niedziela, 26 października 2014

Rozdział 5 - Kłótnia i przyjaźń, czyli coś się kończy, a coś zaczyna.

Pokłóciłam się z przyjaciółkami. Kate nakrzyczała na mnie, twierdząc, że kompletnie nie interesuję się ich problemami, i że jestem zbyt zapatrzona w siebie i moje własne życie. Nie miałam pojęcia, że tak odebrały mój żal po utracie Severusa. Faktycznie, przed wakacjami nieco się od nich odsunęłam, lecz sądziłam, że to rozumieją. Potrzebowałam czasu na żałobę po stracie najlepszego przyjaciela, by móc dojść do siebie i być w jeszcze lepszej formie. Naprawdę nie chciałam tym zranić Alicji i Kate, jednak one były głuche na moje argumenty. Skończyło się tak, że wypadłam z dormitorium ze łzami na pliczkach, nie zważając, że Alicja woła za mną jakby z żale w głosie. Nagle dotarło do mnie, że miały świętą rację. Przez niemal całe wakacje ignorowałam ich listy, nie chciałam z nimi rozmawiać, a kiedy wróciłam do Hogwartu, wciąż byłam zbyt zapatrzona w siebie, by dostrzec, że z Kate coś się dzieje. Otóż, podczas naszej kłótni wyszło na jaw, że dziewczyna jest zakochana w kimś, kto nie odwzajemnia jej uczucia. Tak więc biegłam przed siebie ze łzami w oczach, kiedy nagle wpadłam na kogoś. Coraz częściej zaczynam wierzyć w to przeklęte prawo Murphy'ego.

- Evans, kotku, lecisz na mnie – roześmiał się Potter.

- Daj mi spokój! - warknęłam, odepchnęłam go i pobiegłam w miejsce, w które szłam zawsze, kiedy było mi źle czyli nad jezioro. Było jeszcze dosyć wcześnie, ale byłam pewna, że niedługo miały zacząć się lekcje. Pierwszy raz w życiu postanowiłam zrobić sobie wolne. W końcu dałam upust emocjom, które się we mnie nagromadziły. Kiedy tak sobie spokojnie płakałam, ktoś do mnie podszedł.

- Evans, co się stało? - zapytał niespodziewanie delikatnie Potter.

- Jestem wredną, rudą zołzą - odpowiedziałam łkając.

- Och, Evans, jesteś ruda i wredna, ale nie jesteś zołzą.

- A właśnie że jestem! Widzę tylko czubek własnego nosa i mam w nosie problemy innych.

- Chodzi o to co powiedziała Jones i Carter?

- Skąd wiesz?

- Krzyczały tak, że ciężko było nie słyszeć, ale Evans, one nie mają racji. W styczniu widziałaś śmierć swojej przyjaciółki, a w czerwcu straciłaś przyjaciela. Może i go nienawidzę, ale wiem co czujesz bo umiem sobie wyobrazić co czułbym, gdybym musiał patrzeć na śmierć Syriusza.

Popatrzyłam na niego zdziwiona, ocierając łzy. Nie wiedziałam, że Potter potrafi być tak dojrzały.

- Dzięki, Potter – powiedziałam z lekkim uśmiechem.

- Dla ciebie wszystko, Evans.

- Nie zaczynaj znowu – ostrzegłam go.

- I tak będziesz moja, Evans, zobaczysz.

- Ktoś tu się chyba nie wyspał. Możesz sobie pomarzyć, Potter.

* * *

Kiedy wieczorem weszłam do dormitorium, przeżyłam szok. Na łóżku, które od śmierci Anastazji było puste, siedziała dziewczyna z długimi, brązowymi włosami. Miała delikatne kości policzkowe i skórę w kolorze kości słoniowej. Całość dopełniały piękne, niebieskie oczy.

- Cześć, jestem Anabell, nowa - mówiąc to, uśmiechnęła się promiennie.

- Cześć – rzekłam, podając jej rękę – Lily Evans.

Dziewczyna okazała się być idealną towarzyszką. Była pełna optymizmu, a usta po prostu jej się nie zamykały. Nie narzekałam, lubiłam takie osoby. Kojarzyła mi się kimś, kto zawsze robi wszystko bezinteresownie, nie patrząc przy tym na własną korzyść.

Kiedy po tygodniu pogodziłam się z przyjaciółkami, we czwórkę stworzyłyśmy nierozdzielną paczkę. Anabell dość szybko stwierdziła, że z chłopaków podoba jej się Remus, ale wiedziałam, że nie należy ona do tego typu dziewczyn, które poza chłopakami świata nie widzą. Coś jednak podpowiadało mi, że z zauroczenia Anabell w przyszłości nie wyniknie nic dobrego.

