sobota, 25 października 2014

Rozdział 4 - Byliśmy przyjaciółmi, warto tu podkreślić czas przeszły

Wakacje były całkowicie beznadziejne. Złamałam nogę więc musiałam siedzieć w domu i znosić głupie docinki mojej siostry. Właściwie to nogę złamałam przez nią. Popchnęła mnie, kiedy szłam po schodach i jak nie ciężko zgadnąć, spadłam z nich. Petunia oczywiście rodzicom wmówiła, że to wszystko było nieszczęśliwym wypadkiem, a oni jakimś cudem jej uwierzyli. Naprawdę, czy nie potrafią pojąć, że Petunia ma mnie za największego na świecie wroga? Przecież równie dobrze mogłam sobie skręcić kark na tych schodach. Ciekawe, czy wtedy też wierzyliby w nieszczęśliwy wypadek.

Dosłownie każdego dnia dostawałam listy od Pottera, zawierające obszerne przeprosiny. Powoli zaczynałam współczuć jego sowie.

Raz w tygodniu przychodziły też listy od moich przyjaciółek.

Na Pokątną wybrałam się dopiero tydzień przed końcem wakacji, ponieważ wcześniej z moją nogą w gipsie daleko bym nie zaszła. Dobrze się złożyło z tym zdjęciem gipsu, bo akurat przyszły wyniki moich SUM'ów. Z większości przedmiotów dostałam Powyżej Oczekiwań. Jedynie z eliksirów dostałam Wybitny, a z Wróżbiarstwa Nędzny. Oczywiście, jak na moje szczęście przystało, na Pokątnej musiałam spotkać Jamesa. Chyba powoli zaczynam wierzyć w prawo Murphy'ego.

- Liluś!

- Tylko nie Liluś, Potter. Spieszę, więc...

- Nie wygłupiaj się, Liluś, przedstawię cię moim rodzicom.

I nim zdążyłam się sprzeciwić, już staliśmy przed jego rodzicami. Cóż, patrząc na miłą twarz mamy Jamesa, w życiu nie powiedziałabym, że ma tak bezczelnego i zakochanego w sobie syna. Oczywiście wolałam zachować ten komentarz dla siebie – jeszcze mi życie miłe.

- Mamo, Tato to jest Lily.

-Och, ta śliczna Lily, o której tyle nam opowiadałeś? - zapytał jego ojciec, a ja nie mogłam nie dostrzec uderzającego podobieństwa między tą dwójką. Prawie rozdziawiłam usta. James był niemal idealną kopią swojego ojca – jedynie oczy ich różniły. Oczy Jamesa zawsze przywodziły mi na myśl czekoladę, natomiast oczy pana Pottera mogły być porównywane do oceanicznego błękitu.

- Dokładnie ta sama. Śliczna, prawda?

- Widzę, że moje nauki nie poszły na marne, synu. Masz dobry gust, James.

- Charles, James, przestańcie w tej chwili, biedna dziewczyna już wygląda jakby miała stopić się z podłogom, zawstydzacie ją – warknęła pani Potter, a ja posłałam jej wdzięczne spojrzenie. Kobieta uśmiechnęła się do mnie ciepło.

- Nie chcę być niegrzeczna – powiedziałam cicho – ale chyba muszę już iść.

- Oczywiście, kochanie, idź.

- Do widzenia państwu – przygryzłam wargę niezdecydowana. - No to do zobaczenia, James.

Chłopak spojrzał na mnie z zaskoczeniem, a mnie z jakiegoś powodu zrobiło się ciepło na sercu, gdy dostrzegłam iskierki radości w jego oczach.

                                                                        * * *

Weszłam do domu, ledwo trzymając się na nogach. W księgarni znalazłam cały ogrom przecudnych książek, które aż prosiły się, by je kupić. Cóż, mamę bardzo rozśmieszył widok mnie, wspinającej się po schodach z pięcioma torbami, wyładowanymi po brzegi prawie samymi książkami. W końcu tata ulitował się nade mną i wniósł je za mnie do mojego pokoju. Posłałam mu ciepły uśmiech i pocałowałam w policzek.

Resztę wakacji spędziłam na czytaniu moich nowych książek. Problem pojawił się, kiedy musiałam upchać je w kufrze. Koniec końców, mama dała mi jeszcze swoją torbę podróżną, kiedy nie mogła znieść już moich żałosnych spojrzeń, które wywołała we mnie konieczność zostawienia kilku książek w domu.

