czwartek, 25 grudnia 2014

Notatka Świąteczna: Jak, kto spędzał święta zanim poszedł do Hogwartu?

Syriusz Black nigdy nie cieszył się z świąt. Odkąd pamiętał Boże Narodzenie w jego domu przesycone było kłótniami. Teraz po raz ostatni spędzał ten względnie szczęśliwy czas w domu ze swoją rodzinką. Już za rok miał iść do Hogwartu i wiedział że już więcej nie przyjedzie dobrowolnie do tego domu co oznaczało że święta będzie spędzać w szkole. Syriuszowi od zawsze wpajano zasadę czystości krwi z którą on się nie zgadzał. Ale co z tego, jeśli za każdym razem kiedy wyrażał swoje zdanie był poddawany wielogodzinnym torturą. Z wiekiem pierworodny syn państwa Black nauczył się trzymać język za zębami jednak nienawiść do rodziny w jego sercu była ogromna. W domu rodzinnym Syriusza nikt nie okazywał też uczuć no chyba że złość. Miłość była uznawana za słabość. Ciężko żyło się w takim domu zwłaszcza jeśli było się zakałą rodziny jak to uprzejmie określała swojego syna Pani Black. Był poranek Bożego Narodzenia, Syriusz nie spał już od dłuższego czasu. Leżał w łóżku smętnie patrząc się w sufit. Nie lubił świąt, zawsze zjeżdżała się cała rodzinka. Zjazd rodzinki czystej krwi. Prychnął z pogardą na samą myśl o tym. Nadal rozmyślając o swoim marnym losie zwlekł się z łóżka. Nie zwrócił uwagi na prezenty leżące przy łóżku. Wiedział że na pewno są to książki o czarnej magii i genealogii rodzin czysto krwistych. Ubrał się i zszedł na dół gdzie przy stole czekała już cała rodzina.

-Przedstawienie czas zacząć- Mruknął pod nosem i usiadł przy stole pod ostrym spojrzeniem matki.

***

-James, wstawaj na śniadanie!

James Potter odwrócił się na drugi bok naciągając poduszkę na głowę. Nie cierpiał wstawać rano ale za to uwielbiał święta. No właśnie! Przecież dzisiaj święta! Kiedy sobie to uświadomił natychmiast zerwał się z łóżka. Wszystko było by super gdyby nie zaplątał się w kołdrę i nie runął na ziemie. Jęknął żałośnie.

-Już idę, mamo!- Odkrzyknął nie podnosząc się z podłogi. Z ciężkim westchnięciem wygrzebał się z kołdry i ruszył do łazienki. Zszedł na dół już kompletnie ubrany i zasiadł do stołu.

-Jak się podobają prezenty?- Zapytał pan Potter siadając koło małżonki i lekko całując ją w policzek.

-O kurcze! Zapomniałem!- Krzyknął zrywając się z krzesła i biegnąc po schodach na górę do swojego pokoju. Otworzył drzwi z rozmachem i ruszył w stronę prezentów. Był już bardzo blisko kiedy...ŁUP!

-James! Co ty tam robisz?!

-Nic mi nie jest!- Krzyknął zbierając się z podłogi. Zaczynał mieć dosyć że przewracał się przy każdej możliwej okazji. Klnąc na każde możliwe bóstwa podszedł do małej górki prezentów i wyjął długie prostokątne pudełko. Otworzył pakunek a jego oczom ukazała się miotła. Wyglądała idealnie. Na rączce był mały, złoty napis: księżycowa Brzytwa

Wziął miotłę do ręki i od razu poczuł potrzebę wypróbowania jej. Zbiegł na dół nadal trzymając w ręce miotłę.

-Dziękuję, dziękuję, dziękuję!- Rzucił się ojcu w ramiona na co ten roześmiał się czochrając syna po włosach

-To co? Idziemy ją wypróbować?

-Pewnie

Pani Potter przyglądała się swoim ukochanym mężczyzną z uśmiechem na ustach.

-Nie długo przyjeżdża reszta rodziny, nie połamcie się tam.- Rzekła patrząc na nich z wesołym błyskiem w oku.

-Nie martw się kochanie, James nie długo idzie do Hogwartu i muszę go wyszkolić żeby dostał się do drużyny.

***

Remus Lupin patrzył ze smutkiem przez okno. Lubił święta i chciał je spędzić z najbliższymi jednak akurat tego dnia wypadała pełnia. Co prawda do pokazania się księżyca na niebie było jeszcze kilka godzin jednak on nie czuł się na siłach wyjść z łóżka. Nienawidził pełni i tego kim się przez nią stawał. Nie chciał tego jednak on nie miał nic do gadania. Za kilka godzin stanie się bestią, która nie zawaha się rozerwać gardła swoim najbliższym. Bardzo kochał swoich rodziców. Wiedział że zniszczył im życie, stale musieli się przeprowadzać i całe ich życie było podporządkowane jemu. Mimo to rodzice kochali go najbardziej na świecie, nie ważne było dla nich kim się stawał raz w miesiącu. Lepszego mamy i taty nie mógł sobie wymarzyć. Po jego policzkach popłynęło kilka łez. Chciał by ich odciążyć ale nie wiele mógł zrobić. Wiedział że do Hogwartu go nie przyjmą ze względu na to kim jest, stanowił by zagrożenie dla uczniów. To bolało go najbardziej. Że nigdy nie znajdzie przyjaciół, nigdy nie będzie mógł żyć tak jak inne dzieci w jego wieku. Wtedy do pokoju weszła uśmiechająca się smutno mama Remusa.

-Cześć kochanie- Powiedziała przytulając markotnego syna- Nie martw się, jutro będzie już po wszystkim i urządzimy sobie własną Wigilię, ja, ty i tata.

