sobota, 30 kwietnia 2016

Rozdział 71 — Pamiętaj o miłości

Rozdział jest taki... nie w moim stylu. To znaczy: romantyczny i niewiele wnoszący, ale pisał mi się dość łatwo i przyjemnie, więc mam nadzieję, że tak będzie się też czytał :-) 


Przy okazji: zaktualizowałam zakładkę "Polecam", więc serdecznie tam zapraszam, może znajdziecie coś dla siebie :-)


Na koniec chciałabym zaprosić was na bloga mojej najlepszej przyjaciółki, która dopiero zaczyna przygodę z blogowaniem, liczę, że pomożecie jej rozkręcić bloga :-) Link znajdziecie pod notatką :-)


* * *


Rozdział 71 — Pamiętaj o miłości


Pamięć to taka zabawna sprawa – bo wystarczy zaledwie jedna osoba, by całe twoje życie legło w gruzach, byś straciła cenny czas życia, byś uczyła się wszystkiego od nowa. Gdy moje wspomnienia wróciły czas między ich utratą a śmiercią Anastazji Davies wydawał się jedynie bardzo długim snem. Ponowne zakochiwanie się w Jamesie, poznawanie swoich przyjaciół, miejsc, w których byłam już przecież tyle razy. To wszystko wciąż było ze mną, lecz inaczej, w bardziej odległy sposób.

Obudziłam się w domu Anabell, czując, że spałam bardzo, bardzo długo. Zbyt długo. Całe moje ciało było zdrętwiałe od bezczynności i miałam spore problemy z samym podniesieniem się na łokciach. A ból głowy, która zdawała się rozpadać na małe kawałeczki wcale nie sprawiał, że pałam olbrzymią miłością do życia. Wszystkie wydarzania ostatnich miesięcy atakowały mój umysł, sprawiając, że ponownie opadłam na poduszki. W umyśle miałam totalny chaos; wspomnienia mieszały mi się ze sobą, a głowa bolała tak mocno, że kilka niechcianych łez spłynęło mi po policzkach — potrafiłam modlić się tylko o jedno: eliksir przeciwbólowy.

Przymknęłam oczy i wzięłam kilka głębokich oddechów, próbując jednocześnie uspokoić pędzące w szaleńczym tempie myśli. Nieco pomogło, bo miałam wrażenie, że ból jakby nieco zelżał, a ciśnienie, jakie jeszcze kilka temu sekund napierało na moją głowę zniknęło. Zaczęłam odzyskiwać zdolność logicznego myślenia i nagle dotarło do mnie, jak ogromne miałam szczęście. Właściwie szczęście jest tu chyba niedopowiedzeniem, lecz w tamtej chwili nie potrafiłam znaleźć odpowiedniejszego słowa. Powoli wstałam z łóżka i rozejrzałam się po pomieszczeniu. Sądząc po intensywności słońca, którego promienie wdzierały się do pomieszczenia przez okno musiało być już południe. Byłam w stu procentach pewna, iż znajduję się z w pokoju gościnnym Anabell. Miałam na sobie czyste ubrania i po ranach, jakich nabawiłam się podczas ostatniej bitwy nie było śladu. W głowie zanotowałam sobie, by podziękować za to mojej przyjaciółce.

Niespiesznie, żeby nie narazić się zdrętwiałym mięśniom, przeszłam do kuchni. Crage już tam była. Siedziała z kubkiem parującej herbaty w dłoniach i z zamyśleniem wpatrywała się w widok za oknem. Na stole leżał jakiś list i dość szybko, nawet z odległości dobrych trzech metrów, byłam w stanie rozpoznać eleganckie pismo dyrektora. Mało kto używa aktualnie takiej kaligrafii, chyba, że są to właśnie osoby starsze.

Anabell w końcu musiała zdać sobie sprawę z mojej obecności, bo przeniosła na mnie spojrzenie i uśmiechnęła się lekko.

— Długo spałaś — stwierdziła, wskazując mi krzesło.

— Czuję właśnie. Mam wrażenie, jakby coś mnie przejechało, a potem wróciło, żeby mnie dobić.

Na moment zapadła między nami cisza, podczas której każda z nas zdawała się na moment pogrążyć we własnym świecie.

— Więc — odezwała się w końcu dziewczyna — wróciłaś?

Uśmiechnęłam się do niej niepewnie.

— Na to wygląda — rzekłam i wzruszyłam lekko ramionami.

Anabell patrzyła na mnie przez moment, po czym wstała z krzesła i przyciągnęła mnie do długiego uścisku.

— Tęskniłam za tobą, wariatko. Nigdy więcej mi tego nie rób, jasne?

— Tak jest, mamo.

Zaśmiała się cicho i na powrót zajęła swoje miejsce. Miałam wrażenie, że nie brakuje jej dużo, by się rozkleiła. Zresztą mi również. Zamiast jednak skupić się na moich rozchwianych uczuciach zwróciłam uwagę na list, który leżał na stole.

— Coś się stało? — zapytałam, wskazując na niego.

— Och, nie, Dumbledore napisał tylko, że Syriusz i James się z nim skontaktowali. Wylądowali w jakimś rejonie Szkocji, gdzie nie można używać czarów, więc musieli wracać mugolskim sposobem do miejsca, gdzie zasięg przestawał działać. No a Syriusz podczas walki nabawił się wyczerpania magicznego, więc James postanowił przebyć z nim resztę drogi bez użycia czarów, żeby bardziej nie ryzykować. Ich pociąg powinien być na miejscu za jakieś dwie godziny.

— Żartujesz? — wykrztusiłam. — I dopiero teraz mi to mówisz?!

— No wiesz, ten list dopiero co przyszedł, więc...

— Och, nieważne! Możesz pożyczyć mi jakieś ciuchy? Biegnę na Kings Cross.

— Wariatka — stwierdziła po prostu.

— Miło mi, jestem Lily. — Zachichotałam i zaraz potem musiałam uniknąć ciosu.

— Lepiej się pospiesz, na Kings Cross jest stąd kawałek drogi.

— Zawsze mogę się tam aportować. — Wzruszyłam ramionami, jednak posłusznie ruszyłam w stronę wyjścia z kuchni.

— Przecież tego nie znosisz.

— Czego się nie robi dla miłości? — zażartowałam i udałam się w stronę łazienki.

Moje odbicie w lustrze nieco mnie przeraziło. Mimo długiego snu miałam podkrążone oczy, włosy były w większym nieładzie niż zwykle, a przez obojczyk biegła długa blizna, której zapewne Anabell nie udało się usunąć. Z cichym westchnięciem związałam włosy w niechlujnego kucyka i z lekkim zadowoleniem zarejestrowałam, że chociaż oczy zostały we mnie bez żadnej zmiany. Przemyłam twarz zimną wodą, wyszczotkowałam dokładnie zęby i przeczesałam szczotką włosy. Pokręciłam z niezadowoleniem głową na swój wygląd, lecz postanowiłam nic już z nim nie robić. Podkrążone oczy i blada skóra to raczej zasługa stresu i nie mogłam nic na to poradzić.

Wróciłam więc do kuchni, wcześniej zahaczając o pokój Anabell i przebierając się. Dziewczyna znów majstrowała coś przy jedzeniu, a ja prawie zaśmiałam się na wspomnienie mojej przygody z gotowaniem.

— Nigdy nie zrozumiem, jak można to lubić — stwierdziłam, opierając się o futrynę.

— Co? Gotowanie?

Skinęłam głową, a ona zaśmiała się cicho.

— Wiesz, nie u każdego kończy się to katastrofą.

— Spadaj! — Wystawiłam jej język, na co znów się zaśmiała, tym razem nieco głośniej.

