środa, 28 stycznia 2015

Rozdział 29 - Demon o szkarłatnych oczach

Na dworze zaczynało się ściemniać i w domu panowały egipskie ciemności, lecz spokojnie, Syriusz i James mieli sposób, by temu zaradzić. Zdjęli z ramion plecaki i wyjęli z nich latarki, które miały dawać więcej światła niż zwykłe Lumos. Ja również dostałam jedną, choć szczerze wątpiłam, by w czymś mi pomogła, jeśli coś mnie zaatakuje. Mój paskudny humor zdawał się podzielać jedynie Remus i może w pewnym stopniu Peter, który nie przepadał za takimi eskapadami. Reszta natomiast była zachwycona i podekscytowana. Światło latarek pozwoliło mi dostrzec szerokie schody, które rozciągały się przed nami i kilka staroświeckich, naściennych świeczników. Westchnęłam. To miała być najdłuższa noc w moim życiu. I właśnie taka była.

Zwiedzenie domu zabrało nam kilka godzin, a mimo to i tak nie znaleźliśmy wejścia na strych, którego okna doskonale widzieliśmy z zewnątrz. Nie żebym narzekała – wychodziłam z założenia, że im mniej zobaczymy tym lepiej. Póki co nie natknęliśmy się na nic niezwykłego i bynajmniej nie byłam tym zmartwiona. Można powiedzieć, że zaczęłam nieco się rozluźniać. Jeśli kiedykolwiek znajdziecie się w podobnej sytuacji (czego wam nie życzę), nie bierzcie ze mnie przykładu!

Kiedy w końcu chłopcom znudziło się zwiedzanie domu rozłożyliśmy się w pomieszczeniu, które kiedyś musiało być sypialnią.

- Idę poszukać łazienki – zakomunikowałam reszcie. - Jeśli nie wrócę to... to wtedy możecie się martwić.

- Daj spokój, Evans. Jesteśmy tu kilka godzin i nie ma ani śladu upiorów, to wszystko to pewnie jakieś brednie – stwierdził Syriusz, wyciągając z plecaka talię kart.

- Jasne – odparłam, wiedząc, że i tak nie przekonam go do swoich racji.

Długo nie szukałam łazienki – była ona już za drugimi drzwiami, które otworzyłam. Różdżkę cały czas trzymałam mocno w dłoni, choć wiedziałam, że jeśli natknę się na jakiegoś demona, to niewiele mi ona pomoże.

Łazienka jak wszystkie pomieszczenia w tym domu była ogromna. Podeszłam do lustra i wyjęłam szczotkę z torebki, którą miałam przewieszoną przez ramie. Przez chwilę byłam pewna, że coś w nim, lustrze, zobaczyłam i moje serce gwałtownie przyśpieszyło. Rozejrzałam się jednak nie zobaczyłam nic niepokojącego, co trochę mnie uspokoiło. Zaczęłam rozczesywać moje długie już włosy, kiedy nagle z kranu zaczęła lecieć woda, napełniając tym samym wannę. Podeszłam do niej niepewnie i z przerażeniem dostrzegłam, że to nie woda ją wypełnia, a krew. Poczułam czyjś dotyk na ramieniu. Odwróciłam się i zobaczyłam przed sobą wysoką, blond-włosom kobietę, ubraną w suknię ślubną. Spokojnie można było powiedzieć, że była piękna jednak w przerażający sposób. Cała suknia była zakrwawiona, a jej gardło poderżnięte. Upiornie blada, arystokratyczne rysy twarzy, włosy upięte w wysoki kok. Wyciągnęła rękę dotykając mojego pierścionka zaręczynowego i uśmiechnęła się lekko, a ja byłam zbyt przerażona, by się ruszyć.

- Kochasz go – stwierdziła. - Mnie nie dane było poznać uroków małżeństwa, ale wy będziecie szczęśliwi. Ale musicie uważać. Czeka was dużo przeszkód, przeznaczenie nie jest wam przyjazne. I duchy... w tym domu jest wiele wrogich duchów.

- Dlaczego tu jesteś? Dlaczego nie odeszłaś? - zapytałam cicho, próbując uspokoić walące z zawrotną prędkością serce.

- Jesteś Mentorką - znów stwierdziła. - Nie mogę odejść, ten dom mnie tu trzyma.

- Ja... Czy mogę ci jakoś pomóc.

- Nie można mi pomóc, Przewodniczko. Sama zapracowałam na swój los, próbując zawrzeć pakt z Szatanem. A to nigdy nie kończy się dobrze – zadzieranie z przeznaczeniem i z siłami wyższymi. Jednak ja mogę pomóc tobie, jeśli chcesz.

- Pomóc mi? - wyszeptałam. - Skąd pomysł, że potrzebuję pomocy?

