poniedziałek, 23 lutego 2015

Rozdział 33 — I że cię nie opuszczę

Kolejny miesiąc dobiegł końca i urodziny Jamesa zbliżały się wielkimi krokami. Właściwie to zaplanowałam dla niego coś specjalnego. Gorzej, że na samą myśl, o tym oblewałam się szkarłatnym rumieńcem. Planowałam bowiem posunąć się nieco dalej... no dobra, zamierzałam iść z nim do Pokoju Życzeń i przeżyć tam z nim swój pierwszy raz. Kurczę, znowu się rumienię! Moje plany jednak, jak nie trudno zgadnąć, zachowałam dla siebie i razem z resztą pomagałam organizować imprezę.

James zdawał się niczego nie zauważać. I tym razem, to ja miałam posłużyć się, żeby gdzieś go wyciągnąć na czas, w którym pozostali będą szykować Pokój wspólny. O dwudziestej pierwszej miałam być z Potterem na błoniach, gdzie Syriusz miał odpalić fajerwerki układające się w napis „Najlepszego z okazji urodzin, Jimi!”.

Było to nieco złośliwe biorąc pod uwagę, że James nienawidzi tego zdrobnienia, ale reklamacje do Blacka.

Tak więc około dwunastej w południe wyciągnęłam Jamesa na boisko, pod pretekstem chęci polatania na miotle (nie musiał wiedzieć, że sama myśl o locie na tym diabelskim pomiocie przyprawiała mnie o mdłości i szybsze bicie serca, które, możecie mi wierzyć, nie było spowodowane radością). Tak więc męczyłam się dobrych kilka godzin. Dopiero po piętnastej się poddałam i oświadczyłam, że jeśli spędzę jeszcze choćby minutę w powietrzu to po prostu wykorkuję przed czasem. James skwitował to pobłażliwym uśmiechem po czym oświadczył, że w ostateczności możemy iść do wioski na piwo kremowe.

Przyjęłam jego propozycję z szerokim uśmiechem, w duchu dziękując, że sama nie muszę nic wymyślać. Wymknęliśmy się tajnym wyjściem i spacerowaliśmy ulicami przytuleni do siebie. Był to już koniec marca i słońce zaczynało przygrzewać coraz odważniej.

Lily, wyjdź za mnie — odezwał się nagle Potter, wyrywając mnie z zamyślenia.

Wariacie, już mnie o to pytałeś. Zapomniałeś? Zgodziłam się.

Nie o to chodzi. — Pokręcił głową żeby dodatkowo potwierdzić swoje słowa.

Więc, o co, bo nie rozumiem.

Zróbmy to dziś. Bez żadnego wesela i tych wszystkich rzeczy. Teleportujmy się do Ministerstwa i znajdźmy pierwszego lepszego urzędnika, który, za drobną zapłatą, udzieli nam ślubu.

Spojrzałam na niego zaskoczona. Patrzył na mnie z nadzieją i swoimi cudownymi, psotnymi iskierkami w oczach, które nieoderwanie stanowiły część jego.

Oszalałeś — stwierdziłam krótko.

Chłopaka lekko się speszył i chciał coś wtrącić, jednak nie pozwoliłam mu dojść do słowa.

Jednakże, nie jest to dla mnie żadna nowość, Jamesie Potterze. Jest tylko jedno „ale”. Nie mamy świadka.

To nie jest problem, moje droga. — Nie zważając na moje, pełne sceptycyzmu, spojrzenie wyjął z kieszeni nieduże lusterko. — Syriusz!

Spojrzałam w nie zaciekawiona, jednak zamiast naszych odbić, zobaczyłam twarz Syriusza.

Co jest, Rogaty? — zapytał chłopak z lusterka.

Jesteś potrzebny. Spotkajmy się w Trzech Miotłach.

Czy to nie może zaczekać? Jestem trochę zajęty.

Nie, nie może czekać. Widzimy się za dwadzieścia minut, lepiej się pospiesz!

Schował lusterko z powrotem do kieszeni. Nadal nie mogłam w to uwierzyć.

Myślisz, że ktoś nam udzieli ślubu bez tych wszystkich formalności? — zapytałam, unosząc brew.

Za drobną opłatą załatwi się wszystko, Lily. Jeśli zapłacisz dostatecznie dużo, dostaniesz nawet pozwolenie na hodowanie smoka.

To nie fair — mruknęłam.

Co poradzić, takie jest życie, nikt nie obiecywał, że będzie fair.




Półgodziny później na miejsce w końcu dotarł Syriusz.

Co jest AŻ TAK ważne, żeby odciągać mnie... Eee... od bardzo ważnych spraw?

A co takiego robiłeś — zapytał, nie ukrywając ciekawości, James.

Nie twoja sprawa, Rogaczu.

Cóż, nie to nie. Chcieliśmy cię prosić, żebyś został naszym świadkiem.

I nie mogliście mnie poprosić w zamku? — jęknął chłopak.

To zgadasz się? — James nie odpuszczał.

No, a jak myślisz, ty głupi łosiu? Oczywiście, że tak.

No to bierz tyłek w troki i zamiatamy do Ministerstwa.

Po co? — zapytał zdezorientowany Black.

A myślisz, że po co cię tu ściągnęliśmy akurat teraz? Idziemy wziąć ślub, baranie!

Jak to? Przecież mówiłeś coś o grudniu

Mała zmiana planów. — Machnął ręką.

Oszalałeś — stwierdził po prostu Black.

Ktoś mi to już mówił — mruknął chłopak, patrząc na mnie znacząco.




Znalezienie urzędnika, który od ręki udzieliłby nam ślubu zajęło nam prawie dwie godziny, ale w końcu pewna starsza pani, którą urzekła nasza spontaniczna decyzja, zgodziła się. Nie był to ślub, o jakim zawsze marzyłam. Ten był sto razy lepszy mimo że stałam tam, przed urzędniczką, ubrana nie w białą suknie i obcasy, lecz w czarną tunikę, białe rurki i czarne kozaki to czułam się naprawdę szczęśliwa. Spontaniczność tego wydarzenia była najlepszym dowodem na to, że James mnie kocha.

A teraz niech pani powtarza za mną — zaświergotała z szerokim uśmiechem pulchna staruszka. — Ja, Lily Evans, biorę sobie ciebie, Jamesie Potterze, za męża...