Nagle do głowy wpadła mi pewna myśl, absolutnie niezwiązana z niczym przyjemnym.

— Co z Remusem? I Hestią? I Edgarem? Nic im nie jest?

— Spokojnie, wszystko z nimi okej. Trochę poturbowali Hestię i jest w Świętym Mungu, ale Edgar nie odstępuje jej na krok, więc możesz być spokojna.

Westchnęłam pod nosem.

— Ta dwójka powinna być razem, wszyscy to widzą. Nie rozumiem, czemu tak to utrudniają.

— Powiedziała to Lily Nie Kocham Pottera Evans — prychnęła Crage.

Pokręciłam z uśmiechem głową.

— Tyle lat z Jamesem zmarnowaliśmy na bezsensowne darcie kotów... Ale to chyba było potrzebne, oboje musieliśmy dojrzeć.

— Wiesz, od samego początku przeczuwałam, że będzie razem — powiedziała z odległym spojrzeniem. — To było jak ta sprawa z Remusem, kiedy tylko go zobaczyłam zrozumiałam, że on musi być mój. A potem zobaczyłam jak krzyczysz na Jamesa i było tym coś uroczego. Widać było między wami ogromną chemię, choć pewnie gdybym wtedy ci to powiedziała udusiłabyś mnie gołymi rękami.

—Pewnie tak — potwierdziłam ze śmiechem. — Aż do końca piątego roku byłam gotowa zabić za każdą sugestię, że czuję do Jamesa coś więcej niż żądzę mordu.

— Oboje byliście komiczni w tych swoich niekończących się kłótniach. Wystarczyło jedno jego zdanie, żeby wyprowadzić cię z równowagi. Chyba nikt inny nie działał na ciebie w ten sposób. A teraz proszę, pędzisz po niego na dworzec, zachowujesz się nieco jak nadopiekuńcza matka, a on pewnie zabiłby dla ciebie.

Dziewczyna na moment zamilkła, lecz po chwili spojrzała na mnie dziwnie.

— Dlaczego nie powiedziałaś mi, że byłaś w ciąży? — zapytała z nutą pretensji w głosie.

Westchnęłam cicho. Mogłam się spodziewać, że to pytanie padnie prędzej czy później.

— Nie potrafiłam. Jego utrata bolała wystarczająco mocno. To był ciężki czas, rozstałam się wtedy z Jamesem, Alicja... zresztą nie muszę ci mówić, w jakim była stanie. Nie potrafiłam o tym mówić.

— A jednak Remus wiedział.

— Remus jest jedyną osobą, która potrafi wydusić ze mnie wszystko. Gdybym nie powiedziała mu tego po dobroci pewnie wlałby we mnie veritaserum. I gdyby nie on, James pewnie wciąż nic by nie wiedział.

— Lily, proszę cię, pamiętaj, że nie musisz radzić sobie ze wszystkim sama. Po to masz przyjaciół.

Przez moment nie wiedziałam co powiedzieć, lecz kiedy spojrzałam jej w oczy słowa przyszły same.

— Dziękuję, An — powiedziałam cicho i uśmiechnęłam się niepewnie.

Crage odwzajemniła uśmiech i wewnętrznie odetchnęłam z ulgą. Nie wiem, co bym zrobiła, gdyby dziewczyna trzymała do mnie urazę z tego powodu.




Kiedy dotarłam na miejsce dworzec był pełen ludzi. W kasie zapytałam, na jaki peron przyjedzie pociąg z Liverpoolu i udałam się w odpowiednie miejsce. Jakim cudem ta dwójka dostała się do Liverpoolu? Chyba nawet nie chcę tego wiedzieć, w każdym razie właśnie stamtąd jechał ich pociąg.

Co chwila spoglądałam niecierpliwie na zegarek i wzdychałam niczym męczennik. Miałam wrażenie, że każda minuta, każda sekunda postanowiła zrobić mi na złość i płynąć trzy razy wolniej. Czas dłużył mi się niemiłosiernie i zapewne wyglądałam dość dziwnie, stojąc na peronie siedemnastym bez żadnego bagażu, tupiąc ze znudzeniem nogą i cmokając ze złością. Chciałam już go zobaczyć, upewnić się, że nic mu nie jest, uściskać i pocałować. Powiedzieć, że wróciłam i nigdy więcej go nie zostawię.

Moja cierpliwość (albo jej brak — jak kto woli) w końcu została nagrodzona i na peron wjechał pociąg, zatrzymując się leniwie. Z wagonów zaczęli wysiadać ludzie, a ja przeczesywałam wzrokiem tłum, szukając tej szczególnej osoby. Dostrzegłam go wtedy, kiedy zaczynałam powoli wątpić, że był w tym pociągu.

Jeśli mam być szczera to i on, i Syriusz wyglądali jak wielkie nieszczęście, ale pozwólcie, że skupię się na Jamesie, bo w tamtej chwili nie widziałam świata poza nim. Chyba kulał, a przynajmniej takie miałam wrażenie. Na jego twarzy znajdowało się kilka całkiem świeżych zadrapań, był nieogolony i miał wymiętą koszulę, w której brakowało kilku guzików. Przez myśl przeszło mi, że to cud, iż nie wystraszyli swoim wyglądem ludzi w pociągu.

Na początku chyba w ogóle mnie nie dostrzegł. Mówił coś do Syriusza ze znużoną miną, po czym przetarł dłonią twarz, jakby próbując pozbyć się zmęczenia. Dopiero po chwili rozejrzał się dookoła i wtedy nasze spojrzenia się spotkały. Patrzył na mnie z zaskoczeniem, ale i czymś jeszcze, czego nie potrafiłam zidentyfikować. Uśmiech sam wkradł mi się na twarz; nie myślałam wiele, po prostu rzuciłam się biegiem w jego stronę. On zrobił to samo i choć wyraźnie krzywił się z bólu, kiedy przytuliłam go z całej siły aż promieniał.

— Nigdy, przenigdy więcej mi tego nie rób — wyszeptałam mu do ucha, kiedy wtulił twarz w moje włosy.

— Dostałem list od Anabell. Tak się cieszę, że do mnie wróciłaś — odparł równie cicho, przytulając mnie jeszcze mocniej.

Syriusz odchrząknął cicho i w końcu odsunęliśmy się od siebie; mogę się założyć, że miałam na twarzy rumieńce. Zrobiło mi się nieco głupio – Black wyglądał, jakby nie spał od dobrego miesiąca, a nie jadł dwa razy dłużej i zamiast od razu zabrać ich do domu ja obściskiwałam się z Jamesem na środku dworca.

Odchrząknęłam cicho i odgarnęłam za ucho niesforny kosmyk włosów.

— Możemy wziąć taksówkę, mam przy sobie mugolskie pieniądze. Pytanie tylko, gdzie jedziemy? Sądzę, że moje mieszkanie powinno być już bezpieczne, ale nie jestem pewna, więc...

— Ruda, jedźmy gdziekolwiek, gdzie jest łóżko i lodówka — przerwał mój wywód Syriusz.

— No to chodźcie, złapiemy taksówkę.

— Ale super! — zawołał nagle James, uśmiechając się do mnie szeroko. — Zawsze chciałem się przejechać tą mugolską blachą.

— To się nazywa sachód, głupku — pouczył go Black tonem znawcy, a ja musiałam powstrzymać parsknięcie. — Ale to nic w porównaniu z motorami — dodał z rozmarzeniem. — Kiedyś sobie taki sprawię. Ci mugole są genialni, no nie, Ruda?

— Tak — zgodziłam się z westchnięciem i z jakiegoś powodu przypomniała mi się Petunia. — Genialni.