-Dziękuję mamo...Za wszystko

***

Lily Evans zeszła na dół, na śniadanie. Siedziała tam już jej siostra, która kiedy ją zobaczyła uśmiechnęła się radośnie.

-Wszystkiego najlepszego Lily!- Zawołała wstając od stołu i przytulając młodszą siostrę.

-Na wzajem Petuniu. Co dostałaś?

- Zestaw młodej kosmetyczki, wieczorem zaszalejemy...

Rudo włosa zaśmiała się radośnie

-Ma się rozumieć. Jutro przyjdzie Sev...

-Lily! Przestań się z nim zadawać! On cię okłamuje!

-Nie prawda, Sev by tego nie zrobił. Nie znasz go, ty nie rozumiesz...

-Rozumiem doskonale!- Warknęła ze złością- Nie ma żadnego Hogwartu a ty wcale nie jesteś czarownicą

-Sev mówi że ty się tak zachowujesz bo...-Zagryzła wargi jakby w ostatniej chwili ugryzła się w język

-No co mówi!- Widać że starsza dziewczynka jest wściekła

-Że jesteś zazdrosna bo ty jesteś Mugolką!

-Za to ty jesteś dziwadłem a ten cały Hogwart to nie szkoła tylko psychiatryk!

-Jak możesz?!- Młodsza Evans uciekła z płaczem do swojego pokoju. Po kilku godzinach poczuła zapach ciasteczek które jej rodzicielka piekła w każde święta. Postanowiła pogodzić się z siostrą i zeszła na dół. Z pewnością te święta nie należały do jej ulubionych.

sobota, 13 grudnia 2014

Rozdział 26 - Koszmar na wieży Astronomicznej

Pani Adams dobrze się spisała – po ranie na mojej ręce nie został nawet blady ślad. Lecz mimo to, został ze mną strach i wciąż brzmiały mi w uszach słowa tamtej kobiety - „to dopiero początek". Właściwie dopiero, kiedy, względnie, przestałam martwić się o Jamesa i Syriusza dotarło do mnie, co zrobiłam. Zabiłam człowieka...

Gdyby nie moi przyjaciele zwariowałabym z tą świadomością – zwariowałabym i to szybciej, niż jestem w stanie to sobie wyobrazić.

Ale ani Alicja, ani Dorcas, ani Anabell nie były w stanie poradzić nic na koszmary, z których budziłam się co noc, na łzy, które tak beznadziejnie starałam się ukrywać, na wyrzuty sumienia, przez które nie mogłam spać w nocy, ani jeść w dzień. Nie mogły poradzić nic na fakt, że zaczęłam brzydzić się samej siebie.




- Potter nie rób sobie ze mnie żartów - wydusiłam oniemiała na widok mojego chłopaka, który wjechał do Wielkiej Sali na wózku inwalidzkim.

- Jak możesz?! - zawołał, udając oburzenie i teatralnie łapiąc się za pierś.

- Co WY tu robicie?! Mieliście leżeć w szpitalu przynajmniej do nowego roku, a jeśli się nie mylę wypada on dopiero za trzy dni! Chyba, że coś mi się poprzestawiało w mózgu i nie potrafię korzystać z kalendarza - warknęłam w stronę Łapy, który również siedział na wózku, w najlepsze pochłaniając wielkie ilości jedzenia.

- Namówiliśmy uzdrowicieli żeby szybciej nas wypuścili. Nasz urok osobisty jest nie do odparcia - odpowiedział z szelmowskim uśmiechem.

-Boję się zapytać, co zrobiliście tym biednym Uzdrowicielom – mruknęłam, patrząc znacząco na Jamesa.

- No nie patrz się tak na mnie, to Łapa podmienił eliksir wzmacniający na eliksir wzrostu włosów - odpowiedział na to nieme oskarżenie. - Tak na poważnie, to chcieliśmy spędzić z wami Sylwestra. Nie myśleliśmy, że tak szybko nas wywalą za kilka niewinnych dowcipów, więc zaczęliśmy trochę szybciej.

- Jasne, niewinnych. - Prychnęłam kpiąco. - A idźcie wy z tą swoją niewinnością!

- No, ja raczej nie pójdę, mam złamaną nogę – odparł Potter i puścił mi oczko. Parsknęłam śmiechem, podobnie jak reszta naszej paczki.

- Pozwólcie, że zapytam, jak macie zamiar wtargać się z tymi wózkami po schodach? - wtrąciła się Anabell, która siedziała obok Remusa. Chłopak, w przeciwieństwie do swojej dziewczyny, nie wyglądał na wybitnie zadowolonego z jej towarzystwa, a przynajmniej takie odnosiłam wrażenie.

- Od tego mam to – wyjaśnił jej Potter, wyjmując różdżkę z kieszeni szaty i unosząc ją wysoko z ogromnym uśmiechem na twarzy.

- Już nie masz. Nie ładnie tak się przechwalać - krzyknęłam z wrednym uśmiechem, wyrwałam mu różdżkę i wybiegłam z Wielkiej Sali. Oczywiście James na swoim wózku, w naprawdę imponującym tempie, wyleciał zaraz za mną.

- EVANS, ruda złośnico! - zawołał oburzony.

- Tak jej nie odzyskasz – odparłam i wskazałam na magiczny patyk w mojej dłoni. - Udam więc, że tego nie słyszałam. To co, książę, kolejna próba?

- Lily, skarbie, oddasz mi moją różdżkę? - zapytał, podejmując zabawę.

Wybuchnęłam szaleńczym śmiechem, pokręciłam przecząco głową i po chwili znów uciekałam przed Jamesem. Ganialiśmy jak wariaci po całym korytarzu, aż w końcu padłam wykończona na schody i skapitulowałam.

