe. Drzwi otworzyły się, wyszli przez nie Remus i Peter. Wilkołak uśmiechnął się do mnie zachęcająco.

Czeka na ciebie — powiedział, jakby w odpowiedzi, na niezadane, przeze mnie pytanie.

Lily, czekaj!

Usłyszałam za sobą głos Syriusza.

Odwróciłam się w jego stronę tak szybko, że Remus musiał mnie ratować przed upadkiem.

Przepraszam — wymamrotałam zarumieniona.

Remus jedynie uśmiechnął się z rozbawieniem.

Westchnęłam i zwróciłam się do Syriusza, który nawiasem mówiąc wyglądał, jak z wypadku samochodowego. Włosy miał rozczochrane, prawie tak bardzo jak James, a w oczach niepokój zmieszany ze szczęściem. Krótko mówiąc, wyglądał dokładnie tak jak ja.

Syriusz, co ci się stało?

Przybiegłem, kiedy tylko dowiedziałem się, że James się ocknął. Po drodze kilka razy się przewróciłem i wpadłem na kilka osób.

Podrapał się z zakłopotaniem po szyi, a ja zachichotałam nerwowo.

My będziemy już szli. — Remus wskazał na siebie i Petera.

Patrzyłam przez chwilę jak nasi przyjaciele się oddalają. Stresowałam się bardziej niż mogę to wyrazić słowami. Serce tłukło się w mojej piersi, jak oszalałe. Nie wiedziałam co zrobić z dłońmi, więc w ostateczności schowałam je do kieszeni moich spodni.

Syriuszu, ja… ja nie będę potrafiła go okłamać — powiedziałam cicho, wbijając spojrzenie w ziemię.

Wiem, Evans, ja też… Chyba musimy powiedzieć mu prawdę.

On nas znienawidzi. Nie mówiąc już o Dorcas. Masz pojęcie jak wściekła była, kiedy dowiedziała się z kim spędziłam weekend? Ona nie będzie chciała mnie znać.

Porozmawiam z Dorcas. Między mną o nią, wszystko jest skończone, ona nie ma prawa nic ci zarzucić.

Dzięki, Syriuszu — powiedziałam grobowym tonem — ale w sprawie Jamesa nic nie da się poradzić. Sami jesteśmy sobie winni.

Masz rację, musimy ponieść konsekwencję naszych czynów.

Syriusz uchylił drzwi do sali, na której leży James i powoli wszedł do środka. Szłam zaraz za nim. Mimo że to chyba niemożliwe, miałam wrażenie, że moje serce jeszcze bardziej przyśpieszyło. Wzięłam głęboki, uspokajający oddech, tak jak uczyła mnie mama, jednak nic to nie dało, wciąż byłam zdenerwowana.

Pierwszym co rzuciło mi się w oczy, był jego szeroki uśmiech, który pojawił się na jego twarzy, gdy tylko nas dostrzegł. Potem spoglądam w jego brązowe, wypełnione bezgraniczną miłością oczy, i przepadam. Siedzi na łóżku, ale kiedy zaczynam biec w jego stronę, wstaje nieco chwiejnie i rozkłada szeroko ramiona.

Padam w nie, stęskniona jego ciepła, dotyku, zapachu, spojrzenia. Zatapiam dłoń w jego włosach i myślę, że jeśli świat ma się skończyć, to ta chwila byłaby ku temu idealna.

Patrząc w jego oczy, tak pełne czułości, nie wiem jak mam mu powiedzieć, to co powiedzieć muszę. Nim mija minuta, ja zanoszę się rozpaczliwym szlochem.

Lily? Lily skarbie, dlaczego płaczesz? — pyta zaskoczony i z lekka przerażony chłopak, głaszcząc mnie uspokajająco po plecach.

To jedynie pogarsza sytuację. Dźwięk, który wydobywa się mojego gardła jest tak głośny, że zaskakuje mnie samą.

Lily, kochanie. Spokojnie, jestem przy Tobie.

Nie rozumiem co do mnie mówi. Całkowicie tracę nad sobą kontrolę. Nie docierają do mnie jego prośby ani nic innego. Obejmuję ramionami jego szyję i czepiam się go, niczym ostatniej deski ratunku.

Liluś, co się stało?

Podnoszę na niego swoje załzawione spojrzenie.

Czy naprawdę chcesz wiedzieć, co się stało, Jamesie Potterze?

Dłonią przecieram oczy, choć jest to syzyfowa praca, bo nie mija kilka sekund, a zastępują je nowe łzy. Nie ma sensu dłużej tego przeciągać. Nie powinnam żyć iluzją. James mnie znienawidzi, a ukrywanie tego przed nim, czy przedłużanie nadejścia nieuniknionego, nie jest dobrym pomysłem.

Spoglądam więc w jego brązowe oczy i całuję, pragnąc po raz ostatni, posmakować tych ust. Jestem pewna, że to ostatni raz, gdy James oddaje mój pocałunek z takim zapałem i miłością.

Nasze języki splatają się w tańcu tak namiętnym, że prawie można czuć go w powietrzu. Moje ręce wplatają się w jego włosy. Staram się zapamiętać tą chwilę całą sobą. Zapamiętać jego smak, zapach, dreszcz, o które przyprawia mnie jego dotyk. Muszę to zapamiętać, bo oto, Romeo zaraz znienawidzi swoją Julię.

Odrywamy się od siebie, a mnie brakuje tchu. Chowam głowę w zagłębieniu jego szyi. James wciąż pachnie… Sama nie wiem czym. Nigdy nie potrafię tego określić. To nie jest wanilia, ale mogę wyczuć w nim, jej delikatną nutę.

Znienawidzisz mnie, po tym co zaraz ci powiem — szepczę w jego szyję, a on delikatnie drży.

Dlaczego miałbym cię znienawidzić, głuptasie?

Śmieje się cicho, całując mnie we włosy. Zaciskam mocno oczy, chcąc wyryć w pamięci to uczucie, które włada mną, ilekroć ten oto mężczyzna zbliża się do mnie.

Biorę głęboki wdech i wyznaję mu wszystko, nim znów się rozmyślę. Jego ramiona nagle sztywnieją. Odsuwa się ode mnie i patrzy to na Syriusza to znów na mnie.