Wszystko powoli wracało do normy. Wymówiłam umowę wynajmu domu i zgodziłam się na propozycję Jamesa, bym zamieszkała z nim. Wciąż pracowałam jako uzdrowicielka, jednak tym razem praca przynosiła mi dużo więcej satysfakcji i zdawała się być mniej męcząca niż ostatnio.

Zakon w ostatnim czasie radził sobie wyjątkowo dobrze, a ja razem z Edgarem postanowiłam uczcić moje odzyskanie pamięci wyjściem na drinka, co wywołało u Jamesa mały napad zazdrości – to było całkiem zabawne i z całą pewnością warte zobaczenia.

To był może tydzień po powrocie Jamesa. Noc była ciepła i bezwietrzna – niezawodny znak upalnego lata. Nie żebym narzekała, wiedziałam, że może słońce, ciepło – może to poprawi mój humor, pozwoli zapomnieć o okropieństwie ostatnich miesięcy.

Jamesa znalazłam w ogrodzie. Koło jego nóg leżała miotła, a włosy miał rozczochrane, więc nie miałam wątpliwości, że dopiero co zakończył swoją podniebną wycieczkę. Uśmiecham się czule i doskonale zdaję sobie sprawę, iż dawniej na taki widok skrzywiłabym się z niesmakiem. Lecz dziś nie ma już dawniej i kiedyś, jest jedynie teraz i po latach nieustannego cierpienia nauczyłam się tego.

Podeszłam do niego nieśpiesznie, zastanawiając się, czy jest świadomy mojej obecności. Przygryzam niepewnie wargę – czy powinnam mu przeszkadzać?

— Ładna noc, prawda? — zapytał nagle i odwrócił się w moją stronę z lekkim uśmiechem na swojej twarzy, której rysy nieodmiennie przywodziły mi na myśl dziecięcą niewinność.

To tylko złudzenie – wiem doskonale, że on potrafi zabijać, że podczas tej wojny będzie zmuszony prawdopodobnie zrobić to jeszcze nieraz.

— Tak, jest taka spokojna. — Westchnęłam cicho, siadając obok niego na, wciąż mokrej mokrej po wcześniejszym deszczu, trawie. — Szkoda, że tak nie jest zawsze. No wiesz, spokojnie. Zawsze są jakieś kłopoty, zawsze się kłócimy, coś próbuje nas rozdzielić i kończy się to cierpieniem. Tak jak ta sprawa z Anastazją.

Przytula mnie do siebie i ręką delikatnie głaszcze moje włosy. Ja z kolei rozkoszuję się jego zapachem, przymykając oczy z przyjemności.

— Już jej nie ma — mówi, wypowiadając tym samym na głos moje myśli. — Teraz jesteśmy tylko ty i ja.

— I możemy żyć długo i szczęśliwie? — zapytałam z lekkim uśmiechem, lecz oboje wiedzieliśmy, że jakaś powaga kryje się w tym, z pozoru nic nieznaczącym, pytaniu.

— Nie obiecuję, że długo, ale jak najszczęśliwiej. Tego możesz być pewna.

— Jestem — szepczę, patrząc mu prosto w oczy, z których aż promienieje uczucie troski.

Całujemy się delikatnie i odsuwamy się od siebie dopiero, kiedy braknie nam tchu.

— Kocham cię, Lily, nie wiem, co bym zrobił, gdybym cię stracił — stwierdził cicho, przytulając mnie do siebie zaborczo.

— Ja też cię kocham — wyszeptałam. — Proszę, nie myślmy dziś o poważnych spawach. Niech... niech ta noc będzie wyjątkowa, radosna. Ostatnio tak mało mamy powodów do szczęścia. Nie chcę znów płakać, nie dziś. Dziś bądźmy szczęśliwi, proszę.

Nasze usta znów się odnalazły i miałam wrażenie, że wszystko tej nocy, ruchy naszych języków, dłoni, bioder – że wszystko to było niepewne i delikatne, jak za pierwszym razem. Jakbyśmy na nowo odkrywali siebie. I może faktycznie tak było, bo na ciele Jamesa widniało wiele nowych blizn, których jeszcze nie widziałam, ran, o których nie miałam pojęcia. To właśnie upewniało mnie, jak wiele czasu straciliśmy. Lecz tej nocy żadne z nas o tym nie myślało. A może w ogóle nie myśleliśmy? Nie wiem. Jedyne, co mogę powiedzieć na pewno, to że gdy rano obudziłam się w ramionach Jamesa w końcu, pierwszy raz od dawna, byłam naprawdę szczęśliwa i czułam się spełniona jak nigdy wcześniej.

* * *


Link do bloga:


http://wolfstar.blog.pl/

niedziela, 10 kwietnia 2016

Rozdział 70 — Krew i kły

Okej, więc oto prezentuję wam najdłuższy rozdział, jaki do tej pory napisałam. Wyjaśnia się tutaj cała sprawa Anastazji, jednak gdyby coś wciąż było niezrozumiałe: nie wahajcie się pytać :) Na kolejny rozdział trochę będzie trzeba poczekać, pewnie pojawi się w okolicach końca kwietnia. Powód jest prosty: mam teraz masę nauki i kilka innych opowiadań, którymi wypadałoby się zająć. Przypominam również, że po bieżące informacje możecie zaglądać tutaj:


https://www.facebook.com/EKP-533315690175958/?fref=ts


Rozdział dedykuję moim prywatnym: Remusowi i Jamesowi :)


 * * *


Rozdział 70 — Krew i kły


Wylądowałam boleśnie na kolanach; wokół panowała ciemność i przez kilka pierwszych sekund byłam zbyt przerażona, by wykonać jakikolwiek ruch. Niespokojnie nasłuchiwałam choćby najcichszego dźwięku, który zdradziłby czyjąś obecność. Na próżno. W pomieszczeniu, w jakim się znalazłam panowała absolutna, przytłaczająca wręcz cisza.


Miałam pewne przypuszczenia, gdzie mogę być, jednak nie pozwoliłam sobie na utratę czujności. Uniosłam wyżej różdżkę i wyszeptałam:


— Lumos. — Ręka lekko mi drżała, lecz nie przejmowałam się tym.


Końcówka mojej różdżki zalśniła malutkim światełkiem, dzięki czemu mogłam choć trochę zorientować się w sytuacji. Tak jak sądziłam – byłam w domu Anabell.


Salon, w którym stałam był sporych rozmiarów, ładnie urządzonym pomieszczeniem. Wyczuć w nim można było spokojny, poukładany charakter mojej przyjaciółki. Wokół drewnianego stolika stały cztery, równo ustawione krzesła. Nieopodal znajdowała się zachęcająca wyglądem, niebieska kanapa, ale w półmroku byłam w stanie dostrzec zaledwie jej niewyraźny zarys.


Usiadłam na jednym z krzeseł i powoli przejechałam dłonią po włosach, tworząc tym samym na głowie koszmarny bałagan. Nie miałam pojęcia, co robić. W głowie kołatała mi się tylko jedna myśl: właśnie zaatakował mnie Voldemort i osoba, która od wielu lat powinna być martwa. I to w dodatku osoba, która powinna być moją przyjaciółką! Co tu się, do diabła ciężkiego, działo?!


— Lily? — zapytała zaspanym głosem Anabell. — Co tutaj robisz o tej godzinie? Stało się coś złego?


Musiała stać w progu drzwi od jakiegoś czasu. Przyglądała mi się, mrużąc lekko oczy i trzymając przed sobą, jarzącą się delikatnym światełkiem, różdżkę. Spojrzałam na nią powoli i wypuściłam powietrze z cichym świstem.


— Nie mam pojęcia, co się właściwie stało — powiedziałam, zrywając się na równe nogi. — Muszę pilnie porozmawiać z Dumbledore'em.