- Wiesz, że cię kocham? - zapytał niespodziewanie czule chłopak po kilku minutach ciszy.

- Oczywiście, że wiem, mój słodki łosiu - odparłam i uśmiechnęłam się do niego delikatnie. - Znalazłam album, który miałam dostać na święta. Jest... po prostu brak mi słów. Dziękuję.

-Pomyślałem, że przyda ci się taki album, żebyś zawsze mogła powrócić do tych szczęśliwych chwil.

- To najpiękniejszy prezent jaki dostałam... James, nawet nie wiesz jak się o was martwiłam. Merlinie, myślałam, że cię straciłam. Akurat teraz, kiedy... kiedy wszystko zaczyna nam się układać. To był najgorszy moment w moim życiu, a do tego... James, ja zrobiłam coś strasznego – powiedziałam łamiącym się głosem.

Opowiedziałam chłopakowi całą historię o zaklęciu niewybaczalnym i zbrodni, jakiej się dopuściłam, a on, bez słowa, przyciągnął mnie do długiego, czułego uścisku, który rozwiał wszystkie moje obawy. Czułam się bezpieczna.




Na święta w zamku zostało niewiele osób, więc w równie małym gronie spędzaliśmy sylwestra. Nie umniejszało to jednak w żadnym stopniu poziomu dobrej zabawy. Razem z Dorcas spędziłyśmy bitą godzinę na wybieraniu odpowiednich kreacji, kosmetyków i fryzur. Myślę, że obie tego potrzebowałyśmy – zapomnieć o zmartwieniach ostatnich dni, Śmierciożercach, Voldemorcie i nadchodzącej wojnie. Zamiast rozmyślać o tych wszystkich ponurych rzeczach miałyśmy czas, by poczuć się, jak zwykłe nastolatki, których największym zmartwieniem jest to, kto zaprosi je na randkę.

Koniec końców zdecydowałam się na czarną bluzkę z przodu całą pokrytą srebrnymi cekinami, do tego czarne rajstopy i spódniczkę tego samego koloru i buty na lekkim obcasie. Całość dopełniłam makijażem w srebrnym odcieniu. Może nie wyglądałam zjawiskowo, ale odpowiednio do okazji i, co najważniejsze, podobałam się samej sobie.

Muzyka grała cicho, co jakiś czas wygłupialiśmy się tańcząc niezdarnie i pijąc przemyconego po kryjomu do szkoły szampana. Kilka minut przed godziną dwunastą postanowiliśmy wyjść na błonia, z racji, że Huncwoci podobno mieli tam coś specjalnego. I rzeczywiście, równo z nowym rokiem, na niebie pojawiły się kolorowe fajerwerki, układające się w napis:

SZALONEGO NOWEGO ROKU I WIĘCEJ ŚRODKÓW USPAKAJAJĄCYCH DLA PROFESOR MCGONAGALL, BO TEN ROK DO SPOKOJNYCH NIE BĘDZIE NALEŻAŁ, ŻYCZĄ HUNCWOCI!

Gdy zaczęłam sobie wyobrażać minę surowej profesorki, po przeczytaniu tego napisu, dostałam niezłego napadu śmiechu. Chociaż, może kobieta zdążyła się już przyzwyczaić do wybryków Złotej Czwórki?

Wszyscy krzyczeliśmy radośnie, śmialiśmy się i nieco chwialiśmy z powodu szampana. I wszystko byłoby, jak należy, gdyby nie sowa, która podleciała do mnie z listem. Odczepiłam go od jej nóżki, czując na sobie zainteresowane spojrzenie Jamesa.

Staw się w wieży astronomicznej, chyba, że chcesz, aby kolejna osoba straciła życie z twojego powodu. Zabawa dopiero się zaczyna, kotku.

Czułam, że krew odpływa mi z twarzy i ledwie słyszałam zaniepokojony głos Jamesa. Resztkami świadomości zmusiłam swoje ciało do szaleńczego biegu i ignorowania głosów przyjaciół. Biegłam przez całe błonia jak wariatka i słyszałam wyraźnie za sobą kroki reszty. Ale nie mogłam się zatrzymać. Do przodu gnał mnie strach i poczucie winy, które wróciło z całą mocą.

Wbiegłam do zamku, zatrzaskując za sobą drzwi zaklęciem – miałam nadzieję, że to choć na chwilę ich zatrzyma. Korzystałam ze wszystkich znanych mi skrótów, a schody na wieżę pokonałam w ekspresowym tempie. Oddychałam ciężko i wtedy usłyszałam, że drzwi zatrzasnęły się za mną z głośnym trzaskiem. Podskoczyłam przerażona i ledwie powstrzymałam krzyk przerażenia. Przede mną, na linie zawiązanej wokół jej szyi, wisiała jakaś dziewczyna.

Kojarzyłam ją - Kate z Ravenclawu. Była martwa, bez wątpienia. Sznur dookoła jej szyi przypominał mi jakiś upiorny naszyjnik. Tym razem nie powstrzymywałam krzyku.

Słyszałam jak moi przyjaciele walą w drzwi od drugiej strony, lecz niestety na nic się to nie zdało, one wciąż były zamknięte. Przy swojej nodze zobaczyłam kartkę - podniosłam ją i ledwo odczytałam w księżycowym świetle.

Och, więc naprawdę wierzyłaś, że ją uratujesz? Żałosne. No cóż, jak na razie czeka cię noc z trupem. Tylko spróbuj nie zwariować, bo zabawa dopiero się zaczyna, skarbie.

