wtorek, 26 maja 2015

Rozdział 41 — Martwe spojrzenie

Czułam czyjąś dłoń na swoim czole i ciepły oddech, owiewający moją twarz. Chwilę później oba odczucia zniknęły. Powoli zaczęłam zdawać sobie sprawę z tego co się stało. Przez chwilę zastanawiałam się, gdzie jestem i w końcu postanowiłam wybrać się na bój z moimi ociężałymi niczym ołów, powiekami. Na początku mój wzrok był rozmyty i nie wiele mogłam zobaczyć. Ponad to, pomieszczenie było przesycone jasnym światłem, a to również nie pomagało.

Zamiast koncentrować się na wzroku, który jak na razie nie był mi posłuszny, postanowiłam spróbować skupić się na innych zmysłach. Wciągnęłam powietrze nosem i poczułam tak dobrze znany mi zapach Skrzydła Szpitalnego. W myślach zaklęłam szpetnie. Poważnie, miałam już zdecydowanie dosyć tego miejsca.

Znów wpakowałaś się, panno Evans.

Usłyszałam obok siebie zrezygnowany głos pani Adams

Do prawdy, dziewczyny w twoim wieku zdecydowanie powinny zająć się nauką. Nie lataniem za Śmierciożercami i im podobnym kreaturą.

Skoncentrowałam swój z lekka otępiały wzrok, na jej starszej, przyoranej zmarszczkami, twarzy. Kobieta miała już swoje lata i jakoś właśnie zdałam sobie z tego sprawę. Patrzyła na mnie surowo, jednak w głębi jej oczu ukryta była troska.

Do mojej głowy niespodziewanie zawitał obraz pewnego brązowookiego bruneta. Czułam, że natychmiast muszę się dowiedzieć gdzie jest James. Panika zaczęła rozchodzić się po moich żyłach niczym jad węża. Musiała się pojawić też w moich oczach, bo pielęgniarka położyła dłoń na moim ramieniu, nie tyle w pokrzepiającym geście, co po to, by powstrzymać mnie przed zerwaniem się z łóżka.

Spokojnie, panno Evans, jesteś jeszcze zbyt słaba na eskapady po szkole — przemówiła uspokajającym tonem.

Spojrzałam na nią zła. Ona nic nie rozumiała. Musiałam się dowiedzieć, co z Jamesem. Spróbowałam się wyrwać, jednak jej uścisk na moim ramieniu był zbyt silny. Posłałam jej zrezygnowane spojrzenie. Kąciki ust kobiety drgnęły nieznacznie.

Szybko cię stąd nie wypuszczę, moja droga. Jeśli nie będziesz wariować. Obawiam się jednak, że dyrektor będzie chciał z tobą porozmawiać.

Skinęłam potulnie głową, nie chcąc narażać się na kolejne nieprzychylne spojrzenia pani Adams.

Co z Jamesem? — zapytałam, kiedy kobieta już odchodziła.

Pytanie wydawało mi się bardzo ważne, jednak przypłaciłam je okropnym bólem w moim odwodnionym gardle.

Myślę, że to nie moim zadaniem jest rozmawiać z tobą o tym. Najlepiej będzie jeśli zawołam dyrektora — powiedziała kierując się w stronę wyjścia.

Drzwi zatrzasnęły się za nią i jeszcze przez chwilę po sali roznosiło się echo, po czym zaległa nieprzyjemna cisza. Wszystko wewnątrz mnie wyło z niepokoju. Wbrew zaleceniom pielęgniarki wstałam z łóżka i podeszłam do stolika, na którym stał dzbanek z wodą oraz szklanka.

Mój spragniony organizm z dużym optymizmem przyjął życiodajny płyn. Nawet nie miałam pojęcia, że tak bardzo chciało mi się pić. Czekając na dyrektora, chodziłam niespokojnie w tą i z powrotem. Pięć kroków w jedną stronę, obrót na pięcie i pięć kroków w drugą stronę.

W duchu zastanawiałam się, co takiego mogło się wydarzyć po tym, jak straciłam przytomność. Przecież wszystko miało być dobrze, rany Jamesa, owszem wydawały się rozległe, jednak z pewnością nie były śmiertelne. Więc gdzie w takim razie jest mój ukochany? Powinien być tu ze mną. Jednak Skrzydło Szpitalne definitywnie było puste jeśli nie liczyć mnie rzecz jasna.

Po kilku minutach niecierpliwego czekania, zostałam nagrodzona. Drzwi otworzyły się z cichym skrzypnięciem. Do środka wkroczył stary dyrektor.