Usłyszałam niepewne westchnięcie, coś pstryknęło i po chwili oślepiło mnie jasne światło, wydobywające się z żyrandola. Zamrugałam, próbując przyzwyczaić oczy na nagłej zmiany jasności.


Nie potrzebowałam niczego więcej; niespełna kilka sekund później ruszałam już w stronę kominka, jednak Anabell chwyciła mnie mocno za rękaw.


— Nie puszczę cię, dopóki mi nie powiesz, co się stało — powiedziała spokojnie, ale w jej oczach błyszczał upór i wiedziałam, że nawet gdybym spróbowała się kłócić, byłaby to przegrana walka.


— An, nie sądzę, żeby to był dobry czas na wyjaśnienia — spróbowałam i rzuciłam znaczące spojrzenie na kominek.


— Im szybciej mi powiesz, tym szybciej cię puszczę. I nie kupię żadnej bzdury o przyjacielskiej wizycie — zastrzegła, jakby przewidując mój kolejny ruch. — Nikt normalne nie wpada komuś do domu o trzeciej w nocy i na pewno nie wygląda przy tym, jakby dopiero co zobaczył ducha. Choć w naszym świecie to chyba kiepskie porównanie.


— No nie wiem, bo jak poniekąd zobaczyłam ducha — powiedziałam i znów przejechałam dłonią po włosach.


Zapowiadała się długa noc.







Skończyłam mówić i spojrzałam niepewnie na Anabell, która siedziała obok mnie na kanapie. Niebieskie oczy dziewczyny zdradzały coś więcej, niż tylko cień zaniepokojenia, choć nie widać było w nich przerażenia – a to z pewnością błyszczało w moich zielonych oczach. Ręka Crage była niezbyt mocno zaciśnięta w pięść, jednak paznokciami tworzyła na skórze delikatnie zaczerwienione pół-księżyce.

— Myślisz, że ona faktycznie m-może być wampirem? — zapytała cicho.

Przygryzłam wargę i przez moment zastanawiałam się nad odpowiedzią.

— Wiem, co widziałam — odparłam w końcu.

— A-ale... Ale to kompletnie bez sensu! Wampiry stanowczo odmówiły udziału w naszej wojnie, podobnie jak wilkołaki. Dlaczego ona miałaby stanowić wyjątek od reguły? No i dołączmy do tego jej historię! Jej najlepsza przyjaciółka, Isabella czy jakoś tak, została zamordowana przez Śmierciożerców.

Zmarszczyłam brwi.

— Nie miałam o tym pojęcia.

Anabell tylko wzruszyła ramionami.

— W każdym razie to ważne. Jeśli dobrze mi wiadomo, to wydarzenie bardzo ją zmieniło. Stała się zamknięta w sobie. Ale to niemożliwe, żeby Anastazja Davies miała coś wspólnego z wyczyszczeniem ci pamięci. Zawsze mówiłyście o niej same dobre rzeczy.

— I właśnie tego nie rozumiem, An — powiedziałam z lekkim rozżaleniem. — Jak osoba, którą uważałaś za przyjaciela może zrobić ci coś takiego? Jak może wbić ci nóż w plecy.

Anabell pokręciła głową i nagle uderzyła lekko dłonią w udo.

— Nie mam pojęcia, ale wiem, kto może nam pomóc. Ktoś, kto dużo wie o Anastazji Davies.

Przewróciłam oczami.

— Powiesz mi to dziś czy raczej nie?

— Myślę, że jej siostra da nam odpowiedzi, jakich potrzebujemy.

— Siostra? — Wytrzeszczyłam na dziewczynę oczy. — Ona ma siostrę?

— No, tak — odparła Anabell, ale po chwili jakby przygasła. — Wiem jedynie, że nazywa się Katherine Davies.

— I to wszystko? Żartujesz? Przecież to tyle, co nic!

— Zdaje się, że Anastazja nie należy do zbyt otwartych osób. Jeśli mówiła o niej coś więcej, to nigdy mi o tym nie wspominałaś. Mówiłaś jedynie, że ma starszą siostrę.

— No a co z jej matką?

An wzruszyła bezradnie ramionami, a ja westchnęłam ze zmęczeniem.

— Dlaczego życie musi być takie popieprzone? — zapytałam i ukryłam twarz w dłoniach.

— Kiedy ktoś zaczynał tak mówić, lubiłaś mawiać, że to właśnie w tym leży urok życia — powiedziała cicho niebieskooka i delikatnie poklepała mnie po kolanie.

— Nie należałam do zbyt mądrych osób — jęknęłam stłumionym przez dłonie głosem. — Nie ma nic fajnego w tym, że życie co chwila rzuca ci kłody pod nogi! To okropne! Chciałabym po prostu normalnie żyć! Z każdym dniem dowiaduję się czegoś nowego i za każdym razem to niemal burzy świat, jaki zdążyłam sobie zbudować. W tym nie ma ani grama uroku!

— Nie, nie ma — zgodziła się Anabell, marszcząc lekko brwi. — Ale nie sądzę, byś to miała na myśli. Raczej chodziło ci o fakt, że każde nieszczęście do czegoś prowadzi, coś nam daje...

— Wielkiego, emocjonalnego doła?

— Doświadczenie, Lily — poprawiła mnie delikatnie i uśmiechnęła się pocieszająco kiedy w końcu na nią spojrzałam. — Musisz spojrzeć na to z innej perspektywy.

— Moja perspektywa mi wystarczy, dziękuję — fuknęłam.

— Chcesz wiedzieć, jak ja to widzę? — zapytała i nie czekając na odpowiedź kontynuowała. — Nic nie trwa wiecznie. Rozwiążemy tę zagadkę. Być może nie dziś i pewnie też nie jutro, ale damy sobie radę.

— Żartujesz, An? Prędzej skończę martwa. Voldemort z jakiegoś powodu chce mnie w swoich szeregach. I z jakiegoś powodu wszyscy też mówią, że jemu się nie odmawia. Jeśli mam być szczera, to równie dobrze mogę zacząć kopać sobie grób.

— Dumbledore nie pozwoli cię skrzywdzić, Lily...

— Dumbledore nie jest Bogiem, An! Z jakiegoś powodu tracimy każdego dnia kolejnego członka Zakonu, kolejną bliską nam osobę! Po tym, co się dziś stało... Jak mogę być pewna, że dożyję kolejnego dnia? — zapytałam zrezygnowana; wiedziałam, że żadna z nas nie zna odpowiedzi na to pytanie.

Dziewczyna pokręciła bezradnie głową i jej długie, karmelowo-brązowe włosy zafalowały delikatnie wokół twarzy.

— Nie możesz mieć pewności. Ale wątpię, byś należała do rodzaju osób, które się poddają. Jeśli chcesz, możemy nic nie robić, możemy znaleźć ci bezpieczne schronienie, a kiedy wróci James będziesz bezpieczna. On nie da cię tknąć. Możemy też iść się teraz przespać, a rano wymyślić jakiś sensowny plan. Ta decyzja należy do ciebie, Lily. Ja będę cię wspierać, nieważne, co postanowisz.

— Jeśli wybiorę tę pierwszą opcję — zawahałam się przez moment, jednak szybko kontynuowałam: — to będzie tchórzostwo, prawda?

Crage znów przez moment się zastanowiła, lecz po chwili coś błysnęło w jej oczach i już wiedziałam, że jest pewna swojej odpowiedzi.

— Tylko jeśli za tchórzostwo uznajesz ludzką chęć życia w szczęściu i bezpieczeństwie. Wtedy możesz spokojnie określić nas wszystkich mianem tchórzy.