Ja, Lily Evans, biorę sobie ciebie, Jamesie Potterze, za męża...

I ślubuję…

I ślubuję…

Być wierną mojej miłości…

Być wierną mojej miłości…

Trwać przy tobie w zdrowiu i chorobie…

Trwać przy tobie w zdrowi i chorobie…

I że cię nie opuszczę, aż po kres wieczności.

I że cię nie opuszczę aż po kres wieczności.

Następnie przysięgę powtórzył James. Przez cały czas trzymał moją dłoń. Kiedy już powiedzieliśmy sobie „tak” i wsunęliśmy na palce obrączki, kupione na szybkiego w Hogsmeade, James pocałował mnie tak namiętnie, jak nigdy przedtem. Przerwaliśmy dopiero, kiedy usłyszeliśmy śmiech, który do złudzenia przypominał szczekanie psa. Syriusz, oczywiście.

Nie za dobrze wam? — zapytał, szczerząc zęby.

James miał minę, jakby chciał mu strzelić w łeb, ale zamiast tego objął mnie w pasie i poszliśmy do mugolskiej kawiarni na lody.

Kiedy James wyszedł do łazienki, mogłam spokojnie pogadać z Łapą na temat niespodzianki.

Co z fajerwerkami?

Lunatyk się tym zajmie.

Świetnie, o której...

Punkt dwudziesta je odpali, z nami albo bez nas.

Więc musimy tam być — stwierdziłam po prostu.

Syriusz kiwnął głową, ale w jego oczach widziałam, że myślami jest gdzieś daleko.

Lily — zaczął powoli — co wam właściwie strzeliło do głów? No wiesz... Z tym ślubem?

Wzruszyłam ramionami, zastanawiając się jak najlepiej mu to wyjaśnić.

Kochamy się, po co czekać? To była taka spontaniczna decyzja, ale jestem z jej powodu szczęśliwa. Ale czemu o to pytasz?

Syriusz patrzył na mnie dziwnie. Nigdy nie byłam dobra w odgadywaniu ludzkich emocji. Ba! Byłam w tym beznadziejna, ale nawet ja widziałam, że coś go gryzie.

O co chodzi, Syriuszu? — zapytałam delikatnie, nie chcąc na niego naciskać

Aż tak widać?

Potaknęłam, na co on jeszcze bardziej przygasł.

Chodzi o Dorcas.

Znów się pokłóciliście?

Nie, nie o to chodzi. Ja... Ja chyba jeszcze nie jestem na to gotowy, no wiesz, na stały związek. Sam nie wiem, czy w ogóle coś do niej czuję. Dbam o nią, troszczę się, ale... ale to chyba nie to.

Chyba nie muszę ci tłumaczyć, że w takim wypadku nie powinieneś tego ciągnąć, prawda?

Nie musisz, Lily, doszedłem do tego już dawno. Po prostu boję się, że jeśli teraz to zakończę, to później będę żałował.

Zranisz ją jeszcze bardziej, jeśli będziesz to ciągnął bez sensu.

Wiem, cholera, Lily, wiem!

Przemyśl to na spokojnie — powiedziałam cicho, widząc, że James wraca do stolika. — Z uczuciami trzeba się obchodzić ostrożnie.




Z kawiarni wyszliśmy za dziesięć minut dwudziesta i skierowaliśmy się od razu na błonia.

Po co mnie tu ciągniecie? — jęczał chłopak przez całą drogę. Znów miał coś stęknąć jednak głośny wybuch fajerwerków skutecznie zamknął mu usta. Na niebie ułożył się wielki napis „Najlepszego z okazji urodzin, Jimi!”

Zupełnie tak, jak planowaliśmy. Chwilę później błonia zalały światła lampionów, które były porozwieszane dosłownie wszędzie, gdzie się dało.

Przed nami stała większa część szkoły, szczerząc zęby. Natomiast Potter wyglądał jakby oberwał Confundusem.

Chyba nie powiesz, że zapomniałeś o własnych urodzinach, Jimi? — zapytał Syriusz z szerokim uśmiechem.

No tak jakby. — Przeczesał włosy z zakłopotaniem. Z głośników, które zostały poustawiane (jakim cudem one działały w Hogwarcie?!) wydobywała się głośna muzyka. Tak się tylko zastanawiam jakim cudem ona nie obudziła nauczycieli... Ale, zostawmy tę kwestię. Wyłowiłam wzrokiem w tłumie dziewczyny i ruszyłam w ich stronę.

Dziewczyny! — krzyknęłam, chcąc zwrócić na siebie ich uwagę. Spojrzały na mnie, a ja, z nieznanych im przyczyn, rzuciłam im się na szyję.

Ruda, oszalałaś? — Dorcas zaśmiała się cicho.

Zrobiliśmy to!

Co zrobiliście? — zapytała zbita z tropu Alicja. W odpowiedzi uniosłam tylko rękę z obrączką i z szerokim uśmiechem obserwowałam szok pojawiający się na ich twarzach.

O Merlinie... Ty świnio! — krzyknęła niespodziewanie Dorcas. — Ty wstrętna kobieto! Chciałam być waszym świadkiem!

Wzięliśmy Syriusza, nie było czasu...

Mogliście wziąć dwóch! Jak Syriusz mi się oświadczy, to zrobię to samo.

Popatrzyłam na nią niepewnie.

Jesteś pewna, że on chce ślubu.

Niema za bardzo w tej kwestii nic do powiedzenia, nie będę żyć bez ślubu! — warknęła, po czym odmaszerowała z dumnie podniesioną głową. Westchnęłam ciężko.

Nie martw się, jutro jej przejdzie. — Anabell poklepała mnie pocieszająco po plecach.

Może — mruknęłam nieprzekonana. — Jak tam spawy się mają z Remusem?

Bez zmian. — Dziewczyna widocznie posmutniała. — Nadal unika mnie jak ognia. Kiedy ten idiota wreszcie zrozumie, że ja go kocham? Nie potrafię bez niego żyć, gdyby nie wy to chyba bym się zabiła...

An! Ani mi się waż tak mówić! Zresztą, tłumaczyłam ci to, nie możesz kogoś zmusić do miłości.