* * *

Październik w tym roku był wyjątkowo ponury. Za oknem wciąż padało i grzmiało, wieczory były zimne i szare. Ogólnie w zamku panowała przygnębiająca atmosfera, którą rozjaśniała nieco perspektywa zbliżającej się nocy duchów.

Wracałam kolacji, kiedy zamyślona wpadłam na Pottera.

- Wybacz – powiedziałam, z zakłopotaniem odgarniając włosy za ucho.

- Nic się nie stało, Evans, ale właściwie dobrze, że na ciebie wpadłem.

- Jeśli być szczerym, to ja wpadłam na ciebie, Potter – rzekłam z delikatnym zażenowaniem i rumieńcem na policzkach. Nie miałam pojęcia, dlaczego jestem tak skrępowana przy chłopaku, w końcu to tylko Potter!

- Tak, tak – powiedział, machając lekceważąco ręką, jakby chcąc dać znać, że to nie jest w tej chwili ani trochę ważne. - Chciałem zapytać czy nie widziałaś Łapy, nie mogę go znaleźć.

- Nie wiedziałam go, może jest w bibliotece – zaproponowałam, wzruszając ramionami.

Chłopak spojrzał na mnie z wytrzeszczonymi w komicznym oburzeniu oczami.

- Kiedy Syriusz Black, jeden z członków szlachetnej grupy Huncwotów, przekroczy tego... tego cmentarzyska zła, wtedy wiedz, że to już koniec świata.

- Nie zaczynaj, Potter – powiedziałam, przewracając oczami i kierując się w stronę schodów.

- Czekaj! - zawołał chłopak, łapiąc mnie za rękę. Z jakiegoś powodu, od jego dotyku przeszły mnie słodkie dreszcze. W myślach natychmiast skarciłam się za to uczucie.

- Czego ty chcesz, Potter? - warknęłam zirytowana.

- Mogłabyś poszukać go ze mną na błoniach?

- Potter, ja nie jestem detektywem. Widocznie Black miał cię dość i dał nogę. Jak zgłodnieje, to wróci.

- Evans, daj spokój, chodź – jęknął.

- Nie mogę, jest dużo zadane – palnęłam.

- Ruda, jest piątek! - rzekł, patrząc na mnie z politowaniem.

- Na dworze jest za zimno – spróbowałam raz jeszcze. Naprawdę nie wiedziałam, dlaczego, ale coś mi mówiło, że to nie jest dobry pomysł.

- Pożyczę ci swoją bluzę.

- Och, no dobra, chodź! Im szybciej go znajdziemy, tym szybciej będę mogła sobie pójść.

Więc poszliśmy. Na błoniach było ciemno i zimno, ale Potter wywiązał się ze swojej obietnicy i szłam opatulona w jego bluzę, która była na mnie o dobre trzy rozmiary za duża, a do tego tak rozkosznie pachniała. Cytryna, piżm i czekolada.

Gdy już oddaliliśmy się od szkoły, nagle kogoś zobaczyłam. Tym kimś okazał się być Black, a kiedy zobaczyłam jego minę, już wiedziałam, że dałam się wciągnąć w huncwocki podstęp. Oniemiała własną głupotom, spojrzałam na jego ręce, w których miał wiadra pełne balonów z wodą.

- O nie! Nie zrobicie tego! - krzyknęłam z komiczną paniką.

- Jesteś pewna? - zapytał Black, unosząc bezczelnie brew.

Już wiedziałam, że nie wrócę z błoni sucha. Rozejrzałam się dookoła i dojrzałam moją jedyną deskę ratunku - drzewo. Pobiegłam w jego stronę z chłopacy za mną, rzucając mokre pociski. Cudem uniknęłam trafienia. Na szczęście byłam dobra we wspinaczce. Zanim się obejrzałam, byłam już na szczycie bardzo wysokiego drzewa, gdzie chłopcy nie mieli szansy dorzucić balonów z wodą. Kiedy się wspinałam, umknął mi tylko jeden, bardzo drobny szczegół byłam dobra we wspinaczce, ale beznadziejna w schodzeniu. Black i Potter zrozumieli, że prędko stamtąd nie zejdę, więc zaczęli wojnę między sobą. Ja w tym czasie niezdarnie próbowałam zejść z drzewa, ale oczywiście nic z tego nie wyszło.

- Hej, Evans! Skończyła nam się amunicja, możesz zejść - zawołał Potter, który jeszcze się nie domyślił, że utknęłam. Niech diabli wezmą moją dumę, nie miałam zamiaru dać mu satyfskakcji.

- Jeszcze tu posiedzę.

- Utknęłaś!