— Ale ucieczka od problemów... To nigdy nie działa. — Westchnęłam i spojrzałam tępo w krzesło stojące nieopodal. — Powinnam walczyć o to, co mi odebrano...

— Jeśli tak czujesz, to zdecydowanie powinnaś — rzekła dziewczyna i po chwili przyglądania mi się pociągnęła mnie do delikatnego uścisku. — Wiesz, właściwie mogłabym ci powiedzieć, że wszystko jakoś się ułoży, nawet jeśli ona wciąż będzie żyła, ale życie nauczyło mnie, że nawet najgorsza prawda jest lepsza od kłamstwa. Póki to... to coś wciąż będzie żywe, Lily, wierz mi, to nie da ci ułożyć sobie życia na nowo.

— Tego właśnie się boję — wyszeptałam i wtuliłam się w nią mocniej, chłonąc delikatny, kwiatowy zapach jej włosów.

Minęło kilka długich chwil, nim oderwałyśmy się od siebie.

— Lepiej — zapytała cicho Anabell.

Pokiwałam głową i spojrzałam jej prosto w oczy.

— Masz rację — powiedziałam i uśmiechnęłam się gorzko. — Nie jestem z tych, którzy się poddają.

— Chodź, pościelę ci łóżko, w szafce powinnam mieć eliksir nasenny. Rano postanowimy coś więcej.

— Będziemy musiały iść na Pokątną — stwierdziłam, ruszając za dziewczyną do pokoju gościnnego. — Potrzebne nam... to znaczy: potrzebne mi będą książki o wampirach, w szkole przerabialiśmy ten temat tylko powierzchownie.

— Nie tobie, Lily, tylko nam. Chyba nie sądzisz, że pozwolę ci tak ryzykować samej? — powiedziała zatrzymując się i ujmując mocno moją dłoń. — Jesteśmy w tym razem; zawsze byłyśmy. Ty, Alicja, ja i Dorcas. Dor już nie ma, a Alicja nie jest w stanie nam pomóc, ale póki trzymam się na nogach, zawsze ci pomogę. Osoba, która rani moich przyjaciół, rani też mnie. Lily, jesteś jedną z niewielu, którzy mi pozostali. Tata zmarł kilka lat temu, mamie też nie zostało wiele czasu. Nie mogę stracić też ciebie — powiedziała i spojrzała na mnie z tak ogromnym smutkiem w oczach, że coś ścisnęło mnie boleśnie w gardle.

— Nie stracisz, obiecuję — powiedziałam i również ścisnęłam mocno jej rękę. — Jestem Lily Evans, no nie? Szczęście i wychodzenie cało z tych wszystkich kłopotów to moja specjalność.

— Taką właśnie cię uwielbiam. — Anabell zaśmiała się dźwięcznie, lecz miałam wrażenie, że w jej oczach błyszczą łzy. Złożyłam sama sobie obietnicę, że nigdy nie pozwolę im popłynąć.




Ranek nadszedł zdecydowanie zbyt szybko i zaowocował w ponury humor. Obudziło mnie czerwcowe słońce, które wlewało się kaskadami przez okno. Budzik wskazywał czternastą. Zaklęłam pod nosem – dłużej nie mogłam spać.

— Musimy pogadać z Dumbledore'em. Chciałabym zabrać z domu swoje rzeczy i naprawić szkody, zanim moja mugolska najemna zorientuje się, że jej dom jest w stanie nienadającym się do użytku — powiedziałam, wchodząc do kuchni, gdzie Anabell przygotowywała naleśniki.

Dziewczyna o wiele bardziej nadawała się do kuchni ode mnie i zdążyłam się już o tym przekonać, więc po prostu zajęłam miejsce przy stole i nie mieszałam się do jej pracy.

— Myślisz, że to bezpieczne?

— Myślę, że to skrajnie niebezpieczne, dlatego muszę porozmawiać z Dumbledore'em. Mogę pożyczyć jakieś ubranie? To z wczoraj aż śmierdzi ognistą whisky.

— Jasne, weź coś z mojego pokoju. Jeśli chcesz, to weź też prysznic, ręczniki są w dużej, czarnej szafie. Ach, uprzedzam, że moje ubrania mogą nie wyglądać na tobie najlepiej. Jesteś strasznie chuda, wiesz o tym, prawda?

— Wiem, wiem — odburknęłam i posłałam jej zirytowane spojrzenie. — Wszyscy wciąż mi to powtarzacie.

Dziewczyna uśmiechnęła się bezradnie i wzruszyła ramionami, po czym wróciła do pieczenia naleśników. Stwierdziłam, że w tej kwestii nic już nie zdziałam, więc opuściłam kuchnię i postanowiłam zrealizować mój pomysł odnoszący się do przebrania ciuchów. Zresztą, prysznic na rozbudzenie też nie był głupi.

Niecałą godzinę później weszłam do kuchni już ubrana i umyta. Włosy wciąż miałam wilgotne, ale mimo że mogłabym wysuszyć je jednym prostym zaklęciem, postanowiłam tego nie robić. Przerzuciłam je więc przez ramię i usiadłam przy stole, wcześniej nakładając sobie na talerz naleśniki. Anabell właśnie kończyła myć naczynia i chwilę później usiadła naprzeciw mnie.

— Więc jakie mamy plany na dziś?

— Nie jestem pewna. Dobrze byłoby załatwić rozmowę z Dumbledore'em i zajrzeć na Pokątną. Chociaż mogłybyśmy odwiedzić też bibliotekę w Hogwarcie. W Dziale Ksiąg Zakazanych powinny być jakieś lektury uzupełniające o wampirach, a Dumbledore nie powinien mieć nic przeciwko.

— Chcesz powiedzieć mu o Anastazji? — zapytała dziewczyna, przyglądając mi się przy tym uważnie.

— Nie jestem pewna — odparłam powoli. — Dumbledore to wielki czarodziej i jego pomoc byłaby nieoceniona, ale coś mi mówi, że powinnam to załatwić sama.

— To twoja decyzja — odparła Anabell i wzruszyła ramionami. — Myślę jednak, że pomoc by nam się przydała. Może Remus? Znał ją, kiedy chodziła do Hogwartu i kilka razy mi o niej wspominał. Zresztą, znasz bardziej błyskotliwą osobę od niego?

Westchnęłam i odchyliłam się do tyłu na nogach krzesła.

— Tak, pomoc Remusa mogłaby nam się przydać, ale... Ale boję się go w to wciągać. Widziałaś, co niemal się wczoraj stało. To zbyt niebezpieczne, bym mieszała w to moich przyjaciół, An.

— Remus jest w Zakonie — odparła Anabell i odgarnęła niesforny kosmyk za ucho. — Wie, czym jest ryzyko i potrafi podejmować swoje decyzje. I, Lily, on jest twoim przyjacielem. Chciałby, żebyś zwróciła się do niego w razie potrzeby. A nie oszukujmy się, jesteś w potrzebie.

Potrząsnęłam lekko głową.

— Ja... Ja po prostu już nie wiem, co robić. Wszystko mi się miesza, czasem zwyczajnie traci sens. Wiem, że musimy walczyć, jeśli chcemy wygrać tę wojnę, ale każdego dnia ktoś ginie i każdego dnia boję się, że kolejną na liście martwych będzie bliska mi osoba. I teraz, kiedy James i Syriusz tak nagle przepadli... Nie chcę wciągać kolejnej osoby, którą kocham w niebezpieczeństwo. Po prostu nie chcę.

Całkowicie porzuciłam już jedzenie – zamiast konsumować posiłek patrzyłam w niebieskie oczy mojej przyjaciółki i próbowałam jej wytłumaczyć swoje uczucia, których sama nie potrafiłam do końca zrozumieć.