Zawsze podziwiałam Dumbledore’a. Na co dzień jest zwyczajnym staruszkiem z wesołym błyskiem w oczach i paczką cytrynowych dropsów w kieszeni. A jednak jego dobrotliwa postawa nie zmienia faktu, że moc, która od niego bije, napiera na każdą komórkę ciała i uświadamia, że z tym człowiekiem lepiej nie zadzierać. Doskonale rozumiem, dlaczego Voldemort boi się Dumbledore’a. Możemy spokojnie powiedzieć, że jeśli Dumbledore, postanowiłby przejąć władzę w magicznym świecie, tak jak robi to Voldemort, to nasze szanse na wygraną… No cóż, właściwie można powiedzieć, że nie byłoby ich wcale.

Dzień dobry, dyrektorze — powiedziałam cicho, zważając na to iż moje gardło wciąż bolało.

Dzień dobry, Lily — odpowiedział uśmiechając się lekko, jednak zmartwiona nie dostrzegłam w jego oczach zwykłej radości. — Zakładam, że chciałabyś dowiedzieć się co z Jamesem. Obiecuję, że wszystko ci powiem, jednak chciałbym byś najpierw powiedziała mi, co właściwie się stało. Znaleźliśmy was w Hogsmeade. Ty byłaś nieprzytomna, a twoje ręce w ranach. Pan Potter natomiast był cały we krwi. Co więcej, dzień wcześniej, znaleźliśmy skonfundowanego pana Blacka, który nie miał najmniejszego pojęcia co stało. Stał pod gabinetem profesor McGonagall i mówił coś pod nosem. Doprowadzenie go do porządku, zajęło pani Adams ładnych parę godzin. Wtedy też przyjaciółki zgłosiły twoje zniknięcie. Pan Black nie był w stanie nam pomóc. Pamiętał jedynie, że rozmawiał z tobą a później, zacytuję „urwał mu się film”, cokolwiek to znaczy.

Pod koniec wypowiedzi staruszek zachichotał cicho, natomiast ja obrzuciłam spojrzeniem moje ręce. Zdziwiona, że wcześniej nie zauważyłam tkwiących na nich bandaży, zwróciłam się do dyrektora:

Ta sprawa jest dosyć skomplikowana. — Przygryzłam lekko wargę, spoglądając niepewnie.

Sądzę, że mamy czas — powiedział spokojnie.

Nie wiem od czego zacząć...

Najlepiej od początku, moja droga.

Więc zaczęłam od początku. Czyli od feralnego zajścia w Hogsmeade. Kilka razy musiałam przerywać, by się uspokoić, a kilka razy musiałam otrzeć niechciane łzy. Zwłaszcza kiedy doszłam do raniącego zachowania Jamesa po ślubie, który teraz wydawał mi się kompletną głupotą i tego, że przecież powinnam zauważyć coś wcześniej. Mężczyzna wykazał się rzadko spotykanym taktem. Wiedział, co kiedy wtrącić. Nie nalegał kiedy musiałam przerwać ani nie poganiał, kiedy zaczynałam płakać i przestawałam mówić. Kiedy skończyłam swoją opowieść w sali zaległa głucha cisza. Ostatni raz przetarłam załzawione oczy.

Więc, gdzie jest James? — odezwałam się, kiedy już byłam pewna, że mój głos nie zadrży.

Cóż, fizyczne obrażenia pana Pottera, owszem były rozległe, jednak nie zagrażały jego życiu — powiedział nagle zamyślony.

Więc gdzie on jest? — zapytałam zniecierpliwiona.

Lily, mówimy o jego fizycznych obrażeniach. Kiedy pani Adams wykonała swoją pracę i wybudziła pana Pottera, ten nie dawał żadnych oznak życia. Nie zrozum mnie źle, moja droga, jego serce bije a wszystkie narządy pracują tak jak powinny. I tu właśnie pojawia się problem.

Nie rozumiem.

Bo widzisz, Lily, nie wiemy co James przeszedł podczas swojego zniknięcia, nie wiemy, co mu zrobiono.

Co...

Od kiedy James się obudził, nie dał żadnej oznaki, że rozumie co się wokół niego dzieje. On po prostu leży. Jego spojrzenie jest zaszklone, jakby martwe. Jakby coś go od nas oddzielało.

Ale… ale to minie prawda? Przecież on nie może zostać w tym stanie na zawsze!

