wtorek, 21 czerwca 2016

Rozdział 74 — James i Lily

Rozdział 74 — James i Lily


Wrzesień zleciał jak z bicza strzelił i nawet nie zdążyłam zauważyć, kiedy nadszedł zimny i deszczowy październik. Lecz nie tylko moje życie ograniczało się do pracy i wielu nocy spędzonych w samotności, bo wojna wszystkim nam wdawała się we znaki. Człowiekowi ciężko jest znieść samą angielską pogodę, a gdy dołożyć do tego wojnę można oszaleć. Momentami zatrzymywałam się na dłużej przed lustrem i z gorzkim uśmiechem zastanawiałam się, kiedy będę musiała zacząć ukrywać pierwsze zmarszczki, pierwsze siwe włosy. Póki co moja skóra na twarzy była nieskazitelna, a i włosy trzymały się całkiem nieźle – co prawda były nieco rzadsze, niż powinny, ale poza tym było w porządku. Dlaczego więc taka na przykład Ellie – dziewczyna starsza ode mnie o zaledwie trzy lata – wyglądała, jakby miała za sobą wiele lat ciężkiego życia? Czy i ja niebawem będę wyglądała na zmęczoną i znużoną samym pomysłem wyjścia z domu?

Ślub mój i Jamesa miał się odbyć w listopadzie. Była to jeszcze dość odległa na tamten moment data. No i perspektywa spędzenia miesiąca miodowego na gorących Hawajach, podczas gdy w Londynie będzie szalał mróz była zachęcająca, jak jeszcze nigdy. Lecz póki co rozkoszne plany musiały zaczekać, a my sami zajęliśmy się pilnie uczestnictwem w misjach Zakonu Feniksa. Nie był to szczyt moich marzeń. Kiedy miałam swoje naście lat miałam setki planów, postanowień i pragnień, jednak do tamtej pory nie udało mi się zrealizować prawie żadnego z nich. Prawie, bo zakochałam się ze wzajemnością i miałam wspaniałych przyjaciół, a przecież na tym zależało mi najbardziej.

Tego dnia przyszłam do domu po nocnej zmianie w pracy – słońce było już wysoko na niebie i nie byłam zbyt zaskoczona widokiem Syriusza i Remusa, którzy razem z Jamesem siedzieli rozwaleni w kuchni.

— Hej wam — rzuciłam na wstępie i od razu ruszyłam zaparzyć wody na kawę.

— Jak w pracy? — zapytał James, podchodząc do mnie od tyłu i łapiąc mnie za talię – niemal słyszałam już wredne komentarze Blacka, jednak mój narzeczony (Wciąż nie mogłam się przyzwyczaić do tego słowa!) znał bardzo skuteczne sposoby, by odciągnąć moje myśli od tego tematu.

— Koszmarnie — powiedziałam bez owijania w bawełnę i kiedy odwróciłam się w jego stronę na jego twarzy widniał delikatny uśmiech.

— No to mam niespodziankę. Co powiesz na finał mistrzostw świata w quidditchu?

— Masz bilety? — zapytałam z zaskoczeniem, dobrze wiedząc, jak ciężko jest je dostać.

— To dzięki mojemu urokowi osobistemu — odparł i puścił mi oko, na co żartobliwie trzepnęłam go w głowę.

— Myślę, że z chęcią się wybiorę — stwierdziłam jednak po chwili i James uśmiechnął się triumfalnie.

— Zakładam, że przekonała cię perspektywa mojego towarzystwa.

— Wmawiaj sobie. — Prychnęłam z rozbawieniem i wyjęłam z szafki puszkę z kawą – czego jak czego, ale w tamtej chwili potrzebowałam już tylko kofeiny.




Miłość to, jak się nad tym zastanowić, piekielnie ciężka sprawa. Można ją porównać do wielu rzeczy – na przykład do butelki ognistej whisky, bo otumania w ten sam sposób – jednak żadna z nich nie będzie w stanie oddać w pełni jej piękna. Nikt nie będzie potrafił wytłumaczyć, dlaczego trzymając rękę tylko ten jednej, szczególnej osoby może czuć się tak dobrze i na swoim miejscu. I ja też tego nie potrafię.