Na dworzec dotarłam chwile przed odjazdem pociągu. Pożegnałam się z rodzicami i jakoś weszłam do pociągu z moimi torbami, z których jedna zawierała same książki. Cóż, co ja poradzę, że tak bardzo lubię czytać? Kiedy już byłam w pociągu, chciałam poszukać wolnego przedziału, ale z tymi torbami nie było szans. Były po prostu zbyt ciężkie. Na szczęście zauważyłam Petera, więc postanowiłam wypróbować na nim swój urok osobisty.

- Peter – zawołałam słodko.

- O, cześć, Lily. Coś się stało?

- Wiesz, te walizki są okropnie ciężkie i potrzebuje kogoś silnego, kto mi z nimi pomoże - mówiąc to, mrugnęłam do niego znacząco, wewnątrz dusząc się ze śmiechu. Nie jedna osoba padłby, widząc grzeczną panią prefekt flirtującą bezwstydnie.

Peter na chwilę rozdziawił usta, ale szybko zdołał się opanować.

- Och! Mogę ci pomóc. Zanieśmy je do przedziału, gdzie siedzą James, Syriusz, Remus i twoje przyjaciółki.

Tak też zrobiliśmy. Kiedy weszłam do przedziału, James, Remus, Syriusz, Alicja i Kate nagle zamilkli. Nie dziwię im się. Musiało to wyglądać dość komicznie - szłam sobie jedynie z małą torebką, a za mną Peter dźwigał moje walizki, dysząc z wysiłku. Właściwie miałam lekki wyrzuty sumienia, ale w końcu życie jest po to, żeby się bawić. Jak nie teraz, to kiedy?

Gdy Peter odstawił walki półkę pocałowałam go w policzek, zostawiając na nim delikatny ślad po bladoróżowym błyszczyku.

- Jesteś kochany Peter -rzekłam i puściłam mu oko. Robiłam to głównie po to, żeby wkurzyć Jamesa. Jeszcze nie wybaczyłam mu tej akcji z czerwca, co to, to nie. W przedziale wciąż panowała głucha cisza.

- Co jest z wami ludzie, mam coś na twarzy, czy co? - powiedziałam z lekką irytacją.

- Nie, my po prostu… No, my… No wiesz… To znaczy… - jąkał się niezdarnie Syriusz.

- Świetnie, jeśli za rok uznacie, że chcecie mi powiedzieć, to będę patrolować korytarze - mówiąc to, wyjęłam z torebki odznakę Prefekta i przypięłam ją do bluzki.

- Idziesz Remi? - zwróciłam się do przyjaciela. W końcu on też jest prefektem, a jego towarzystwo zawsze mi odpowiadało.

- Tak, jasne. - Remus wyglądał jakby nagle otrząsnął się z jakiegoś transu.

* * *

- O co im chodziło? - zapytałam, kiedy przechadzaliśmy się między przedziałami, pilnując porządku.

- Och, no wiesz, w czerwcu tak wszystkich odepchnęłaś i byłaś strasznie załamana załamana po tej całej scysji ze Snape'em. Myśleliśmy, że jak przyjdziesz to wciąż będziesz zdołowana, a ty, nie dość, że uśmiechnięta, to jeszcze nam Petera podrywasz. Merlinie, widziałaś jego minę, kiedy go pocałowałaś?

Zachichotał cicho, a kiedy nasze spojrzenia się spotkały – moje zielone i jego bursztynowe – oboje wybuchnęliśmy śmiechem.

Uwielbiałam Remusa. Był taki naturalny, nigdy nie musiałam przy nim udawać. Rozumiał mnie jak nikt inny, i mimo swojej psotnej natury, zawsze potrafił dać mi dobrą radę. Spędziliśmy razem resztę podróży, która minęła nam w mgnieniu oka. Po uczcie powitalnej pokazaliśmy pierwszakom drogę do wieży Gryffindoru i wymieniając ostatnie uśmiechy, udaliśmy się do łóżek.

                                                                   * * *

Kiedy rano wstałam zdziwiona zauważyłam, że jest piąta rano. Nie chciało mi się spać, więc ubrałam się, wzięłam książkę i wyszłam na błonia. Usiadłam pod drzewem, które większość szkoły nazywała drzewem Huncwotów i zaczęłam czytać. Zwykle, kiedy czytam, po prostu odrywam się od rzeczywistości. Tak było i tym razem. Nawet nie zauważyłam, kiedy ktoś do mnie podszedł.

- Uroczo wyglądasz, kiedy czytasz. - Usłyszałam szept przy moim prawym uchu.

Podniosłam głowę do góry i zobaczyłam, nie Pottera jak się spodziewałam, lecz Severusa Snape’a. Wstałam i już zamierzałam odejść, kiedy on złapał mnie za rękę.