Żartujesz, prawda?

James… — podchodzę do niego i próbuję złapać go za rękę, jednak on ją wyrywa.

Byłem bliski śmierci, leżałem w tym cholernym szpitalu, bez świadomości… Cholera! Byłaś pierwszą moją myślą, po przebudzeniu, a ty mi mówisz, że całowałaś się z moim przyjacielem?!

James, proszę…

A ty?! — zwraca się do Syriusza. — Myślałem, że nasza przyjaźń więcej dla ciebie znaczy.

Przepraszam, stary.

Gdzieś mam twoje przeprosiny! — warczy wściekły chłopak.

Siada na łóżku i ukrywa twarz w dłoniach. Oddycha niespokojnie i z trudem. Moja twarz natomiast zalana jest łzami. Syriusz stoi z boku załamany.

Wynoście się! — syczy w końcu James, nie podnosząc na nas wzroku.

Nie ruszam się z miejsca, podobnie jak Syriusz.

Ogłuchliście?! Wynoście się stąd! Nie chcę was widzieć!

Wybiegam z sali załamana. Kiedy biegnę do wyjścia ze szpitala, ludzie dziwnie mi się przyglądają. To bez znaczenie. Wybiegam na zimny deszcz, który cudownie chłodzi moje, rozpalone z jakiegoś powodu, ciało.

Biegnę przed siebie, nie zwracając uwagi na ludzi, których potrącam. W końcu docieram do małej kawiarni. Kiedy byłam mała, często odwiedzałam to miejsce z rodzicami. Mam wrażenie, jakby to było w innym, lepszym życiu. Wzdycham ciężko i podaję zamówienie kelnerce, która patrzy na mnie zaniepokojona.

Czy coś się stało? — pyta nagle dziewczyna, siedząca niedaleko. — Nazywam się Marlena, Marlena McKinnon. — Uśmiecha się przyjaźnie.

Jest najwyżej rok lub dwa starsza ode mnie. Jestem pewna, że skądś znam jej twarz.

Chodziłaś do Hogwartu, prawda?

Znamy się? — pyta marszcząc delikatnie brwi.

Myślę, że znam cię z widzenia.

Skończyłam Hogwart dwa lata temu… A Ty, jak się nazywasz?

Lily, Lily Evans… — mruczę.

Oczy mojej towarzyszki, błyskają zrozumieniem.

Ta Evans, za którą zawsze uganiał się James Potter, słynny Huncwot? — pyta z łobuzerskim uśmiechem.

Patrzę przez chwilę na nią, po czym znów wybucham płaczem.

 

poniedziałek, 22 czerwca 2015

Rozdział 46 - Przyjaźń ponad wszystko

Spojrzałam na nią oniemiała. Gdzieś w głębi mnie, moje serce skakało z radości, mój rozum jednak krzyczał. Od nadmiaru emocji dostałam lekkich zawrotów głowy i zaczęłam się chwiać. Anabell dostrzegła to i delikatnie acz stanowczo, prowadzi mnie w stronę łóżka. Siadam na nam nim i przez chwilę nic nie mówię.

Lily? — odzywa się Alicja, wstając ze swojego miejsca i kucając przede mną. — Nie cieszysz się? Coś się stało? W ogóle to gdzie ty byłaś przez cały weekend?

Z Syriuszem — mówię cicho, unikając spojrzenia Dorcas.

Chwilę później, głośny trzask drzwi uświadamia mnie, że moja przyjaciółka jest wściekła. Wzdycham ciężko i ukrywam twarz w dłoniach. Oczywiście to cudownie, że James się obudził, ale gdyby to stało się dwa dni temu, nie doszłoby do tej całej farsy z Syriuszem. W końcu patrzę w twarz zmartwionej Alicji.

Więc jak to się stało? Kiedy się ocknął i w jaki sposób? — pytam pustym głosem, który martwi nawet mnie.

W noc z piątku na sobotę. Podobno to ty byłaś pierwszą osobą, o którą zapytał. Dlatego dyrektor cię szukał. W końcu, kiedy nie mogliśmy znaleźć ani ciebie, ani Syriusza pojechali Remus i Peter. Poza tobą i Łapą to oni są najbliżej z Jamesem.

Tego już nie wytrzymuję. Wstaję z łóżka i biegnę w stronę łazienki. Drzwi zatrzaskuję za sobą, z głośnym trzaskiem. Przekręcam zamek w drzwiach, siadam pod umywalką, opierając się o zimne kafelki i zaczynam płakać.




Stałam przed lustrem, załzawionymi oczyma przyglądając się odbiciu zwierciadła. Przyłożyłam dłoń to tafli szkła, pragnąc poczuć osobę, którą się stałam. A jednak pod palcami czułam jedynie chłód… I nic po za tym. Kiedy to wszystko zabrnęło tak daleko? Kiedy wszystko zaczęło się zmieniać? Kiedy stałam się zupełnie inną osobą?! Gdzie podziała się ta beztroska, zawsze radosna dziewczyna?

Lily?

Zaniepokojony głos Anabell, boleśnie dobija się do mojej świadomości.

Zamknęłam się w łazience dobre półgodziny temu, ma prawo być zaniepokojona.

Rzucam zrezygnowane spojrzenie w stronę drzwi. Wiem, że jeśli chcę, by zostały tam gdzie są teraz, muszę szybko opuścić to pomieszczenie.

Ocieram łzy kilkoma ruchami dłoni, po czym odkręcam kran z zimną wodą. Delikatnie przemywam twarz i wycieram ją ręcznikiem.

To nie tak, że nie cieszę się, z powodu przebudzenia Jamesa. Tu chodzi o coś więcej… Strach przed tym, że znienawidzi mnie… I znienawidzi Syriusza… Przeze mnie. Jak mogłam być tak głupia?!

Wiedziałam, że muszę powiedzieć Jamesowi o tym pocałunku, nie umiałabym inaczej i Łapa pewnie też nie.

W duchu zastanawiam się, jak ja teraz spojrzę mu w oczy?! Przecież James zawsze ryzykował wszystkim, żeby tylko mnie chronić, przeze mnie został porwany i doprowadzony do takiego stanu. Ładnie mu się odpłaciłam, całując jego najlepszego przyjaciela, niemal brata.

