czwartek, 16 lipca 2015

Rozdział 50 - Kwestia uczuć

No i dobrnęliśmy do rozdziału pięćdziesiątego. Chciałabym podziękować wszystkim, którzy śledzą to opowiadanie, którzy nie zrazili się moimi niezbyt udanymi początkami, wszystkim tym, którzy pozostawili na tym blogu jakiś ślad po sobie. Byłoby mi miło, gdyby każdy kto czyta to opowiadanie, skomentował dzisiejszy rozdział, bo jest on dla mnie pewnym wyznacznikiem tego, że dałam radę, z góry dziękuję. Osoby, które lubią szczęśliwe zakończenia, jak już pisałam, powinny być zadowolone, ale nie dajcie się zwieść, przed Jamesem i Lily jeszcze długa droga i zdradzę wam, że warto zwrócić uwagę na postać Marleny, bo ona jeszcze dużo tu namiesza. 

                                                                ***

Anglia. Jak długo mnie tu nie było?

Wciągam do płuc powietrze, i czuję znajomy, przesycony deszczem, zapach. Stoję przez chwilę w miejscu. Co chwila, ktoś wpada na mnie i mruczy pod nosem „na idiotki stojące na środku drogi”. Nie zwracam na to uwagi, jedynie kilku osobom, posyłam miażdżące spojrzenia. Mogłabym po prostu deportować przed dom Dorcas, ale nagle ogrania mnie ochota, by przejść się znajomymi ścieżkami Londynu.

Z listu od przyjaciółki wiem, że kolacja wigilijna zaczyna się punktualnie o osiemnastej. Podnoszę pozłacany zegarek na wysokość oczu.

Mam niecałe pięć minut. Niezbyt mnie to interesuje. Postanawiam, że drobne spóźnienie, nie zaszkodzi. W ostatnich dniach, w szpitalu było istne urwanie głowy i teraz by odreagować, mam ogromną ochotę na zrobienie czegoś tak banalnego, jak przespacerowanie się.

To może wydawać się absurdalnie oczywiste, ale sama nie pamiętam, kiedy ostatnio to robiłam.

Poza tym, mam sprawę do przemyślenia. Nim wsiadłam do samolotu, dyrektor szpitala Santé, w którym odbywał się mój staż, zaproponował mi umowę. Na wysłanie mu sowy z odpowiedzią, mam tydzień i muszę odliczyć dwa dni na czas dostarczenia listu.

Ostatnie miesiące zmieniły mnie w okrutny sposób. Nie byłam już tą niewinną Lily. Stałam się szanowaną i cenioną Madame Evans. Skończyłam staż z wyróżnieniem a wielu Uzdrowicieli, nieraz powiedziało mi, że mam sporą szansę, by daleko zajść w tym zawodzie.

Czy znalazłam jednak szczęście?... Uciekłam od swojego dawnego życia i wiodłam jego marną iluzję. Ale nie miałam czasu żałować.

Teraz muszę podjąć decyzję, która zaważy na całym moim życiu.

We Francji było mi dobrze, zapomniałam o moich problemach, ludzie mnie szanowali, nie wiele o mnie wiedzieli, ale to nikomu nie robiło różnicy. Choć wszyscy byli niezwykle uprzejmi, to nie miałam tam przyjaciół, oprócz Marleny rzecz jasna.

Żeby nie myśleć zbyt wiele o mojej przeszłości, brałam nadgodziny w pracy.

I sprawdzało się to... Dopóki nie dostałam wiadomości o śmierci rodziców Dorcas.

Wcale nie było żadnej epidemii... Cholera, wymyśliłam to wszystko! Chciałam oderwać się od przeszłości, od przyjaciół, od wszystkiego co łączyło mnie w jakikolwiek sposób z dawnym życiem.

Ignorowałam listy od Dorcas, chciałam o niej zapomnieć. Nie potrafię tego usprawiedliwić, ale też jestem zbyt wielkim tchórzem, by wyznać przyjaciółce prawdę.

Ostatni list Dor, uświadomił mi, co tak właściwie próbowałam zrobić.

Zawiodłam moją przyjaciółkę, niemal siostrę.

Dziesięć po szóstej dzwonię dzwonkiem do drzwi ogromnego domu. Otwiera mi Dorcas. Ma na sobie czarną sukienkę a ciemne włosy upięte są w niechlujnego koka. Przy mnie, Dorcas wygląda tak młodo...

Razem z przeszłością, do śmieci poleciał mój poprzedni styl. Teraz wyglądałam o wiele bardziej dorośle. Miałam na sobie białą koszulę z czarnym kołnierzykiem, oraz czarną, sięgającą do kolan spódniczkę. Włosy sięgały mi do ramion - znów je ścięłam. Makijaż był delikatny, niezbyt widoczny. To wszystko, nadawało mi niezwykle poważnego wyglądu i spokojnie można by rzec iż mam ponad dwadzieścia lat.

Dorcas przez chwilę lustrowała zmiany, jakie we mnie zaszły, zszokowanym spojrzeniem, po czym, bez ostrzeżenia rzuciła mi się na szyję.

- Oj Ruda, już się bałam, że nie przyjdziesz – jęknęła w moje włosy.

Zaśmiałam się delikatnie i odwzajemniłam uścisk jedną ręką, w drugiej zaś trzymałam walizkę.

- I miałabym przegapić spotkanie z tobą? - zapytałam cicho – Nigdy w życiu.

Zdecydowałam się nie mówić, że mało brakowało a nie wsiadłabym do samolotu, i że właściwie to Marlena wcisnęła mnie do niego siłą.

- Spóźniłaś się – skwitowała moja przyjaciółka, odsuwając się ode mnie.

- Samolot miał opóźnienie – skłamałam płynnie.

Dorcas jedynie skinęła głową i pociągnęła mnie za rękę, przez olbrzymi korytarz, aż do jadalni.

- Patrzcie kto się przypałętał! - zawołała,wchodząc do środka.

Przywołałam na twarz radosny, nieco wymuszony uśmiech i rozejrzałam się po pomieszczeniu. Anabell – nieco bardziej opalona, niż kiedy ostatnio ją widziałam – pomachała do mnie radośnie. Alicja siedziała, trzymając Franka z rękę, oboje uśmiechali się delikatnie. Obok Remusa siedział Rick a przy nim stało wolne miejsce, zapewne zajmowane przez Dorcas. Z prawej strony Remusa siedział Syriusz, wesoło trajkoczący z... Serce mi stanęło. Dokładnie ten moment wybrał sobie James, by wbić we mnie swoje spojrzenie swoich czekoladowo brązowych oczu. Czy mi się wydaje, czy jego uśmiech, również jest jakby wymuszony?