Wypuściłam karteczkę ze zdrętwiałych dłoni i cofnęłam się z rosnącym przerażeniem. Nie miałam siły dłużej się powstrzymywać. Podbiegłam do drzwi i zaczęłam z całej siły uderzać w nie pięściami, krzycząc przy tym rozpaczliwie. Przez łzy spojrzałam jeszcze raz w miejsce, gdzie wisiało ciało krukonki, lecz tym razem zobaczyłam sam sznur. Ciała nie było.

piątek, 12 grudnia 2014

Rozdział 25 - Za przyjaciół warto poświęcić wszystko...





W pokoju wspólnym było ciemno i nawet wątłe światło z kominka niewiele dawało. Gdyby nie błyskawica, która przecięła niebo, w ogóle bym ich nie rozpoznała. Syriusz stał na chwiejnych nogach i wydawało się, że zaraz upadnie. James chyba był nieprzytomny w każdym razie uwieszony na ramieniu Łapy. Serce mi zamarło, a zaraz potem rozpoczęło swoją pracę ze zdwojoną siłą. Ogarnęłam się szybko, jednak niewystarczająco, bo w chwili, w której wstałam z fotela, Black zachwiał się i upadł. Gdyby nie powaga sytuacji pewnie parsknęłabym śmiechem, dochodząc do wniosku, że znów zbyt dużo wypili.

Podbiegłam do nich i padłam na kolana. Oczy Syriusza były otwarte, a na mój widok kąciki jego ust lekko zadrgały.

- Cześć, Ruda – powiedział zachrypniętym głosem. - Fajnie zobaczyć kogoś, kto nie próbuje cię zabić. - Nagle zaczął się krztusić, a ja z przerażeniem spostrzegłam, że z jego ust leci krew. Zresztą cały był we krwi, podobnie jak James.

- RATUNKU! - krzyknęłam, czując narastającą panikę. Wiedząc, że Jamesowi nie mogę póki co pomóc, postanowiłam skupić się na Blacku. Złapałam go mocną za rękę.

- Słuchaj mnie, Syriusz – powiedziałam roztrzęsionym głosem. - Nie pozwolę ci umrzeć na moich oczach jasne?!

Nim chłopak zdążył cokolwiek zrobić, ktoś pojawił się za moimi plecami.

- Lily? - zapytała Alicja niepewnie. - O Roweno, co się stało?!

- Nie ma czasu! Biegnij po panią Adams! - warknęłam.

Dziewczyna nie pytała już o nic tylko puściła się biegiem. Ja sama wyjęłam z kieszeni różdżkę. Znałam kilka podstawowych zaklęć leczniczych, lecz jeśli Black faktycznie miał krwotok wewnętrzny, to będzie cud, gdy pani Adams zdoła mu pomóc.

- Co cię boli? - zapytałam, czując, że mój głos drży.

- Wszystko – odparł słabo chłopak.

- N-no tak... A co najbardziej?

- Brzuch.

Podwinęłam to, co zostało z koszuli chłopaka i wciągnęłam ze świstem powietrze. Jego brzuch i cała klatka piersiowa były jedną, wielką raną.

- Merlinie, co oni wam zrobili – wyszeptałam. - Syriuszu, Jezu, nie wiem jak mam ci pomóc.

- Najlepiej daj mi ognistej whisky – zażartował słabo i zaraz syknął z bólu.

- To chyba nie taki głupi pomysł – powiedziałam i zerwałam się na nogi, odprowadzana przez zszokowane spojrzenie chłopaka.

- Przecież żartowałem! - zawołał za mną, ale ja już byłam w połowie drogi do męskiego dormitorium. Po pierwszym łóżkiem znalazłam butelkę ognistej whisky. W tempie ekspresowym wróciłam na stanowisko.

- Cholera – zaklęłam cicho, zdając sobie sprawę, że nie mam żadnej gazy ani bandaży. Klnąc w myślach, zdjęłam przez głowę bluzkę, zostając w samym staniku.

- Przy takim widoku mogę umierać – jęknął chłopak.

- Gdybyś nie był jedną wielką raną, dałabym ci w łeb – warknęłam i podarłam bluzkę na kilka części, po czym polałam każdą alkoholem. - Będzie bolało – ostrzegłam.

Chłopak zacisnął zęby, kiedy zaczęłam przemywać jego ranę, jednak nawet to nie pozwoliło mu powstrzymać cichego okrzyku bólu.

- Przepraszam – powiedziałam cicho i kontynuowałam. - Nie znam się na tym, ale to zdezynfekuje ranę. Jasny gwint, gdzie ta pani Adams?!

- Ruda, dałabyś się napić tej ognistej? Podobno po alkoholu mniej boli.

- Black, czy ty nawet w takim stanie musisz być dupkiem?!

W tym momencie chłopak znów zaczął kaszleć, a mnie wyjątkowo mocno zachciało się płakać. Wtedy do pomieszczenia wpadła pani Adams, a ja odsunęłam się od Syriusza, próbując nie zauważyć, że całe dłonie mam w jego krwi.




Później wszystko działo się bardzo szybko i niewiele z tego pamiętam. W moich oczach wydarzenia rozgrywające się wokoło były jedną wielką paletą kolorów, mieszających się ze sobą bez żadnej, konkretnej zasady.

Uczniowie powychodzili z dormitoriów, niektórzy coś mówili, inni krzyczeli – nie byłam w stanie rozróżnić słów. Właściwie – nie obchodziło mnie to, co działo się dookoła. Dokładnie zapamiętałam jedynie ciepłą dłoń Dorcas na ramieniu i jej cichy głos, którym nakłoniła mnie do powrotu do naszych sypialni. Starałam się nie myśleć, iż mój chłopak może tego wszystkiego nie przeżyć.