Nie, Lily, on mnie kocha i właśnie dlatego nie chce być ze mną. Boi się, że może mnie skrzywdzić. Sama jestem sobie winna, mogłam za nim nie iść.

Dziewczyna uśmiechnęła się smutno i zniknęła w tłumie. Cóż, ten dzień nie do końca poszedł po mojej myśli.

Podeszłam do stolika i jednym łykiem wypiłam zawartość kieliszka. Rozejrzałam się, a moje spojrzenie spoczęło na Jamesie. Może jednak ten dzień nie jest jeszcze stracony?

I rzeczywiście, kiedy następnego dnia obudziłam się naga, w ramionach mojego ukochanego, mogłam z czystym sercem powiedzieć, że był to najlepszy dzień mojego życia.

poniedziałek, 9 lutego 2015

Rozdział 32 — W świetle księżyca

Sytuacja Dorcas – Syriusz, mimo upływu ponad miesiąca, nie ulegała jakiejkolwiek zmianie. Za każdym razem, kiedy na siebie wpadali, wybuchała wielka awantura, która zazwyczaj kończyła się płaczem Dor i obitą szczęką Syriusza. James opowiadał się oczywiście po stronie przyjaciela, ja sama natomiast pozostawałam bezstronna.

Ostatnio znów męczyły mnie koszmary i praktycznie zamieszkałam w dormitorium Huncwotów. Obecność Jamesa działała cuda.

Tego poranka również obudziłam się w ramionach chłopaka. Z uśmiechem obserwowałam jak śpi. Rozejrzałam się po pokoju. Reszta chłopców już wyszła na śniadanie. Ubrałam się szybko (wieczorem przyniosłam ze sobą ubranie na zmianę) i zeszłam do pokoju wspólnego. Byłam w połowie schodów, kiedy usłyszałam krzyk jednej z moich przyjaciółek.

Remus, do diabła! Chcę wiedzieć gdzie znikasz każdego miesiąca!

To nie takie proste, An!

Weszłam niepewnie do pomieszczenia, w którym znajdował się tylko Remus. Dopiero po chwili dostrzegłam Anabell, która stała za nim.

Dlaczego nie mówisz mi prawdy! Nie wierzę już w te brednie o twojej mamie! Myślałam, że mi ufasz!

To nie ma nic wspólnego z zaufaniem...

Wspaniale! Jeśli uznasz, że jesteś gotowy do podzielenia się ze światem tym wielkim sekretem, to wiesz gdzie mnie szukać.

Dziewczyna odmaszerowała stanowczym krokiem do dormitorium dziewczyn, nawet mnie nie dostrzegając. Podeszłam do chłopaka, który patrzył na mnie gniewnie. Już otwierałam buzię, żeby coś powiedzieć, kiedy ten mnie uprzedził.

Nawet nie próbuj się wtrącać, Lily! — warknął, po czym wyminął mnie i wyszedł, trzaskając za sobą portretem.

Westchnęłam i opadłam na fotel. Ten dzień nie był łatwy dla Remusa. Dziś wypadała pełnia, a w dodatku Anabell zaczęła coś zauważać. Rozumiałam go doskonale. A przynajmniej starałam się zrozumieć bo o pełnym zrozumieniu może mówić ktoś, kto sam przeżył coś podobnego. Oddałam się w pełni rozmyślaniom, kiedy poczułam, że ktoś obejmuje mnie ramieniem, delikatnie podnosi i sadza sobie na kolana.

O czym tak myślisz, księżniczko? — zapytał James, głaszczą mnie po policzku.

Westchnęłam i spojrzałam w jego brązowe oczy. Na wspomnienie szkarłatu, jaki zobaczyłam w nich ponad miesiąc temu, wzdrygnęłam się delikatnie.

O wszystkim i o niczym — odparłam wymijająco.

Sprecyzujesz to?

Nie, to nic takiego... Za to musisz mi coś przyrzec. Obiecaj, że będziesz dziś w nocy ostrożny!

Zawsze jestem...

James!

No dobrze, dobrze. Obiecuję... mamo.

PAC!

Auć! Nie tak mocno!

To. Nie. Jest. Temat. Do. Żartów! — warknęłam.

Przecież wiem. Nie martw się, Lily, nic nam nie grozi. Jako zwierzęta jesteśmy bezpieczni.

Wiem. Przepraszam, faktycznie zachowuję się jak nadopiekuńcza matka.

Po prostu się martwisz. Ale, jeśli tak się palisz, żeby zostać mamą to zawsze możemy coś z tym zrobić.

Uniosłam lekko brew.

Chyba jeszcze nie jestem na to gotowa.

Zaczekam tak długo, jak tylko zechcesz.

Cmoknął mnie w nos, po czym poszliśmy razem na śniadanie. Była sobota, jednak odpracowywałam dziś szlaban u Slughorna. Ostatnio przysnęłam na jego lekcji i przyłapał mnie na tym. Nie był nawet zły, ale musiał jakoś zareagować przed resztą klasy. Czas spędzony z profesorem upłynął mi w przyjemnej atmosferze.

Rozmawialiśmy na różne tematy. Profesor zauważył również mój pierścionek zaręczynowy i wypytał mnie o wszystkie szczegóły.

Obiecałam mu, że z pewnością dostanie zaproszenie na nasz ślub. Jedyną rzeczą, która bardzo irytowała mnie w starszym czarodzieju było to, iż non stop zapewniał mnie, że tiara musiała się pomylić i powinnam była trafić do Slytherinu. Cóż, moja cierpliwość ma granice i za którąś z moich zuchwałych odpowiedzi, mężczyzna darował sobie ten temat. Po południu odwiedziłam Hagrida, który bardzo się z tego powodu ucieszył. Kieł zdecydowanie nie był już szczeniaczkiem. Pies wyrósł na, całkiem sporych rozmiarów, przyjaciela Hagrida, lecz wbrew pozorom bardzo łagodny. Również gajowy spostrzegł pierścionek i również jemu obiecałam zaproszenie. Kiedy wracałam do zamku było już po osiemnastej. Zmęczona weszłam do dormitorium należącego do mnie i moich przyjaciółek. Panował w nim względny porządek, chociaż chyba każda z nas wiedziała, co można znaleźć, jeśli zajrzy się pod łóżko lub otworzy drzwi szafy zbyt szeroko. Na łóżku pod oknem siedziały Alicja i Dorcas, dyskutując o czymś zawzięcie. Z ich min wywnioskowałam, że musiało to być coś ważnego.