Odwracam od niego wzrok i kieruję go na Petera, który siedzi wciśnięty w krzesło tak głęboko, jakby marzył jedynie o tym, by jakimś cudem wyparować.

- Cześć wszystkim – rzucam, starając się brzmieć radośnie. - Wybaczcie, ale muszę zanieść rzeczy do pokoju – mówię z przepraszającym uśmiechem, wskazując na stojąco nieopodal mnie walizkę.

- Pomogę Ci – oferuje niespodziewanie James, podnosząc się z miejsca.

Marszczę delikatnie brwi i ostatkami woli, silę się na spokojny, przyjazny ton.

- Nie trzeba, znam drogę...

- Nalegam...

- Nie! - mówię nieco głośniej niż jest to konieczne.

- Jak wolisz – mówi powoli James, wciąż mi się przyglądając, tym razem nieco zaskoczonym spojrzeniem.

Wychodzę bez słowa. Za sobą słyszę, ciche kroki Dorcas.

Odzywam się dopiero gdy jesteśmy same, w pokoju:

- Co On tu robi? - mój głos pełen jest wrogości; zaskakuje mnie samą.

- Zaprosiłyśmy Huncwotów, James jest ich częścią – odpowiada spokojnie – Och, daj spokój Lily, skoro ja dam rade znieść towarzystwo Syriusza, to Ty poradzisz sobie z towarzystwem Jamesa...

- A czy nie pomyślałaś – przerywam jej wściekłym głosem – że byłoby miło, gdybyś poinformowała mnie o tym w liście?!

- Uspokój się Lily, co takiego się niby stało? - Dorcas przygląda mi się, marszcząc delikatnie brwi.

- Nie jestem na to gotowa – syczę, przez zaciśnięte zęby – Myślałam, że jesteś w stanie to uszanować... Wesołych Świąt, Dorcas.

- Lily? Lily, nie wygłupiaj się, wracaj tu!

Ale ja już jej nie słuchałam. Wybiegłam z pokoju, trzaskając z całej siły drzwiami.

Drzwi wejściowe same się przede mną otworzyły.

Ruszyłam przed siebie, nie zwracając uwagi, na płatki śniegu, wirujące jak oszalałe, wszędzie dookoła.

Nim dotarłam do bramy, poczułam jak czyjaś dłoń łapie moje ramie.

- Lily, zaczekaj. - mówi delikatnie James.

Zamykam oczy i staram się powstrzymać dreszcze, o które przyprawia mnie ten dotyk.

- Chce porozmawiać

- Nie mamy o czym

- Owszem, mamy... Ale nie tu... Chodźmy do mnie, Amanda - moja gosposia, ma dzisiaj wolne. Będziemy sami i spokojnie porozmawiamy...

- O czym Ty chcesz rozmawiać? - zapytałam, powoli odwracając się w jego stronę – Wszystko jest już skończone...

- Nie dowiesz się, jeśli ze mną nie pójdziesz... - uśmiecha się w sposób, który lubię najbardziej; zaczepnie z nutą rozbawienia.

- Co, jeżeli nie obchodzi mnie, co masz mi do powiedzenia?

- Cóż – przez chwilę udaje zastanowienie – Wtedy będę musiał cię porwać, panno Evans.

- Co...? - zaczęłam, jednak nie dane było mi skończyć, gdyż pajac, potocznie zwany Jamesem Potterem, chwycił mnie na ręce i nim zdążyłam zaprotestować, przeszedł przez pole anty-deportacyjne. Deportowaliśmy się z cichy trzaskiem, tuż przed jego domem.

- Oszalałeś?! - krzyknęłam.

Potter jednak ani trochę się tym nie przejął. Nogą otworzył drzwi i dopiero w środku postawił mnie na nogi. Już miałam w ręce różdżkę i zastanawiałam się jaką klątwę rzucić na tego głupka, gdy zaklęcie rozbrajające wytrąciło mi ją z dłoni. Jedno, szybkie zaklęcie zamknęło drzwi...

No i super – jęknęłam w myślach – Jestem uwięziona, z Potterem.

Nagle, sama nie wiem dlaczego, ale naszła mnie zupełnie irracjonalna ochota, by roześmiać się głośno. Wbrew sobie, założyłam ręce na piersi i wydęłam obrażona usta.

- Czego chcesz?

- Już mówiłem, rozmowy.

- Przecież rozmawiamy – warknęłam.

- Przestań! Nie wypuszczę cię stąd, dopóki nie zaczniesz zachowywać się, jak cywilizowany człowiek. Rolę obrażonej księżniczki zachowaj do pracy w teatrze.

Posłałam mu na pół oburzone, na pół niedowierzające spojrzenie.

- Super, skoro już zamierzasz mnie tu więzić, to może chociaż zaproponujesz mi coś do jedzenia?

- Strasznie się marudna zrobiłaś – mruknął pod nosem James – Jesteś pewna, że nie zaraziłaś się w tej Francji żadną wścieklizną?

- Nie przeginaj Potter!

- James.

- Słucha?

- Mam na imię James, Lily. Nie wracajmy do czasów szkoły, dobrze?

Prychnęłam i ostentacyjnie odwróciłam głowę w drugą stronę. Doprawdy, jak on może być tak bezczelny.

- To jak będzie z tym jedzeniem? - ponagliłam go.

Chłopak pokręcił głową z rozbawieniem.

- Lauren! - zawołał.

Kilka sekund później, pojawił się przed nami, brzydki, mały Skrzat, a raczej Skrzatka, ubrana w serwetę z herbem rodziny Potter.

- Mistrz James wzywał, Lauren?

- Tak, wzywałem. Bądź tak miła i przygotuj kolację dla mnie i Lily.

- Tak jest, mistrzu James.

- I nie mów do mnie per mistrzu, Lauren...

Skrzatka popatrzyła na niego z komicznym oburzeniem a jej wyłupiaste oczy, niemalże wyszły na spacer po podłodze.

- Nie śmiałabym, mistrzu James – odpowiedziała i zniknęła z cichym trzaskiem.

- Zawsze to samo – westchnął James – od lat próbuję ją przekonać, żeby mówiła mi po imieniu... Jest tak samo uparta jak Ty.

- Skoro masz skrzata, to poco ci gosposia? - zignorowałam jego ostatnią uwagę.

- Amanda potrzebowała pracy, ja kogoś kto zajmie się domem. Wiesz mi lub nie, ale Lauren to dosyć stary Skrzat, nie dałaby sobie rady sama z tak ogromnym domem. Jeśli przestałaś się już dąsać, to może przejdziemy do jadalni?

Prychnęłam i wyminęłam go bez słowa.

- Lily, jadalnia jest w drugą stronę – rzekł rozbawiony chłopak.