Takie sytuacje już często były spotykane, Lily i myślę, że jedyne, co możemy zrobić, to zdać się legilimentów. Ale nawet oni czasem zawodzą, musisz być na to przygotowana.

Nagle poczułam, że pomieszczenie, w którym się znajduję jest stanowczo za małe. Dusiłam się, potrzebowałam świeżego powietrza. Nie mogłam dłużej zostać w Skrzydle Szpitalnym, którego zapach przyprawiał mnie o mdłości. Zerwałam się z krzesła, na którym usiadłam kilka minut temu i wybiegłam z pomieszczenia, trzaskając za sobą drzwiami. Kiedy łzy zaczęły płynąć po moich policzkach? Kiedy przyśpieszony oddech przerodził się w rozpaczliwy szloch? Kiedy znalazłam się w głębi Zakazanego Lasu? Nie wiem…

 

sobota, 23 maja 2015

Rozdział 40 — Nie wszystko dobre, co się dobrze kończy

Czarna para przesycona mdlącym zapachem róż, buchnęła z kotła. Cofnęłam się kilka kroków do tyłu, jednak na nic się to zdało. Mgła otoczyła mnie, wdzierała się do płuc. Niespodziewanie przeszywający ból zaatakował moje serce, mrożący krew w żyłach krzyk, rozległ się w moich uszach i dopiero po sekundzie zrozumiałam, że pochodzi on z mojego gardła.

Upadłam na kolana. Czułam się, jakby coś rozrywało mnie na części, ból jakiego jeszcze w życiu nie doznałam. Przepalał każdą część mnie. Niespodziewanie poczułam dziwną obecność w swoim umyśle. Wiedziałam, że nie oznacza to nic dobrego. Jej natarczywość przyprawiała mnie o mdłości i ból głowy.

Im bardziej próbowałam z nią walczyć, tym mocniej napierała.

Nie zdawałam sobie sprawy, że leżę na ziemi, wijąc się z bólu. Nie zdawałam sobie sprawy, że moje oczy błyszczały szkarłatem. Jedynym, co się teraz liczyło były obrzydliwe macki ciemności, próbujące dosięgnąć moich wspomnień, mojej osobowości.

I jedyną rzeczą, której wtedy pragnęłam, był koniec. Chciałam, by to wszystko się już skończyło. By zniknął ten okropny ból. Nawet jeśli oznaczałoby to śmierć. Byłam gotowa się poddać. Wtedy mój pierścionek, który dostałam w Blood Manor zaczął robić się ciepły i przypomniała mi się Dorcas… Dorcas, która nigdy się nie poddaje.

Syriusz, dla którego przyjaciele są wszystkim.

Remus, który mimo swojego wilka jest kimś cudownym.

Anabell, której uśmiech rozświetla każdy deszczowy dzień.

Alicja, której blond włosy przywodzą na myśl słońce.

Peter, który mimo swojej nijakości pozostaje wierny swoim ideałom.

I James. James, który mimo tylu lat odrzuceń nie odpuścił.

Ta myśl uderzyła we mnie jak grom z jasnego nieba. James mnie kocha. Wcale nie chodziło mu o zakład. O bogowie! James Potter naprawdę mnie kocha!

Ból przestał mieć znaczenie. Bo James mnie kocha. Jedyny ból jakiego się mogę bać, to ból odrzucenia. Ale James mnie kocha. Podnoszę się na kolna, a zaraz potem na drżące nogi. Śmieję się. Śmieję się jak opętana, a ciemność znika ze mnie. Bo czym jest ciemność kiedy mój James mnie kocha? Ona jest niczym w starciu z naszą miłością.

Z kotła wydobywają się nowe kłęby pary. Coś poszło nie tak. Czarna masa wypełza z kotła i pełznie do zdezorientowanej kobiety. Otacza ją. Kiedy tylko dotyka jej skóry, kobieta wrzeszczy w agonii. Patrzę na to przerażona.

Miejsca, których dotknęła ciemność zajmują się czarnym ogniem. Kara za łamanie praw natury. Nieświadomie kieruje się w kierunku wyjścia. Szarpnęłam klamkę drzwi i w popłochu uciekłam z pomieszczenia. Wciąż byłam cała obolała jednak nie przejmowałam się tym. Jedyne, co teraz miało znaczenie, to znalezienie Jamesa.

Najpierw skręcam w lewo, później jakiś czas idę prosto. Przypomina mi to labirynt korytarzy z Blood Manor i nieświadomie dotykam pierścionka, który dostałam od mieszkającej tam zjawy. Coś mi mówi, że gdyby nie on, kiepsko wyglądałaby moja przyszłość.