Cześć wam — rzuciłam krótko i podeszłam do stolika, na którym stał dzbanek z wodą oraz cztery kubki, w tym jeden należący do mnie.

Cześć, Lilka — odpowiedziała niemrawo Meadowes.

Coś się stało? Gdzie Anabell?

Uniosłam kubek z wodą do ust.

Postanowiła śledzić Remusa, żeby dowiedzieć się gdzie znika co miesiąc.

Kubek upadł z trzaskiem na podłogę, rozbijając się na kilkanaście małych kawałków.

Lily, co ci jest?

Poszła za Remusem?! — zapytałam słabo, czując jakby świat wirował mi przed oczami.

Nooo, tak. Sama zauważyłaś, że Lunatyk ciągle gdzieś znika i wraca cały poobijany. Anabell powiedziała, że ma dość tajemnic.

Ruszyłam prawie biegiem w stronę drzwi, nie zważając na pełne zaskoczenia krzyki przyjaciółek. Wpadłam jak burza do dormitorium Huncwotów jednak nikogo już tam nie zastałam. Zaklęłam szpetnie.

Lily, o co chodzi? — zapytała Dorcas, wpadając do pokoju razem z Alicją.

Ja wiem, dlaczego Remus znika — powiedziałam cicho.

Skąd...

Teraz to nieważne. Jeśli Anabell pójdzie za nim, możemy pożegnać się z przyjaciółką!

O czym ty, do diabła...

Remus jest wilkołakiem!

O mój Merlinie — wyszeptała blada Alicja.

Teraz rozumiecie? Jeśli ona za nim pójdzie...

...on ją zabije — dokończyła słabo Dor.

Bez zbędnych pytań ruszyłyśmy biegiem w kierunku wyjścia z zamku, a następnie w kierunku Wierzby Bijącej. Lunatyk kiedyś wygadał mi się, gdzie przechodzi transformację, więc wiedziałam mniej-więcej, dokąd mam iść. Przejście do tunelu obok tej durnej wierzby zajęło nam sporo czasu, jednak udało się. Byłyśmy już w połowie korytarza, kiedy dotarł do nas raniący uszy krzyk, należący najpewniej do An. Wymieniłyśmy spojrzenia i puściłyśmy się biegiem. W Chacie zastałyśmy makabryczny widok. Jeleń i olbrzymi pies, do złudzenia przypominający Ponuraka, próbowali powstrzymać wielkiego wilka, przed rzuceniem się na dziewczynę, leżącą na ziemi w kałuży krwi. Przy dziewczynie klęczał Peter, mówiący coś do niej cicho. Spojrzenie jej niebieskich tęczówek stawało się coraz bardziej mgliste i odległe.

Rzuciłam się w jej stronę przerażona.

Ugryzł ją?!

To pytanie wydało mi się najsensowniejsze.

N-nie... P-p-pazury...

Tylko tyle był w stanie wydusić z siebie, blady ze strachu, chłopak. Alicja skierowała różdżkę w stronę Anabell i wyszeptała formułkę zaklęcia lewitacji, po czym, razem z dziewczyną, pośpiesznie opuściła Chatę tą samą drogą, którą przyszłyśmy. Druga wyszła Dor i kiedy i ja miałam już wychodzić, Lupin w swojej wilkołaczej formie wyrwał się chłopakom i rzucił w moją stronę. Byłam pewna, że zaraz poczuję pazury bestii na swojej twarzy. Jednak w ostatniej chwili zostałam zasłonięta przez duże zwierze z rogami.

James!

Widziałam jak na zwolnionym tempie, jak ostro zakończone, długie pazury wilkołaka przejeżdżają po boku zwierzęcia, raniąc je przy tym dotkliwie. Ktoś rzucił zaklęcie i Lupin został unieszkodliwiony. Spojrzałam na ziemie i zamiast jelenia dostrzegłam mojego narzeczonego z koszulą przesiąknięta krwią.

James! — Upadłam przy nim na kolana i chwyciłam za rękę.

Spojrzał na mnie wpół przytomnie.

Lily...

Łzy zebrały mi się w oczach, lecz nie pozwoliłam im płynąć.

Ciii, nic nie mów kochanie. Zaraz zabierzemy cię do Uzdrowicieli.

Drżącą ręką odkryłam koszulkę chłopaka i całą sobą musiałam powstrzymać chęć zwymiotowania. Oszczędzę opisu i powiem tyle, że rana wyglądała okropnie.

Ktoś wyciągnął mnie za ramie z pomieszczenia do tunelu i dopiero wtedy zorientowałam się że to Syriusz.

Syriusz... James...

Spokojnie, Peter idzie za nami razem z nim

Niewidzialne nosze?

Skinął głową w odpowiedzi. Syriusz nie wyglądał najlepiej. Miał złamany nos, z którego obficie ciekła krew i mnóstwo zadrapań na twarzy.

Co się tam wydarzyło? — zapytałam szeptem, jakby bojąc się, że obudzę jakąś niewidzialną bestię.

Przecież widziałaś. Ten kretyn nie chciał powiedzieć Anabell prawdy i dziewczyna się wkurzyła. Poszła za nim do Chaty. Kiedy tam doszliśmy miał już z nią kończyć.

Chciał ją ugryźć?

Myślę, że by ją zabił, gdybyśmy nie zareagowali. Ja i James zajęliśmy się Remusem, a Peter miał wyprowadzić stamtąd Anabell. Wtedy wpadłyście wy...

Merlinie... Przecież... Jeśli oni umrą... Nawet jeśli przeżyją i tak nas wywalą na zbity pysk. A Remus? On się zabije jeśli im się coś stanie!

Uspokój się, Evans! Wszystko będzie dobrze — warknął. — Musi być — dodał ciszej.