- Puść mnie, nie masz prawa mnie dotykać! - warknęłam, ale on nie puścił.

- Lily, chcę porozmawiać.

- Ale ja sobie tego nie życzę! - syknęłam wściekle i przyłożyłam mu w twarz książką, którą trzymałam w wolnej dłoni. I to poskutkowało. Puścił mnie i upadł na ziemię, trzymając się za nos.

- Lily, przecież się przyjaźnimy.

- Przyjaźniliśmy się, Severusie. Warto tu podkreślić czas przeszły. Mój przyjaciel umarł dla mnie w ostatnim dniu SUM’ów. Ty jesteś jego żałosną parodią.

Odeszłam, zostawiając Severusa z oczami pełnymi bólu. Moje oczy musiały wyglądać podobnie. Nie chciałam tego, nie chciałam kończyć naszej wieloletniej przyjaźni, ale co mogłam zrobić? To już nie był mój przyjaciel tylko osoba, która już nie może się doczekać, żeby zostać Śmierciożercą. I to bolało mnie najbardziej. To, że miałam go za przyjaciela, a on wbił mi nóż w plecy.

                                                               * * *

Szłam sobie spokojnie w niedzielę wieczorem, kiedy usłyszałam męskie głosy za rogiem. Przyśpieszyłam kroku. Miałam złe przeczucia.

Ktoś chyba coś krzyczał. Kiedy zobaczyłam tę scenę, aż rozdziawiłam usta. Potter i Black znowu znęcali się nad Snape’m. W pewnym momencie Severus zawisł do góry nogami, wtedy się ogarnęłam i podeszłam do nich. Nie wiem czemu, ale poczułam się w obowiązku mu pomóc.

- Cześć Potter, cześć Black. Znowu się nad nim znęcacie?

- Cześć Evans, co tam słychać? - zapytał z szerokim wyszerzem Black.

- Zostawcie go, bo będę musiała dać wam szlaban – powiedziałam z westchnięciem.

- Lilka nooo – jęknął Potter.

- Potter, nie jęcz tylko go puść!

- Co ci tak nagle na nim zależy?

- Nie zależy, ale jestem Prefektem jeśli nie zauważyłeś.

Poskutkowało i chwilę później, po Jamesie i Syriuszu nie było już śladu, a Severus zbierał się z podłogi.

- Lily, ja…

- Nie chcę tego słuchać - warknęłam i odeszłam zostawiając go samego.

                                                            * * *

No tak, dawno nic nie zmalowali - myślałam wściekle, próbując dojść pod salę do transmutacji. Woda sięgała mi do kolan. Mogłam być pewna jednej rzeczy – HUNCWOCI!

Nagle woda nagle zmieniła się w galaretkę, o bardzo gęstej konsystencji. Pokręciłam głową z niedowierzaniem. Skąd oni biorą te wszystkie, głupie pomysły?! Uświadomiłam sobie, że nie mogę się ruszyć. Tak samo jak osoby wokół mnie. Ta „galaretka” przygwoździła mnie do podłogi na dobre. Ale to nie był koniec atrakcji, no a jakże. W jednej chwili z sufitu zaczął lać się deszcz, tyle że nie leciała woda lecz różowa farba. Większość osób zaczęła krzyczeć, a inni – w tym ja - pomstować na Huncwotów. Och, gdyby to było wszystko. Po chwili coś wybuchnęło i widok zakrył mi dym, a kiedy opadł, obudził się we mnie instynkt mordercy. Cała byłam różowa, a mało tego miałam na sobie garnitur jak do ślubu. U chłopaków sytuacja wyglądała… hmm… ciekawiej, bo oni byli ubrani w suknie ślubne. W tle zaczął grać marsz weselny, a ja zgrzytnęłam zębami ze złości. I niespodziewanie wszystko ustało. Galaretka zniknęła, muzyka ucichła. Tylko my staliśmy i próbowaliśmy okiełznać mordercze zapędy. No tak, tego dzień nie mogłam zaliczyć do grona tych nudnych. Domycie tej głupiej farby zajęło mi dobrą godzinę, nie wspominając o walce o łazienkę. Następnego dnia cała klasa dostała niezły opieprz za to, że prawie nikt nie pojawił się na transmutacji. Każdy bowiem pobiegł do dormitorium pod prysznic. Oczywiście zajęło to dużo czasu, więc nie poszliśmy na pierwsze cztery lekcje. Jedynymi osobami, które dotarły szczęśliwie na transmutacje w stanie nienaruszonym, byli Huncwoci za co zostali wyróżnieni przez profesorkę. Kiedy spojrzałam na twarz Jamesa, coś dziwnie szarpnęło się w moim brzuchu. Postanowiłam zignorować to odczucie, nie wiedząc, że jest ono początkiem czegoś naprawdę wielkiego w moim życiu. Miłości, która za wiele, wiele lat, skarze mnie na śmierć.