Westchnęłam cicho i nieco zwalniając szłam dalej. Byłam naprawdę wyczerpana, ale wiedziałam też, że to jeszcze nie koniec i nie mogę sobie pozwolić na utracenie czujności. Właściwie to bez mojej różdżki niewiele mogę ale... Cóż, liczy się sam fakt.

Idąc dalej rozmyślałam, jak to będzie kiedy wrócimy do szkoły. Przez ostatnie dni James (a raczej osoba się pod niego podszywająca) tak bardzo mnie ranił. Przerażał mnie fakt, że nie wiedziałam czy będę potrafiła mu to wybaczyć, nawet jeśli to nie on to mówił. Ale przecież moje uczucia nie mogły ulec zmianie. Owszem, wydarzenia, które niósł ze sobą ostatni czas, potwornie mnie zraniły, ale wciąż kochałam Jamesa.

Może to obawa, czy on wciąż kocha mnie, tak niepokoiła moje serce?

W końcu doszłam do pomieszczenia, gdzie ostatni raz widziałam Jamesa. Z szybciej bijącym sercem otworzyłam drzwi. Mój ukochany wciąż leżał na ziemi. Nieruchomy, blady. Jego koszula była przesiąknięta krwią. Jedynym znakiem, że wciąż żyje była słabo unosząca się klatka piersiowa.

Łzy płynęły mi po policzkach. James. Mój James. Nie żadna tam jego imitacja. To James. Jak mogłam w niego wątpić? Co ze mnie za dziewczyna? Powinnam się zorientować, że tamten drań to nie mój ukochany. A teraz… Teraz James leży tu ledwo żywy.

Życie jest tak koszmarnie niesprawiedliwe. Uklękłam przy nim i chwyciłam go za dłoń. Byłam zmęczona i wiedziałam, że cudem będzie jeśli nas nie rozczepię.

Przypomniałam sobie co mówił nauczyciel teleportacji.

Cel

Wola

Namysł

W skrócie CWN. Parsknęłam śmiechem na wspomnienie zirytowanego Blacka, który stwierdził, że te inicjały świetnie określają nauczyciela. Celnie Walnięty Namolniak.

Jednak to nie była pora, by rozpamiętywać. Musiałam nas stamtąd zabrać. Skoncentrowałam się na mojej magi, poczułam jej delikatne łaskotanie i skupiłam się na obrazie Hogsmeade. Silne szarpnięcie i niemożność złapania oddechu upewniły mnie w fakcie, że nie założono tu oddziałów anty-deportacyjnych.

Wylądowaliśmy na środku miasteczka. Musiało być późno, bo otaczała nas aksamitna ciemność. I to była ostania rzecz jaką spostrzegłam. Nie puszczając ręki Jamesa, pozwoliłam zabrać się Morfeuszowi do swojej cudownej krainy.

 

Rozdział 39 — Poddani ciężkiej próbie

Pierwszym, co dotarło do mnie był koszmarny ból głowy. Tak jakbym dopiero co dostała w nią tłuczkiem. Kolejną anomalią były liny, krępujące moje nadgarstki nad głową. Spróbowałam się poruszyć ale to spowodowało jedynie ich zaciśnięcie. Syknęłam z bólu, jednak szarpałam się dalej. Powoli wpadałam w panikę. Opaska na oczach uniemożliwiała mi zobaczenie czegokolwiek. Po kilu sekundach poczułam ciepłą ciecz spływająca po moich rękach. Krew.

Niespodziewanie usłyszałam skrzypienie drzwi i przerażająco wolne kroki, zbliżające się w moim kierunku. Ktoś stał obok mnie. Na skórze szyi mogłam poczuć oddech tej osoby. Zadrżałam wbrew sobie, a lodowata dłoń dotknęła mojego policzka.

— Długo kazałaś mi czekać na to spotkanie — rzekł cichy, kobiecy głos.

— Czego chcesz?!

Starałam się brzmieć odważnie, ale, sądząc bo chłodnym śmiechu mojego oprawcy, nie wyszło mi to.

— Od razu do konkretów, co skarbie? Podoba mi się takie podejście. Jednak, pozwolisz, że zacznę od początku. A początek ma swoje miejsce w Hogsmeade. Tak skarbie, to mojego męża zbiłaś tamtego dnia — warknęła i nagle coś ostrego przejechało po moim ramieniu, raniąc je do krwi.

— J-ja...