Posłałam mu spojrzenie wygłodniałego Bazyliszka i zwróciłam. Dom nie zmienił się wiele od mojej ostatniej wizyty a takie przynajmniej odniosłam wrażenie.

W jadalni stała olbrzymia, pięknie udekorowana choinka. Posłałam chłopakowi pytające spojrzenie, na co ten jedynie wzruszył ramionami.

- Amanda się uparła. Stwierdziła, że ten ponury dom, potrzebuje atmosfery nadchodzących świąt... Ubrała choinkę miesiąc temu...

- Od dawna jesteś w kraju? - zapytałam zajmując miejsce przy stole.

- Wróciliśmy na początku grudnia...

- Aha... Dlaczego nie spędzasz świąt z Eleonor?

- Rozstaliśmy się – rzekł powoli chłopak, zajmując miejsce obok mnie.

- Och... Przykro mi – mruknęła, unikając jego spojrzenia.

- Niepotrzebnie – machnął ręką – Nie pasowaliśmy do siebie.

- Więc kiedy kolejny mecz?

- Nie ma kolejnego meczu...

- Jak to? Dlaczego?

- Odszedłem z drużyny... Presja była zbyt duża...

- Ale przecież jesteś znakomitym graczem – zaoponowałam.

- Może... Ale jest pewien powód, który sprawia, że chce zostać w Anglii. Ten powód, Lily, siedzi przede mną.

- Żartujesz? - wyszeptałam.

- Chciałbym... Umierałem każdego dnia, kiedy nie było cię przy mnie. Eleonor widziała to, powiedziała, że nie może być z osobą, która nie jest w stanie jej pokochać... Kazała mi biec do ciebie i błagać o wybaczenie...

- O wybaczenie czego? To ja wyjechałam...

- To ja nas skreśliłem Lily – wstał powoli z fotela i ukucnął przede mną, łapiąc mnie za dłoń – I błagam teraz, o drugą szansę...

- Oszalałeś?

- Tak, oszalałem na twoim punkcie. Nie wiem co takiego w sobie masz, dziewczyno, ale jestem pewien jednej rzeczy. Moje serce należy do ciebie, Lily. Skradłaś je lata temu, kiedy jechaliśmy do Hogwartu po raz pierwszy. Tylko wtedy jeszcze o tym nie wiedziałem. Proszę Lily, wybacz mi.

- Ja... O Boże, nie wiem co powiedzieć.

Myśli krążyły w mojej głowie jak szalone. To wszystko działo się zbyt szybko.

- Daj nam szansę Lily. Możemy być przyjaciółmi, jeśli tego sobie życzysz, tylko nie mów mi, że nie chcesz mnie znać...

- Przyjaciółmi – powtórzyłam tempo – To... To chyba dobre miejsce by zacząć – uśmiechnęłam się niepewnie.

Nic więcej nie dałam rady powiedzieć, bo James przyciągnął mnie do uścisku, który niemal połamał mi żebra. To było cudowne, móc znów czuć jego dłonie na moim ciele, ale było też coś, co mnie onieśmielało.

Kiedy Lauren przyniosła jedzenie, zajęliśmy się uprzejmą konwersacją, co jakiś czas nakładając sobie coś na talerz.

- Więc... Jak tam ci się żyje we Francji? - zapytał James, znad talerza z pieczenią.

- Zaproponowali mi stałą umowę – wyznała, nie patrząc mu w oczy.

- Och... Czy to znaczy, że...

- Odmówiłam – przerwałam mu – A w każdym razie, odmówię. Czekają na moją sowę.

- A poza tym, to jak się bawiłaś?

- Nie bawiłam się – wyjaśniłam – Nie miałam na to czasu. Staż zbyt wiele mojej uwagi i zaangażowania wymagał. A Ty co zamierzasz robić, skoro odszedłeś z drużyny?

- Ja i Syriusz zamierzamy dołączyć do Zakonu Feniksa – oznajmił z dumą – Wciągniemy w to jeszcze Luniaczka i Glizdusia. Glizduś trochę tchórzy, ale ja mam naturalny talent do przekonywania ludzi.

- Co? Zagrozisz mu, że zaczniesz śpiewać? - uniosłam zaczepnie brwi - Biedny chłopak, tak się wystraszy, że sam pobiegnie na Voldemorta.

- Bardzo śmieszne Evans – mruknął chłopak – No a Ty, co zamierzasz robić?

- Również chce dołączyć do Zakonu Feniksa i może złoże podanie o pracę do Munga... Sama nie wiem. Na razie poszukam jakiegoś mieszkania, nie mogę wiecznie siedzieć Dorcas na karku, zwłaszcza teraz, kiedy znalazła sobie chłopaka – uśmiechnęłam się dwuznacznie.

Potter zaśmiał się krótko.

- Ten dom stoi dla ciebie otworem – rzucił nagle, spoglądając mi prosto w oczy. - Jeśli chcesz...

Ale ja pokręciłam zdecydowanie głową. Było jeszcze za wcześnie na wspólne mieszkanie, sytuacja była zbyt świeża.

- Nie... Myślę, że jest jeszcze za wcześnie – westchnęłam – Dajmy sobie czas, nie śpieszmy się. Ostatnim razem to pośpiech był naszym wrogiem.

- Masz rację – przyznał niechętnie chłopak – Więc gdzie się zatrzymasz?

- Może wynajmę pokój w mugolskim hotelu? Myślę, że Dorcas ma już dosyć moich humorków, nie chce się jej narzucać – mruknęłam – Podejdziesz ze mną po rzeczy?

- Nie wygłupiaj się – rzekł chłopak, podnosząc rękę z zegarkiem w moją stronę.

Widząc godzinę, zagwizdałam w myślach.

- Jak to możliwe? - zapytałam oniemiała.

- Przy dobrej zabawie, czas szybciej płynie, panno Evans – odpowiedział Potter, uśmiechając się głupkowato. - Nie sądzisz chyba – kontynuował – że puszczę cię teraz samą. Nie będziesz się sama włóczyć po nocy.

Uniosłam brwi.

- Umiem o siebie zadbać, panie Potter.

- W to nie wątpię, panno Evans. Niemniej jednak, nalegam, żebyś została na noc.

- Wolę nie wiedzieć, co myśli reszta – mruknęłam pod nosem.

- Może myślą, że mnie zamordowałaś i teraz zakopujesz ciało – zaproponował chłopak, odchylając się do tyłu, na nogach krzesła – Twoje spojrzenie, kiedy zobaczyłaś mnie, wtedy przy stole, sprawiło, że poczułem się znów jak w szkole, kiedy to klątwy same wychodziły z twoich ust, na mój widok..