-Weź mój pierścionek – powiedziała, ignorując moje słowa. - Widzę, jak twoje serce poddaje się ciemności, on cię przed tym uchroni, tak, jak miał chronić mnie. Musisz jednak pamiętać, że twoją największą siłą są przyjaciele - powiedziała niemal szeptem, zdejmując z palca swój pierścionek i podając mi go.

- Skąd o tym wszystkim wiesz? - wykrztusiłam.

Uśmiechnęła się tajemniczo.

- Po prostu wiem. - Pocałowała mnie w czoło i zniknęła, zostawiając mnie z małym srebrnym pierścionkiem z zielonym oczkiem.

Przez chwilę stałam zdezorientowana. Przez pierścionek, który trzymałam w ręce nie mogłam zrzucić winy za to wydarzenie na moją wyobraźnię. Cóż, faktycznie właśnie widziałam ducha, który zamieszkuje Blood Manor.




Powoli, bardzo powoli, zbliżał się ranek i przez zakurzone szyby mogłam dostrzec pierwsze oznaki, nadchodzącego dnia. Chłopcy postanowili więc, że zwiedzimy resztę domu. Przechodziliśmy właśnie jednym z zawiłych korytarzy drugiego piętra, gdy dostrzegłam pierwszą anomalię. Przez nie więcej niż kilka sekund byłam pewna, że wpatrują się we mnie wielkie, czarne oczy, lecz, gdy minęło już sparaliżowanie wywołane strachem i kolejny raz spojrzałam w tamto miejsce, nic w nim nie dostrzegłam. Przyspieszyłam kroku i zrównałam się z Jamesem.

- Dalej jesteś na mnie zła? - zapytał, przyglądając mi się uważnie.

- Możliwe – odparłam, po czym złapałam go za rękę. - Ale nie chcę się kłócić.

- To dobrze – powiedział, ściskając lekko moją dłoń.

- Gołąbeczki – zwrócił się do nas Syriusz – chyba znaleźliśmy wejście na strych.

- Super! - zawołał James i puszczając moją rękę, ruszył szybszym krokiem za przyjacielem.

Och, Syriusz, grabisz sobie – pomyślałam.

- Nie rób takiej miny, Lil, taki jest urok chłopców. Nie zmienisz go – rzekła Dorcas.

- Wiem – odparłam. - Po prostu byłoby miło, gdyby James... No nie wiem, poświęcał mi nieco więcej uwagi. Czuję się, jakby Syriusz był dla niego ważniejszy ode mnie.

- Wiesz przecież, że są dla siebie, jak bracia. Nawet mieszkają razem, odkąd Syriusz uciekł z domu.

- Rozumiem to, Dorcas, ale czasem mam takie uczucie, że te ich wszystkie wygłupy i psoty znaczą dla Jamesa znacznie więcej niż chwile, które spędzamy razem.

- Nie masz racji, Lil, James cię kocha, ale Syriusz zawsze będzie dla niego jak brat i nie uda ci się tego zmienić. - Dziewczyna pokręciła lekko głową, by dodać swoim słowom większego wydźwięku.

Właściwie strych niezbyt interesował mnie i Anabell, więc nie fatygowałyśmy się z wchodzeniem spróchniałą drabiną na górę. Zapał Dorcas był za to godny podziwu. Chyba nigdy nie zrozumiem jej niespokojnej natury.

- Długo ich nie ma – powiedziała z niepokojem Anabell.

- Pewnie znaleźli coś ciekawego, albo James z Syriuszem znów się wygłupiają. Gdyby działo się coś złego, coś byśmy usłyszały – rzekłam uspokajająco, lecz jeśli być szczerym to mnie również zaczynała niepokoić, otaczająca nas, głucha cisza. Nagle coś huknęło po drugiej stronie korytarza, która pogrążona była w cieniu. Podskoczyłyśmy gwałtownie, lecz nie wydałyśmy z siebie żadnego dźwięku. Prawdopodobnie byłyśmy zbyt przerażone, by to zrobić.

- Nie ruszaj się, sprawdzę to – szepnęłam i wstałam na drżących nogach. Szłam w stronę zacienionego miejsca, lecz kiedy spróbowałam skierować w tamtą stronę światło latarki, ta zgasła niespodziewanie. Wstrzymałam oddech, czując, że moje serce bije nienaturalnie szybko. Coś otarło się delikatnie o moją rękę i przeszły mnie dreszcze przerażenia. Sięgnęłam do kieszeni po różdżkę, lecz niewerbalne Lumos również nie działało.

- Co się dzieje, Lily? - zapytała drżącym głosem Anabell

- Nie wiem – odparłam najciszej jak tylko potrafiłam.