— Nie obchodzą mnie twoje powody, durna dziewucho. Odebrałaś mi męża, a mojemu synowi ojca. Może i służę Czarnemu Panu ale posiadam swoje uczucia. Wracając jednak do historii, widzisz, ja nigdy nie pogodziłam się z jego śmiercią. Szukałam sposobu, w między czasie wysyłając ci niespodzianki. Nie chciałam, żebyś zapomniała o tym, co zrobiłaś. Więc szukałam. I znalazłam. Zdobycie składników eliksiru, który ma wrócić Dixonowi życie nie było łatwe. Powiedzieć mogę, że zapłaciłam naprawdę wysoką cenę. Ale w końcu został jeden, ostatni składnik: Krew Tej, Która Krew Przelała, Dobrowolnie Oddana.

Drgnęłam słysząc jej słowa.

— Tak, tu o twoją krew chodzi. Jestem pewna, że wiesz co to za magia i co robi z ludźmi. Jesteś Gryfonką, walczysz dla światła, bla, bla, bla... Byłam pewna, że nie oddasz dobrowolnie krwi. Poza tym, ten eliksir to najczarniejsza magia i na pewno wiesz, że jego mrok wniknąłby do twojej duszy, odmieniając cię. Więc nie miałam co liczyć na ugodę z tobą. Do czasu. Pamiętasz, tydzień po waszym ślubie, było wyjście do Hogsmeade. Nie poszłaś, wymawiając się bólem głowy. Jednak twój ukochany był tam razem z przyjaciółmi. W Trzech Miotłach mają do prawdy kiepską obsługę. Gdy nikt nie patrzył, dolałam twojemu chłoptasiowi eliksir mdłości. Kiedy poszedł do łazienki odbyła się szybka zamiana. Mój syn wypił eliksir wielosokowy i wrócił do Hogwartu, jako James Potter. W nocy wymknął się i za pomocą eliksiru prawdy wyciągnęliśmy potrzebne informację z twojego chłopaka. Właściwie tak długie zwodzenie cię nie było konieczne, ale uznajmy, że mam sadystyczną naturę. Więc kiedy w końcu odkryłaś prawdę, mój syn porwał cię. I proszę, jesteś tutaj — zakończyła triumfalnie.

Mogłam się założyć, że na twarzy miała obrzydliwy uśmiech.

— Nadal nie rozumiem! Po co ci James?! — warknęłam, starając się ignorować ból ramienia, który z każdą sekundą przybierał na sile.

— Och, tu chodzi o wymianę.

Nagle opaska zniknęła z moich oczu. Na początku musiałam zmrużyć powieki, bo światło drażniło moje oczy. Kiedy już przyzwyczaiłam się do jasności, otworzyłam oczy, jednak od razu miałam ochotę je zamknąć. Tuż pod moimi nogami leżało nieruchome ciało Jamesa.

— Nie! — krzyknęłam.

Tuż obok siebie usłyszałam prychnięcie pełne pogardy.

— On jeszcze żyje. I powiem więcej, możesz go ocalić. Wrócicie sobie spokojnie do szkoły i zapomnicie o wszystkim. Chyba wiesz, czego oczekuję w zamian, prawda? To nic, do czego nie mam prawa. Odebrałaś mi osobę, którą kocham i chcę ją odzyskać. To nic złego. Naprawdę nic do ciebie nie mam, ale jeśli odmówisz...

Nie dokończyła zdania. Nie musiała.

Spojrzałam na nią w szoku. Nie mogłam tego zrobić. Wiedziałam, jaki eliksir ma na myśli. Profesor Slughorn dał mi pozwolenie na wejście do Działu Ksiąg Zakazanych, bym mogła przeczytać kilka lektur uzupełniających o eliksirach. Eliksir, o którym mówiła kobieta nazywany jest Eliksirem Nekromancji. Jest to najczarniejsza z czarnej magii. Sprawa miała się z nim tak samo jak z krwią jednorożca, która jest jednym ze składników, nawiasem mówiąc.

Ważąc go albo nawet próbując, łamie się wszystkie prawa natury i skazuje się na wieczne potępienie. Ponad to, jest to czarna magia. Nawet pierwszoroczni wiedzą, że czarna magia, w jakiejkolwiek postaci zmienia ludzi w drastyczny sposób. Można za przykład wziąć Voldemorta, bestię, w którą zmieniła go czarna magia.

— Nie mogę — wyszeptałam przez łzy, które płynęły po moich policzkach.