- A wiesz, co jeszcze zrobiłaby tamta Evans – zapytałam, uśmiechając się przymilnie. Wstałam z krzesła i podeszłam do chłopaka. Ten obserwował mnie z szerokim uśmiechem, wciąż huśtając się na krześle.

Zbliżyłam nasze twarze do siebie. Moje usta, od jego ust dzieliły dosłownie milimetry. I kiedy już zdawało się, że zaraz będziemy całować się bez opamiętania, chłopak runął do tyłu razem z krzesłem. Niestety, nie odsunęłam się w porę i gdy Potter poleciał do tyłu, złapał mnie za rękę, tak że poleciałam razem z nim.

Sama nie wiem jak to się stało, ale z przykrością stwierdzam, że Potter dość boleśnie wylądował na mnie. Już otwierałam usta, żeby go zwymyślać za to, kiedy niespodziewanie, jego wargi, zaatakowały moje. Otworzyłam szeroko oczy zaskoczona, jednak szybko je zamknęłam, poddając się temu uczuciu. Kilka sekund później, jęczałam głośno, czując jego dłonie, dosłownie wszędzie. Podnieśliśmy się z podłogi, nie przestając się całować. Chwycił mnie na ręce, a ja zapiszczałam głośno. Wniósł mnie po schodach i dopiero tam odstawił na ziemię. W pośpiechu zrywaliśmy z siebie ubrania.

- Nie powinniśmy... – wydyszałam, kiedy jego usta przeniosły się na moją szyję.

- Masz rację, nie powinniśmy – odparł, w momencie, gdy moje palce zajęły się odpinaniem guzików jego koszuli.

- Będziemy żałować – jęknęłam, kiedy James otworzył drzwi swojego pokoju.

- Będziemy – zgodził się, pchając mnie delikatnie w stronę łóżka.

Tej nocy, żadne z nas już nie protestowało.

***

Obudziłam się wtulona w jego pierś. Było mi zbyt dobrze by otworzyć oczy i wrócić do nudnej rzeczywistości, wypełnionej dylematami i decyzjami, których stale ktoś ode mnie wymaga.

Chwilę później, poczułam jak James zaczyna bawić się moimi włosami. Jęknęłam i uchyliłam moje zaspane oczy.

- Cześć królewno – przywitał mnie chłopak, składając delikatny pocałunek na moich włosach.

- Hej książę – odpowiedziałam zaspanym głosem. - Chyba nieźle wczoraj nabroiliśmy – dodałam, rozglądając się po pokoju. Na podłodze leżała moja bluzka, spodnie Jamesa oraz bielizna nas obojga.

- Chyba tak – przyznał James, z delikatnym uśmiechem. - Żałujesz?

Mimo uśmiechu na twarzy, w jego oczach widziałam powagę zmieszaną z obawą. Przez chwilę zastanawiałam się nad tym, co właściwie czuję. Owszem, wydarzenia wczorajszej nocy bardzo mnie zaskoczyły i nigdy nie powiedziałabym, że nasze spotkanie skończy się na rozkosznie spędzonej, wspólnej nocy.

- Nie żałuję – odpowiedziałam wreszcie z uśmiechem.

- I to by było na tyle, z naszej wolnej znajomości – roześmiał się chłopak.

Odwzajemniłam uśmiech, delikatnie przejeżdżając dłonią po jego klatce piersiowej.

- Jak to możliwe, że jesteś taki idealny? - zapytałam cicho. James złapał delikatnie moją rękę i pocałował mnie krótko w usta.

- Nie gadaj głupot. Co powiesz na śniadanie? - zapytał uprzejmie.

- Brzmi nieźle – odparłam z uśmiechem

***

- Jesteś pewna, że nie chcesz zostać? - zapytał ostatni raz James.

Staliśmy pod domem Dorcas, żegnając się ze sobą.

- Już o tym rozmawialiśmy – westchnęłam, obserwując nasze, splecione razem dłonie. - Chce się usamodzielnić, nie mogę siedzieć ci na głowie...

- Przestań, jesteś moją dziewczyną...

- Wcale nie... Mówiłam, że nie chcę się z tym śpieszyć. Póki co, chciałbym zająć się pracą, swoim życiem. Nie chcę myśleć o ustatkowaniu się...

- Lily...

- James, nie chcę się kłócić, naprawdę.

- Dobrze, ale między nami wszystko jest w porządku? - zapytał powoli James.

- Jak najbardziej – uśmiechnęłam się, całując go na pożegnanie – Skontaktujemy się przez sowę.

***

Zapukałam delikatnie do gabinetu dyrektora, odgarniając za ucho niesforny kosmyk włosów.

- Proszę – usłyszałam, cichy głos Dumbledore'a i pchnęłam delikatnie drzwi.

Nie żebym często bywała w gabinecie dyrektora (Choć nie przeczę, przez Huncwotów lądowałam tu częściej niżbym sobie tego życzyła) ale i tak spokojnie mogę powiedzieć, że od mojej ostatniej wizyty nic się tu nie zmieniło.

- Lily! Jak miło cię widzieć – zawołał starszy mężczyzna, wstając z fotela by mnie przywitać.

- Dzień dobry profesorze – przywitałam się uprzejmie.

- Wypiękniałaś moja droga, wypiękniałaś. Jestem przekonany, że młody pan Potter jest zachwycony twoją urodą.

- Przed panem nic się nie ukryje – mruknęłam rumieniąc się. Wiedziałam, że jakimś cudem plotki o zejściu się moim i Jamesa, musiały dotrzeć do dyrektora.

Staruszek zachichotał cicho, po czym zajął na powrót miejsce za biurkiem, dłonią dając mi znak, bym zrobiła to samo.

- Jak wrażenia z Francji, moja droga?

- Och... Cóż, Francja to piękny kraj, ale cieszę się, że wróciłam już do domu...

- No tak, no tak... Ale co cię do mnie sprowadza w ten piękny, choć deszczowy dzień?

- Zakon Feniksa, profesorze.

- Ach tak... Jestem jednak pewien, że wysłałem ci sowę w tej sprawie. Pan Potter oraz wielu innych zjawiło się na spotkaniu dla nowych członków.

- Tak, dostałam pański list – westchnęłam. - Miałam tylko jeden problem. James nie chce, żebym dołączyła do Zakonu. Twierdzi, że to zbyt niebezpieczne... Zamknął mnie w domu – syknęłam oburzona – Dlatego jestem dziś tu u pana. Wiem, że kiedy już się dołączy do Zakonu, nie ma odwrotu. W ostatnich dnia, James praktycznie nie spuszczał mnie z oczu... Doszło do tego, że siedział pod drzwiami mojego mieszkania. Nieźle się o to pokłóciliśmy, ale on wciąż upiera się przy swoim. W końcu udało mi się skontaktować z Syriuszem i Remusem, oni jakoś go odciągnęli, tak żebym mogła wyjść.