To wtedy usłyszałam kolejny huk, tym razem dochodzący od strony klapy, prowadzącej na strych. Latarka niespodziewanie znów zabłysnęła jasnym światłem. Natychmiast skierowałam ją w tamtą stronę i dostrzegłam Syriusza, podnoszącego się z ziemi. Peter, Alicja, Dorcas i Remus schodzili zaraz za nim. Coś było nie tak.

- Remus! Mój Boże, ty krwawisz! - krzyknęła Anabell w momencie, w którym dostrzegłam ranę na brzuchu Remusa.

- Nie teraz! - warknął chłopak przez zaciśnięte z bólu zęby. - Musimy się stąd wynosić.

- Do otworzenia drzwi zostało dziesięć minut – odparłam. - Gdzie jest James? - zapytałam, nagle zdając sobie sprawę, że mojego ukochanego nie ma z nimi.

- Nie ma czasu na wyjaśnienia, Ruda – powiedział Syriusz, gorączkowo próbując wsunąć drabinę na górę i zamknąć klapę. - Jeśli nam życie miłe, musimy stąd spadać.

Nie miałam zbyt wiele do gadania, Syriusz chwycił mnie i Anabell za ręce i pociągnął mocno w stronę schodów, natomiast Dorcas i Peter pomagali Remusowi iść. Udało mi się wyszarpnąć dłoń z uścisku chłopaka dopiero gdy staliśmy na samym dole. Kto jak kto, ale Syriusz był naprawdę silny.

- Nie ruszę się stąd bez Jamesa! - warknęłam. - Gdzie on jest?!

- Słuchaj, nie wiem co się stało, jasne? W jednej chwili wszystko było w porządku, a w drugiej coś go opętało. Odwróciłem się dosłownie na sekundę, a w tym czasie Remus skończył z nożem w brzuchu. Jedynym, co zobaczyłem był James i jego czerwone oczy. Próbowaliśmy przemówić mu do rozumu, ale skończyło się tak, że prawie dźgnął Dorcas. Nie mogliśmy nic zrobić. Wiesz przecież, że nigdy bym go tam nie zostawił, gdybym tylko miał inne wyjście.

- Chcesz powiedzieć, że James został na tym strychu?! - krzyknęłam. Ledwie zdałam sobie sprawę, że drzwi uchyliły się z cichym skrzypnięciem.

- Nic nie mogłem zrobić, Lily. Musimy stąd iść, tu nie jest bezpiecznie. Chodź, wezwiemy Aurorów, oni się tym zajmą.

Pokręciłam głową.

- Nie ruszę się stąd bez Jamesa – powtórzyłam cicho i rzuciłam się biegiem w stronę schodów.

- Lily! - usłyszałam krzyk Dorcas, lecz zignorowałam go. Byłam w połowie schodów, kiedy obejrzałam się za siebie. Zrobiłam to w samą porę, by dostrzec jak niewidzialna siła wyrzuca moich przyjaciół za drzwi. Nie zatrzymałam się dłużej, by słuchać jak krzyczą i walą w nie pięściami. Nie miałam na to czasu. Biegłam przed siebie, jak szalona, aż dotarłam w miejsce, gdzie znajdywało się wejście na strych. Problem polegał na tym, że już go tam nie było. Jego miejsce zajmowała olbrzymia dziura. Nie zdążyłam zastanowić się nad tym, co może to oznaczać, bo ktoś przycisnął mnie mocno do ściany. Nie było w tym ani grama delikatności.

Jego twarz oświetlały pierwsze promienie słońca, przebijające się przez brudne szyby. Jego uroda zawsze przyprawiała mnie o szybsze bicie serca, lecz nie tym razem. Teraz biło ono szybciej z zupełnie innego powodu. Jego oczy, zwykle koloru mlecznej czekolady, były szkarłatne niczym krew, a zapach czekolady u cytryny zajął smród gnijącego mięsa. W dłoni mocno ściskał nóż i coś w jego spojrzeniu mówiło mi, że są to moje ostatnie chwile życia.

- Nie trzeba było tu przychodzić – warknął, jednak coś zniekształcało jego głos. Zamachnął się nożem, a ja zrobiłam jedyną rzecz, która wydawała się mieć jeszcze jakiś sens. Pocałowałam go. Pocałowałam go, lecz nie tak, jak całowałam miliony razy. Tym razem zrobiłam to bardziej brutalnie i bardziej namiętnie. Nóż z brzdękiem uderzył o podłogę. Niektórzy uważają, że pocałunek Mentora jest lekarstwem na wszystko, lecz ja wiedziałam swoje. Tu chodziło o coś więcej. To była miłość.

niedziela, 25 stycznia 2015

Rozdział 28 - Blood Manor

Weszłam do swojego dormitorium i od razu zrzuciłam z ramion ciężką torbę.