— Remus to duży chłopiec, Lily. A tym razem nikt nie zginie, nie w taki sposób, rozumiesz mnie? — zapytała, lecz nie czekała na odpowiedź. — Poza tym każdego dnia ktoś ginie. Przez chorobę, Śmierciożerców, samobójstwo, wypadek. Śmierć to coś nieuniknionego i wszyscy w Zakonie zdajemy sobie z tego sprawę. Wiemy, że są sprawy, dla których warto oddać życie. Ty też to wiesz, Lily. Inaczej nie walczyłabyś, prawda? Teraz posłuchaj: skończysz śniadanie i odwiedzisz Hogwart. Opowiedz wszystko dyrektorowi, a przynajmniej opowiedz mu to, co najważniejsze i idź do biblioteki. Ja w tym czasie skontaktuję się z Remusem i Edgarem. Może uda mi się wciągnąć w to jeszcze Hestię. Myślę, że ta trójka jest najbardziej godna zaufania. Wyjaśnię im całą sytuację i spotkamy się w Trzech Miotłach o osiemnastej. Wszystko jasne?

Skinęłam powoli głową i An uśmiechnęła się promiennie.

— Nie rób takiej miny, Lily — rzekła po chwili — wszystko się jakoś ułoży. Razem na pewno damy sobie radę.

— Anabell?

— Hmm?

— Dziękuję... za wszystko.




Rozmowa z Dumbledore'em zabrała mi ponad pół godziny, a kiedy wyszłam z jego gabinetu byłam więcej niż pewna, że mężczyzna wiedział, iż kłamię. Ale dyrektor miał to do siebie, że nigdy na nikogo nie naciskał – tak było również tym razem.

W bibliotece znajdowało się jedynie kilku pilniejszych uczniów, którzy w całkowitym milczeniu wertowali grube księgi; jedynie nieliczni wymieniali szeptem jakieś uwagi. Przez myśl przebiegło mi, iż pomieszczenie powinno wydawać mi się znajome, w końcu w ciągu siedmiu lat nauki z pewnością bywałam w nim więcej niż raz, jednak w mojej pamięci nic nie zaskoczyło. Byłam pewna, że widzę miejsce pierwszy raz w życiu. Nie rozglądałam się zbyt długo, w końcu odwiedziłam bibliotekę z konkretnym celem. Dział Ksiąg Zakazanych był ciemnym, wąskich i długim pomieszczeniem, w którym śmierdziało kurzem i zgnilizną. Miałam szczęście, że bibliotekarki nie było w pobliżu, bo tłumaczenie jej, iż posiadam zgodę dyrektora na tę wizytę byłoby czasochłonne i kłopotliwe, a akurat na czasie bardzo mi zależało.

Znalezienie odpowiedniej książki, z jakiej dowiedziałabym się czegoś więcej, niż steku bzdur wcale nie było takie łatwe, zwłaszcza, że nie wszystkie książki chciały ze mną współpracować – nie wnikajmy w kwestię tego, że musiałam gonić kilka z nich przez cały Dział Zakazany. To po prostu zbyt kompromitujące, by o tym mówić. Ostatecznie po niemal dwóch godzinach w ciasnym i ciemnym pomieszczeniu znalazłam coś, co wyglądało na rozwiązanie moich problemów. Wepchnęłam ciężką księgę o tytule „Wielki spis stworzeń mroku” do torby i rzuciłam okiem na zegarek. Do spotkania miałam jeszcze sporo czasu, więc postanowiłam iść do Hogsmeade jak najbardziej okrężną drogą, ciesząc się przy tym letnim słońcem.

Mimo iż do wieczora zostało jeszcze trochę czasu, to niebo zaczęły przysłaniać chmury, jakby zaraz miał lunąć deszcz. Znikąd zerwał się silny wiatr i swoją wycieczkę musiałam przełożyć na inny raz. Idąc przez szkolne błonia przyspieszyłam kroku i kilkanaście minut później byłam już w Trzech Miotłach. Dotarłam tam w samą porę, bo zaraz po tym, jak zamknęły się za mną drzwi usłyszałam głośny huk piorunu i z nieba lunął siarczysty deszcz.

Zajęłam miejsce przy stoliku najbardziej oddalonym od innych ludzi, zamówiłam kawę i pogrążyłam się w lekturze.

— Banshee, Czerwone Kapturki — mruczałam cicho pod nosem, wertując książkę — Druzgotki, Wilkołaki, Wampiry!

Ilustracja zamieszczona pod zamaszystym podpisem „Dzieci Nocy – Wampiry” przedstawiała piękną kobietę o krwisto-czerwonych ustach, zielonych, matowych oczach i skórze tak białej, że konkurować mogłaby jedynie ze śniegiem.

Wampiry to jedne z najbardziej niegodziwych mrocznych stworzeń. Ich okrucieństwo znacznie przewyższa szał mordu wilkołaków czy też upiorne zawodzenie banshee – jest ono w pełni świadome, a czyjeś cierpienie dodaje im siły. Oczywistym jest fakt, iż stworzenia te spotkać można jedynie nocą lub w miejscach, gdzie nie dochodzi światło słoneczne (pomieszczenia bez okien, gęste lasy, kopalnie itp.). Cechuje je blada skóra, matowe, głębokie (niemal hipnotyzujące) spojrzenie, długie, ostre zęby i czerwone usta. Często żyją one w sporych grupach, lecz zdarza się sporo wyjątków od tej reguły.

Ze stworzeń mroku to właśnie wampiry zostały najhojniej obdarowane upiornymi talentami. Do pewnego stopnia potrafią kontrolować emocje i uczucia zwykłych ludzi (nie działa to na inne stworzenia mroku), posiadają zdolność hipnozy, czasem udaje im się wpływać na pogodę. Poruszają się bezszelestnie, ich organizm nie wykazuje żadnych oznak życia (brak pulsu, bicia serca, niska temperatura ciała itp.). Z wiekiem wszystkie wampiry robią się bardziej biegłe w swoich umiejętnościach. Jednak ich największą zaletą jest nieśmiertelność – posiadają ją jako jedyne ze stworzeń mroku. Dla wampirów są zgubne jedynie dwie rzeczy: promienie słońca i drewniany kołek, wbity w miejsce niebijącego serca. Zaklęcia czarodziejów nie są w stanie wyrządzić im fizycznej krzywdy przez ich niesamowitą zdolność samoregeneracji. Choć wydaje się to niemożliwym, wampiry posiadają zdolność do głębszych uczuć, a ich lojalność jest wręcz niesamowita.

Wampiry są również jednymi z nielicznych mrocznych stworzeń, które potrafią się rozmnażać z ludźmi. Narodzone z takiego związku dziecko może być człowiekiem, wampirem lub mieszanką obu gatunków – wszystko staje się jasne w dniu piętnastych urodzin dziecka, kiedy to objawia się jego prawdziwa natura. Wampiry żywią się krwią, lecz nie jest im ona niezbędna do przeżycia – za to polowanie na ludzi sprawia im prawdziwą radość...

Zatrzasnęłam książkę i przejechałam dłonią po włosach – robiłam to dość często, kiedy się czymś stresowałam. Z książki dowiedziałam się aż nazbyt wiele. Nie miałam już żadnych wątpliwości; dziewczyna, którą spotkałam, która usunęła mi pamięć, która podobno była moją przyjaciółką była stworzeniem nocy. Nie żebym miała jakieś uprzedzenia – w końcu Remus też jest uznawany za „mroczne stworzenie”, ale ostatecznie Lupin nie służy Voldemortowi...