Kilka dni później Dumbledore pozwolił nam, to znaczy mi, Dorcas, Remusowi i Peterowi, odwiedzić chłopaków. Strasznie bałam się tego, co zobaczę, choć dyrektor twierdził, iż ich życie nie zagraża już żadne niebezpieczeństwo.

Dorcas uścisnęła mi delikatnie rękę i jednocześnie weszłyśmy do sali, w której leżeli Black i Potter.

- James! - krzyknęłam i podbiegłam do niego, czując równocześnie, że wszystkie moje obawy gdzieś znikają. Chciałam go przytulić, ale niemal każdy fragment ciała miał owinięty bandażami, więc bojąc się że zrobię mu krzywdę pogłaskałam go po włosach i uśmiechnęłam się ciepło.

- Martwiłam się – przyznałam cicho i przysiadłam na krańcu łóżka, łapiąc jego dłoń.

- To może zasłużyłem na buziaka? - zapytał, wyszczerzając się. Słowo, gdyby nie jego stan, dostałby po łbie.

Po chwili drzwi znów się otworzyły i weszli przez nie chłopacy, którzy poszli jeszcze do barku po coś do picia.

- Lunio! - odezwał się wesoło James, wiedząc że wkurzy tym zdrobnieniem Lunatyka.

- No to jelonek wraca do zdrowia - mruknął Remus.

James spróbował się lekko podnieść, ale chyba nie była to zbyt mądra decyzja, bo skrzywił się mocno i jęknął.

- Nieźle nas poturbowali, nie, Łapa?

- Nieźle? Stary, ledwo cię stamtąd wyciągnąłem, to był istny koszmar!

- Właściwie, to co się stało? Jak uciekliście? - zapytałam cicho.

- Pytaj Łapy – odparł Potter, krzywiąc się - ja po któreś rundzie tortur wymiękłem, straciłem przytomność i obudziłem się dopiero tu.

- Łapa…?

- Ostatkiem sił gwizdnąłem różdżkę jakiemuś Śmierciożercy, zamieniłem kamień w świstoklik, złapałem Jamesa i przeniosłem nas do Hogsmeade. Tam włamałem się do Miodowego Królestwa i jakoś doczołgałem się do wierzy Gryffindoru. Nie wiem co by było, gdyby ruda tam nie siedziała. Nie miałem siły nawet, żeby kogoś zawołać.

- Syriusz nawet nie wiem jak mam ci dziękować – rzekł James, a ja pierwszy raz od dawna usłyszałam w jego głosie taką powagę.

- Od tego ma się przyjaciół, ty zrobiłbyś dla mnie to samo - odpowiedział Łapa.

Widać było, że chłopcy są zmęczeni więc pożegnałyśmy się z nimi i wróciliśmy do szkoły. Ta wizyta nieco mnie uspokoiła, ale nie powiem, żebym przestała się martwić. Teleportowaliśmy się do wioski i już mieliśmy iść do szkoły, kiedy dookoła pojawiły się zamaskowane postacie.

- Co jest?! Znowu to samo?! - krzyknął z lekką paniką Remus.

Nie mieliśmy czasu, żeby się nad tym zastanowić, bo już grad zaklęć leciał w naszą stronę. Staraliśmy się bronić, lecz Śmierciożerców było zbyt wielu, a my byliśmy zbyt niedoświadczeni. Słyszałam dookoła krzyki mieszkańców wioski, lecz nie miałam najmniejszej szansy im pomóc – ja sama potrzebowałam pomocy, albo raczej cudu.

W końcu trafiło mnie zaklęcie torturujące i upadłam na ziemię, wijąc się z bólu, który palił mnie od środka. Czułam jakby każdy nerw mojego ciała osobno był poddawany torturze. Zęby bolały mnie od zaciskania ich, a z oczu płynęły łzy. W końcu ból ustał, lecz nie miałam siły nawet podnieść głowy, a co dopiero dalej się bronić. Nagle poczułam, że ktoś brutalnie łapie mnie za włosy.

- To za mojego męża, szlamo! - usłyszałam szept przy uchu, a po chwili poczułam ból na wierzchu prawej dłoni. - Nie martw się, to dopiero początek.

Dłużej nie mogłam tego powstrzymywać, zaczęłam krzyczeć. Bałam się spojrzeć co się stało z moją ręką, czułam w niej ogromy ból – jakby pochłaniały ją płomienie.

Usłyszałam trzask i wiedziałam, że właścicielka głosu zniknęła. Nie mogłam się jednak przemóc, nie mogłam spojrzeć na swoją rękę. Łzy płynęły mi po policzkach. Ktoś klęknął przy mnie, szeptał coś.

- Remus? - wychrypiałam.

- To ja, Lily. Nie martw się, ktoś zaraz ci pomoże, ta rana to nic poważnego, nic ci nie będzie.

Nie wytrzymałam – spojrzałam na moje prawe przedramię. Remus miał rację, nic poważnego. Miałam jedynie wyryty pięknym, pełnym zawijasów pismem, aż do krwi napis „Szlama".

 



wtorek, 2 grudnia 2014

Rozdział 24 - Oczekiwanie to najgorsza chwila w życiu człowieka.

Oczekiwanie zawsze kojarzyło mi się z czymś miłym: z czekaniem na pierwszą gwiazdkę i na pierwszy list z Hogwartu. Czekaniem na pierwszy śnieg i na tego jedynego mężczyznę.

Jednak po wydarzeniach z grudnia oczekiwanie utraciło dla mnie cały swój urok niezwykły urok. Stało się dla mnie najgorszym przekleństwem.