- Już myślałam, że dokonali jakiegoś zamachu, w którym zginęłaś, ale jak widzę, byłaś tylko w bibliotece – rzekła Alicja, spoglądając na moją niedopinającą się torbę, która wypełniona była książkami.

- Trzeba mieć w życiu jakieś upodobania – odparłam, uśmiechając się. - Choć może w następnym wcieleniu wybiorę sobie nieco lżejsze hobby. Te książki ważą dobrą tonę.

- Dziewczyny! – zawołała Anabell, wpadając jak burza do pomieszczenia. - Oni znów coś kombinują!

- Niech zgadnę – powiedziałam z westchnięciem. - Huncwoci?

- Syriusz i James wpadli na jakiś rzekomo genialny pomysł. Mają za godzinę i wszystko nam opowiedzą.

Jęknęłam w duchu. Wspominałam już, że plany Jamesa i Syriusza nigdy nie kończą się dobrze, prawda?

- Świetnie – mruknęłam niezadowolona. - A gdzie jest Dorcas?

- Poszła na randkę z jakimś krukonem – odparła Alicja. - Pewnie chce, żeby Syriusz był zazdrosny.

- No proszę, nasza mała dziewczynka zaczyna dorastać. Nie wiesz z jakim krukonem się umówiła?

- Nie mam pojęcia – powiedziała dziewczyna. - Nic nie chciała powiedzieć.

- Cóż, kiedy wróci... - zaczęłam, lecz nie dane było mi dokończyć. Do naszych dobiegł głośny łoskot, dochodzący z korytarza. Marszcząc brwi, podniosłyśmy się ze swoich łóżek.

- Przysięgam, że większych gamoni nie mogłem mieć za przyjaciół! - warknął głos, dochodzący z korytarza.

- Daj spokój, Luniek, jesteś zbyt wrażliwy – odparł Syriusz i mogłam przysiąc, że wzruszył przy tym ramionami.

- Przybyła czwórka wspaniałych! - zakomunikował głośno James, przekraczając próg naszego dormitorium. Zaraz za nim dreptał niezadowolony Remus i Syriusz z Peterem, którzy z kolei byli w znakomitym nastroju. Niemal parsknęłam śmiechem.

- Remus? - wydusiła Anabell. - Co ci się stało? - zapytała, uważnie przyglądając pokrytemu od stóp do głów niebieską farbą, Lupinowi.

- Cóż, niektórzy uważają oblanie kogoś farbą za bardzo zabawne – odparł chłopak, po czym spojrzał oskarżycielsko na Jamesa.

- To było zabawne – wtrącił się Syriusz, szczerząc zęby.

- Oczywiście, Syriusz, bo to nie ty musiałeś iść w takim stanie przez całą szkołę – syknął chłopak. - Mogę skorzystać z łazienki? - zwrócił się do mnie.

- Oczywiście – odparłam. – Znasz drogę. Jeśli chcesz mogę dać ci jakieś ciuchy na przebranie. James nieustannie zostawia u mnie swoje rzeczy.

- Byłoby super. - Chłopak uśmiechnął się z wdzięcznością.

Jakieś pół godziny później siedzieliśmy już w swoim małym gronie. Krzesła były tylko dwa, więc Syriusz, Anabell i Peter usadowili się na podłodze, a ja wcisnęłam się na kolana James, z czego ten nie wydawał się być niezadowolony. Bawił się moimi włosami, przysłuchując się uważnie opowieści Syriusza. Rozmawiając o wszystkim i o niczym, czekaliśmy na powrót Dorcas. Było całkiem miło, lecz wciąż dręczyło mnie poczucie, że pomysł chłopaków wcale nie przypadnie mi do gustu. W końcu głośny trzask drzwi oznajmił nam, że Dorcas wróciła ze swojej randki. Wkroczyła do pomieszczenia, zrzucając z siebie skórzaną kurtkę.

- Hej wszystkim, coś mnie ominęło? - zapytała na wstępie i zajęła miejsce na podłodze, niedaleko Syriusza i Anabell.

- Nic szczególnego, Syriusz opowiadał o swojej kolejnej dziewczynie – odparł znudzonym tonem James.

Przez chwilę miałam wrażenie, że przez twarz mojej przyjaciółki przebiegł grymas bólu i złości, lecz była to tylko chwila i nie jestem pewna, czy czasem sobie tego nie wyobraziłam.

- No dobra wspaniali, chyba czas, żebyście wyjawili nam ten swój genialny pomysł – powiedziałam z westchnięciem.

- Na mnie nie patrz, nie raczyli mnie wtajemniczyć – odrzekł Remus, unosząc ręce do góry w obronnym geście.

