czwartek, 26 marca 2015

Rozdział 34 — Petunia i inne nieszczęścia

Dla Kai — za to, że jest.


* * *


Mieliście kiedyś wrażenie, że już po prostu nie może być gorzej? Każdy czasem ma takie wrażenie. Dosięgnęło ono i mnie. Ten tydzień był najgorszym tygodniem w całym moim, osiemnastoletnim, życiu. Minął ponad miesiąc od ślubu mojego i Jamesa. Zaczęło się niewinnie, od kawału Huncwotów. Miałam zaszczyt stać się ich ofiarą. Wchodząc do Wielkiej Sali zostałam oblana jakimś obrzydliwym, śmierdzącym błotem. Żeby zmyć z siebie ten obrzydliwy zapach spędziłam ładnych parę godzin pod prysznicem, przez co nie poszłam na zajęcia. Oczywiście Mcgonagall ochrzaniła MNIE. Nie chciała słuchać, że to nie moja wina. Kiedy już opiekunka domu Godryka Gryffindora przestała na mnie wrzeszczeć, ja nawrzeszczałam na Huncwotów. Pokłóciłam się z Jamesem, który nie miał sobie nic do zarzucenia. A to był dopiero poniedziałek, początek tego piekielnego tygodnia! Dzień numer dwa, dla większości znany jako wtorek, zaowocował w „eielkie bum!” na eliksirach, przez co trafiłam do skrzydła szpitalnego z poparzeniem twarzy. To był koszmar. W dodatku James (tak, to on spowodował wybuch), wciąż na mnie obrażony, nie przeprosił mnie. Ba! On śmiał się ze mnie, bo całą środę chodziłam z obrzydliwą maścią na twarzy, żeby nie zostały blizny. Alicja i Anabell próbowały mnie pocieszać, ale koniec końców nawrzeszczałam na nie i kolejne osoby się na mnie obraziły. Czy może być gorzej?! Okazuje się że może. McGonagall postanowiła zrobić nam niezapowiedziany sprawdzian do którego byłam kompletnie nie przygotowana. Skończyło się tak, że dostałam Nędzny. Rany, nawet Peter dostał Zadowalający. W czwartek odbyła się lekcja praktyczna z opieki nad magicznymi stworzeniami. Była ona o jednorożcach. Nauczyciel po kolei kazał każdej z nas podchodzić do jednorożca i próbować go pogłaskać. Jak się jednak okazało jednorożec był w złym humorze i miałam zaszczyt stać się osobą, na której wyładował swoje niezadowolenie. Cała obolała skierowałam się w kierunku zamku. Po drodze dogoniła mnie Dorcas, jedyna osoba, która ze mną rozmawiała w tamtym okresie. I jak myślicie, co się stało? Pokłóciłyśmy się. Ona uważała, że powinnam przeprosić resztę, a ja kazałam jej się wypchać. Kiedy wchodziłam do Wielkiej Sali na kolację, Huncwoci, którzy wciąż byli na mnie obrażeni, postanowili zorganizować akcję „obrzucić panią Potter, jedzeniem”. Tak więc z Wielkiej Sali wyszłam obrzucona jedzeniem, obolała, zapłakana i głodna. I nastał piątek. Jeśli myślicie, że ten dzień był lepszy to grubo się mylicie. Weszłam do Wielkiej Sali na śniadanie. Moje oczy były zapuchnięte od płaczu. Tak, przepłakałam całą noc i puder nie był w stanie tego ukryć. Kiedy popatrzyłam na moich przyjaciół miałam ochotę znów wybuchnąć płaczem. Zdecydowanie miałam dość tej chorej sytuacji. Usiadłam jak najdalej od nich i nalałam sobie kawy. Byłam piekielnie niewyspana. Nagle poczułam, że ktoś za mną stoi.

Lily, czy mogę prosić cię na słowo? — zapytał łagodnie Dumbledore.

Czy coś się stało, panie profesorze? — odparłam lekko zachrypniętym głosem.

Chodzi o twoją siostrę — oznajmił poważnie. — Spokojnie, nic poważnego jej nie jest — dodał szybko, widząc moją minę.

Więc o co chodzi?

Był atak, a ona znajdowała się w samym jego centrum. Jest w tej chwili w Skrzydle Szpitalnym, pomyślałem, że będziesz chciała ją zobaczyć.