Kobieta chwyciła mnie za twarz tak, że musiałam patrzeć jej w oczy. Ich czerń przerażała, było w nich tyle mroku.

— Zrobisz to, durna dziewucho, albo będziesz patrzeć jak twój ukochany zdycha! Przysięgam, że zabiję go na twoich oczach i zrobię to jak najboleśniej. Będzie krwawił, krzyczał, będzie umierał na twoich oczach. Z twojego powodu. Dalej chcesz zgrywać szlachetną?

Nie mogłam... Nie mogłam dać Jamesowi umrzeć. Choćbym miała skazać się tym na wieczność w piekle.

— Zrobię to — szepnęłam, czując wstręt do samej siebie.




Stałyśmy w obskurnym pokoju, a przed nami był olbrzymi kocioł. Wydobywał się z niego kuszący zapach. Kusił by podejść bliżej, by spróbować.

Czarna magia.

Kobieta wręczyła mi do ręki sztylet.

— Pięć kropel i ani jednej więcej, bo nas zabijesz — przestrzegła, patrząc na mnie natarczywie.

Moje serce biło jak szalone.

Wiedziałam, że eliksir może uczynić ze mnie zupełnie inną osobę.

A mimo to nie zrezygnowałam.

Zbyt wiele wyłożone miałam na szali.

Chodziło tu o o życie Jamesa, a jego życie liczyło się dla mnie bardziej niż własne.

Przecięłam rękę w nadgarstku i zaczęłam liczyć krople spadające do olbrzymiego kotła.

Co ma być, to będzie.

 

poniedziałek, 4 maja 2015

Rozdział 38 — Gdy umiera miłość

Dla Obliviate.


* * *


Spojrzałam na niego niezrozumiale. Nie dotarło do mnie, co właśnie mi zakomunikował.

— James, ty żartujesz, prawda?

Czy tego chciałam, czy nie w moim głosie brzmiała błagalna nuta.

— Naprawdę sądziłaś, że chciałbym być z kimś takim, jak ty? Chodziło o to, żeby zaciągnąć cię do łóżka. A że inaczej się nie dało, to załatwiłem ślub.

Chciałam go uderzyć, naprawdę chciałam. Ale nie potrafiłam. Jedyne, co mogłam zrobić, to patrzeć na niego oniemiała, ze łzami w oczach.

Nie rycz, głupia! – skarciłam siebie w myślach.

Jednak moje krwawiące boleśnie serce nie słuchało mojej dumy i po chwili czułam gorące łzy na policzkach. Starłam je niecierpliwym ruchem ręki.

— Zaczekaj, nie jestem pewna, czy to dobrze zrozumiałam — wtrąciła się Anabell. — Z tego co wiem, starałeś się o Lily przez siedem lat i chodziło w tym jedynie o to, by ją zaliczyć?!

Chłopak obojętnie wzruszył ramionami.

— Głównie to chodziło o zakład — stwierdził chłodno.

Nagle z całą mocą uświadomiłam sobie, że słucha nas cała szkoła.

— Jaki zakład?

Dorcas wyjęła mi to pytanie z ust.

— Pod koniec piątej klasy założyłem się z Syriuszem, że zaliczę Evans. — Uśmiechnął się na widok szoku w moich oczach, po czym zwrócił się do Syriusza, który przyglądał mu się z nieodgadnioną miną. — Wisisz mi dziesięć galeonów, Łapciu. — Uśmiechnął się kpiąco w moją stronę. — Twoja niewinność była tyle warta.

Pokręciłam głową, jakbym chciała wyrzucić z niej te słowa. To niemożliwe. James i Syriusz założyli się o... o mnie...

Nim zdążyłam jakkolwiek zareagować, James leżał z obitą szczęką na podłodze, a nad nim stał Remus. Pierwszy raz w życiu zobaczyłam w nim prawdziwego wilkołaka.

— Jesteś moim przyjacielem, ale teraz kompletnie ci odbiło James — syknął przez zęby.

— KONIEC TEGO! — Do akcji wkroczyła wściekła McGonagall. — WSZYSCY MACIE SZLABAN!

Jednak to nie miało w tamtej chwili znaczenia. Liczyło się jedynie zimne echo słów Jamesa, które wciąż na nowo rozbrzmiewały w mojej głowie.

— Jak mogłeś założyć się o coś takiego?! To obrzydliwe! Ty jesteś obrzydliwy! Ty dupku! — Dorcas popatrzyła wściekłym spojrzeniem w stronę Syriusza.