Moje uczucie do Jamesa nie było nagłym olśnieniem – nie spojrzałam na niego pewnego dnia i nie pomyślałam: „O Merlinie, jesteś tym jedynym!”. Właściwie nigdy nie rozpatrywałam tego w tak bezpośredni sposób. Kiedy już doszłam do faktu, że nie umiem walczyć z uczuciami do niego, stały się one po prostu naturalne – jak oddychanie; nie myślałam o nich, lecz one wciąż były.

Trzymanie go za rękę, posyłanie mu promiennych uśmiechów, droczenie się – nie było dla mnie nic bardziej zwyczajnego, a jednocześnie nic mnie tak bardzo nie uszczęśliwiało.

Jak się nad tym zastanowić, to miłość jest absolutnie popieprzoną sprawą. Do takiego właśnie doszłam wniosku, kiedy kilka godzin po meczu, na który wybrałam się razem z Huncwotami, ładowałam absolutnie pijanego i niekontaktującego Jamesa do łóżka. Jak mogłam jednocześnie być na niego piekielnie wściekła i rozczulać się, jak niewinnie wygląda, kiedy śpi – nawet w takim stanie.

Kiedy w końcu przykryłam go kołdrą odetchnęłam z ulgą i osunęłam się na drewnianą podłogę, plecami opierając się o łóżko. W tym samym czasie ktoś zapukał cicho do drzwi i po chwili otworzył je powoli.

— Dałaś radę? — zapytał Remus, który jako jedyny oprócz mnie pozostał trzeźwy.

— Dałam, dałam — odparłam. — Ostatecznie mam jeszcze to. — Pomachałam znacząco różdżką.

— Nie gniewasz się, że zostanę z Syriuszem na noc? Wolałbym się nie aportować, kiedy on jest pijany, bo jeśli coś odwali w trakcie teleportacji... — zawiesił znacząco głos, po czym odchrząknął niezręcznie i kontynuował. — No a na Błędnego Rycerza nie mam już kasy, wszystko poszło na bilet...

— Daj spokój, to nawet lepiej, że zostaniesz. Jutro pomożesz mi zmyć mu głowę. — Skinęłam głową w stronę śpiącego Jamesa i podniosłam się na nogi. — Jesteś śpiący?

— Prawdę mówiąc nie...

— To cudownie, bo jestem absolutnie rozbudzona.

Uśmiechnęłam się do niego i razem wyszliśmy z pokoju. Zupełnie przypadkiem zamknęłam drzwi najgłośniej jak się dało. Przysięgam, że w tamtej chwili byłam absolutnie wściekła na Jamesa. Po meczu mieliśmy spędzić miło czas, ale on wolał spić się z Peterem i Syriuszem. Swoją drogą, temu ostatniemu ostatnio nieźle się u mnie nagrabiło.




Siedziałam właśnie w kuchni i rozmawiałam z Remusem, kiedy drzwi otworzyły się i wszedł przez nie ze zbolałą miną mój narzeczony. Przywołałam na twarz słodki, fałszywy uśmiech, po czym zagadnęłam go w wyjątkowo głośny sposób:

— Cześć, kochanie, jak się spało?

Chłopak, jak się spodziewałam, skrzywił się jeszcze bardziej i złapał za głowę, która po wczorajszym pijaństwie musiała mu pękać z bólu.

— Ciszej, błagam — wyszeptał, jednak całkowicie to zignorowałam, odsuwając głośno krzesło i wstając od stołu.

— Może coś zjesz? — zapytałam, jak gdyby nigdy nic otwierając lodówkę. — Jajecznicę, tosty, płatki, naleśniki, spaghetti? Mogę też zrobić już obiad. Zakładam, ze Syriusz też zje.

— Lily, litości — jęknął żałośnie i usiadł na krześle, łokcie opierając o blat i chowając twarz w dłoniach.

— To zrobię naleśniki z czekoladą i bananami. Lubisz naleśniki, prawda?

— Oczywiście — burknął niewyraźnie.

— Wspaniale! — zawołałam dużo głośniej niż to było konieczne i klasnęłam w dłonie. — Remus, zostaniesz z Blackiem na obiedzie? Przygotuję coś specjalnego.

— Lily — przerwał mi James niewyraźnie — właściwie to ja nie jestem...