Godzina dwudziesta trzecia trzydzieści

Siedzieliśmy przed skrzydłem szpitalnym. W środku panował istny chaos. U Anabell udało się szybko opanować sytuację, lecz u Jamesa sprawa miała się gorzej... Dużo gorzej. Nie było czasu, żeby przetransportować go do Munga, więc Uzdrowiciele przybyli do Hogwartu. Pani Adams powiedziała mi wprost, że powinnam przygotować się na najgorsze. Mimo iż Remus nie ugryzł go to i tak każda rana zadana przez wilkołaka podczas pełni jest przeklęta i o wiele trudniej jest wyleczyć takową. Dorcas siedziała przytulona do Syriusza. To był jedyny plus tej sytuacji. Kiedy Dorcas zrozumiała, że na miejscu Jamesa mógłby się znaleźć Syriusz, dostała prawdziwego ataku paniki i rzuciła się Łapie w ramiona wyznając mu dozgonną miłość, a i sam Syriusz chyba w końcu przestał obawiać się własnych uczuć. Ja siedziałam na ziemi, obok mnie Alicja, trzymająca mnie za rękę. Peter poszedł do kuchni po kawę, o którą go poprosiłam. Z całych sił starałam się nie płakać, co okazało się bardzo ciężkim zadaniem. Czekanie po raz kolejny okazało się najgorszą chwilą w moim życiu.




Godzina trzecia dwadzieścia

Zza drzwi skrzydła szpitalnego wyszedł młody mężczyzna w stroju uzdrowiciela. Zerwałam się na nogi.

Co z nim?!

Pani jest…?

Narzeczoną.

Chodźmy do gabinetu pielęgniarki.

Skinęłam głową, patrząc przepraszająco na resztę.

Chwila! — Łapa wstał w ekspresowym tempie. — Jestem jego bratem!

Popatrzyłam na niego niepewnie.

Rytuał krwi, Lily — odpowiedział na moje nieme pytanie.

Przeprowadziliście go?

Jeszcze na piątym roku.

Dlaczego nikomu nie powiedzieliście?

Wzruszył ramionami

Nie było potrzeby.

Tak więc Syriusz poszedł z nami. Jeszcze nigdy nie byłam w gabinecie pani Adams. Zawsze trafiałam prosto do skrzydła. Było to niewielkie pomieszczenie, kilka szafeczek z eliksirami, biurko, dwa krzesła naprzeciw siebie oraz parę kwiatków na parapecie ogromnego okna wychodzącego na błonia.

I co?! — warknęłam niezbyt uprzejmie, jednak mężczyzna się tym nie przejął. Zamiast tego westchnął ciężko i przejechał dłonią po włosach.

Zrobiliśmy, co w naszej mocy, jednak blizny pozostaną panu Potterowi do końca życia. W końcu to rany zadane przez wilkołaka... W Skrzydle Szpitalnym spędzi przynajmniej miesiąc. Jego życiu nie zagraża już niebezpieczeństwo, więc może zostać w szkole. Cóż, rany będą goić się długo i będzie to bardzo bolesny proces.

A co z Anabell?

Panna Crage miała bardzo dużo szczęścia. Gdyby wilkołak celował centymetr wyżej, przeciąłby tętnicę, a wtedy wykrwawiłaby się zanim zdążylibyście ją tu donieść. Ostatecznie myślę, że za jakiś tydzień będzie mogła opuścić Skrzydło Szpitalne. Jeszcze jedno, jeśli chodzi o ranę na jej policzku również nie udało nam się usunąć blizny, chociaż sama rana została zaleczona.

Dziękuję panu. Czy możemy ich odwiedzić?

Myślę, że to bez sensu. Oboje są nieprzytomni i obudzą się najwcześniej jutro w południe.




Z nas wszystkich to, co się stało, najgorzej zniósł Remus. Chociaż Anabell ani trochę nie przeszkadzała przypadłość Lupina i wciąż powtarzała, że blizna na jej prawym policzku dodaje jej uroku, chłopak upierał się że stanowi dla dziewczyny niebezpieczeństwo i w końcu, po trzech dniach zerwał z nią, choć podejrzewałam, że miało to również inne podłoża.

An, zniosła to źle, gorzej niż wiadomość, że została oszpecona do końca życia. Blizna ciągnąca się od obojczyka aż po brzuch również miała pozostać jej na zawsze. Chociaż kiedy pierwszy raz ją zobaczyłam szczerze współczułam dziewczynie, to jednak rzeczywiście, po dłuższych oględzinach można było dojść do wniosku, że blizna zarówno ta na twarzy, jak i ta na brzuchu dodają jej uroku. Te na policzku bez problemu zakrywała włosami więc i tak nie było jej za bardzo widać jednak obawiała się co zrobi w lecie jeśli zechce założyć kostium kąpielowy. Oczywiście nie mówiła tego przy chłopaku, ale to w żaden sposób nie pomogło Remusowi w pogodzeniu się z tym co się stało tamtej nocy.

Gorzej sprawa miała się u Jamesa, chłopak był praktycznie przykuty do łóżka a blizna na jego cholernie seksownym brzuchu ani trochę nie była piękna. Potter jedna nie przejął się tym i uparcie powtarzał, że najważniejsze jest to, że jestem cała.

To chyba właśnie wtedy zrozumiałam jak wielką miłością mnie darzy i jak wiele jest w stanie dla mnie poświęcić.

 

środa, 4 lutego 2015

Rozdział 31 — Nie zawsze wszystko idzie po naszej myśli...

Wyszło tak, jak sądziłam – Syriusz zaprosił Dorcas na bal u Slughorna i następnego dnia razem kupowałyśmy sukienki. Oczywiście i Black, i Meadowes nie przyznawali się, że idą tam jako para, lecz ja wiedziałam swoje. Zwłaszcza, że widziałam ten cudowny błysk w oczach przyjaciółki.

Ostatecznie wróciłyśmy z zakupów padnięte, lecz zadowolone. Moim makijażem zajęła się Alicja. Odkąd pamiętam, zawsze partaczyłam takie rzeczy. Kiedy miałam dziewięć lat, chciałam sama pomalować się na szkolną zabawę i niezbyt dobrze mi to wyszło. Od tego czasu, mimo że upłynęło już prawie dziewięć lat, wolałam nie tykać się kosmetyków.

Ostatecznie wyglądałam całkiem dobrze. O dziewiętnastej, razem z Dorcas, zeszłyśmy do pokoju wspólnego, gdzie czekali Syriusz i James, ubrani w eleganckie szaty wyjściowe. Namówienie Jamesa żeby poszedł ze mną na bal do Slughorna zabrało mi dużo czasu, ale w końcu odniosłam zwycięstwo...