— To było dawno, Dor i nie jestem z tego dumny. Niestety, przeszłości nie zmienię. Tak, zrobiłem to, jednak z czasem sądziłem, że James zapomniał o zakładzie i swojej dumie. Byłe pewien, że zakochał się w Evans...

Nie słyszałam dalszej części jego wypowiedzi. Wybiegłam z Wielkiej Sali, zatrzaskując za sobą drzwi z hukiem. Czułam się oszukana, zmanipulowana.

Więc wszystkie jego obietnice były kłamstwem? Czy rzeczywiście chodziło mu jedynie o zaliczenie mnie? Przecież mówił, że mnie kocha!

To Potter, skarbie, zawsze wiedziałaś, że jest nieodpowiedzialnym gówniarzem — syknął kpiąco jakiś głosik w mojej głowie.

Myślałam, że się zmienił, przecież przestał zachowywać się jak dupek — odparłam w myślach.

Jesteś niezwykle naiwna, moja droga.

Och, zamknij się! Nie mam ochoty na morały od mojego sumienia.

Szkoda, gdybyś częściej mnie słuchała, teraz twoje serce nie łkałoby z bólu. Pomyśl nad tym, skarbie.




Nogi zaniosły mnie do biblioteki. Moje miejsce wyciszenia. Miejsce gdzie czuje się naprawdę dobrze. Nie chciałam teraz myśleć o tym co wydarzyło się w Wielkiej Sali. Po prostu czułam, że to wszystko mnie przerasta.




Czy czuliście się kiedyś tak okropnie samotni, choć wokół was znajdowało się mnóstwo ludzi? Czy kiedykolwiek bardziej, niż czegokolwiek innego nienawidziliście spojrzeń pełnych litości lub szeptów za waszymi plecami? Czy mieliście kiedyś uczucie, że cały świat jest przeciw wam? Że nie ma na świecie osoby, która zrozumiałaby, co czujecie?

Od konfrontacji z Jamesem minął niemal tydzień. Gdziekolwiek bym nie poszła, wszędzie napierały na mnie natarczywe spojrzenia, które sprawiały, że czułam się jak zaszczute zwierze. Sprawiały, że cała chęć życia ulatywała ze mnie jak dym z komina.

Nie czułam się dobrze, a kłótnia między Dorcas a Syriuszem, wywołana przez stary zakład o mnie, bynajmniej nie polepszała mojego samopoczucia.

Z ciężkim westchnieniem zwlokłam się z łóżka. Było dobrze po trzeciej w nocy, jednak wujek sen wypiął się na mnie i nie mogłam dłużej uleżeć bezczynnie w łóżku.

Starając się nie obudzić przyjaciółek, wywlekłam z szafy pierwsze lepsze ciuchy, w łazience narzuciłam je na siebie, po czym wymaszerowałam z dormitorium.

Nogi same mnie prowadziły i tak zawędrowałam na szczyt wieży astronomicznej

Byłam przekonana, że o tej godzinie wszyscy są już w łóżkach, a jednak, moja intuicja zawiodła mnie.

— Peter? Co Ty tu robisz? — zapytałam zdziwiona, dostrzegając małego blondyna, opartego o ścianę wieży.

Chłopak podskoczył na dźwięk mojego głosu.

— L-Lily… J-ja, tylko… nie mogłem spać.

— Coś się stało? — zapytałam, przyglądając mu się uważnie.

— N-nie… To znaczy… nie wiem…

— Spokojnie, Peter. Uspokój się i powiedz, o co chodzi…

— Nie rozumiesz… nikt nie rozumie.

Chłopak wyglądał jakby dostał nagłego ataku histerii. Był cały blady a ramiona mu drżały.

— Peter, o czym ty...

— Popełniłem błąd… Okropny błąd… Nie mogę go już naprawić… Nikt nie może… Już za późno…

Patrzyłam oniemiała, jak Glizdogon wyrzuca z siebie zdania, nie mające dla mnie większego sensu. Zmarszczyłam lekko brwi i już miałam coś powiedzieć, kiedy chłopak niespodziewanie odwrócił się i uciekł nim zdążyłam zareagować.

Stałam przez chwilę zdezorientowana, po czym stwierdziłam, że może sen jednak się nade mną zlituje i uda mi się przespać kilka godzin. Ruszyłam więc w stronę Pokoju Wspólnego.