Biorę głęboki wdech i na raz, dwa, trzy opuszczam toaletę. Alicja odskakuje od drzwi w ostatniej chwili. Ignorując to, podeszłam do swojego łóżka i opadłam na nie przygnębiona.

Lily, co się stało? — pyta Anabell siadając koło mnie.

Chwilę później dołącza do nas Alicja.

To nic, dziewczyny — odpowiedziałam cicho, unikając ich spojrzenia.

Anabell, jakby to wyczuła, bo chwyciła delikatnie mój podbródek i zwróciła moją głowę, w swoją stronę. Nie wiedząc co powinnam zrobić, spuściłam wzrok.

Liluś, spójrz na mnie — powiedziała uspokajającym tonem.

Nie wiem czemu, ale nagle nagle do głowy wpadła mi myśl, że Anabell powinna zostać lekarką. Dobro i empatia aż od niej emanowały, wydawała się stworzona by pomagać ludziom, była tak czuła na krzywdy innych.

W końcu spojrzałam jej w oczy, krzywiąc się delikatnie, gdyż wiedziałam, że z moich oczu odczyta całe moje samopoczucie, któremu daleko było do ideału.

Dobrze, skoro to mamy już za sobą, uparciuchu — zaczęła, walcząc z drżeniem kącików ust — to teraz panna Evans, ładnie powie nam co się stało.

Mówię poważnie dziewczyny, nic mi jest — spróbowałam je przekonać, jednak one były nie ugięte.

Dosyć, Lily — powiedziała delikatnie lecz stanowczo, Alicja. — Zbyt długo uciekałaś od tej rozmowy. Widzimy przecież co się z tobą ostatnio dzieje. Oddaliłaś się od nas, Lily.

Chciałam coś powiedzieć, przeprosić, jednak Alicja uniosła rękę, dając mi znak, że jeszcze nie skończyła.

Nie przepraszaj. Ostatni czas dla nas wszystkich był trudny. My tylko chcemy, żebyś wiedziała, że my zawsze będziemy tu dla ciebie.

Westchnęłam ciężko, po czym wysłałam dziewczyną słaby uśmiech.

Dzięki… Tylko co z Dorcas… Ja i ona… Mam wrażenie, że ostatnio tak bardzo się oddaliłyśmy.

Jej też nie jest łatwo, Lily — westchnęła Anabell. — Ta cała sytuacja z Syriuszem kompletnie ją rozbiła. Ona wciąż kocha go całym sercem… Syriusz niby zachował się uczciwie nie chcąc ciągnąc związku bez miłości, ale z drugiej strony i tak bardzo ją zranił.

Ma mi za złe, że byłam z Syriuszem, prawda? — zapytałam, znając odpowiedź.

Musisz dać jej trochę czasu. Porozmawiacie kiedy Dor ochłonie.

Teraz powinnaś iść do dyrektora. Chyba chcesz zobaczyć Jamesa, prawda? — Uśmiechnęła się głupkowato. Walnęłam ją w ramie, jednocześnie czując jak moje serce przyśpiesza na dźwięk tego imienia.

Spadaj, Carter! — warknęłam. — Ty się lepiej swoim Frankiem zajmij.

Alicja westchnęła tęsknie. Frank był rok starszy i odkąd skończył szkołę, widywali się jedynie w wybrane weekendy, poświęcone na wycieczki do Hogsmeade. Mimo rozłąki Alicja mówiła, że tak wielka miłość jak ich, przetrwa roczną rozłąkę. I wyglądała na to, że miała rację bo teraz gdy zbliżał się koniec roku szkolnego, wszystko wskazywało na to, że młodzi zakochani będą razem.

Hej, Al, przecież ona nic nie wie — zawołała nagle Anabell.

Masz rację, kompletnie wyleciało mi to z głowy. — Alicja uderzyła się otwartą dłonią w czoło.

Popatrzyłam na nie zdziwiona. O czym one do diabła mówiły? Jakaś część mnie miała ochotę je zignorować i biec do Jamesa, jednak nie chcąc urazić przyjaciółek, uciszyłam swoją „gorszą stronę”.

O czym mówicie?

Wczoraj widziałam się z Frankiem — zaczęła Alicja z rozmarzonym uśmiechem — zapytał mnie, czy po ukończeniu Hogwartu zamieszkam z nim. Frank jest w trakcie kursu na Aurora i Ministerstwo zapewniło mu mieszkanie.

To cudownie — krzyknęłam szczerze, choć mój wzrok kierował się w stronę drzwi.

Alicja widząc to zaśmiała się.

Idź już, Ruda, bo zaraz zaczniesz podskakiwać.

Posłałam jej oburzone spojrzenie, jednak byłam zniecierpliwiona, by wdawać się w dalszą dyskusję. Nim się obejrzałam, biegłam pośród dziwnych spojrzeń, w stronę gabinetu dyrektora.

 

piątek, 12 czerwca 2015

Rozdział 45 — Wyrzuty sumienia

Siedzę z policzkiem przyciśniętym do chłodnej podłogi, walcząc przy tym z uporczywymi mdłościami. Czuję się jak żywy trup. Jesteśmy z Syriuszem w jakimś obskurnym, mugolskim hotelu. Nim wrócimy do szkoły musimy doprowadzić się do porządku. Czuję się jakby przejechał mnie jakiś wielki tir. Jeśli ktoś nie łapie metafory, czuję się źle… Bardzo, bardzo źle! Wypiłam zdecydowanie za dużo i spałam o wiele za krótko, czego konsekwencją są wymioty i koszmarne bóle głowy. Wyrzuty sumienia bynajmniej nie pomagają mi w tej sytuacji.

Wstaję na chwiejnych nogach i podchodzę do umywalki. Obmywam twarz zimną wodą. Czuję się jedynie odrobinę lepiej. Chwilę później mój nieco rozkojarzony wzrok pada na odbicie w lustrze. Mam nieco opuchnięte usta. Pijanemu Syriuszowi brakuje delikatności a mnie subtelności. Nasz pocałunek był szalony i przepełniony gwałtownością. Żadne z nas nie dbało o niezostawienie śladów.