Weszłam do Pokoju Wspólnego przez dziurę pod portretem i swoje kroki skierowałam do dziewczyn i Huncwotów, którzy, chyba po raz pierwszy odkąd zawitali do Hogwartu, siedzieli cicho.

— Siemka — rzuciłam cicho, nie chcąc spowodować jeszcze większego bólu głowy.

— Nie tak głośno, Lily — powiedział szeptem Peter.

Gdybym nie czuła się, jakby coś mnie właśnie przejechało, to zaśmiałabym się z ich zbolałych min.

— Black, jesteśmy zaproszeni na przyjęcie do Slughorna z okazji Walentynek — rzekłam dużo ciszej, niż wcześniej.

Syriusz jęknął cicho. Nie cierpiał tych przyjęć. Zawsze powtarzał, że są one piekielnie podobne do tych organizowanych dla rodzin czystej krwi, a na te aż za dużo się napatrzył, kiedy był młodszy i mieszkała z rodzicami.

— Mamy przyprowadzić osoby towarzyszące, dokładną datę przyśle nam pocztą.

— Świetnie, Dorcas idziesz ze mną? Jako przyjaciółka, rzecz jasna.

— No oczywiście, przecież nie jako twoja dziewczyna. — Dorcas przewróciła oczami.

— James, wiesz jak bardzo cię kocham?

— O nie, nie, nie, z podkreśleniem na NIE! Nie zaciągniesz mnie na przyjęcie do starego Ślimaka!

— Oj, no, Potter! Czemu nie?

— Bo te przyjęcia są piekielnie nudne.

— Potter, nie bądź taki, jak to będzie wyglądało, jak przyjdę sama.

— Evans, Ślimak mnie nie lubi. Na każdej jego lekcji mój kociołek robi „ka-bum!", kiedy tylko go widzi.

— Naprawdę? Mi się wydaje, że kiedy wrzucasz do niego włos jednorożca razem z okiem traszki. Nawet dziecko wie, że tych składników nie można mieszać.

— No dobra, ale i tak nigdzie nie idę!

— James! Bo powiem McGonagall, że to wy przefarbowaliście panią Norris na różowo!

— Ona i tak o tym wie...

— Nie masz nic do gadania, stary — wtrącił się Syriusz. — Jak ja idę, to też, choćbym cię miał ogłuszyć i tam zaciągnąć...

I takim właśnie sposobem James Potter, wbrew swojej woli, został zaciągnięty na bal u Slughorna. Dojście do lochów, gdzie odbywało się przyjęcie, w szpilkach, okazało się niemałym wyczynem. Kilka razy James musiał mnie ratować przed upadkiem i za każdym razem śmiał się jak opętany. Martwiła mnie za to, lekko napięta, atmosfera między Dorcas a Syriuszem, lecz ostatecznie i oni się rozpogodzili. Bal należał do jednych z najlepszych na jakich byłam. Nigdzie nie widziałam młodszych uczniów. Często leciały wolne piosenki, ale nie brakowało też tych nieco bardziej wesołych. Poznałam kilka ważnych osobistości, w tym dyrektorkę Świętego Munga oraz przemiłą staruszkę Bathilde Bagshot, autorkę naszego podręcznika do Historii Magii. Przez większość wieczoru starałam się obserwować Dorcas i Syriusza. Ich zachowanie upewniło mnie, że coś jest nie tak. Odnosili się do siebie z przesadną uprzejmością, jednak spojrzeniami niemal się mordowali. Podzieliłam się więc swoimi spostrzeżeniami z Jamesem.

— Też uważam, że coś jest z nimi nie tak, ale może dajmy im trochę czasu i dopiero zainterweniujemy. Koniec końców nic poważnego się nie dzieje, a oni przecież są już dorośli.

— Tak, to chyba najlepsze rozwiązanie — odparłam i uśmiechnęłam się niepewnie.

— A teraz porywam panią do tańca, pani Już Niebawem Potter Ale Jeszcze Evans.

Zaśmiałam się cicho i mocniej uścisnęłam jego dłoń. Weszliśmy na parkiet, gdzie popłynął akurat wolniejszy fragment. Przytuliłam się do niego i kołysaliśmy się powoli w rytm muzyki, a ja miałam szansę po rozkoszować się jego cudownym zapachem.

— Myślałem o dacie ślubu — przyznał cicho.

— I co wymyśliłeś? — zapytałam, uśmiechając się, kiedy odgarnął kosmyk moich włosów za ucho, starając się to zrobić jak najdelikatniej.

— Rozważałem pierwszy dzień wakacji.

— Nie za szybko? Nie chcę marudzić, ale nie zdążymy z przygotowaniami...

— Też tak sądzę. A co powiedziałabyś na grudzień? Ślub w śniegu, a później miesiąc miodowy w tropikach?

— Mmm, brzmi kusząco. Masz na oku jakiś konkretny dzień?

— Może siedemnasty?

— Dlaczego akurat siedemnasty?

Wzruszył ramionami

— A dlaczego nie? Moi rodzice wzięli ślub szesnastego, więc my możemy się pobrać siedemnastego.

—Więc niech będzie, siedemnasty grudnia 1978 roku. Brzmi idealnie.

— Ty jesteś idealna. — Zaśmiał się i złożył delikatny pocałunek na moich wargach w tym samym momencie, w którym melodia dobiegła końca.

— Kocham cię — powiedziałam cicho, na co James objął mnie jeszcze mocniej.

— Ale ja ciebie bardziej.

Po raz pierwszy od wielu miesięcy poczułam się naprawdę bezpieczna. Jego ramiona były wszystkim, czego potrzebowałam i mogłabym zostać w nich na zawsze. Miłość, która od niego promieniowała, zdawała się przyćmiewać wszystko inne. Byłam po prostu szczęśliwa. Już prawie zapomniałam jak to jest...

— James…?

— Hmm?

Zanów poleciał wolniejszy kawałek i znów tańczyliśmy przytuleni.

— Obiecasz mi co?

— Co tylko zechcesz.

— Więc obiecaj, że będziemy razem już zawsze, że to co jest między nami nigdy się nie skończy.