- Otóż, moi drodzy – zaczął Syriusz, podnosząc się z ziemi – mamy weekend i z Jamesem wpadliśmy na pewien pomysł, jak go spędzić.

- Mój tata, gdy byłem mały opowiadał mi różne historie, w których wyjątkowo często występował nawiedzony dom. Otóż, kiedy niedawno przeglądałem stare zdjęcia, natknąłem się na zdjęcie domu, idealnie pasującego do każdego z opisów historii taty. Poszperałem w bibliotece i okazuje się, że Blood Manor, o którym opowiadał mi tata istnieje naprawdę.

- Oczywiście, że istnieje – wtrąciłam przemądrzałym tonem. - To jeden z najbardziej nawiedzanych domów w Wielkiej Brytanii. Doszło w nim to kilkunastu morderstw i pięciu nigdy niewyjaśnionych pożarów. Dodatkowo, ludzie często znikają w lesie rosnącym nieopodal. Niektórzy lubią mówić, że dom w przeszłości należał do czarownic. Jako dziecko byłam zafascynowana jego historią.

- Chyba już wiecie, co proponujemy – rzekł Peter. - Pojedziemy do tego domu i spędzimy w nim noc. Przekonamy się, czy naprawdę jest nawiedzony.

- O nie, nie, nie – warknęłam. - Zaciągnęliście mnie w różne okropne miejsca i za każdym razem gorzko tego żałowałam. Nie dam się zaciągnąć do nawiedzonego domu, jasne?

Anabell ukryła twarz w dłoniach, słysząc moje słowa. Zawsze tak mówiłam, a koniec końców i tak chłopcy znajdywali sposób, by mnie przekonać. Tym razem również tak było.




Po czterech godzinach nieustannej jazdy w ciasnym aucie, do którego władowaliśmy się w ósemkę, a które wynalazł skądś Syriusz (jedyny z nas, który potrafił prowadzić) w końcu docieraliśmy do celu. Właściwie przed nami było jeszcze przejście przez las, za którym stał dom, ale przynajmniej zakończyliśmy jazdę autem. Jeszcze chwila i zwariowałabym w tak ciasnym miejscu.

Skąd Syriusz, James i Peter wytrzasnęli dokładne położenie domu? Nie mam pojęcia i po kilku minutach zastanawiania się nad tym, postanowiłam zaakceptować fakt, że tej dwójce zawsze wpadnie w ręce to, co nie powinno.




- Nie podoba mi się ten pomysł – zwrócił się do mnie Remus, kiedy wchodziliśmy do lasu. - Ze wszystkich ich głupich pomysłów, ten jest chyba najgłupszy.

- Cóż, jeszcze nie zaatakowały nas żadne demony. Może jak Syriusz i James dostaną od nich manto to uspokoją się w końcu – rzekłam ze złością.

- Myślisz, że demony naprawdę istnieją? - zapytał chłopak, przyglądając mi się uważnie.

- Oczywiście, że tak – odparłam. - Demony to dusze, które zostały przeklęte za życia i nigdy nie opuściły ziemi. To dusze, które po prostu nie mogą tego zrobić, nawet z moją pomocą. Widzisz, Remus, czarodzieje mają swój świat, wierzą w niego i jest on dla nich wszystkim. Ale przecież nie mogę wiedzieć o tym, o czym wiedzą na przykład Wilkołaki, Wampiry, czy Mentorzy. Ty wiesz o wiele więcej na temat stad Wilkołaków, musisz wiedzieć, bo sam nim jesteś. No i ja wiem więcej o duszach, bo przecież jestem Mentorką. Och... Przecież ja nic ci o tym nie wspomniałam, prawda?

- Nie martw się, James nam wytłumaczył – powiedział uspokajająco. - Martwiłem się o ciebie, bo wyglądałaś na bardzo zmęczoną i nieobecną. Podzieliłem się tymi spostrzeżeniami z Jamesem no i wszystko mi opowiedział.

- Och – wymknęło mi się po raz drugi. Nie sądziłam, że Remus się o mnie martwi.

- JEST! - krzyknął James, wybiegając do przodu i znikając za ostatnimi drzewami. Pokręciłam głową z irytacją i przyspieszyłam kroku. Cóż, dom faktycznie stał za drzewami i wyglądał dokładnie tak, jak na zdjęciach w tych wszystkich książkach, które o nim przeczytałam. Był duży, jeśli nie ogromny. Z pewnością w latach swojej świetności robił ogromne wrażenie, teraz jednak przyprawiał tylko o ciarki. Tynk odpadał w wielu miejscach, szyby w górnych oknach były powybijane, natomiast na dole przyozdobione kratami. Ale nie wygląd domu najbardziej mnie zaniepokoił, lecz jego aura. Jako Mentorka czułam nieco więcej i z całą pewnością dom nie był wypełniony pozytywnymi emocjami. Nagle zrozumiałam, dlaczego nazywano Blood Manor domem mrocznych czarownic – zło aż od niego biło.