Oczy mam nieco podpuchnięte i w pijacki sposób zaczerwienione. Czując, że nowa fala mdłości już przeszła, wychodzę powoli z łazienki i padam na łóżko stojące pod oknem. Jest dopiero szósta rano i nim wrócę do Hogwartu mam zamiar porządnie się wyspać… Z resztą, patrząc na chrapiącego Syriusza mam wrażenie, że i on nieprędko wstanie. Oblewam się szkarłatnym rumieńcem na wspomnienie wczorajszej nocy… Ale jest jeszcze coś… Koszmarne wyrzuty sumienia, które niemal sprawiają, że nie mogę złapać tchu.

Zrezygnowana i załamana kładę głowę na poduszce i zaczynam modlić się o sen, bez snów.




Gdy w końcu podnosimy z łóżek, nasze wykończone wczorajszym szaleństwem ciała, nad dworze robi się już ciemno. Wychodzimy z hotelu a delikatny czerwcowy wiatr owiewa moje ramiona. Syriusz nic nie mówi, ale coś w jego oczach świadczy o tym iż wie, że ta rozmowa jest nieunikniona.

— Syriusz? — przerywam ciszę wiszącą między nami.

— Hmm? — Nie patrzy na mnie więc i ja odwracam wzrok w drugą stronę.

— To co stało się wczoraj… — zaczynam powoli, ważąc każde słowo, jednak on mi przerywa.

— Lily, nie gniewaj się, całujesz naprawdę dobrze ale ta sytuacja była…

Waha się przez chwilę, szukając odpowiednich słów.

— Błędem — podsuwam cicho, a on kiwa powoli głową.

— Odkąd związałaś się z Jamesem jesteś dla mnie niemal jak siostra. Ta sytuacja nie powinna mieć miejsca.

— Masz rację, nie powinna. — Wzdycham nim kontynuuję: — Ale miała i musimy postanowić co z tym zrobić.

— Zapomnieć — odpowiada po prostu Syriusz. — Udawać, że to się nie stało, nie mówić nikomu.

— Syriusz, j-ja nie mogę. Nie będę umiała okłamać Jamesa kiedy się obudzi.

Syriusz patrzy na mnie ze złością, ale gdzieś na dnie jego srebrnoszarych oczu, widzę niewyobrażalny smutek.

— Czy ty nic nie rozumiesz, Lily?! — syczy, zaciskając zęby, jakby powstrzymywał się przed krzykiem bądź płaczem, sama nie wiem. — Nie rozumiesz?! James się nie obudzi! Został cholerną rośliną, nie kontaktuje ze światem. Mojego przyjaciela już nie ma.

Siada pod najbliższym drzewem i zaczyna płakać. Jestem w takim szoku, że moje własne łzy to dla mnie wielkie zaskoczenie. Pierwszy raz widzę, żeby Black płakał. Przecież to najtwardszy chłopak, jakiego w życiu poznałam. Zawsze wesoły, arogancki… A teraz płacze.

Siadam obok niego i opieram głowę o jego ramię. Podświadomie wiem, że to jedynie przyjacielski gest. Nie kocham Syriusza i on nie mógłby pokochać mnie. Istnieją rzeczy, które nas dzielą ale jest też rzecz, która łączy nas zbyt mocno. James. Oboje zbyt mocno go kochamy.

Akceptuję decyzję Blacka. Razem ustalamy, że po prostu zapomnimy, a jeśli James kiedykolwiek się obudzi. Cóż, wtedy będziemy mieli spory problem. Żadne z nas nie wydaje się być w stanie okłamać go prosto w oczy… Ale, jak powiedział Syriusz „przebudzenie się Jamesa to jedynie teoria”. Nie chodzi o to, że Syriusz tego nie pragnie. On po prostu traci nadzieję, tak jak i ja.

Siedzimy pod drzewem w ciemnym parku, jeszcze długo. O wiele dłużej niż powinniśmy. W końcu postanawiamy wynająć pokój na jeszcze jedną noc. Jutro jest niedziela więc mamy nadzieję, że nauczyciele nic nie zauważą a w razie czego nasi przyjaciele będą nas kryć.

Spędzamy całą noc na przywoływaniu wesołych wspomnień. Niektóre dotyczą mojego mugolskiego życia a niektóre naszych lat spędzonych w Hogwarcie. W pamięć zapada mi szczególnie jeden kawał Huncwotów, który na czwartym roku wycięli McGonagall.

Chłopcy włamali się do jej gabinetu i dolali jej do herbaty eliksiru miłosnego, w wyniku czego przez kilka godzin szalała wręcz za profesorem Slughornem, dopóki mężczyzna nie zorientował się co jest nie tak i przygotował odtrutkę. Profesorka była wręcz pewna, że to Huncwoci, jednak nie miała żadnych dowodów i chłopcom upiekło się. Nigdy wcześniej nie słyszałam tej historii, widać McGonagall bardzo dbała, żeby to wydarzenie nie ujrzało światła dziennego.




Wchodzę do dormitorium dziewczyn z siódmego roku i natychmiast mam wrażenie, że coś jest nie tak. Z łóżka zrywa się Anabell. Oczy błyszczą jej w dziwny, radosny sposób. Podbiega do mnie, taksując mnie spojrzeniem.

— Gdzieś ty była?! — pyta od razu, jednak zaraz macha niecierpliwie ręką. — Sesja z legilimentami się udała, tak mówi Dumbledore. Wiesz co to oznacza, Lily? James się obudził!

środa, 10 czerwca 2015

Rozdział 44 - ”We are young! We drink and we fight and we love just because we are numb”*

Mam wrażenie, że dużo osób zlinczuje mnie za ten rozdział, ale nie mogłam się powstrzymać. Jest on nieco zdeprawowany, taki szalony i czuć w nim jakby nutę nastoletniej buntowniczości... Sama nie wiem. Cóż, oceńcie sami... 