- Nie powinnaś się na niego złościć – powiedział powoli mężczyzna. - Jestem pewien, że Jamesowi zależy jedynie na twoim dobru.

- Wiem – westchnęłam – ale James zachowuje się jakby miał obsesję, a ja czuję się jak w klatce. On nie ma prawa niczego mi zabronić. Chcę dołączyć do Zakonu.

- Jesteś pewna, Lily? James ma rację, Zakon to nie zabawa.

- Doskonale zdaję sobie z tego sprawę, profesorze.

- No cóż, więc wyciągnij różdżkę, moja droga, złożysz przysięgę.

Sięgając po różdżkę, uśmiechnęłam się delikatnie. Wiedziałam, że przypłacę to pretensjami ze strony ukochanego, ale w tej chwili to nie miało dla mnie znaczenia. Chciałam walczyć o lepsze jutro i właśnie uczyniłam pierwszy krok w tym kierunku.

poniedziałek, 6 lipca 2015

Rozdział 49 - Wciąż go kocham

Od ataku na Pokątną, byłam bardzo niespokojna. Wciąż odpływałam gdzieś myślami i martwiłam tym Dorcas, która stale próbowała wyciągnąć ode mnie, co tak właściwie się stało. Zbywałam ją krótkim „Nic mi nie jest”, jednak moja przyjaciółka nie dawała się na to nabrać.

Nie przejmowałam się jednak Dorcas, która wciąż knuła jak wyciągnąć ze mnie, co mnie dręczy. Podejrzewam nawet, że rozpatrywała kupienie Veritaserum... Jak już mówiłam, nie przejmowałam się Dorcas, miałam na głowie ważniejszy problem, którym był nie kto inny, jak James Potter.

Odkąd wtedy na Pokątnej powiedział mi, że wciąż mnie kocha, nie przespałam spokojnie ani jednej nocy. W uszach wciąż brzmiało mi echo jego słów „Wciąż Cię kocham, Evans”. Państwo Meadowes, również przyglądali mi się ze zmartwieniem. Może nie byłam ich córką, ale w ciągu trzech miesięcy, które spędziłam w ich domu, naprawdę się do mnie przywiązali, zresztą ja do nich również. Cudownie było iść gdzieś, wiedząc, że ktoś będzie się o Ciebie martwił, tą jedyną w swoim rodzaju, rodzicielską troską. Nie zaznałam tego uczucia od śmierci mamy i taty. Nie tak dawno odwiedziłam ich grób. Padał wtedy rzęsisty deszcz a pioruny co kilka minut uderzające, to tu, to tam, były czymś zupełnie normalnym. Lato dobiegło końca i zwiewne, letnie sukienki musiały odczekać swój czas w szafie, nim znów się je założy. Prawdę mówiąc taka pogoda, o wiele bardziej mi pasowała od letnich upałów, które przyprawiały mnie o ból głowy.

Od ataku na Pokątną, minął niemal tydzień, byłam akurat z Alicją, Dorcas i Anabell w sklepie u Madame Malkin, której moja blond włosa przyjaciółka zleciła uszycie swojego ślubnego stroju, gdy w ręce wpadła mi pewna sportowa gazeta. Kartkowałam ją znudzona a dziewczyny trajkotały o czymś wesoło. Ja sama nie miałam głowy do rozmów. Wtedy natrafiłam na pewien artykuł.

 SZUKAJĄCY ANGLII ROBI FURORĘ! TYLKO U NAS, WYWIAD ZE SŁAWNYM SZUKAJĄCYM, JAMESEM POTTEREM, KTÓRY ZASTĄPIŁ STEPHANIE BARKLEY, CZY JEST TAK DOBRY, JAK ONA?!

Młody, aczkolwiek niezwykle utalentowany, James Potter, który nie tak dawno został przyjęty na pozycję Szukającego w reprezentacji Anglii, robi niezwykle szybką karierę. Niesamowite jest, jak ten młody chłopak (17l.) w profesjonalny wręcz sposób, prowadzi miotłę. Zadziwiającym jest również, że w tak młodym wieku, został przyjęty do tak wysoko ustawionej rangą, drużyny. Podobno James Potter, zachwycił na sprawdzianie swoją niezwykłą zwinnością i spostrzegawczością.

Od czasu wstąpienia młodego Pottera do drużyny, ich wyniki na treningach znacznie się poprawiły. Jeśli zagrają tak na najbliższym meczu, to Anglia ma w tym w tym sezonie szansę na mistrzostwo.

Pod spodem zamieszczamy wywiad z młodym sportowcem, który przeprowadziła z nim dla państwa, Dolores Skeeter:

(D.S.) – Witaj James... Mogę tak do Ciebie mówić, prawda?

(J.P.) - Witaj Dolores, oczywiście, mów do mnie jak Ci wygodnie...

(D.S.) - Zacznijmy więc... Masz siedemnaście lat i już jesteś sławny... Ale powiedz mi, czy sława to same korzyści...?

(J.P.) - Och, oczywiście, że nie... Bycie sławnym ma sporo wad, jednak nie przeczę, miłym jest iść przez ulicę i słyszeć szepty „To ten sławny Szukający”.

(D.S.) - A co uważasz za główną zaletę sławy?

(J.P) – Nie można się odpędzić od dziewczyn (Śmieje się) Choć przyznaję, że bywa to uciążliwe...

(D.S.) - Powiedz mój drogi, jest w twoim życiu jakaś wyjątkowa kobieta?

(J.P.) - Zostawmy ten temat...

(D.S.) - Oczywiście, jak sobie życzysz... Więc może opowiesz nam o twoim, zbliżającym się meczu?

(J.P.) - NASZYM meczu, nie jestem w drużynie sam. Niebawem gramy mecz, który zdecyduje czy przejdziemy dalej. Jeśli nam się to uda, to następny mecz zagramy z Francuską drużyną i nie będzie nas w kraju przez długi czas... Wyjedziemy prawdopodobnie zaraz po meczu, podróż do Francji, ze względu na obecną sytuację polityczną, będzie dosyć ciężka...

(D.S.) - No dobrze, a kiedy w takim razie wrócicie do kraju?

(J.P) – Jeśli nam się poszczęści i wygramy to sądzę, że nie przed grudniem...

 

Magazyn wypadł z moich dłoni, uderzając cicho o podłogę. Dziewczyny zaskoczone spojrzały w moją stronę.

- Lily? - zapytała niepewnie Dor – Wszystko w porządku.