- Wcale nie!

- Skoro tak mówisz… Chodź Łapa, idziemy.

- No dobra, utknęłam.

Rogacz i Łapa zanieśli się szaleńczym śmiechem, a ja poirytowana czekałam aż skończą.

- Mam pomysł, poczekajcie tu - rzekł James i już go nie było. Nie czekaliśmy długo. Po chwili wrócił ze swoją miotłą w ręku.

Wsiadł na nią i już był przy mnie.

- No Evans, masz ochotę na przejażdżkę? - zapytał z łobuzerskim uśmiechem.

Nie miałam wyjścia, choć wiedziałam, że Potter nie przepuści okazji, aby popsuć mi humor. Oczywiście nie mogłam się mylić. Kilka sekund później śmigaliśmy w szaleńczym tempie po niebie, a mi przed oczami migało całe życie. W tym krótkim momencie przypomniałam sobie wszystkie możliwe modlitwy. Trzymałam się go z całej siły, zagryzając wargę, by nie krzyczeć. Jeśli czegoś bałam się najbardziej, były to miotły. Od dzieciństwa cierpiałam na okropny lęk wysokości. Potter jednak nie zamierzał szybko odstawić mnie na ziemię. Szybko zrozumiałam, że chłopak w powietrzu czuje się, jak w swoim żywiole. Nie do końca zdając sobie sprawę z tego, co robię, oparłam brodę na ramieniu Pottera, zamykając oczy i rozkoszując się jego zapachem. To mu trzeba było przynać – pachniał wspaniale. W końcu, po czasie, który wydawał mi się wiecznością, Potter wleciał przez okno do dormitorium Huncwotów.

- Potter! Coś ty sobie myślał?! - krzyknęłam dziko. - Mogłeś nas zabić.

- Przecież nic się nie stało, Evans. Nie pozwoliłbym ci spaść – powiedział dziwnym tonem.

- Jesteś matołem, PotterQ Uch, jak ja cię nienawidzę!

Dormitorium było puste. Remusa i Petera nigdzie nie było, a Black dopiero wracał błoni. Nagle wpadał mi do głowy słodki plan zemsty. Wyrwała różdżkę z kieszeni Pottera, żeby nie miał czym się bronić, a swoją własną rzuciłam zaklęcie porażenia ciała. Już zastanawiałam się co z nim zrobić, kiedy na łóżku dostrzegłam pelerynę niewidkę Pottera. Przykryłam go nią i dość brutalnie wepchnęłam pod łóżko. Uśmiechnęłam się do siebie, gratulując sobie w myślach własnego geniuszu.

* * *

Wstałam rano i weszłam do prawie pustego pokoju wspólnego, w którym panowała grobowa cisza. Jedyny dźwięk dobiegał ze strony dormitoriów chłopców. Pewnie dalej szukają Pottera. Postanowiłam się ulitować nad nim i powiedziałam Remusowi gdzie jest ich durny przyjaciel.

- Następnym razem nie będę taka miła Potter – ostrzegłam, kiedy Huncwoci w pełnym składzie weszli do pomieszczenia.

- Evans, jesteś nie możliwa -powiedział Remus z szerokim uśmiechem na twarzy.

Syriusz prychnął cicho.

- Tak, szkoda, że od czwartej rano zastanawialiśmy się gdzie jest nasz Rogacz, a okazało się że przez ten cały czas był pod własnym łóżkiem

Uśmiechnęłam się ślicznie, a mina Syriusza nieco złagodniała.

- Nigdy nie zrozumiem dziewczyn – mruknął, co wywołało mój chichot.

 

1 komentarz:

  1. No to się ładnie posprzeczały. Cóż z jednej strony dziewczyny miały rację, ale z drugiej... każdy przecież od czasu do czasu ma "ludziofobię" czy też "ludziowstręt". To normalne. Dobrze, że Lilka się pozbierała. W ogóle ta ich kłótnia to się z d*py wzięła. Ta Kate jakaś taka przewrażliwiona.
    Hmm ciekawe czy Anabell połączy coś z Remusem :)
    A to wspinanie się po drzewach. Dobrze, że Lilka nie była na tyle dumna żeby zaprzeczyć całkowicie, że utknęła na tym drzewie, bo biedna spałaby na dworze.
    Jej zachowanie (tj zmaltretowanie biednego Jima) było oburzające. Podłe... i w sumie bardziej pasowało mi do Huncwotów. Twoja Evans trochę mnie zaskakuje :).

    OdpowiedzUsuń

Epilog

Dziś są drugie urodziny tego opowiadania, więc zgodnie z obietnicą – przed wami epilog.   Epilog Dla Petunii Evans-Dursley wiadomość...