Zakon Feniksa to, jak się dowiedziałam, tajna organizacja, działająca przeciw Voldemortowi i Śmierciożercą. Chciałam od razu do niej dołączyć, nawet błagałam Dumbledore'a, żeby mnie przyjął, ale mężczyzna delikatnie acz stanowczo wytłumaczył mi, iż najpierw muszę ukończyć szkołę. Nie wiedziałam co robić, czułam się potwornie samotna. Dopiero wtedy dotarło do mnie, jak wiele znaczy dla mnie chłopak, którego bądź co bądź straciłam.

Piękne Boże narodzenie. - W duchu gorzko się zaśmiałam.

Dorcas gdzieś przepadła, podobnie jak Remus i Peter. Zresztą i tak nie miałam ochoty na jakiekolwiek towarzystwo. Współczujące spojrzenia i pocieszające słowa stały się dla mnie zbyt męczące. Zostawała mi więc samotność, w której mogłam pozwolić sobie na łzy i cierpienie. Nie takie święta sobie planowałam, ale cóż. Było mi żal tylko Anabell, która z powodu naszego beznadziejnego humoru spędzała je samotnie w Pokoju Wspólnym. Alicja wyjechała do Franka, więc i ona nie mogła dotrzymać jej towarzystwa.

Kręciłam się po opustoszałej szkole i nie mogłam znaleźć sobie miejsca. Większość uczniów wyjechała do domu na święta, a ponieważ brakowało pewnej dwójki było tu przygnębiająco spokojnie. W końcu dotarłam do Pokoju Życzeń. Przeszłam trzy razy obok ściany, myśląc o spokojnym miejscu. Ukazały mi się drzwi. Bez wahania weszłam do środka. Zastałam tam wesoło trzaskający kominek, a na przeciw niego fotel; całe wnętrze było w barwach Gryffindoru. Usiadłam na przeciw kominka i zamknęłam oczy. Chciałam powspominać te wszystkie wesołe chwile. Czymś musiałam się zająć. Prawie natychmiast stanęła mi przed oczami scena z czwartego roku.

Weszłam jak co dzień do Wielkiej Ssali na śniadanie. Dziś była niedziela. Nienawidziłam niedziel i miałam koszmarny humor, więc większość osób (te mądrzejsze) wolały schodzić mi z drogi. Ale jak wiadomo, do tych mądrzejszych osób nie zalicza się James Potter.

- Cześć złotko - zagadnął wesoło wyżej wymieniony osobnik, przysiadając koło mnie. - Nie chcesz się umówić?

Zacisnęłam ręce na blacie stołu i całą siłą woli starałam się, aby nie doszło do rękoczynów.

- James, istnieje pewna niepisana zasada, nie wkurzaj Evans w niedziele, bo źle się to dla ciebie skończy. - Kate zaśmiała się melodyjnie, siadając z mojej drugiej strony. James z kolei wyglądał, jakby intensywnie nad czymś myślał.

- Evans, mam układ do zaproponowania - powiedział po chwili, ostrożnie ważąc słowa.

- Jaki? - zapytałam zrezygnowanym tonem. Już ja znałam te jego układy. Dziwnym trafem nigdy nie kończyły się dla mnie dobrze...

- Przeprowadzimy głosowanie wśród uczniów. Jeśli większość opowie się za tobą - dam ci spokój na... powiedzmy... tydzień. Jeśli jednak ja dostanę więcej głosów - umówisz się ze mną.

Rozważałam przez chwilę jego propozycje. Na początku chciałam od razu mu odmówić, ale z drugiej strony, cały tydzień bez Pottera… To brzmiało tak pięknie.

- Dwa tygodnie spokoju! - Postanowiłam po negocjować.

- Zgoda - powiedział nieco mniej pewnie, ale podał mi rękę, a ja ją uścisnęła. Dopiero wtedy dotarło do mnie co ja zrobiłam. Dwadzieścia minut później staliśmy przed wejściem do Wielkiej Sali i prosiliśmy o głosy. Nauczyciele też głosowali. Jedynie Ślizgoni mierzyli nas pogardliwymi spojrzeniami. Oczywiście Severus zagłosował na mnie. Cała szkoła miała niezłą zabawę. Koniec końców to ja wygrałam. To było cudowne, dwa tygodnie bez głupich zaczepek...

Uśmiechnęłam się do siebie na wspomnienie tego dnia. Pamiętałam go, jakby to było wczoraj. To było takie dziwne. James przez dwa tygodnie mnie ignorował. Żywiłam nadzieję, że całkiem sobie odpuściła, ale jak to mówią - nadzieja matką głupich.

- Cześć, Evans, wiesz co dzisiaj jest?

- Niedziela, więc spieprzaj, Potter.

- Niezupełnie o to mi chodziło…

- Sugerujesz że nie wiem jaki jest dzień tygodnia?!

- Spokojnie, złość piękności szkodzi, chodziło mi o to że dziś mijają dwa tygodnie, więc mogę cię bezkarnie błagać o randkę.

- Nie powiedziałabym, że tak bezkarnie – odparłam, siląc się na spokojny ton.

- A co mi zrobisz - zapytał zaczepnie, uśmiechając się łobuzersko.

- Złamię nos! - warknęłam, tracąc resztki opanowania.

- Zaryzykuje - mruknął i zbliżył swoją twarz do mojej. Nie zdawałam sobie sprawy, co chce zrobić, więc tylko patrzyłam na niego z politowaniem.

- Chwila! Ty chyba nie… - Nie dokończyłam, bo zatkał mi usta pocałunkiem. Co jak co, ale całować umiał. Gorzej, że zrobił to bez mojej zgody. Na szczęście Evans nigdy nie traci głowy! Ugryzłam tego barana w język z całej siły, aż poczułam jego krew w ustach. Odskoczył ode mnie jak oparzony.