Następny dzień był czymś niesamowicie koszmarnym. Przyszły papiery rozwodowe (pewnie ekspresowe tępo przysłania ich było zasługą małej dopłaty). Wystarczył trzy podpisy, bym znów nosiła panieńskie nazwisko. I znów byłam Evans. Było mi tak ciężko. Kiedy James składał swój podpis próbowałam spojrzeć w jego oczy, by znaleźć w nich... sama nie wiem co.

James Potter dobitnie oznajmił mi, że mnie nie kocha, że byłam jedynie nic nieznaczącym zakładem. Powinnam całym sercem go nienawidzić, przeklinać myśl, że kiedykolwiek go spotkałam, że kiedykolwiek pozwoliłam uczuciu do niego wkraść się do mojego serca. Powinnam całą sobą nienawidzić wspomnienia jego gorących warg i naszych języków, tańczących w ognistym tempie. Ale nie potrafiłam. James zbyt wiele znaczył w moim życiu, był zbyt ważną jego częścią.




Minął kolejny tydzień, który okazał się dla mnie wolnym upływem czasu. Wiosenne słońce zdawało się utracić swoją pobudzającą moc, a radosne piosenki, budzących się do życia ptaków wyzwalały we mnie nieznane dotąd pokłady zirytowania.

Tak naprawdę miałam ochotę zabić pierwszą lepszą osobę, którą zobaczę. To uczucie z kolei niosło za sobą przypomnienie faktu, że już jestem mordercą. I tak utknęłam w błędnym kole. Aż do momentu pewnej kolacji...




Po kolejnym nic nieznaczącym dniu, nadszedł kolejny, nic nieznaczący wieczór. Kolacja ciągnęła się w nieskończoność. Naturalnie nie było na niej Jamesa, który od jakiegoś czasu nie pojawiał się na posiłkach.

Nie jego nieobecność jednak mnie martwiła. Od rana nie widziałam nigdzie Syriusza.

W drodze do wieży, nieco zwolniłam, pozwalając, by moje przyjaciółki mnie wyprzedziły. Szłam zamyślona, aż nagle ktoś wciągnął mnie za rękę do jednej z klas.

— Syriusz! Czyś ty zwariował? — syknęłam wściekła, podnosząc dłoń w okolice serca. — Chcesz mnie przyprawić o zawał?

— Sorry, sorry. — Machnął niecierpliwie ręką. — Nie o to mi chodziło. Słuchaj, myślę, że coś odkryłem...

— O czym ty gadasz?

— Jeśli nie będziesz przerywać to się dowiesz — warknął. — Słuchaj, jest pewien przedmiot, to tajemnica Huncwotów.

— I…?

— I żeby ten przedmiot ujawnił swoją niezwykłość trzeba znać hasło. Bez niego ten przedmiot, to zwykły śmieć…

— Nie bardzo rozumiem, do czego zmierzasz.

— To mi nie przerywaj mi! Tak więc, jak już mówiłem, sekret tego przedmiotu zna tylko czwórka wspaniałych, czyli Huncwoci.

— Pomyślałby kto, że ty taki skromny...

— EVANS!

— No już dobra, dobra, mów.

— Dzięki za pozwolenie — sarknął ironicznie. — Problem tkwi w tym, że James kiedy ostatnio się natknął na ten przedmiot, uznał go za nieużytecznego śmiecia.

— Daj spokój, musiało mu się coś pomylić.

— Evans, do diabła! James sam pomagał w tworzeniu tego przedmiotu, ma z nim do czynienia od dobrych pięciu lat! Nie mógł tak po prostu zapomnieć, co to jest!

— Syriusz, co ty sugerujesz? — zapytałam, czując jak serce zamiera w mojej piersi.

— To nie jest James, Evans!

— Drętwota — warknął głos od strony drzwi.

Nim zdążyłam jakkolwiek zareagować, Syriusz leżał oszołomiony.

W drzwiach stał nie kto inny, jak James Potter. A przynajmniej człowiek, którego do tej pory uważałam za Jamesa.

— W końcu domyśliliście się prawdy. To dobrze, tak długo staliście w miejscu, że sądziłem iż będę musiał dać wam jakieś wskazówki.

— Kim jesteś i co zrobiłeś Jamesem? — warknęłam, sięgając po różdżkę.

Chłopak jakby przeczuwając mój ruch, machnął leniwie własną różdżką, a magiczny patyk wyrwał się w mojej ręki.

— Przykro mi, nie mamy teraz na to czasu... Drętwota!

 

Epilog

Dziś są drugie urodziny tego opowiadania, więc zgodnie z obietnicą – przed wami epilog.   Epilog Dla Petunii Evans-Dursley wiadomość...