Rozdział dedykuję Kai, której włosy nieco ucierpiały z mojej winy, kiedy wymyślałam ten rozdział :D

***

Mam uciążliwe wrażenie, że dziewczyny powoli mają dość mojego podłego humoru. Tym bardziej ich unikam. Dziś jest sobota a co za tym idzie, nie wyjdę na zajęcia. Czuję, że coś muszę ze sobą zrobić. Idę więc do Syriusza, z którym aktualnie mam najlepszy kontakt. On jedyny zdaje się kochać Jamesa równie mocno co ja** i równie mocno za nim tęsknić.

Wchodzę nieśpiesznie po schodach. Echo moim kroków odbija się z lekkim plaśnięciem od ścian. Dormitorium Huncwotów jest na samej górze wieży, więc kiedy tam docieram, mój oddech jest nieco przyśpieszony.

Waham się tylko chwilę, po czym pukam delikatnie do drzwi. Uchyla mi je Remus. Chłopak wygląda kiepsko. Pod oczami ma ciemne cienie a włosy lekko rozczochrane. Dodatkowo jego ciało jest przyozdobione śladami ostatniej pełni.

- Lily? - pyta zdziwiony, nieco zachrypniętym głosem. Tłumaczę mu powód swojej wizyty a on jedną ręką przejeżdża po włosach a drugą daje mi znak, żebym weszła do środka.

Syriusz siedzi na podłodze, przed jedną ze ścian i odbija o nią piłkę, najprawdopodobniej tenisową. Wita mnie skinięciem głowy a ja odpowiadam mu krótkim „hej”.

Siadam obok niego w pozycji płodowej i przez chwilę panuje między nami cisza. Petera nie ma w Dormitorium, najpewniej właśnie spożywa śniadanie w Wielkiej Sali. Remus natomiast wyczuwając nasze ponure nastroje, wymyka się dyskretnie z pomieszczenia. Właściwie jestem mu za to wdzięczna, nie lubię ostatnio przebywać w czyimś towarzystwie i jedynie Syriusz stanowi wyjątek od tej reguły. On ma chyba podobne wrażenie, bo nigdy nie protestuje gdy siadam obok niego.

Czasami widzę w jego oczach delikatne wyrzuty sumienia, kiedy spogląda na Dorcas. Moja przyjaciółka przeżywa teraz ciężki okres, ale i ja sama zbyt wiele ostatnio przeszłam, by móc ją teraz pocieszać. To zadanie należy do Alicji i Anabell. Ze mną również próbowały rozmawiać, ale ja nie jestem jeszcze na to gotowa.

- Chyba w końcu musimy się z tym pogodzić - przerywa ciszę Syriusz. Patrzę na niego nieco zaskoczona, jednak on wciąż uporczywie wpatruje się w ścianę - Odszedł i nic w najbliższym czasie nie wskazuje, żeby miał wrócić... Musimy to zaakceptować. On nie chciałby, żeby nasze życie wyglądało w ten sposób.

Wbrew temu co mówi jego głos jest taki... taki okrutnie pusty. Odwracam wzrok od jego niezaprzeczalnie przystojnej twarzy i patrzę na słońce, które świeci za oknem. Pogoda zdecydowanie się polepszyła i wcale mi się to nie podoba. Nienawidzę ciepła, odrzuca mnie. Odkąd pamiętam zawsze ciągnęło mnie do chłodu, deszczu. Zawsze preferowałam ciszę jaką przesiąknięta jest jesień, od szumu wiosny czy też upałów lata.

- Tak... Chyba masz rację - przyznaję w końcu niechętnie. Patrzy na mnie zaskoczony, czyżby nie takiej odpowiedzi się spodziewał?

- Więc co proponujesz? - pyta wbijając we mnie spojrzenie swoich szarych niczym stal, oczu.

- Co masz na myśli?

- Jest weekend... Nie zniosę dłużej rutyny zamku. Wszystko jest tu takie szare i nudne. W dodatku widok Dorcas wywołuje we mnie wyrzuty sumienia. Wiem, że ona wciąż mnie kocha, ale z mojej strony to już koniec. Nie mogę być z osobą, której nie kocham, której nie pragnę. Żadne z nas nie mogłoby być szczęśliwym w tym związku... Wyjdźmy gdzieś...

- To znaczy gdzie? - pytam, powoli zaczynając przekonywać się do pomysłu ucieczki od szarości zamku.

- Z... Z J- Jamesem... - widzę, że wypowiedzenie tego imienia sprawia mu pewien trud, tak jak i mi w ostatnich dniach - ...często wymykaliśmy się ze szkoły. Zaczęło się jeszcze w piątej klasie. Nie mogliśmy się teleportować, ale Błędny Rycerz załatwiał sprawę. W Londynie mnóstwo jest mugolskich dyskotek. To dobry sposób, żeby nieco się rozerwać.

- Chcesz iść na wagary? - upewniam się

- Jakie wagary?! - Black oburza się komicznie - Dziś nie ma zajęć. Uciekniemy jedynie ze szkoły...

- Normalnie nie zgodziłabym się na to... - wzdycham ciężko - ... ale czuję, że jeśli zaraz się stąd nie wydostanę, to po prostu zwariuję.

- Świetnie, czyli nie jestem sam - uśmiecha się ze smutkiem, choć w jego oczach błyska coś na kształt złości. - Przygotuj się, zrób ze sobą co tam robią dziewczyny i o dziewiętnastej spotykamy się w Pokoju Wspólnym.

Niechętnie podnoszę się z podłogi i maszeruję do swojego Dormitorium. Wycieczka po schodach, znów kosztuje mnie przyśpieszony oddech. Dziewczyn tu nie ma, musiały gdzieś iść. Staję przed lustrem w łazience i z jękiem ogarniam spojrzeniem swoją kosmetyczkę. Rzadko korzystam z tych wszystkich malowidełek i zazwyczaj kiepsko mi to wychodzi, jednak teraz nie mam wyjścia, tego wieczoru chce wyglądać pięknie. Nie, nie zapomniałam o Jamesie i właśnie w tym cały sęk. Jestem zmęczona, muszę odpocząć a impreza i głośna muzyka wydają się ku temu świetną okazją.