- Trzymaj język przy sobie, bo załatwię ci kaganiec!

- A so to jes te kaganes? - zapytał niewyraźnie. Musiałam porządnie go ugryźć, bo widać było, że z trudem mówi.

- Kup sobie encyklopedię, Potter! I najlepiej trzaśnij się nią w ten durny łeb! - warknęłam i odeszłam, zostawiając go samego po raz tysięczny.

- Evas! A umówis se?!

Takich chwil było mnóstwo. Potter mnie wkurzał, ja go biłam, a on pytał mnie o randkę. Nic jednak nie przebije urodzin Pottera w piątej klasie.

Niemal wszyscy byli kompletnie pijani. Tylko ja i Remus patrzyliśmy na alkohol z niesmakiem, lecz inni zdawali się nie zauważać naszych karcących spojrzeń. Zastanawiałam się właśnie, jakim cudem Potter, jeszcze trzyma się na nogach, kiedy portret otworzył się, a w progu stanęła wściekła McGonagall. Oczywiście połapała się, że niemal cały piąty, szósty i siódmy rocznik jest kompletnie pijany – musiałaby być ślepa, by tego nie dostrzec. Już miała zacząć krzyczeć, kiedy rzucił się na nią James. Przytulił ją tak mocno, że aż posłałam jej współczujące spojrzenie.

- Lily! Moja Lily! Gdze ty bylas? Wsendze ce sukałem. Łapies? Sukający ce sukał. - zaczął śmiać się jak wariat z własnego dowcipu.

Otwarłam z policzków gorzkie łzy, które płynęły z moich oczu od dłuższego czasu. Jak to możliwe, że tak bardzo bałam się o Jamesa? Nie sądziłam, że jestem w nim zakochana aż do tego stopnia. Na słodkiego Merlina, przecież ja mam dopiero siedemnaście lat!

Poczułam, że mój brzuch boleśnie domaga się jedzenia, więc postanowiłam iść do Wielkiej Sali. Wchodząc do niej zamarłam. Dumbledore siedział przy stole kadry nauczycielskiej. On też brał udział w akcji ratunkowej, więc musieli już wrócić. Nie myślałam wiele i ruszyłam biegiem w jego stronę.

- Panie dyrektorze! - niemal krzyknęła, narażając się na karcące spojrzenie McGonagall. - Udało się?!

Mężczyzna spojrzał na mnie ze smutkiem, a ja pokręciłam gwałtownie głową. Nie wierzyłam. Nie przyjmowałam do wiadomości, że Potter mógłby być martwy.

- To nie tak, moja droga – powiedział uspokajająco. - Kiedy dotarliśmy na miejsce, nikogo tam nie było, wszystko wyglądało na opuszczone w pośpiechu. Ale to nie znaczy, że chłopcy są martwi. Jeśli żyją, to znajdziemy ich, obiecuję.

Nie obchodziły mnie puste obietnice Dumbledore'a. W jednej chwili odechciało mi się jeść. Odwróciłam się na pięcie i biegiem opuściłam pomieszczenie, po drodze niemal wpadając na Remusa.

Wróciłam do Pokoju Życzeń. Przeszłam obok ściany trzy razy, intensywnie myśląc o tym, że potrzebuję odpoczynku w miejscu, w którym nikt mi nie przeszkodzi. Tym razem ukazał mi się nieduży pokój, z ogromnym, wygodnym łóżkiem. Nie myślałam wiele, zamknęłam za sobą drzwi, w których zamontowany był zamek i rzuciłam się na łóżku, niedługo później zasypiając.

Stałam w małym, przytulnym salonie. Na ścianach wisiało mnóstwo zdjęć, oprawionych w ramki, lecz nie miałam czasu się im przyjrzeć.

- Uciekaj, Lily! Bierz Harry'ego i uciekaj. Zatrzymam go, ale nie na długo, uciekaj! – szepnął drżącym głosem mężczyzna, którego twarzy nie widziałam zbyt wyraźnie, wciskając mi przy tym dziecko do rąk.

- Nie – odparłam bez udziału woli.- Nie zostawię cię.

- Proszę, Lily. Dla Harry'ego.

- Kocham cię – wyszeptałam, czując na policzkach gorące łzy.

- Wiem – odparł szeptem mężczyzna, popychając mnie w stronę schodów. – Ja też cię kocham, Lily, was oboje.

Chłopak ruszył w stronę korytarza, z którego dobiegał cichy hałas. Nie czekałam dłużej. Przytuliłam dziecko mocniej do siebie i ruszyłam biegiem na górę. Nie wiedziałam, gdzie jest moja różdżka… nic nie wiedziałam. Moje nogi same obrały kurs. Wbiegłam do jakiegoś pokoju i zatrzasnęłam za sobą drzwi.

- Avada Kedavra! – dobiegł mnie krzyk z dołu. Ja również krzyknęłam. Wiedziałam, że ktoś bardzo drogi mojemu sercu właśnie zginął. Na schodach rozległy się kroki. Zagryzłam wargę aż do krwi i podbiegłam z dzieckiem do łóżeczka. Wsadziłam do niego chłopca, próbując powstrzymać przy tym łzy. Byłam pewna, że za chwilę i ja, i to dziecko stracimy życie.

- Harry… – wyszeptałam. – Harry, bardzo cię kochamy. Mamusia cię kocha i tatuś cię kocha. Musisz być silny, Harry, musisz być dzielny.

Dziecko patrzyło na mnie swoimi inteligentnymi, zielonymi oczami, jakby wiedziało, że jego mamusia zaraz padnie martwa, tak jak kilka chwil temu zrobił to tatuś. Odwróciłam się w stronę drzwi, a te wyleciały z hukiem z zawiasów. Stanęłam twarzą w twarz z największym potworem tego świata.