— Lily, poszedłbym za tobą na koniec świata. Stanąłbym dla ciebie nawet przed samym Voldemortem bez różdżki, gdyby miało cię to uszczęśliwić. Tak wielka miłość się nie kończy. Ona będzie trwać wiecznie, nawet po śmierci. Miłość jest najsilniejszą magią, skarbie. Przysięgam na własne życie, że będę przy tobie tak długo, jak tylko zechcesz.

Nasze usta znów się spotkały, lecz w tym pocałunku było coś innego – był napiętnowany magią obietnicy chłopaka i naszą miłością.

Ta chwila mogłaby trwać wiecznie. Myślałam, że nic nie może popsuć dzisiejszego wieczoru, ale oczywiście, jak na moje szczęście przystało, tę cudowną chwilę przerwały nam krzyki naszych przyjaciół.

— JESTEŚ DUPKIEM, BLACK! NIENAWIDZĘ CIĘ!

— O CO CI ZNOWU CHODZI!? ODBIJA CI KOBIETO?

— MI ODBIJA?! TO TY FLIRTUJESZ Z KAŻDĄ NAPOTKANĄ DZIEWCZYNĄ! WIDZIAŁAM, JAK ROZBIERAŁEŚ JĄ WZROKIEM!

— JAKI MASZ PROBLEM, DORCAS?! NIE JESTEŚMY RAZEM! I PRZYPOMINAM, ŻE Z TWOJEJ INICJATYWY!

— MOŻE NIE CHCĘ BYĆ Z NIEDOJRZAŁYM DUPKIEM?!

— INACZEJ GADAŁAŚ, KIEDY PRAWIE WLAZŁAŚ MI DO ŁÓŻKA, TYDZIEŃ TEMU!

— J-JAK ŚMIESZ?! TY PRZEKLĘTY DUPKU! JESTEŚ TAKI SAM, JAK TA TWOJA PARSZYWA RODZINKA!

Syriusz pokręcił głową z niedowierzaniem.

— Nie wierzę, że to powiedziałaś — powiedział dużo ciszej, niż przed chwilą i wyszedł szybkim krokiem z sali, w której zapanowała absolutna cisza.

— No to się porobiło — wyszeptałam i James ledwo przytomnie skinął głową.

Dorcas, powstrzymując łzy, wybiegła z pomieszczenia, jednak nim drzwi się za nią zatrzasnęły, dostrzegłam, że skręciła w, inny niż Syriusz, korytarz.

Usłyszałam, jak mój narzeczony wypuszcza ze świstem powietrze.

— Przepraszam cię, Lily, ale chyba będzie lepiej, jeśli za nim pójdę, wiesz, jak reaguje na każdą wzmiankę o swojej rodzinie... Nie chcę, żeby zrobił coś głupiego, naprawdę przepraszam.

Westchnęłam.

— Daj spokój, nie przepraszaj, może spróbuje znaleźć Dor i przemówić jej do rozumu...

wtorek, 3 lutego 2015

Rozdział 30 - Nie jest za dobrze... Dobra, nie okłamujmy się, jest fatalnie

Spojrzałam mu w oczy i z ulgą stwierdziłam, że szkarłat zniknął, a jego miejsce na powrót zajął czekoladowy brąz. Jego spojrzenie było lekko nieobecne, jakby dopiero co obudził się z bardzo długiego snu.

- Chodźmy stąd - powiedziałam cicho i pociągnęłam go do drzwi, które otworzyły się kiedy tylko się do nich zbliżyliśmy. Przed wyjściem z domu obejrzałam się za siebie. Na szczycie schodów stała piękna kobieta w sukni ślubnej, uśmiechająca się do mnie.

- Żegnaj - szepnęłam i zamknęłam za sobą drzwi. Podeszłam do reszty. Stanęliśmy tak daleko od domu, jak tylko to możliwe.

- Mam nadzieję, że podobały się atrakcje, bo nie mam zamiaru tego powtarzać - warknęłam do Jamesa i Syriusza. Oboje wyglądali na naprawdę przerażonych i skruszonych.

- Lily, chciałem cię przeprosić - powiedział cicho James.

- Za co? Za to, że jak zwykle mnie nie słuchaliście?

- Za to, co prawie zrobiłem. - Spuścił wzrok, jakby bał się zobaczyć moją reakcję.

Mój wzrok nieco złagodniał.

- To jest akurat ostatnia rzecz, za jaką powinieneś mnie przeprosić.

- Lily! Tamten brzuch prawie skończył w twojej piersi!

Usłyszałam jak reszta wciąga gwałtownie powietrze.

- Nie miałeś nad tym kontroli - powiedziałam i chwyciłam go za podbródek, aby spojrzał na mnie. - Zabraniam ci się obwiniać. Ostatecznie nic się nie stało. No, prawie nic. Remus, daj mi spojrzeń na tę ranę, znam kilka zaklęć leczniczych. Musisz wytrzymać, aż dojedziemy do Londynu, stamtąd możemy się spokojnie teleportować aż do Hogsmeade, no a w Hogwarcie pani Adams się tobą zajmie.




Ledwie weszliśmy do szkoły, a drogę zastąpiła nam wściekła McGonagall.

- Możecie mi wyjaśnić, gdzie wyście byli!? - zapytała, powstrzymując się od krzyku. Jej usta dawno nie były zaciśnięte w tak cienką linię.

- Woli panie nie wiedzieć - powiedział cicho Syriusz, jednak profesorka to usłyszała.

Nie jest za dobrze – przemknęło mi przez myśl.

- BLACK NIE MÓW MI CZEGO JA NIE CHCĘ! CHCE SIĘ DOWIEDZIEĆ, GDZIE BYLIŚCIE PRZEZ CAŁY WCZORAJSZY DZIEŃ I NOC!

Dobra, nie okłamujmy się, jest fatalnie...

Tak wściekłej McGonagall nie widziałam jeszcze nigdy, nawet po tym jak Huncwoci zatrzasnęli nauczycieli w lochach.

- Nie było nas w szkole - powiedziała niemal szeptem Alicja, patrząc się w podłogę.

- Carter, doszłam już do tego! Nie pytam się, gdzie was NIE BYŁO, tylko, gdzie BYLIŚCIE!

- Blood Manor - rzekł James, patrząc nie podnosząc wzroku z podłogi. Chyba pierwszy raz naprawdę się bał. Profesorka była chyba jeszcze bardziej wściekła, jeśli to w ogóle możliwe.