Mówił coś jeszcze, ale ja już nie słuchałam. Wybiegłam z Wielkiej Sali tak szybko, jak tylko potrafiłam. Dziesięć minut później już byłam przed drzwiami skrzydła szpitalnego. Wzięłam głęboki oddech i weszłam do środka. Moja siostra siedziała na łóżku. Pierwszą rzeczą, którą chciałam zrobić, to przyciągnięcie jej do długiego uścisku. Jednak nim zdążyłam wykonać choćby jeden krok, ona już była przy mnie i wymierzyła mi siarczysty policzek. Zaskoczona złapałam się za piekące boleśnie miejsce.

Tunia...

Zamknij się i posłuchaj! — przerwała mi. — Mam dość! Mam dość, że wciąż sprowadzasz nieszczęścia na naszą rodzinę! Najpierw był Alex, potem rodzice, a teraz ja niemal zginęłam, a wszystko jest czyją winą? Pomyślmy... Zgadłaś, TWOJĄ!

Przerwała, by złapać oddech, ja w tym czasie walczyłam ze, zbierającymi w moich oczach, łzami. Oszacowałam ją wzrokiem. Nie wyglądała za dobrze. Spodnie na kolanach były rozdarte, bluzka zakrwawiona, a na rękach miała pozdzieraną skórę. Włosy były w koszmarnym nieładzie.

Petuniu, posłuchaj...

NIE! NIE BĘDĘ SŁUCHAĆ! WSZYSTKIE NIESZCZĘŚCIA, JAKIE SPOTYKAJĄ NASZĄ RODZINĘ SĄ TWOJĄ WINĄ!

To nieprawda — powiedziałam cicho.

Blondynka spojrzała na mnie kpiąco.

Naprawdę?! Więc pożar w którym zginął Alex też nie był twoją winą?!

To był wypadek, nie panowałam nad tym. Byłam dzieckiem... — powiedziałam, nie zwracając uwagi na łzy, które płynęły po moich policzkach.

NIE! NIE BYŁAŚ DZIECKIEM! BYŁAŚ... JESTEŚ DZIWADŁEM. JESTEŚ WSTRĘTNĄ, MAŁĄ MORDERCZYNIĄ!

Petunia, nie mów tak. Błagam, to był wypadek!

KŁAMIESZ! ZABIŁAŚ WŁASNEGO BRATA BO CHCIAŁAŚ UWAGII!

Tym razem to ja wymierzyłam jej policzek.

Nie wierzę, że to powiedziałaś — szepnęłam, po czym, cała we łzach, uciekłam ze Skrzydła Szpitalnego. Biegłam przed siebie. Chciałam zostawić wspomnienia za sobą ale nie mogłam nic poradzić na to, że one cały czas podążały za mną.

Dobiegłam do jeziora i upadłam przed nim na kolana. Wspomnienia, którym nie pozwalałam dotrzeć do siebie od ponad dziesięciu lat, teraz wdarły się brutalnie do mojej świadomości.

Objęłam się ramionami. Było mi zimno i właśnie zdałam sobie z tego sprawę. Wstałam powoli i, trzęsąc się cała, ruszyłam do zamku. Weszłam do dormitorium, bez słowa mijając, wciąż na mnie wściekłe, przyjaciółki. Napuściłam do wanny gorącej wody i rozebrałam się. Leżąc w wannie myślałam nad tym, co powiedziała Petunia. Dumbledore zapewne odesłał już moją siostrę do domu. Przypomniało mi się, co powiedziała Petunia i znów zachciało mi się płakać. Naprawdę uważa, że to wszystko jest moją winą? Pukanie do drzwi wyrwało mnie z rozmyślań. Woda już dawno zrobiła się zimna. Wyszłam z wanny i w pośpiechu założyłam na siebie piżamę. Tej nocy śniłam o płomieniach pochłaniających budynek i rozpaczliwych krzykach mężczyzny.




Nastała sobota i z racji, że żadne z moich przyjaciół nie chciało ze mną rozmawiać, udałam się w stronę lochów. Delikatnie zapukałam do gabinetu Slughorna. Po chwili drzwi stanęły przede mną otworem.

Lily? Co ty tu robisz? — zapytał, patrząc na mnie zdziwiony.

Nudziłam się i pomyślałam, że przyjdę pana odwiedzić — powiedziałam nieśmiało. — Jeśli to nie problem oczywiście — dodałam szybko.

Uśmiech rozświetlił twarz profesora.