- Proszę… Proszę, tylko nie Harry! – krzyknęłam.

Wiedziałam, że muszę chronić to dziecko, choćby ceną własnego życia.

- Nie bądź głupia – syknął potwór. – Odsuń się, a nie stanie ci się krzywda.

- Błagam, zlituj się! Weź mnie zamiast jego! Proszę!

- Odsuń się, głupia dziewczyno, odsuń się i to już!

- Tylko nie Harry! Nie mój jedyny syn! Nie moje dziecko!

- Masz ostatnią szansę!

- Proszę…

- Sama tego chciałaś, Avada Kedavra!

Obudziłam się krzycząc tak głośno, że gardło zapiekło mnie boleśnie. Łzy wyjątkowo szybko przyozdobiły moje policzki, a szloch nie chciał ustać. Nie wiedziałam, co oznacza ten sen i dlaczego śni mi się już kolejny raz. I nie wiedziałam, dlaczego tak bardzo mnie przerażał. Chociaż dzielnie próbowałam, nie potrafiłam się uspokoić. Nie potrafiłam, po prostu nie potrafiłam. Trzęsłam się tak mocno, jak jeszcze nigdy w życiu, a z mojego gardła wydobywały się bliżej nieokreślone dźwięki. Przeszło mi przez myśl, że może powinnam iść do Skrzydła Szpitalnego, po trochę eliksiru uspokajającego, lecz szybko odrzuciłam tę myśl – w takim stanie nie doszłabym nigdzie, a już na pewno nie do Skrzydła Szpitalnego.

Nim nieco się uspokoiłam musiała minąć ponad godzina. Z zapuchniętą twarzą i dokuczliwą czkawką postanowiłam wrócić do dormitorium, jednak kiedy stałam już w Pokoju Wspólnym, poczułam, że nie mogę tam wejść, że nie mogę stawić czoła moim przyjaciółkom i ich pełnym współczucia słowom. Nie wiedziałam, co powinnam ze sobą zrobić, kiedy mój wzrok natknął się na księżyc za oknem. Dziś była pełnia, więc Peter musiał być z Remusem... gdzieś, nie wiem gdzie. Wydawało mi się, że James kiedyś coś wspominał o Wrzeszczącej Chacie, lecz nie byłam pewna.

Miałam rację, dormitorium Huncwotów było puste, co przyjęłam z pełnym ulgi westchnięciem. Perspektywa tłumaczenia Peterowi, dlaczego odwiedzam go o dwunastej w nocy nie była mi na rękę.

Położyłam się na łóżku Jamesa, wdychając zapach jego poduszki. Pachniała cytryną i czekoladą, lecz nie tak intensywnie jak pachniał sam Potter. Ręka zwisała mi po za krawędzią łóżka. Niespodziewanie bransoletka, którą jakiś czas temu dostałam od Anastazji zsunęła mi się z ręki. Wstałam z łóżka i na oślep zaczęłam jej szukać – jakoś nie pomyślałam, o zaklęciu Lumos. Moja ręka zawędrowała pod łóżko i nagle natknęła się na jakieś pudełko. Wyjęłam je ostrożnie, marszcząc lekko brwi. Rozejrzałam się jeszcze po podłodze i w końcu zauważyłam w końcu moją bransoletkę. Podniosłam ją i jako że nie byłam zbyt śpiąca, powędrowałam z tajemniczym pudełkiem do Pokoju Wspólnego.

Usiadłam przed kominkiem i jednym machnięciem różdżki rozpaliłam w nim ogień, który zaczął trzaskać wesoło, dając przyjemne ciepło. Spojrzałam raz jeszcze na pudełeczko. Zawinięte było dość nieudolnie w kolorowy papier na prezenty, a do niego przyczepiona karteczka z napisem: Dla Lily!

Coś boleśnie przewróciło mi się w brzuchu i nagle ciężej było mi oddychać. Prezent od Jamesa na gwiazdkę. Rozerwałam papier, ostrożnie uchyliłam wieko pudełeczka i moim oczom ukazał się album na zdjęcia. Otworzyłam go na pierwszej stronie z nabożną wręcz czcią i zauważyłam mały dopisek:

Dla mojej Lily!


Żebyś nigdy nie zapomniała o tych, których kochasz.


Twój James


Na dole było nasze zdjęcie, na którym James robi mi warkocza, a ja szczerzę się jak głupia. Ze wzruszeniem zaczęłam oglądać kolejne zdjęcia. Było ich niezwykle dużo. Zdjęcia z wakacji, z pierwszych lat w Hogwarcie, jak biłam go po głowie, jak utknęłam na drzewie (Black zrobił mi wtedy zdjęcie?!), on sam zresztą z Huncwotów. Na kilku byli nawet nauczyciele, jako ofiary kilku kawałów. Ale były też mugolskie zdjęcia. Byłam niezwykle ciekawa, skąd on wytrzasnął zdjęcie moje i Petuni?! Miałam wtedy osiem lat, a Petunia dziewięć. Jeszcze nie wiedziałam, że jestem czarownicą. Przytulałyśmy się do siebie z szerokimi uśmiechami. W życiu nie powiedziałabym, że Petunia mnie znienawidzi.

Nagle dziura pod portretem otworzył się, a ja podskoczyłam jak oparzona, zrzucając z kolan album. Spojrzałam w tamtym kierunku.

- J-james?

Epilog

Dziś są drugie urodziny tego opowiadania, więc zgodnie z obietnicą – przed wami epilog.   Epilog Dla Petunii Evans-Dursley wiadomość...