                                                                         * * *

W piątek wieczorem byłam tak padnięta, że jedynie cud pozwolił mi nie paść trupem na środku Pokoju Wspólnego. Miałam ku temu powody. Na eliksirach, profesor posadził mnie z największym matołem pod względem tej wspaniałej dziedziny, w nadziei, że może mi uda się go czegoś nauczyć. Osobą, z którą przypadł mi zaszczyt pracowania w parze Potter. Profesor kazał nam przygotować dość skomplikowany eliksir, a ja od samego początku wiedziała, że to nie może się dobrze skończyć. Całe dwie godziny eliksirów przebiegały w następujący sposób: Potter psuł eliksir, ja go naprawiałam. Później on znów go psuł, a ja naprawiałam. Samo to było dosyć męczące, a tu jeszcze niespodzianka. Odwróciłam się na moment, bo Kate coś do mnie mówiła. Po chwili usłyszałam jakiś dziwny dźwięk, spojrzałam w stronę kociołka, lecz nie dane było mi zobaczyć jego zawartość, bo w tej samej chwili wybuchł. Jak nie trudno się domyślić, cała klasa dostała naszym… Ehm… eliksirem. Profesor nie był zbyt zadowolony, więc oczywiście dostaliśmy szlaban. Musieliśmy wyczyścić całą klasę z naszego… eliksiru, bez użycia magii. Niestety, eliksir wcale nie chciał łatwo się doczyścić. Potter był natomiast w gorszej sytuacji, bo nigdy w życiu nie widział mugolskiego sprzętu do sprzątania. Ale jeśli mam być szczera to... to dość dobrze się bawiłam na tym szlabanie, ucząc Pottera jak korzysta się z mopa i tym podobnych rzeczy. Merlinie, czy ja właśnie przyznałam, że dobrze bawiłam się w towarzystwie Pottera?! Chyba naprawdę jestem zmęczona i przyda mi się trochę snu.

3 komentarze:

  1. Bardzo podoba mi się tytuł notki. Uwielbiam Lily, kiedy posługuje się ironią. Może zabrzmi to wrednie, ale cieszę się, że nie przebaczyła Severusowi. Szczerze ci tu napiszę, że nie lubię kiedy na fajnym blogu, który czytam jest rozmowa Lily i Severusa po tym jak on ją nazywa SZLAMĄ i ona mu wybacza. To takie chore (to jest moje zdanie, moja opinia), bo to jest tak jakby ktoś za przeproszeniem powiedział "twoja matka jest suką, twój ojciec jest pedałem, a ty jesteś małą kurewką" albo coś w ten deseń. Takich rzeczy się nie wybacza. Nie w taki sposób. Wybacz mi słownictwo :)
    Najlepsze Lily robiła eliksir a James go psuł. Czyli powinno im nie wyjść nic, a tu prosze, Potter miał większy talent do psucia niż Lilka do naprawiania, więc 1:0 dla Rogacza.

    OdpowiedzUsuń
  2. O jeju, jeju, jejuśku! Ledwo czwarty rozdział a ja już uwielbiam tego bloga. Początek był nieco dziki, przyznaję, ale zakładam że gdzieś w dalszym toku akcji wszystko zostanie uzasadnione i rozwinięte. Podejście Lily do Jamesa - cudne, w całej tej historii najbardziej lubię fragmenty, kiedy ona go jeszcze nie lubi. Są najzabawniejsze, bez dwóch zdań. No i nie zapominasz o postaci Petera, która na wielu blogach praktycznie nie istnieje.
    Ale absolutną wisienką na torcie jest motto bloga! Piszesz opowiadanie o Lily Evans ORAZ lubisz Doktora? Bratnia duszo fandomowa, ślę pozdrowienia!

    OdpowiedzUsuń
  3. Początek był bardzo dziki, moje pierwsze podejście do pisania :D Również ślę pozdrowienia, zwłaszcza, że ciężko jest trafić w Polsce na fana Doktora, którego kocham :)

    OdpowiedzUsuń

Epilog

Dziś są drugie urodziny tego opowiadania, więc zgodnie z obietnicą – przed wami epilog.   Epilog Dla Petunii Evans-Dursley wiadomość...