Spojrzałam na nią, sama nie wiedząc co powinnam jej odpowiedzieć. Patrzyłam więc jedynie niezrozumiałym wzrokiem, a do mojej głowy powoli zaczęło przenikać to co przeczytałam.

Nie kontrolowałam mojego ciała, to ono kontrolowało mnie. Wstałam ,jak autopilocie i ruszyłam na zdrętwiałych nogach do drzwi. Nie zwracałam uwagi na dziewczyny, które zaskoczone krzyczały moje imię.

Gdy tylko znalazłam się przed sklepem, teleportowałam się przed dom Jamesa. Jak w transie podeszłam do drzwi olbrzymiego domu i kilka razy, zastukałam kołatką w kształcie głowy Gryfa.

Drzwi otworzyła mi pulchna, starsza kobieta.

- W czym mogę pomóc?

- J-ja... Zastałam Jamesa?

- Pan Potter wyjechał... Dziś odbywa się bardzo ważny mecz...

***

Przepychałam się przez tłumy ludzi. Musiałam tam dotrzeć. Całkowicie ignorowałam młodego strażnika, który biegł za mną krzycząc obsesyjnie, spanikowanym głosem: „Proszę pani! Proszę pani, tam nie wolno wchodzić!”.

Włamałam się właśnie bez biletu na wielki stadion, gdzie miał odbyć się „Bardzo ważny mecz”, w którym zagra James. Spanikowana szukałam szatni zawodników Anglii. Strażnik był coraz bliżej. Zaklęłam szpetnie pod nosem. Miałam już wystarczająco kłopotów za włamanie na mecz, nie mogłam do tego zaatakować strażnika.

Już traciłam szanse, że zobaczę Jamesa, kiedy nagle wbiegając za zakręt, wpadłam na kogoś. Gdyby nie silne ramiona, jak nic leżałabym na ziemi.

- Lily? – zapytał znajomy głos.

Głos, za który poszłabym bez zastanowienia w ogień. Podniosłam głowę i spojrzałam w brązowe oczy Jamesa.

Strażnik ciężko dysząc, wybiegł zza rogu.

- P-proszę pani... - wysapał – N-nie wolno tu pani być...

- Spokojnie, ona jest ze mną – powiedział wyniosłym tonem James.

Strażnik skinął zaskoczony głową i po chwili zostałam z Jamesem sama.

- Co Ty tu robisz? - zapytał, porzucając władczą nutę ze swojego głosu.

- Widziałam artykuł... Twoja gosposia, powiedziała, że Cię tu znajdę...

- A ten strażnik?

- Włamałam się – mruknęłam z rumieńcem na twarzy.

James parsknął wesołym śmiechem, jednak po krótkiej chwili, spoważniał.

- Cieszę się, że tu jesteś – powiedział cicho, a ja spuściłam wzrok.

- Widziałam artykuł... Ponadto, twoje słowa, wtedy, po ataku na Pokątną, nie dawały mi spokoju... Myślę, że musimy porozmawiać. Niedługo wyjedziesz, wtedy nie miałabym szansy na to, dlatego tu jestem... - mówiąc to, nienawidzę samej siebie, za niszczenie poważnymi sprawami,tak cudownej chwili.

Chciałabym móc po prostu złączyć się z nim w cudownym pocałunku, poczuć jego smak na wargach, na chwilę zapomnieć, że to już nie „mój James” a ja już nie jestem „jego Lily”. Przez moment pragnę zapomnieć, że dziś jesteśmy już zupełnie innymi ludźmi połączonymi jedynie, przez wspomnienia cudownych chwil, które przeminęły, które są jedynie mgłą, odległym echem tego, co było między nami kiedyś.

Ale nie mogę tego zrobić, wiem po co tu przyszłam i mam zamiar doprowadzić tą farsę do końca.

- Do meczu nie zostało wiele czasu...

- Musimy to załatwić. Teraz. Nie mogę czekać do grudnia!

- To jeszcze nic pewnego – mruknął, przeczesując dłonią włosy, a ja muszę sobie przypomnieć, że straciłam prawo dotykania ich – Możemy wcale nie wyjechać.

- Macie świetną drużynę, dobrze wiesz, że ten mecz jest wasz...

- Dobrze... Więc co chcesz usłyszeć, Lily?

- Prawdę.

- Prawdę – powtarza tępo – Sam już nie wiem co jest prawdą... Pogubiłem się w swoich uczuciach... Kiedy Cię nie ma, marzę tylko o tym, by Cię zobaczyć... Ale teraz, kiedy tu jesteś, mam wrażenie, że wciąż znajdujesz się za jakimś grubym murem, nieosiągalna dla mnie... Zmieniliśmy się, Lily i... I sam już nic nie rozumiem... Jesteś tu, jesteś przy mnie, jednocześnie tak blisko a i tak daleko...

- Nie rozumiem...

- Sam tego do cholery nie pojmuję! Wciąż rządzisz moim życiem Lily Evans! Nie chcę tego, ale tak jest! Nawet kiedy nie ma Cię u mojego boku, pozostaje echo tego co było kiedyś... Twoje wspomnienie niszczy mnie, nie pozwala ułożyć sobie życia... Rani nie tylko mnie...

- Masz kogoś, prawda – wypalam nagle. Choć zaskoczenie miga w jego oczach, nie zaprzecza. - Kto?

Nie jestem zła, mówiąc szczerze, spodziewałam się tego i nie mam prawa do bycia złą. Bardziej jest mi żal, tego co straciłam... Oboje straciliśmy...

- Eleonor, jest Ścigającą w naszej drużynie... Przykro mi Lily...

- Przestań! - mówię głośno i wyraźnie, mimo łez w oczach – Nie przepraszaj mnie! Nie masz za co – ostatnie zdanie kończę szeptem – Nie jesteśmy już razem, nie przepraszaj mnie, że próbujesz ułożyć sobie życie... Ja zawsze będę jakąś znaczącą częścią Twojej przeszłości, tak jak Ty mojej... Czasami będzie wydawać Ci się, że wciąż mnie kochasz... Ale to będzie chwila, jeden, mało znaczący moment. Ułóż sobie życie z Eleonor, bądźcie szczęśliwie, zapomnij o mnie – łzy już otwarcie płyną po moich policzkach, pozwalam im na to.

- To nie tak powinno być – mówi cicho James i wiem, że jemu również ciężko jest pożegnać przeszłość. - Powinnaś być moja, Evans, to nie tak powinno się skończyć.

- Wiem – szepczę – Ale może nie jesteśmy sobie pisani... To co było między nami, było piękne i nie zapomnę żadnej chwili spędzonej u twojego boku, ale wszystko co piękne, kiedyś się kończy. Może nasza historia ma swój koniec tutaj...