***

Czerwona szminka na ustach, tusz na rzęsach, wysokie obcasy na nogach i delikatnie natapirowane ( :D Kaja, już Ty wiesz o co chodzi...) włosy. Słowem, wyglądam jak chyba jeszcze nigdy. Czarna delikatnie błyszcząca, krótka sukienka załatwiła sprawę ubioru.

Syriusz również wygląda dziś jak prawdziwy książę z bajki, choć może w nieco zdeprawowanej wersji.

Muzyka jest tak głośna, że dokonuje tego czego ja nie mogłam dokonać od niemal miesiąca, zagłusza moje myśli i sprawia, że oddaje jej się niemal całkowicie. Mugolskie imprezy nie różnią się prawie niczym, od tych organizowanych przez czarodziei. Jedyną różnicą jest to, że trzeba wypić nieco więcej alkoholu, by uderzył on do głowy.

Tej nocy to zadanie nie stanowi dla mnie większego problemu. Około trzeciej w nocy, jestem już tak pijana, że tylko cudem trzymam się na nogach. Mimo to, nie schodzę z parkietu. Syriusz jest w podobnej sytuacji, a może nawet gorszej, bo trzymam się jego koszuli, by nie zaliczyć tzw. gleby.

To trwa chwilę, dosłownie sekundę. Na moment nasze spojrzenia spotykają się i chwile później czuję delikatne wargi Syriusza na moich własnych. Nasze języki tańczą w ognistym tańcu, który z sekundy na sekundę staje się coraz gwałtowniejszy.

I w tamtym momencie nic już nie ma znaczenia. Ani James, ani moje przyjaciółki, ani siostra. Liczy się tylko ta chwila, moment, w którym czuję dłoń Syriusza we włosach. Otaczam go ramionami, czując, że nie jest wystarczająco blisko mnie. Potrzebuję go bliżej siebie i on zdaje się czuć to samo.

Syriusz całuje inaczej niż James. Nie wiem czy lepiej, czy też może gorzej. W tej chwili nie myślę o tym. Zamykam oczy i skupiam się na słodkim smaku jego warg, wiedząc, że jutro będę tego żałować.

 

* Fragment piosenki „We are young” 3oh 3 - Na polski oznacza to „ Jesteśmy młodzi! Pijemy, walczymy i kochamy tylko dlatego, że jesteśmy nawaleni” - Jakoś ten cytat pasował mi to tytułu, poza tym to jedna z moich ulubionych piosenek i nie mogłam się powstrzymać :)

** Jeśli ktoś nie zrozumiał, nie chodzi o to, że Syriusz jest zakochany w Jamesie, miałam na myśli braterską miłość... To tak tylko, żeby później nie było nieporozumień :)

poniedziałek, 8 czerwca 2015

Rozdział 43 — Kilka słów o przemijaniu

Dla Lavender Potter


* * *


Spojrzenia pełne litości, dyskretne szepty, które i tak obijają się o moje uszy. To wszystko jest takie dalekie, jak echo wydarzeń, które niegdyś dawały szczęście. Ja sama stałam się echem, marnym odbiciem siebie samej z przed ostatnich wydarzeń.

To już niemal miesiąc i nic się nie zmieniło. Wciąż nic. Mojego Jamesa wciąż nie ma przy mnie, a ja zdaję się zanikać z każdą sekundą spędzoną bez jego radosnego śmiechu, bez delikatnego błysku, jego czekoladowych oczu, przynoszących na myśl ciepło rodzinne.

Przyjaciele są przy mnie, wspierają mnie, pocieszają gdy tego potrzebuję i śmieją się ze mną gdy i ja się śmieję, choć nie często się to zdarza. A jednak wciąż czuję się taka samotna. Nawet Hogwart wydaje mi się nie być już taki sam.

Najgorszy czas, to noce, przesiąknięte do bólu łzami. Noc jest takim czasem, kiedy po prostu nie da się nie pamiętać. Są takie dni, kiedy po prostu nie wstaję z łóżka, a jeśli już to tylko na zajęcia. Te dni są tak samo złe jak noce. Są takim czasem, gdy wspomnienia napierają ze zdwojoną siłą.

Jest takie jedno wspomnienie. To szczególnie złe, które prześladuje mnie z koszmarach. Budzę się wtedy z krzykiem na ustach i łzami na policzkach. To wspomnienie oczu Jamesa, które utraciły swój niezwykły blask.

Odwiedziłam Jamesa tylko raz, i nie podlega wątpliwości, że żałować będę tego już zawsze.

Delikatnie uchylam drzwi. Nie skrzypią za co dziękuję Merlinowi, bo ostatnimi czasy ten dźwięk jak mało co, potrafi wyprowadzić mnie z równowagi. Wszystko tu przesiąknięte jest zapachem choroby i nieszczęścia. Właściwie czemuż się tu dziwić, przecież to szpital.

Ignorując wrażenie niepokoju oraz natychmiastową chęć ucieczki, rodzącą się gdzieś we mnie, podchodzę do łóżka, gdzie leży mój… Właściwie sama nie wiem, kim jest teraz dla mnie James. Z pewną trudnością przyznaję, że z całą pewnością już nie mężem.

W każdym razie, zachowując się nieco jak spłoszona łania, zbliżam się do łóżka Jamesa. Pokój działa na mnie przygnębiająco. Wszystko jest tu białe, to naprawdę przygnębiające.

Obrzucam wzrokiem człowieka leżącego przede mną. To z pewnością on, jednak na początku nie jestem tego taka pewna… Blizna, nie widziana dotąd przez moje zielone oczy, zdobi jego obojczyk i ciągnie się w dół, jednak to już zakrywa koszula i nie jestem w stanie powiedzieć, jak wielkie szkody niesie za sobą.

Jego twarz jest jakby bledsza i cały wygląda jakoś tak mizernie. Klatka piersiowa chłopaka unosi się równo i opada, co utwierdza mnie, że ten wciąż żyje.

Minuty zajmuje mi przełamanie wewnętrznego oporu, lecz w końcu spoglądam w jego oczy.

I wtedy mój świat się kończy.

Nie ma tam żadnych śladów życia, żadnych śladów jakiegokolwiek uczucia, nie ma tam śladu mnie.

Właściwie wygląda, jakby był martwy, jedynym śladem życia w człowieku leżącym przede mną, jest unosząca się równomiernie klatka piersiowa.