— Wyglądasz jakbyś zobaczyła ducha, ślicznotko — wyszeptał mi do ucha znajomy głos, a dosłownie sekundę później moje włosy zostały porządnie poczochrane.

— Zabiję cię, Edgar — syknęłam w kierunku chłopaka, który śmiejąc się zajął miejsce obok mnie.

— Obawiam się, Lily — rzekła Hestia, z czułym uśmiechem na twarzy zajmując miejsce przy stoliku — że nie będę mogła ci na to pozwolić. Co by zrobił Zakon bez tego wariata?

— Chciałaś powiedzieć: co ja bym zrobiła bez tego wariata — wtrącił Lupin i od razu musiał się schylić, żeby uniknąć ciosu dziewczyny.

— No tak — zaczęła An i potarła lekko ręce — więc chyba jesteśmy w komplecie. Chcieliśmy wciągnąć w to jeszcze Petera, ale on załatwia coś dla Zakonu w Niemczech i wróci dopiero za kilka dni.

— Wciąż jestem zdania, że im nas mniej, tym lepiej — burknęłam pod nosem.

— Okej, skoro zrzędzenie rudzielca mamy za sobą, to możemy przejść do rzeczy — stwierdził Edgar i posłał mi łobuzerski uśmiech.

Wywróciłam oczami i wysunęłam książkę na środek stołu, tak by wszyscy mogli ją widzieć.

— To najlepsze, co udało mi się znaleźć w bibliotece Hogwartu.

— Więc czego się dowiedziałaś — zapytał Lupin, zaklęciem osuszając swoją mokrą od deszczu koszulę.

— Właściwie ta książka jedynie potwierdziła moje przypuszczenia. Anastazja Davies żyje, o ile można to tak nazwać.

— Więc jednak jest wampirem? — upewniła się Anabell i odłożyła na bok menu, w którym szukała czegoś do zamówienia.

Skinęłam powoli głową.

— Na to wygląda. Ale albo któreś z jej rodziców również było wampirem, albo ktoś ją ugryzł.

— To ma jakieś znaczenie? — Hestia posłała mi zdziwione spojrzenie.

— Nie, ale ta wiedza raczej pomogłaby nam zrozumieć sytuację.

— Edgar ma coś, co może nam pomóc — wtrąciła nagle An. — Edgar?

Chłopak ściągnął z oparcia krzesła nieduży plecak i wyjął z niego książkę, nieco większą, niż ta, której do tej pory korzystałam.

— To należało do mojego ojca. Genealogia Rodzin Czystej Krwi. Jeśli Davies była czystej krwi, to znajdziemy tutaj jej drzewo genealogiczne.

— A jaką mamy pewność...? — zaczęłam, jednak chłopak mi przerwał.

— Zaraz się przekonamy. A jeśli nie była czystej krwi, to pozostaje nam włamać się do akt szkolnych.

Chłopak otworzył książkę i zaczął powoli jeździć palcem po spisie treści.

— Bingo! — zawołał nagle. — Jest: Davies!

Otworzył książkę na odpowiedniej stronie i odwrócił ją w moją stronę. Rodzina Davies musiała być naprawdę stara, a jej korzenie zapewne sięgały aż średniowiecza. Przy samym końcu strony znajdowały się dwa imiona.

— Anastazja i Katherine. Więc faktycznie ma siostrę. Ktoś może wie, gdzie ją znaleźć?

— Nie, ale mogę wiedzieć — rzekł Edgar. — Opłaca się mieć wpływową siostrzyczkę.

— Amelia da radę to zrobić? — zapytał Remus.

— Jeśli odpowiednio długo będę ją prosił? Oczywiście, że da. Przecież nie odmówi swojemu ukochanemu bratu. — Wyszczerzył do nas zęby.

— A co z jej matką? — wtrąciła Hestia, spoglądając mi przez ramię. — Jane Davies.

— Czy ona nie pracuje w dziale Kontroli Nad Magicznymi Stworzeniami? — zapytał Remus i zmarszczył lekko brwi; robił to zawsze, kiedy się na czymś skupiał. — Wydaje mi się, że kojarzę to nazwisko.

— No nic — stwierdziła Hestia. — Chcecie coś zamówić? Idę kupić kawę.

— Ja poproszę gorącą czekoladę. — Lupin wcisnął dziewczynie w dłoń monetę i puścił mi oczko; uśmiechnęłam się lekko. — Nie wiem, czy rozmowa z ich matką to dobry pomysł. Chodziły plotki, że znęcała się nad córkami.

— Ale kto może znać ją lepiej, niż własna matka?

— W porządku — westchnął blondyn. — Zajmę się tym; może uda mi się załatwić z nią spotkanie.

— Ja jednak zająłbym się jej motywami — stwierdził nagle Edgar.

Zmarszczyłam lekko brwi i posłałam mu niepewne spojrzenie.

— Motywy, dla których działa z Voldemortem?

— Dokładnie. Przecież wampiry odmówiły udziału w naszej wojnie. A nie zapominajmy, że to Śmierciożercy są odpowiedzialni za śmierć jej najlepszej przyjaciółki.

— Prawie już zapomniałem o Isabell — stwierdził Remus z jakąś dziwną nutą nostalgii w głosie. — To była świetna dziewczyna; taka pełna dobra i empatii. Anastazja też taka była, nie rozumiem, jak mogła stać tym, czym mówisz.

— Może to nie była jej wina? — zasugerowałam. — W tej książce piszą, że wampiry cechuje okrucieństwo.

— O wilkołakach piszą to samo, Lily — stwierdził z ostrą nutą. — Nie jestem święty, ale nie sądzę również, bym był wyjątkowo okrutny.

— Ale jak inaczej wytłumaczysz to, co robi ta dziewczyna? Remus! Ona pozbawiła mnie pamięci, to przez nią straciłam dziecko!

Na moment przy stoliku zapadła cisza. Edgar starał się nie patrzeć ani na mnie, ani na Remus, a z kolei Anabell otwarcie przyglądała mi się zszokowanym wzrokiem.

— Dziecko? — zapytała powoli. — Lily, o jakim dziecku ty mówisz?

Westchnęłam cicho i wbiłam spojrzenie w podłogę.

— Nie jestem pewna.

— Pewna czego?

— Wydaje mi się, że przed tym wszystkim mogłam być w ciąży.

— Nie, niemożliwe. Wiedziałabym o tym.

— Nie wiedziałaś, An — wtrącił Remus. — Ona ma rację, była w ciąży. Wiedziały o tym tylko trzy osoby: Lily, ja, a później też James. Pamiętasz misję, na której Alicja poroniła? Ktoś wbił wtedy Lily nóż w brzuch.

— To wspomnienie wróciło do mnie jakiś czas temu — przyznałam. — Byłam pewna, że znam skądś te oczy, które wtedy widziałam. Teraz jestem już pewna, że to były oczy Anastazji.

— Ale... Ale dlaczego nic mi nie powiedziałaś?! — zawołała ze złością.

— Nie wiem — wyszeptałam. — Naprawdę nie wiem, Anabell.

Dziewczyna chciała powiedzieć coś jeszcze, lecz naszą rozmowę przerwało kilka głośnych huków. Zbyt dobrze znaliśmy czarodziejski świat, by nabrać się, że są to odgłosy burzy. Żadne z nas nie miało wątpliwości, że właśnie taki dźwięk towarzyszy aportacji. Hestia, która właśnie wracała ze swoją kawą oraz czekoladą dla Remusa upuściła oba zamówienia na ziemię.

— Śmierciożercy! — zawołała i to wystarczyło, by ludziom siedzącym w kawiarni przerwać spokojne spędzanie czasu.