- Do widzenia, Lily Evans – szepcze w moje włosy, przyciągając mnie do uścisku, a ja wiem, że to jest nasz ostatni, tym razem naprawdę ostatni, uścisk. Godzimy się z tym oboje i moje serce nagle zostaje uwolnione, od jakiego nieopisanego ciężaru, choć wiem, że cierpienie dopiero nadejdzie.

- Do wiedzenia Jamesie Potterze... Znajdź szczęście, nawet jeśli ma ono być z dala od mojego boku.

- Ty również, Lily, Ty również...

***

Przecież idąc tam wiedziałam, że zakończę to, chciałam tego, chciałam, żeby James Potter definitywnie zniknął z mojego życia... Dlaczego więc tak bardzo boli mnie, że to już koniec?...

Słodka bajka dobiegła końca, nie zjawił się książę, który pocałunkiem, zdjąłby zły urok. Księżniczka nigdy się nie obudziła, klątwa będzie trwać wiecznie.

Przemierzam mugolski Londyn, łzy swobodnie płyną po mojej twarzy, nie chcę ich powstrzymywać. Robi się ciemno, owijam kurtkę mocniej, wokół moich ramion i nie zatrzymuję się. Sama nie wiem dokąd właściwie podążam, wiem jedynie, że nie mogę tu zostać. Anglia zbyt wiele ma w sobie wspomnień...

***

- Lily, nie możesz tego zrobić! - krzyczy przerażona Dorcas.

Patrzę na nią obojętnie, nie przejmując się zupełnie, jej słowami.

- Oczywiście, że mogę, Dorcas – mówię pustym głosem, wsadzając rzeczy z szafy do walizki.

- Nie rozumiem, dlaczego?! Przecież już było dobrze! Myślałam, że już Ci przeszło!

- Nie przeszło Dor – mówię smutno – Nigdy nie przejdzie... Nie tu w każdym razie, nie w miejscu, gdzie wiąże się z nim tyle wspomnień...

- I dlatego wyjeżdżasz?! Jak zwykły tchórz?!

- Przestać Dorcas, nie nakłonisz mnie do zmiany decyzji. Poza tym, nie jadę na koniec świata, Francja nie jest tak daleko... Wrócę na Boże Narodzenie, kiedy już wszystko sobie poukładam i skończę staż uzdrowicielski.

- Co z językiem?

- Uczyłam się francuskiego przez sześć lat, znam podstawy a zaklęcie tłumaczące załatwi sprawę...

- Lily, proszę, zostań...

- Nie długo wrócę Dorcas.

- Nie prawda. Ułożysz sobie tam życie i już nie wrócisz.

- Uspokój się Dorcas, wrócę na Boże Narodzenie...

- A co ze ślubem Alicji?! Został już tylko tydzień...

Przez chwilę waham się i widzę błysk triumfu w oczach Dorcas. Kręcę smutno głową, już podjęłam decyzję.

- Przeproś ją ode mnie...

- Wiesz co Evans, wal się! - warczy Dorcas i wychodzi z mojego pokoju trzaskając drzwiami.

Wzdycham ciężko, nie chciałam się żegnać w taki sposób. Dlatego postanowiłam nie informować reszty przyjaciółek osobiście o mojej decyzji, zostawiłam to Dorcas.

Wiem, że dziewczyny będą na mnie wściekłe, ale mam nadzieję, że z czasem im przejdzie.

Decyzja o opuszczeniu Anglii przyszła nagle i wydała mi się świetnym pomysłem. Wysłałam podanie do prestiżowego, francuskiego szpitala z prośbą o przyjęcie na staż. Niedługo potem dostałam pozytywną odpowiedź.

Nie łatwo mi opuścić przyjaciółki i miejsce, które tak dobrze znałam. I nie łatwo mi okłamywać Dorcas... Nie mam zamiaru wrócić na stałe po Bożym Narodzeniu. Chce ułożyć sobie życie na nowo i Francja jest ku temu świetną okazją. Co ciekawe, Marlena jedzie razem ze mną, podanie o staż złożyłyśmy razem i obie zostałyśmy przyjęte. Wolałam nie mówić tego Dorcas, jeszcze bardziej by się wściekła. Wzdychając smutno, wrzuciłam ostatnią bluzkę do walizki, po czym zapięłam w niej zamek. Żeby pomieścić w niej wszystko musiałam użyć zaklęcie zmniejszająco – zwiększającego.

W końcu siadam na łóżku i ogarniam pokój ostatnim spojrzeniem. Ciągnąc za sobą walizkę, wychodzę na korytarz. Waham się przy pokoju Dorcas. Chciałabym pożegnać się jak należy, ale moja przyjaciółka jest teraz wściekła, więc może lepiej będzie dać jej spokój.

Wzdycham i przechodzę obojętnie obok jej drzwi. Nie zobaczę przyjaciółki przez najbliższe niemal trzy miesiące, nie zobaczę żadnej z moich przyjaciółek. Ale czy nie o to mi chodziło, czy to nie od przeszłości, która zabija mnie od środka, staram się uciec. Drzwi zamykają się za mną z głuchym trzaśnięciem. Wychodzę poza bariery ochronne i teleportuję się pod lotnisko, gdzie czeka już na mnie Marlena. Wymieniamy uśmiechy i ostatnimi spojrzeniami żegnamy Anglię.

***

Kochane dziewczyny!

Francja to naprawdę niesamowity kraj... Jest tu tak inaczej, to miejsce zupełnie nie przypomina, szarej, deszczowej Anglii. Gadam o pogodzie... Źle ze mną...

Wiem, że zachowałam się koszmarnie względem was, ale ze smutkiem przyznaję, że gdybym miała wybór, zrobiłabym to jeszcze raz. Francja choć na chwilę pozwala zapomnieć mi o Jamesie. Wiecie, myślałam, że już mi przeszło... Myliłam się. Wystarczyło krótkie spotkanie, żeby wszystko wróciło. Teraz nie mam czasu, żeby o nim myśleć. Praktykuję w Paryżu, w bardzo znanym i cenionym szpitalu na wysokim poziomie. Przyjmują tu tylko najlepszych więc mam szczęście.

Wynajęłam mieszkanie razem z dziewczyną o imieniu Marlena. Poznałam ją jeszcze w Anglii i razem dostałyśmy się na praktyki.

Jest mi bardzo przykro, że nie mogłam być na twoim ślubie, Alicja i liczę, że kiedyś mi to wybaczysz, lub chociaż spróbujesz... W każdym razie życzę tobie i Frankowi szczęścia, mam nadzieję, że chociaż wam się uda... Wojna to chyba nie najlepszy czas na związki.

Razem z Marleną, która należy do Zakonu Feniksa, wykonujemy pewną misję, od profesora Dumbledore'a, niestety nic więcej nie mogę powiedzieć.