Z głośnym hukiem postawiłam mu przed nosem szklankę soku truskawkowego.

— Wiem, że nie jesteś mnie wart, kochanie, ale nie martw się, dziś rozsadza mnie energia i możemy robić całą masę cudownych rzeczy. Jak tylko zjesz śniadanie — dodałam, uśmiechając się słodko.

— Bardzo jesteś na mnie zła?

— Zła? — Zrobiłam zaskoczoną minę. — Misiu, ależ ja wcale nie jestem zła. Myślałam, żeby po obiedzie pójść odwiedzić Petunię i Vernona, ostatnio wymieniłyśmy kilka listów, a i długo jej nie widziałam, więc moglibyśmy do niej wpaść.

— Błagam, tylko nie ona — jęknął. — Przecież nie znosisz swojej siostry...

— No wiesz?! — zawołałam z oburzeniem. — To nie podlega dyskusji, po obiedzie odwiedzimy Petunię. A kiedy od niej wyjdziemy pójdziemy zapisać cię na kurs jazdy samochodem, przekładasz to od tygodni. No i moglibyśmy też kupić farbę do naszej sypialni, chciałabym zmienić kolor, a wiesz, że preferuję mugolskie metody...

— Wygrałaś – przepraszam! — powiedział w końcu.

— Przepraszasz? A za cóż to?

Kątem oka dostrzegłam, że Remus uśmiecha się w moją stronę, rozumiejąc, jaki obrałam sposób gnębienia Pottera.

— Że się wczoraj upiłem — mruknął niechętnie.

— Och! — Machnęłam ręką. — Ale ja się w ogóle o to nie gniewam. Swoją drogą, chciałabym kupić sobie kilka nowych ciuchów. Pomożesz mi wybrać, prawda?

Chłopak posłał mi spojrzenie pełne rozpaczy, lecz w tym samym momencie do kuchni wkroczył Black i odwróciłam się w jego stronę z szerokim uśmiechem.

— Syriusz! Dobra duszo! To wspaniale, że wstałeś. Właśnie zabieram się za robienie naleśników i ktoś musi skoczyć do sklepu. Daj mi minutkę, to przygotuję listę zakupów.

Chłopak spojrzał na mnie ze zdezorientowaniem w oczach, jednak nic nie powiedział i zajął miejsce koło swojego kompana do pijaństwa.

Machnęłam różdżką i po chwili pojawiły się przede mną długopis i notatnik. Uśmiechnęłam się pod nosem i zaczęłam pisać, opierając się łokciem o stół.

— Proszę. — Wręczyłam mu kartkę, uśmiechając się przymilnie. — James, kochanie, daj mu pieniądze.

Potter niechętnie wstał od stołu i ruszył w kierunku korytarza, najpewniej po to, by wyjąć z kieszeni kurtki portfel.

— Evans, możesz mi wyjaśnić, po co ci mydło w płynie do naleśników? I pięć litrów wody? Czekaj, czekaj, skąd ja mam ci wytrzasnąć patelnię?!

— Jestem pewna, że ktoś tak mądry jak ty spokojnie sobie poradzi — rzuciłam, popychając go w stronę drzwi i zamykając je za nim z hukiem. — Zrobione — mruknęłam do samej siebie.

— Mówił ci ktoś, że jesteś przerażająco wyrachowana? — zapytał Remus, jednak uśmiechał się przy tym szeroko.

Zaśmiałam się i pokazałam mu język.




Byłam pewna, że jeszcze nigdy w życiu nie miałam tak męczącego dnia, jednak pocieszał mnie fakt, że mój skacowany narzeczony przeżywa dużo gorsze katusze. Wizyta u Petunii nie okazała się takim znów niewypałem, jak się spodziewałam, choć kiedy opuszczaliśmy dom przy Privet Drive, James sprawiał wrażenie człowieka, który dopiero co wrócił z wojny, czym nieco mnie rozbawił.

— No, to teraz do Londynu, zapiszemy cię na lekcje jazdy.

— Lily, kiedy mi naprawdę wystarczy mio...

— Nie będziesz woził dziecka na miotle! — powiedziałam stanowczo.

Chłopak zatrzymał się gwałtownie i spojrzał na mnie z niedowierzaniem.