Nie minęło nawet kilka minut, a wokół zapanował chaos. Ludzie rzucili się do wyjścia, niektórzy próbowali teleportacji, jednak szybko okazało się, że Śmierciożercy założyli bariery anty-deportacyjne na obszar wioski.

— To pułapka — stwierdził Edgar, chwytając Hestię za rękę i ciągnąc ją do kąta, w jakim się schowaliśmy.

Każde z nas miało w dłoni różdżkę i każde było gotowe do walki, choć nie sądzę, byśmy byli do tego choć w najmniejszym stopniu chętni.

— Trzeba się skontaktować z Dumbledore'em — stwierdziłam. — Bez reszty Zakonu nie mamy szans, potrzebujemy wsparcia. Musimy chronić dzieci i osoby, które nie wiedzą, jak walczyć.

— Lily, tutaj nikt nie wie, jak walczyć. Widziałaś, kto siedział w tej kawiarni? Dzieciaki, które dopiero skończyły szkołę.

Wzięłam głęboki wdech i spróbowałam uspokoić szybko bijące serce.

— To nie jest pierwsza taka misja, damy radę.

— Ostatnia bitwa w Hogsmeade zakończyła się śmiercią tylu osób. Wtedy umarła Dorcas...

— An, to nie jest dobry moment na wspomnienia. Remus, wyślij Patronusa do Dumbledore'a. Edgar, zrób to samo do twojej siostry, niech zawiadomi aurorów. Reszta za mną!

— Hestia! — zawołał Edgar, łapiąc dziewczynę za nadgarstek. — Bądź... bądź ostrożna.




Ta bitwa była zdecydowanie inna, niż wszystkie, w których do tej pory brałam udział. Była bardziej krwawa, bardziej brutalna. Już nie chodziło, by zranić drugą osobę – chodziło o to, by zabić i chyba wszyscy byli tego świadomi. Dzieci i starsze osoby skryły się w blokach, lecz podświadomie wiedziałam, że nie jest to dobre posunięcie; zaklęcia latały dookoła i co chwilę trafiały w owe bloki, więc kwestią czasu było ich zawalenie się. Nie było nas wielu, ale, na całe szczęście, Śmierciożercy nie mieli specjalnie dużej przewagi. Udało mi się właśnie rozbroić mojego przeciwnika, kiedy silne zaklęcie odpychające powaliło mnie na ziemię. Byłam pewna, że przy upadku złamałam sobie żebro, lecz nie miałam czasu, by zwijać się z bólu. Zacisnęłam mocniej dłoń na różdżce i z trudem dźwignęłam się na nogi, a kiedy spojrzałam w oczy osoby, która rzuciła zaklęcie, nagle znów zachciało mi się wymiotować.

Jej czarne, długie włosy były całkowicie przemoczone od deszczu, a ostre kły wyszczerzone w moją stronę. Na pomoc słońca nie miałam co liczyć – wieczór był zbyt blisko, a chmury zbyt gęsto zaścielały niebo. Jej oczy zabłysły złowrogo i odruchowo zrobiłam krok w tył.

— Masz ostatnią szansę — syknęła cicho, lecz w moich uszach jej głos zabrzmiał z głośnością wystrzału armaty — możesz się do nas przyłączyć lub zginąć.

Pokręciłam głową i zacisnęłam dłoń na różdżce tak mocno, że to aż bolało.

— Dlaczego to robisz? Anastazjo, nie pamiętasz już, co spotkało twoją przyjaciółkę? Zginęła z ręki Śmierciożerców! Więc czemu działasz z nimi?

Miałam nadzieję, że próba obudzenia w niej sumienia może przedłużyć mi nieco życie – nie miałam złudzeń co do faktu, iż w starciu z wampirem nie miałam najmniejszych szans.

— Była zbyt głupia, by dołączyć do zwycięskiej strony, musiała umrzeć!

— Więc tak postrzegasz Isabell? Dziewczynę, która podobno była ci siostrą?

— Co ty możesz wiedzieć — zakpiła, robiąc kilka kroków w moją stronę. — Nawet jej nie pamiętasz.

— Ja nie — przyznałam — ale znam osoby, które ją pamiętają, które miały ją za wspaniałą osobę. Zresztą nie tylko ją, Anastazjo. Co zrobiłaś z tą dziewczyną, jaką oni wszyscy mieli za przyjaciółkę?

— Tej dziewczyny już nie ma! — Posłała w moją stronę kolejne zaklęcie, jednak odbiłam je z łatwością.

— Zniknęła w dniu twoich piętnastych urodzin, prawda? Zastanawia mnie tylko jedna rzecz: po kim odziedziczyłaś swoje zdolności?

— Dlaczego miałabym ci to powiedzieć? — zapytała z sarkastycznym uśmiechem, znów robiąc kilka kroków do przodu.

— No nie wiem, ale biorąc pod uwagę fakt, że najpewniej zaraz zginę, raczej ci to nie zaszkodzi. — Wzruszyłam ramionami, jednocześnie mając nadzieję, że nie zabrzmiałam tak żałośnie, jak się czułam.

— Dowiedz się więc, że to mój przeklęty ojciec był tym, czym ja teraz jestem. I to właśnie przez niego nigdy nie byłam godna miłości własnej matki! Wiesz jak to jest, kiedy osoba, która powinna być dla ciebie największym wsparciem widzi w tobie jedynie przypomnienie niepowodzenia swojego życia.

— Przypominałaś jej swojego ojca. Więc plotki były prawdziwe: znęcała się nad wami.

— Nie nad nami, tylko nade mną. Katherine to zupełnie inna historia. Była dzieckiem z innego związku. To ja przez cały ten czas przypominałam matce, kim był ojciec, co takiego przed nią ukrył. Bała się, że stanę tym samym, dlatego próbowała to ze mnie wyplenić. Jakby to w ogóle było możliwe. — Prychnęła pogardliwie pod koniec wypowiedzi.

— To... to okropne.

Na jej twarz powrócił ten przerażający uśmiech.

— Zadbałam o to, by to zrozumiała. Myślę, że niebawem wyciągną jej ciało z Tamizy.

— Z-zabiłaś ją? — wyszeptałam, zakrywając usta dłonią. — Zresztą to nieważne! Czego ty ode mnie chcesz?!

— Od ciebie, Lily? Niczego. Możesz mi nie wierzyć, ale ceniłam naszą przyjaźń. Po prostu jesteś kolejną, która wybrała złą stronę. Mój pan chce cię w swoich szeregach lub martwą – nie robi mu to wielkiej różnicy. Za to tobie owszem. Możesz żyć, możesz odzyskać pamięć. Czy nie tego chciałaś?

— Chciałam. Chciałam, ale nie takim kosztem.

— Więc nie mogę ci pomóc. Przykro mi.

Nawet nie zauważyłam zaklęcia, które ponownie powaliło mnie na ziemię. Jęknęłam z bólu, jednak coś szybko rozproszyło moją uwagę. Czarnowłosa postać, której kły zbliżały się w kierunku mojej szyi. Zaczęłam macać ręką na podłożu dookoła mnie i niemal jęknęłam z ulgą, kiedy zacisnęłam dłoń na różdżce. Niewerbalnie rzuciłam zaklęcie tnące i z całej siły wbiłam magiczny, drewniany patyk w miejsce niebijącego serca dziewczyny. Przez moment miałam wrażenie, że wszystko zamarło, a sekundę później przyspieszyło swój bieg. Ciało wampirzycy zamieniło się w popiół, a mnie zaatakował potworny ból głowy i potok wspomnień. Straciłam przytomność.

Epilog

Dziś są drugie urodziny tego opowiadania, więc zgodnie z obietnicą – przed wami epilog.   Epilog Dla Petunii Evans-Dursley wiadomość...