- Wow – wyszeptała Dorcas, zatrzymując się obok mnie. Dopiero teraz zdałam sobie sprawę, że od ładnych kilku minut stoję nieruchomo z uchylonymi ustami.

- Robi wrażenie, no nie? - Syriusz wyszczerzył się do nas.

- Jest niesamowity – odparła Anabell i ruszyła za chłopakami w poszukiwaniu drzwi wejściowych.

- Wciąż uważam spędzenie tu nocy za głupotę – powiedział cicho Remus, lecz posłusznie poszedł za swoimi przyjaciółmi.

- Czujesz coś, prawda? - zapytała Dorcas, kiedy zostałyśmy same.

- Skąd wiesz?

- Zbyt długo cię znam, by nie potrafić spostrzec, gdy coś cię dręczy.

- Nic mnie nie dręczy. Po prostu... mam złe przeczucia.

Jakieś dziesięć minut później staliśmy pod drzwiami Blood Manor. Niestety, moje błagania, by okazały się one zamknięte, nie zostały wysłuchane.

- Jeśli książki nie kłamały, te drzwi zamkną się równo z wybiciem godziny dwudziestej i nie otworzą się aż do godziny szóstej rano. Nie ma stąd żadnego innego wyjścia, okna na dolnych piętrach są zakratowane, a wątpię, żeby ktoś miał ochotę skakać z trzeciego piętra. Tak więc, kiedy zamkną się te drzwi, nie będzie żadnego odwrotu. Jesteśmy pewni, że chcemy to zrobić? - zapytałam.

W odpowiedzi James, Dorcas i Syriusz przekroczyli próg domu, a ja mogłam już tylko westchnąć. Im bliżej byłam tego domu, tym bardziej narastała we mnie chęć ucieczki. Przez chwilę nawet to rozważałam, ale wtedy James złapał delikatnie moją dłoń.

- Nie powiesz chyba, że tchórzysz? - zapytał z bezczelnym uśmiechem.

- Odwaga i głupota to dwie różne sprawy – rzekłam ze złością i wyrwałam dłoń z jego uścisku.

Wbrew złym przeczuciom przekroczyłam próg domu. Już wiedziałam, że będę tego żałować.

W co ty się wpakowałaś, głupia?! - krzyczał na mnie mój własny głos rozsądku.

sobota, 10 stycznia 2015

Rozdział 27 - Severus i Szlamy

Wydostałam się z feralnej wieży dopiero nad ranem. Choć może lepiej powiedzieć – wydostano mnie z niej. Błogosławię Merlina, że Remus miał siłę, by siedzieć tyle godzin w bibliotece i znaleźć odpowiednie zaklęcie. Koniec końców dowiedziałam się również, iż Kate spędza święta w domu – a co za tym idzie, jest też bardzo żywa. Dziewczyny oraz James próbowali wyciągnąć ode mnie, co właściwie wydarzyło się na wieży, lecz ten jeden raz postanowiłam milczeć, jak grób. Wiedziałam, że to jest coś, z czym muszę sobie poradzić sama – nie mogłam wciągnąć w tę farsę swoich przyjaciół. Nabroiłam i musiałam ponieść tego konsekwencje.

Powoli wszystko zaczęło wracać do normy - James i Syriusz porzucili wózki inwalidzkie, ja przestałam panikować, kiedy ktoś mnie dotknął, wszyscy uczniowie wrócili do nauki i mogli spokojnie panikować na myśl o OWTM'ach.

Jednym słowem w Hogwarcie na powrót zrobiło się nudno i oczywiście Huncwoci musieli coś z tym zrobić, to tak bardzo w ich stylu. Zaczarowali wszystkie zbroje w zamku, aby na widok Filcha ożywały, w wyniku czego woźny biegał po całym zamku, uciekając przed zbrojami śpiewającymi sprośne piosenki. Natomiast pani Norris chodziła ubrana w różowe spódniczki i z różowym lakierem na pazurach – nawet nie chcę wiedzieć, jak chłopakom udało się poskromić to dzikie zwierze tak, by móc tego dokonać.

Ale dopiero ostatni numer sprawił, że z wrażenia dosłownie opadła mi szczęka. Otóż, drodzy Huncwoci skonfundowali strażników każdego domu, (tak, chodzi między innymi o portret Grubej Damy) pozmieniali hasła do wejść i kiedy już raczyli powiedzieć jak brzmią, większość osób bała się je wymówić. Hasło do Pokoju Wspólnego Gryffindoru brzmiało „Voldemort się nie myje".