Cofam się przerażona i pełna niedowierzania. To nie może być prawda. W jednej sekundzie powraca do mnie wszystko to, co powiedzieli uzdrowiciele :

„… zrobiliśmy wszystko co mogliśmy…”

„… teraz wszystko zależy od niego…”

„… powinna się pani przygotować na najgorsze…”

„… istnieje obawa, że może nigdy się nie obudzić…”

...to stan podobny do tego, który mugole nazywają śpiączką. Wie pani, co to śpiączka?...”

James może się nie obudzić…

Sens mojego życia, miałby przestać żyć?! To tak jakby zabito mnie. Ostatnim spojrzeniem obrzucam człowieka, albo raczej jego wrak i wychodzę nieco szybciej, niż powinnam by zachować pozory spokoju.

Od tamtego czasu nie odwiedziłam już Jamesa ani razu. Nie mogłam… Nie mogłam się przemóc, to było ponad mnie.

I dziś mija dokładnie miesiąc, kwiecień chyli się ku końcowi. Siedzę sama nad jeziorem a za towarzysza mam swoją samotność. Niemal mogę zobaczyć jej złośliwy uśmiech i cichy syk: Przegrałaś, głupia!”.

Towarzystwo przyjaciół dobija mnie i za wszelką cenę staram się unikać spotkań z nimi. Nie mogę znieść tego, że oni jeszcze potrafią czuć radość… Nie teraz, kiedy ten przywilej został odebrany Jamesowi.

Syriusz zdawał się być w podobnej sytuacji. Dodatkowo Black znów pokłócił się z Meadowes i wszystko wskazywało na to, że to już definitywny koniec ich związku.

Jakaś część mnie, ta która nie jest pogrążona w rozpaczy i tęsknocie, nieco im współczuje, zwłaszcza Dorcas, która ostatnio wciąż płacze, jednak chyba dobrze się stało. Między nimi już nie ma uczucia, wygasło. Właściwie mam wrażenie, że przez ostatnie tygodnie byli razem jedynie z przyzwyczajenia.

Nie myślę nad tym długo, szybko dochodzę do wniosku, że to bez znaczenia. Bez znaczenia dla mnie i dla Jamesa. Właściwie dla mojego ukochanego nic aktualnie nie ma znaczenia, nawet ja. Żyje we własnym, odgrodzonym ode mnie i mojej miłości, świecie, a ja zostałam pozbawiona klucza do owego świata.

Ściemnia się i chłód otacza moje i bez tego zmarznięte ciało. To dziwne bo przecież jest już prawie czerwiec. Teraz, gdy powinno być coraz cieplej, robi się coraz zimniej. Otulam ramiona rękami i nieśpiesznym krokiem kieruję się w stronę zamku. Gdy tylko przekraczam próg, uderza we mnie rozkoszne ciepło. Ignoruję jednak to uczucie, jak wiele innych rzeczy w ostatnim czasie.

Wielka sala wypełniona jest szumem radosnych rozmów i zapachów jedzenia.

Nienawidzę tych wszystkich ludzi. Nienawidzę bo wciąż potrafią się cieszyć!

Przelotnie spoglądam na Huncwotów. Peter siedzi w milczeniu spożywając kolację a Remus, również w milczeniu niemrawo grzebie widelcem w talerzu. Syriusz siedzi sam przy końcu stołu, z dala od wszystkich. To ciężki czas, nie tylko dla mnie ale i dla Huncwotów. James jest ich częścią i bez niego nie są tą samą grupą psotników.

To właśnie na przeciwko Syriusz decyduję się zająć miejsce. Kiwamy sobie w milczeniu głowami, nie widząc potrzeby by mówić cokolwiek. Ostatnio bardzo odpowiada nam nasze towarzystwo. Żadne z nas nie nalega na rozmowę i tak jest dobrze.

Szybkie spojrzenie na stół nauczycielski upewnia mnie w przeczuciu, że ktoś mnie obserwuje. Ignoruję zmartwione spojrzenie Dumbledore’a i zajmuję się swoim jedzeniem.

Po kolacji razem z Syriuszem wychodzimy z Wielkiej Sali. Przez chwilę mam wrażenie, że Anabell chce iść za nami, ale Dorcas szepcze coś do niej i dziewczyna rezygnuje ze swojego postanowienia. Będąc już w drzwiach posyłam jej wymuszony, uspokajający uśmiech. An, jednak nie daje się nabrać, nadal widzę zmartwienie w jej oczach.

Kiedy wracam do Pokoju Wspólnego Gryffindoru, wyciągam z torby książki i powtarzam ostatnie tematy. Nauka jest doskonałym sposobem by zająć czymś umysł.

Następnego dnia rano, wstanę jak co dzień, jeszcze na długo przed moimi przyjaciółkami. Nie dbając zbytnio o swój wygląd, ubiorę się i zejdę do Pokoju Wspólnego. Tam już czekać będzie Syriusz i razem zjemy śniadanie w kuchni. Żadne z nas nie wypowie żadnego słowa i żadnemu z nas nie będzie to przeszkadzać.

Później pójdziemy na zajęcia i będziemy się starali przetrwać ten dzień. Gdy zadzwoni dzwonek, obwieszczający koniec zajęć, nogi same poniosą mnie nad jezioro i tam będę aż do kolacji.

Tak wygląda moja codzienność i z pewną nostalgią stwierdzam, że w najbliższym czasie, to raczej się nie zmieni.

 

poniedziałek, 1 czerwca 2015

Rozdział 42 — Deszczowe chmury

Niebo zostało zasłane pościelą nocy i nawet delikatny zarys księżyca gdzieś zniknął, zakryty deszczowymi chmurami, które pojawiły się niczym niezapowiedziane.

W jednej chwili zimny wiatr chłostał moją odkrytą w wielu miejsca, przez podziurawione ubranie, a w drugiej siarczysty deszcz pokrył mnie całą, uniemożliwiając rozróżnienie łez od zimnych kropli deszczu.