Och daj spokój, Lily. Ciebie zawsze miło widzieć.

Dziękuję, profesorze — odparłam, czując, że się rumienię.

Weszłam do środka i usiadłam na krześle naprzeciwko biurka profesora.

Więc co u ciebie, moja droga panno Evans? A, przepraszam, już nie panno i nie Evans. W pokoju nauczycielskim dużo się ostatnio mówiło o twojej zmianie nazwiska. — Uśmiechnął się wyrozumiale.

Ja jednak spuściłam głowę

Właściwie to... Zastanawiam się czy nie popełniłam błędu wychodząc za Jamesa. Ja... Ja mam wrażenie, że on jakby... odsunął się ode mnie ostatnio. Zachowuje się, jakby już mnie zdobył i nagle przestałam być ważna — wyznałam, patrząc na swoje dłonie.

Mężczyzna spojrzał na mnie smutno.

Nie chcę ci robić kazań, Lily, ale myślę, że popełniliście błąd śpiesząc się z tą decyzją. Jesteście młodzi, kochacie się, ale nie powinniście się śpieszyć ze ślubem tylko dlatego, że wisi nad nami widmo wojny.

Westchnęłam ciężko

Ma pan rację. Myślę, że jeśli James nie zmieni swojego postępowania to... to koniec z nami.

Jest coś jeszcze, prawda?

Przygryzłam wargę niezdecydowana, czy chcę o tym mówić.

Chodzi o moją siostrę — wyznałam wreszcie. — Ona obwinia mnie za coś, co stało się kilka lat temu, a przez to zaczęła obwiniać mnie o wszystko inne. To sprawia, że ciężko mi nie nienawidzić samej siebie.

Obawiam się że nie rozumiem, Lily.

Kiedy miałam osiem lat, coś się wydarzyło. Gdybym nie była czarownicą, nigdy by do tego nie doszło. Petunia mnie za to nienawidzi. Nie potrafi dostrzec, że to było poza moją kontrolą.

Ciężka sprawa. Myślę jednak, że nie powinnaś przejmować się opinią siostry, Lily. Jesteś cudowną osobą, pełną życia, czarującą dziewczyną. Choćbym nawet chciał, nie potrafiłbym cię nie lubić. — Mężczyzna poklepał mnie delikatnie po ręce w pokrzepiającym geście.

Dziękuję — powiedziałam cicho, czując pod powiekami łzy.




Weszłam do Wielkiej Sali na obiad. Czułam się dużo lepiej po rozmowie ze Slughornem. Może i był nieco próżny, ale wciąż pozostawał dobrym człowiekiem, potrafiącym dać naprawdę świetne rady. Moje spojrzenie spotkało się ze spojrzeniem Jamesa i westchnęłam smutno. Naprawdę miałam dość kłótni, ale to co powiedziałam w gabinecie profesora było szczerą prawdą, James odsunął się ode mnie. Miałam wrażenie, że chodziło mu tylko o to, żeby mnie zaliczyć. Zajęłam miejsce oddalone od przyjaciół. Jadłam spokojnie, kiedy nagle wylądowała przede mną sowa. Niepewna, czy chcę się dowiedzieć, co zwiera list, wyciągnęłam rękę w jej stronę. Otworzyłam kopertę z której wyleciał szary dym. Otoczył mnie, nagle poczułam zapach pergaminu i skoszonej trawy. Poza tym nic się nie wydarzyło. Nieco zaskoczona zaczęłam czytać list.

Skarbie,

chyba nie myślałaś, że o tobie zapomniałam, prawda? To byłoby wyjątkowo naiwne. Szykuję dla ciebie wyjątkową niespodziankę, lecz póki co przyjmij ten drobny upominek. Pomoże ci on, spojrzeć na swoje życie, z nieco innej perspektywy. Tylko postaraj się nie zwariować, ostatnim razem całkiem dobrze ci to wyszło. Zabawa dopiero się zaczyna. Tylko może tym razem, oszczędź sobie wrzasków — one ci nie pomogą.

Kiedy uświadomiłam sobie, od kogo jest ten list, jęknęłam cicho. Miałam nadzieję, że w końcu sobie odpuściła. Nie zdążyłam jednak porządnie zacząć się martwić, bo straciłam przytomność.

 

Epilog

Dziś są drugie urodziny tego opowiadania, więc zgodnie z obietnicą – przed wami epilog.   Epilog Dla Petunii Evans-Dursley wiadomość...