Nie mogę doczekać się Bożego Narodzenia, liczę, że spędzimy je razem, nawet jeśli wciąż jesteście na mnie wściekłe.

Kocham was,

Lily Evans

***

Kochana Lily!

Owszem, wciąż jesteśmy na Ciebie wściekłe, ale cieszymy się, że w końcu zaczyna Ci się układać. Alicja każe napisać, żebyś nie martwiła się o ślub, choć i tak ma ochotę skopać Ci tyłek to załącza zdjęcia.

I jak Ci się tam żyje we Francji? Alicja została przyjęta na kurs aurorski, Anabell z kolei zapisała się na kurs medycyny mugolskiej i z nawału nauki nie ma na nic czasu, ale to nie przeszkadza jej odwiedzać dzieci w domu dziecka. Byłam tam z nią kilka razy i nawet nie masz pojęcia jak dzieci do niej lgną.

Tęsknie za tobą, Lily. Nie powinnam była na Ciebie krzyczeć, kiedy wyjeżdżałaś, przykro mi, naprawdę. Dom jest taki nudny bez Ciebie... Zatrudniłam się w księgarni na Pokątnej i tam spędzam większość czasu... Wiesz, chyba miałaś rację, myślę, że między mną a Rickiem coś będzie. Na razie wymieniamy jedynie listy, ale pracuję nad tym, żeby to zmienić.

Ostatnio widziałyśmy się z Huncwotami... A przynajmniej z Peterem, Remusem i Syriuszem. Jak sama wiesz, James wyjechał. Syriusz wydaje się być nieco przygnębiony brakiem przyjaciela, chyba czuje się trochę jak ja.

Co do Syriusza, wciąż darzę go jakimś uczuciem, którego sama nie do końca rozumiem, ale jest mi już łatwiej, zwłaszcza odkąd poznałam Ricka.

Trzymaj się kochana,

twoje przyjaciółki, Dorcas, Alicja i Anabell

PS

Masz pozdrowienia od Huncwotów.

                                                 ***

Kochane dziewczyny!

Naprawdę cieszę się, że nie jesteście na mnie złe...

Sama nie wiem o czym napisać... Jestem zawalona pracą i nie mam na nic czasu, ledwie starcza mi go na sen. Ostatnio z Marleną miałyśmy dzień wolny i zwiedziłyśmy Paryż. Nie miałam pojęcia, że słynna wieża Eiffla, jest aż tak wysoka.

Dorcas, trzymam kciuki za Ciebie i Ricka. Ja sama nie mam ani czasu ani siły, żeby myśleć o chłopakach... Wybaczcie, że ten list jest taki krótki, ale naprawdę, sama nie wiem o czym mogłabym pisać.

Trzymajcie się,

Lily

                                                                         ***

Kochana Lily,

dlaczego tak rzadko piszesz, tęsknie za tobą, a twoje listy wcale nie pomagają. Co u Ciebie słychać? Do Bożego Narodzenia jeszcze prawie dwa miesiące... Czas bez Ciebie leci tu tak powoli... Mam wrażenie, że wszystkie powoli się od siebie oddalamy... Ty jesteś we Francji i piszesz coraz rzadziej. Alicja jest zajęta szkoleniem a Anabell również wyjechała... Aktualnie jest gdzieś w Afryce i pomaga dzieciom z... sama nie pamiętam jak nazywa się ta wioska... W każdym razie ona również wróci dopiero na Boże Narodzenie... Ja również chce spędzić je razem.

Niedawno widziałam się z Remusem i Syriuszem, Peter był zbyt zajęty. Chłopcy też nie wyglądają na szczęśliwych. Chyba również czują, że ich przyjaźń się rozpada i nic nie mogą na to poradzić. Listy, które otrzymują od Jamesa, również nic im nie mówią, tak samo jak twoje, Lily.

Gdyby nie Rick, zwariowałabym. Sama nie wiem co jest między nami. Spotykamy się dość często, poznał nawet moich rodziców...

Co do rodziców... Martwię się o mamę, nie wygląda najlepiej... Mówi, że nic jej nie jest, ale sama nie wiem czy jej wierzyć. Zawsze ignorowała swoje zdrowie...

Odpisz Lily,

Dorcas

                                                                            ***

Lily,

od jakiegoś czasu nie odpisujesz na moje listy, nie wiem dlaczego... Czy napisałam coś nie tak? Ale to teraz nie ważne... Mam złe wieści, Lily... Moi rodzice... Oni nie żyją... Mama miała zawał... Tata popełnił samobójstwo... Wiem, że nim ten list do Ciebie dotrze, będzie już po pogrzebie... Jest mi tak okropnie ciężko, czuję się okropnie samotna w tym ogromnym domu... Sama nie wiem co mam robić... Rick próbuje mnie pocieszyć, ostatnio przyszła też Alicja, ale... Sama nie wiem... Po prostu mam wrażenie, że mama zaraz wejdzie do pokoju, narzekając, że spóźni się do pracy... Nie mam wiele czasu, muszę zorganizować pogrzeb...

Czy nasze Boże Narodzenie wciąż jest aktualne?

Dorcas

                                                                   ***

Dorcas,

na początku chciałabym Ci powiedzieć, jak bardzo mi przykro z powodu twoich rodziców. Kiedy dostałam twój list, przepłakałam całą noc... Winna jestem Ci również przeprosiny... Nie mogłam odpisać ponieważ, wybuchła tu epidemia smoczej Ospy. Na początku pomagałam chorym, jednak na koniec sama się zaraziłam musiałam przejść kwarantannę...

Cieszę się, że Rick jest przy tobie i jest mi okropnie wstyd, że nie mogę tam być. Najchętniej wsiadłabym w pierwszy samolot, ale nie mogę. Ja również za wami tęsknię. Wiem, że moje listy nie wiele mówią i są koszmarnie nijakie, ale sama nie wiem o czym mam pisać. Jestem zawalona obowiązkami, ale dyrektor szpitala jest ze mnie zadowolony. Jeśli uda mi się skończyć tu staż, wtedy wszystkie drogi stoją przede mną otworem.

Oczywiście, że nasze Boże Narodzenie jest aktualne... Został już niecały miesiąc i powoli zaczynam odliczać dni.

Robi się coraz zimniej, niedawno spadł śnieg... Francja, zimną jest wyjątkowo piękna, ale Ty to wiesz, spędziłaś tu w końcu sporo czasu.

Kocham Cię Dorcas, pozdrów Alicję,

Lily

 

Epilog

Dziś są drugie urodziny tego opowiadania, więc zgodnie z obietnicą – przed wami epilog.   Epilog Dla Petunii Evans-Dursley wiadomość...