Cóż, większość osób bała się tego imienia, więc po prostu siedziała pod portretem, czekając aż ktoś otworzy im przejście. Inne hasła były jeszcze bardziej ekstrawaganckie i nauczycielom zabrało cały tydzień zrobienie z tym porządku. Dostali za to miesięczny szlaban z Filchem. Po ich mściwych uśmieszkach wywnioskowałam, że woźny nie będzie miał łatwego życia.

Styczeń dobiegał powoli końca i zbliżały się moje urodziny. Dorcas wypaplała się, że szykują imprezę z tej okazji. Ona chyba nigdy nie nauczy się trzymać języka za zębami, ale nie narzekam. Dzięki Merlinowi, więcej nie dostałam listów z pogróżkami - chyba umarłabym na zawał.

Trzydziestego stycznia wstałam, jak zawsze, ledwie przytomna - miałam szczęście, że była sobota. Zdziwiona zauważyłam, że moich przyjaciółek nie ma w dormitorium. Wzruszyłam ramionami i poszłam do łazienki. Spięłam włosy w dostojny kok. Czarna sukienka przed kolano ze srebrnymi dodatkami załatwiły kwestię ubioru. Ten dzień miał być idealny. W świecie mugoli oficjalnie stałam się pełnoletnia, a takie rzeczy się świętuje, zwłaszcza jeśli chodzisz z Huncwotem.

Zeszłam do Pokoju Wspólnego i przeżyłam prawdziwy szok. Miałam wrażenie, że nie znajduję się w pokoju gryfonów, ale w jakimś zupełnie innym miejscu. Właściwie, można by je uznać za dyskotekę. Nie było żadnych tandetnych baloników ani nic w ten deseń. Było... po prostu idealnie.

Okna były zasłonięte, więc nie przepuszczały ani grama światła słonecznego, natomiast na suficie wisiała olbrzymia kula dyskotekowa. Biały stolik, stojący w kącie uginał się od prezentów. Po środku tego wszystkiego stała spora grupa osób. Pierwsza podbiegła do mnie Dorcas i przytuliła tak mocno, że nawet Diabelskie Sidła przy niej wymiękały. Zostałam wyściskana przez wszystkie możliwe osoby. Ktoś wyciszył pokój i muzyka grała na całą głośność. Tańczyłam dosłownie ze wszystkimi (głównie z Dorcas, która uparła się, że jako moja najlepsza przyjaciółka ma specjalne prawa). No a kiedy pozbywałam się Dorcas, zaraz zjawiał się James i nie miałam najmniejszej szansy przyprawić go o zazdrość – zwyczajnie nie miałam na to czasu. Ale mimo to bawiłam się naprawdę dobrze i nawet przezwyciężyłam dumę prefekta i za namowami Dorcas wypiłam kieliszek ognistej whisky. Oczywiście szybko tego pożałowałam, krztusząc się przy akompaniamencie śmiechy rozbawionego do łez Blacka.

Dochodziła dwudziesta druga i ktoś wyłączył muzykę. Potter wyciągnął mnie na środek, a ja patrzyłam na niego ze zdezorientowaniem w oczach. Zrozumiałam, co zamierza zrobić dopiero, gdy uklęknął przede mną na jedno kolano. Zaparło mi dech w piersiach, a oczy rozszerzyły się tak, że to prawie bolało. Wyciągnął z kieszeni malutkie pudełeczko, otworzył je i przez chwilę byłam stu procentowo pewna, że śnię. Mały pierścionek z białego złota i z malutkim diamentem, który mienił się wszystkimi kolorami tęczy.

- Lily, czy uczynisz mi ten zaszczyt i...

Było pięknie, ale czar prysł, gdy niespodziewanie do Pokoju Wspólnego wpadła czerwona ze złości McGonagall.

- Czy wy kompletnie powariowaliście -ryknęła już na starcie i z jakiegoś dziwnego powodu nagle zachciało mi się śmiać. - Jeśli już koniecznie musicie urządzać te haniebne imprezy, to przynajmniej wyciszajcie Pokój Wspólny! Kompromitujecie mnie w oczach całego grona nauczycielskiego!

- Ludzie, kto zdjął zaklęcie wyciszające?! - warknął wściekły Syriusz.

Oczywiście nikt się nie przyznał.

- Potter! Czy możesz mi wyjaśnić, co robisz na kolanach przed Evans? - zapytała kobieta, cedząc słowa przez zaciśnięte zęby.

- Zamierzałem się oświadczyć, pani profesor – rzekł z bezczelnym uśmiechem.