Zastanawiałam się dlaczego wszystko nagle postanowiło zwrócić się przeciwko mnie! Co ja takiego zrobiłam?! Uratowałam Jamesa, mieliśmy spokojnie wrócić do domu i żyć długo i szczęśliwie! Więc dlaczego znów coś stai temu na przeszkodzie?! Czy nie wystarczająco długo już cierpię?!

W ciągu ostatnich trzech lat tyle złych rzeczy się wydarzyło, poczynając od śmierci Anastazji do porwania Jamesa zakańczając. W tym momencie znów zapragnęłam mieć dziesięć lat, za jedynego przyjaciela mieć Severusa i być słodko nieświadomą wszystkich nieszczęść świata, widma nadchodzącej wojny i tego, że nawet mój przyjaciel mnie zdradzi.

Upadłam na kolana, na mokrej ziemi i ukryłam twarz w dłoniach. Nie czułam przeraźliwego zimna, które dokuczało mojemu ciału. Resztki zdrowego rozsądku podpowiadały mi, że powinnam wstać i wrócić do szkoły, nim jakieś niezbyt przyjacielsko nastawione stworzenia, zamieszkujące las, znajdą mnie, jednak zignorowałam to odczucie. Nie byłam jeszcze gotowa stawić czoła przyjaciołom, nauczycielom ani nikomu innemu.

Mój szloch powoli zamierał i łzy w ciszy spływały mi po policzkach, mieszając się z deszczem.

Nagle usłyszałam głos wołający moje imię. Coś mówiło mi, że powinnam odpowiedzieć, jednak ponownie zignorowałam głos rozsądku, a wołanie zamarło. Kilka minut później poczułam, jak coś delikatnie lecz natrętnie, szturcha mnie w dłoń. Zwróciłam swój załzawiony wzrok w to miejsce i nagle uświadomiłam sobie, że deszcz ustał. Obok mnie stał pies do złudzenia przypominający Ponuraka.

Syriusz — szepnęłam cicho i nagle rzuciłam się, na niczego niespodziewającego się Blacka. Objęłam go mocno ramionami i znów zaczęłam szlochać, w duchu przeklinając swoją uczuciowość. Niespodziewanie chłopak przemienił się w człowieka. Ku mojemu zdziwieniu oddał uścisk, głaskając mnie uspokajająco po plecach.

Cicho, Lily, cicho... Wszystko będzie dobrze… — szeptał cicho, a ja myśląc o Jamesie zanosiłam się jeszcze głośniejszym płaczem.

Chłopak westchnął ciężko i podnosząc się z ziemi wziął mnie na ręce. Zdziwiona dostrzegłam, że Black nie wkłada w niesienie mnie, ani grama wysiłku.

Nieźle nas nastraszyłaś, ruda — mruknął po pewnym czasie. — Szukaliśmy cię od kilku godzin. Kiedy tylko Hagrid powiedział, że widział cię wbiegającą do lasu, razem z Peterem wyruszyliśmy, by cię szukać. Las to niedobre miejsce dla rudych małp.

Spadaj, Black! — warknęłam, jednak w moim głosie nie dało się wyczuć zwykłej dynamiki. — Dlaczego tylko ty i Peter?

Jesteśmy Animagami. Jeśli ktoś miał szansę znaleźć cię w olbrzymim lesie, to tylko my. Choć biorąc pod uwagę, że deszcz zmył twój zapach, nie było to łatwe zadanie. Swoją drogą, zdajesz sobie sprawę, jak daleko w głębi lasu jesteśmy?

Nie… Chyba nie…

Tak myślałem... Musiałaś być naprawdę zamyślona… Właściwie to co się takiego stało? Dyrektor powiedział nam tylko tyle, że znaleziono cię w wiosce razem z Jamesem. Ponoć was porwali. Uwierzysz, że nie pamiętam nic z naszej ostatniej rozmowy?

Ty nic nie wiesz — mruknęłam, jakby sama do siebie.

Nie wiem, ale czego? — zapytał szczerze zdziwiony chłopak.

Nie wiesz o Jamesie…

Ruda, weź mnie nie strasz. Masz głos jakby ktoś umarł... Chwila, nie… James... Przecież on nie mógł…

Żyje — przerwałam mu cicho. — Żyje i nic poza tym.

Nie rozumiem…

On… On równie dobrze mógłby nie żyć – powiedziałam łamiącym się głosem. — On postradał zmysły, Syriuszu.

O Merlinie — wyszeptał oniemiały chłopak i chwilę później obiłam sobie tyłek o ziemię.

Dzięki, Black — warknęłam, podnosząc się na nogi.

Wybacz... Merlinie powiedz, że nie mówisz poważnie… Rogaczowi nic nie jest, prawda?

Czy wyglądam jakbym żartowała, dupku?! — krzyknęłam niespodziewanie.

Zrobiłam to na tyle głośno, że ptaki siedzące na pobliskich drzewach, odleciały spłoszone moim wybuchem.

O rany… To… To co teraz z nim będzie?

Dumbledore twierdzi, że możemy mieć jedynie nadzieję iż jacyś legilimenci coś wymyślą.

O cholera… Ale co się właściwie z wami działo.

Rzucam mu spojrzenie godne samego Bazyliszka, ale widząc szczery niepokój w jego oczach, zmieniam początkowy zamiar zignorowania tego pytania.

Siadam pod najbliższym drzewem i podciągam nogi pod szyję. Nie wiem, jak długo siedzę w milczeniu, pogrążona w poszukiwaniu początku całej tej farsy, nim w końcu się odezwę.

Kiedy mówiłam mój głos był dziwny, zaskakiwał nawet mnie samą. Tym razem kiedy opowiadałam o tym, jak znalazłam zakrwawionego Jamesa, już nie płakałam. Mówiłam to głosem tak okropnie pustym, wypranym z wszelkich uczuć.

Gdy moja opowieść dobiegła końca, żadne z nas nie śmiało przerywać, przyjemnie wiszącej między nami ciszy. Dopiero słońce, które leniwie rozpoczynało swoją wędrówkę po niebie, uświadomiło nam, że najwyższy czas wracać.

 

Epilog

Dziś są drugie urodziny tego opowiadania, więc zgodnie z obietnicą – przed wami epilog.   Epilog Dla Petunii Evans-Dursley wiadomość...