- CO WY TAM ROBILIŚCIE!?

I to by było na tyle jeśli chodzi o spokojną rozmowę.

- Zwiedzaliśmy zabytki - mruknął Syriusz pod nosem, jednak profesorka to usłyszała i poczerwieniała ze złości jeszcze bardziej.

- BLACK!

- Przepraszam, przepraszam - powiedział pośpiesznie chłopak.

- Idziemy do dyrektora! Ja już nie mam do was siły. A ty Lupin... Podejrzewam, że te plamy na twojej koszuli to nie jest sok truskawkowy... Pettigrew, zabierz go do Skrzydła Szpitalnego.




- Czy zdajecie sobie sprawę, jak głupie było to, co zrobiliście?

Staliśmy przed dyrektorem, patrząc na ziemie w geście skruchy. Chwilę wcześniej razem z Jamesem i Syriuszem opowiedziałam, gdzie byliśmy i co się tam wydarzyło.

- Nie mieliśmy pojęcia, że w tym domu naprawdę straszy. Myśleliśmy, że to tylko takie gadanie - powiedział nieśmiało Peter, który zdążył już wrócić ze Skrzydła Szpitalnego.

- Czy siedem lat magicznej edukacji nic was nie nauczyło? - zapytała chłodno McGonagall, stojąca obok Dumbledore'a. Jeszcze bardziej się pogrążaliśmy. Profesorka jednak nie skończyła jeszcze swojej tyrady.

- Co by się stało, gdybyś zabił Evans, Potter? Evans nie ruszyła poszła tam, by cię ratować? Gdyby Lupin nie został dźgnięty w brzuch, a w serce na przykład? Złamaliście przynajmniej pięć punktów szkolnego regulaminu, naraziliście się na niebezpieczeństwo. Można by was za to zawiesić! Czy własne życie i życie przyjaciół nic dla was nie znaczy? Pettigrew, nie gadaj o czym nie mieliście pojęcia, bo taka wymówka jest wręcz żałosna. Przynosicie wstyd domowi Godryka Gryffindora!

- Nie zostaniecie zawieszeni, tylko dlatego, że musiałoby zostać to zapisane w waszych papierach, a nie chcę niszczyć wam przyszłości. Zostaniecie jednak surowo ukarani. Gryffindor traci po dwadzieścia punktów za każde z was. Myślę, że miesięczny szlaban z panem Filchem również dobrze wam zrobi. Może zaczniecie myśleć zanim wpakujecie się w kłopoty. Idźcie już i odwiedźcie po drodze panią Adams.

- Tak jest - powiedzieliśmy chórem, nie odrywając wzroku od podłogi.

Okazało się, że tamując krwawienie z brzucha Remusa i rzucając kilka niezbyt zaawansowanych zaklęć leczniczych najprawdopodobniej uratowałam mu życie. James bardzo obwiniał się o to, co wydarzyło się w Blood Manor i dopiero kiedy Remus rzucił na niego porządną klątwę dał sobie z tym spokój. Co tu dużo mówić, tak jak planowaliśmy po opuszczeniu gabinetu dyrektora poszliśmy do Skrzydła Szpitalnego, a następnie upiliśmy się w Pokoju Życzeń - jakoś trzeba było odreagować. Kurczę, chyba za dużo przebywam z Jamesem i Syriuszem, mają na mnie zdecydowanie zły wpływ.

Następnego dnia nie było już tak wesoło, bo musieliśmy iść na lekcje, a kac mocno wdawał nam się we znaki. Lekcja eliksirów to była totalna porażka. Z moją bolącą głową nie miałam siły patrzeć, co James wyrabia przy naszym eliksirze i dziesięć minut przed końcem lekcji nasz eliksir zrobił wielkie bum!

- Och, panie Potter... Kto dał panu Powyżej oczekiwań na SUM'ach? - zapytał Slughorn, patrząc z rezygnacją na Jamesa, który z kolei patrzył w podłogę zawstydzony i lekko skrzywiony.

- Też zadaje sobie to pytanie – mruknął, nie podnosząc wzroku.

- Gdyby nie to, że tak bardzo cię lubię, już nie miałbyś czego szukać na tych zajęciach. Panie Potter, niech pan się weźmie w końcu do pracy, to już setna eksplozja, której jest pan sprawcą.

- Tak jest, panie profesorze.

- Wracajcie do pracy - zwrócił się do klasy, która obserwowała nas z rosnącym rozbawieniem. - Lily, podejdź do mnie po zajęciach - poprosił cicho, na co skinęłam głową i zajęłam się oczyszczaniem naszego stolika z resztek tego... eliksiru. Kiedy zadzwonił dzwonek wszyscy opuścili salę, a ja podeszłam do biurka nauczyciela.

- O co chodzi, panie profesorze? - zapytałam niepewnie. Bałam się, że coś przeskrobałam i zapomniałam o tym.

- Och, widzisz... Organizuję bal z okazji Walentynek. Miał się odbyć na Boże narodzenie, ale z powodów osobistych nie mogłem zostać w Hogwarcie. Cóż, chciałbym cię na nim zobaczyć razem z osobą towarzyszącą. Dokładną datę wyślę ci przez sowę. Przyjdziesz, prawda?

- Będę zaszczycona – odparłam, uśmiechając się promiennie.

Każdy wiedział, że Slughorn organizował takie przyjęcia tylko dla najlepszych uczniów.

- Pana Blacka również chciałbym tam widzieć, chłopak jest piekielnie zdolny.

- Przekażę mu zaproszenie.

- Wspaniale, wypatruj w takim razie mojej sowy.

- Oczywiście, panie profesorze

- Och, zapomniałbym, dziękuję za prezent świąteczny, ta rybka jest piękna, a ty Lily, jesteś naprawdę zdolną czarownicą.

Zarumieniłam się i bąknęłam ciche „dziękuję", po czym opuściłam gabinet. Byłam pewna, że Syriusz zaprosi Dorcas, więc będzie trzeba przejść się do wioski po jakieś sukienki. Zapowiadały się długie zakupy i ciekawe Walentynki.

Epilog

Dziś są drugie urodziny tego opowiadania, więc zgodnie z obietnicą – przed wami epilog.   Epilog Dla Petunii Evans-Dursley wiadomość...