— Jesteś w ciąży? — wydusił.

— Nie, nie jestem. Ale możemy spróbować to zmienić. — Posłałam mu łobuzerski uśmiech. — Ale dopiero kiedy pomalujesz sypialnię.

— Jesteś nieznośna — mruknął i ruszył za mną.

— Udam, że tego nie słyszałam — odparłam.




Ciężko byłoby mi jednoznacznie wskazać najlepszy dzień w moim życiu, jednak gdzieś wysoko na tej liście z pewnością znalazłby się dzień ślubu mojego i Jamesa. Nie było to już spontaniczne wydarzenie, jak wtedy, gdy jeszcze chodziliśmy do Hogwartu. Tym razem wszystko było dokładnie zaplanowane i zrobione po mugolsku. Tamtej nocy przed tym wyjątkowym dniem postanowiłam przenocować u Alicji i Franka, choć leżenie w łóżku nie miało zbyt wiele wspólnego ze snem. Moje myśli krążyły jak szalone i co rusz w głowie pojawiało się wspomnienie związane z Jamesem. Nasze pierwsze spotkanie, kiedy pierwszy raz zaproponował mi randkę, kiedy pierwszy raz go uderzyłam i, w końcu, nasz pierwszy pocałunek, który ten głupek na mnie wymusił na czwartym roku. Później myślałam też o tych wszystkich przykrych sytuacjach i o tym, jak wielkie mamy szczęście, że udało nam się pozostać razem.

Następnego ranka byłam ledwie przytomna i już od bardzo wczesnej godziny siedziałam przy stole, pijąc kawę za kawą. Biała sukienka wisiała na oparciu krzesła w salonie, a torba z kosmetykami stała na stole. Moje serce biło szybciej, ilekroć tylko spojrzałam na któryś z tych przedmiotów. Alicja dołączyła do mnie dobre dwie godziny później.

— Rany, kobieto, wiesz, która jest godzina? — zapytała, przeciągając się.

— Nie dałabym rady wyleżeć w łóżku ani chwili dłużej — odparłam i wzięłam łyk kawy, która przyjemnie parzyła mój język.

— Och, miałam dokładnie to samo przed ślubem. — Dziewczyna zaśmiała się cicho, po czym związała włosy w niechlujnego kucyka. — To chyba czas zacząć robić cię na bóstwo, co?

Uśmiechnęłam się lekko.

— Chyba tak.

— Myślę, że włosy powinnaś mieć rozpuszczone. Urosły ci ostatnio, więc będą ładnie wyglądać. Znam zaklęcie, dzięki któremu możemy je delikatnie podkręcić. Makijaż oczywiście musi być jasny, żeby pasował do sukienki. Stawiałabym na delikatny błękit, co ty na to?

— Uch, to ty tu jesteś specjalistką. Wiesz dobrze, że tykam się kosmetyków raz na rok.

— No to zrobimy po mojemu. Ale wciąż nie mogę uwierzyć, że zdecydowałaś się na tak prostą sukienkę.

Mimowolnie spojrzałam w stronę przedmiotu, o którym była mowa. Owszem, sukienka była prosta, ot, zwykła, biała, prosta kiecka do ziemi bez żadnych dodatków czy falbanek, idealnie dopasowana do ciała i lekko połyskująca, lecz mnie zauroczyła od pierwszej chwili, gdy na nią spojrzałam.

— Mnie się podoba — stwierdziłam, wzruszając ramionami.

Dziewczyna westchnęła z rezygnacją, jednak zdecydowała się nie komentować mojego braku gustu.

— Okej, mamy nową sukienkę, założysz ten zielony wisiorek babci, więc będzie coś starego, makijaż załatwi coś niebieskiego. Zostaje nam coś pożyczonego. Mam ładne kolczyki, które powinny pasować do wisiorka, co ty na to?

Uśmiechnęłam się do niej szeroko.

— Brzmi ekstra.

Klasnęła w dłonie i otworzyła torbę z kosmetykami.

— No to bierzmy się do roboty.

 

Epilog

Dziś są drugie urodziny tego opowiadania, więc zgodnie z obietnicą – przed wami epilog.   Epilog Dla Petunii Evans-Dursley wiadomość...