Wydawało mi się, że kobieta nieco się zmieszała, lecz szybko na jej twarz wróciła surowa mina i nie byłam tego pewna.

- Dobrze, dziś wam odpuszczę – powiedziała niechętnie – ale, na litość Merlina, wyciszcie ten pokój!

I zniknęła za portretem zanim ktokolwiek zdążył wyrazić swoje zdziwienie.

- Na czym to ja... Och, no tak... Lily – powiedział ujmując delikatnie moją dłoń, a ja na powrót skupiłam na nim całą swoją uwagę – uczynisz mi ten zaszczyt i zostaniesz moją żoną?

- Ja... Słodkie Merlinie, to żart? - wykrztusiłam cicho.

- Ten jeden raz w życiu jestem śmiertelnie poważny – powiedział i faktycznie, dostrzegłam w jego oczach ogromną powagę.

Nie miałam pojęcia, co powiedzieć. W mojej głowie toczyła się prawdziwa bitwa. Znaliśmy się od prawie siedmiu lat, od niemal dwóch byłam pewna, że coś do niego czuję, od niecałego pół roku byliśmy razem. Czy to nie za szybko na tak poważny krok jak zaręczyny? Ale z drugiej strony przecież nadciąga wojna i James już raz otarł się o śmierć – więc jeśli nie teraz, to kiedy? No i przecież kochałam go i byłam tego pewna, więc... więc może zaręczyny to nie taki zły pomysł? Ponadto, przecież ślub może zaczekać...

- O Merlinie – wyszeptałam. - Tak! Boże, tak!

Założył mi pierścionek na palec, a ja, nie czekając na nic więcej, pocałowałam go namiętnie. Ledwo docierały do mnie oklaski ludzi obserwujących te scenę.

-Teraz mogę się spokojnie upić i nie zarzucisz mi, że podjąłem tę decyzję nieświadomie – wyszeptał mi do ucha z rozbawieniem.

Kilka minut później doskoczyły do mnie dziewczyny i zaczęłyśmy piszczeć jak szalone, łapiąc się za ręce i śmiejąc się aż rozbolały nas brzuchy.

Myślałam, że nic nie może zepsuć mi tego wieczoru...

Było już po dwunastej kiedy poczułam, że ktoś łapie mnie za nadgarstek i wyprowadza przed portret Grubej Damy.

- Czego chcesz Snape? - zapytałam z jawną wrogością w głosie, dostrzegając, kto jest moim rozmówcą.

- Błagać cię o chwilę rozmowy,

- Dlaczego miałabym rozmawiać z obrzydliwym Śmierciożercą?

- Grzeczniej! - syknął.

Na widok mrocznego błysku w jego oczach przeszły mnie dreszcze.

- Bo co? - warknęłam buntowniczo. - Zabijesz mnie, tak jak robią to podobni tobie?!

Wziął głęboki oddech, jakby próbując się uspokoić.

- Nie przyszedłem, żeby się kłócić.

- Więc niepotrzebnie się fatygowałeś! Jeśli masz tak słabą pamięć, to przypomnę ci: jestem małą, brudną szlamą i nie potrzebujesz mnie ani mojej pomocy!

- Przestań! - warknął. - Chcę, żebyś mnie wysłuchała i zrobisz to.

- Doprawdy?

- Wiesz, że Czarny pan morduje szlamy – kontynuował, nie zwracając uwagi na to, że próbuję wyrwać nadgarstek z jego uścisku. - Ale gdybyś była ze mną nic by ci nie zrobił, była byś bezpieczna...

- Do końca zwariowałeś! – krzyknęłam. - Puść mnie, bo, przysięgam, że nie ręczę za siebie! Wierz mi, szlamy też potrafią złamać nos. Zresztą, o czym my w ogóle rozmawiamy!? Jestem zaręczona!

- C-co?

- Co, nie pogratulujesz mi? - zakpiłam, przestając się wyrywać.

- Żartujesz?! - warknął. - Chyba nie z Potterem?!

- A właśnie, że z nim! Co cię to w ogóle obchodzi! Puść mnie wreszcie!

- Nie możesz! - ryknął. - Nie możesz wyjść za Pottera! Przecież to skończony...

Trzask

W końcu chłopak mnie puścił i złapał się za nos, w który go uderzyłam z całej siły.

- Nigdy więcej – powiedziałam drżącym głosem – nie próbuj obrażać osoby, którą kocham!

Odwróciłam się, ignorując przekleństwa, które sypały się z jego ust i zniknęłam w tłumie ludzi, który wypełniał Pokój Wspólny.

Epilog

Dziś są drugie urodziny tego opowiadania, więc zgodnie z obietnicą – przed wami epilog.   Epilog Dla Petunii Evans-Dursley wiadomość...