wtorek, 18 listopada 2014

Rozdział 16 - Evans to wredna zołza

Kręciłam się po szkole bez celu, wciąż czując w sobie ogromną złość, ale i smutek. Wtedy właśnie wpadłam na Jacoba, mojego starego przyjaciela, z którym nie rozmawiałam od dobrego roku. Nie, nie byliśmy pokłóceni, ale jakoś nie było żadnej okazji do rozmowy. Jacob był rok ode mnie młodszy i należał do domu mądrości.

- Lily, Ruda Istotko, jak dawno cię nie widziałem – zawołał, przytulając mnie mocno do siebie. - Co u ciebie słychać?

Uśmiech sam pojawił się na mojej twarzy – zawsze się tak działo, gdy towarzyszył mi Jacob. Był on urodzonym optymistą i nie sposób było się przy nim złościć. Wyszliśmy razem na błonia i rozmawialiśmy niemal cały dzień. Byłam zadowolona, a dodatkowo nie miałam czasu, by myśleć o Jamesie.

- To co, widzimy się jutro? - zapytał, kiedy staliśmy pod wejściem do wieży Gryffindoru.

- Na to wygląda, musimy nadrobić stracony czas. Wciąż nie mogę uwierzyć, że tyle się nie widzieliśmy.




Następnego dnia obudziłam się lekko przygnębiona, pamiętając o kłótni z Jamesem. Właściwie, czym ja się tak przejmowałam? Przecież to tylko Potter. Tylko Potter, do którego zaczynam coś... No dobra, do którego coś czuję!

Ubrałam się i zeszłam do Wielkiej Sali.

- Hej, Ruda Istotko – rzekł Jacob, przysiadając się do stołu Gryfonów. Moje przyjaciółki wyglądały na nieco zaskoczone, lecz nic nie powiedziały.

- O, cześć - odpowiedziałam uśmiechając się promiennie.

- Już po śniadaniu?

- Nie do końca – przyznałam z przepraszającym uśmiechem.

- Nie szkodzi, zaczekam.

Podczas kiedy ja jadłam, chłopak opowiadał mi o dziewczynie, która niesamowicie mu się podoba.

I kiedy już mieliśmy wyjść na błonia, jak na moje szczęście przystało (Przecież jestem Evans, no nie?) zaczęło padać. Padać to słabe słowo. Lało jak z prysznica.

- No to co, Istotko? Chyba dziś sobie nie pospacerujemy.

- Chyba nie – zgodziłam się.

- Ale nie martw się, chyba mam pomysł. Słyszałaś kiedy o Pokoju Życzeń?

- O czym?

- Tak myślałem. Chodź, pokażę ci.

Dotarliśmy na siódme piętro, a Jacob zaczął przechadzać się koło ściany i już po chwili ukazały nam się drzwi. Pchnął je lekko i ukazało nam się duże, ciepłe wnętrze. W środku trzaskał wesoło kominek, a na podłodze leżał duży biały dywan, na którym stał mały stolik i dwa krzesła.

- Jest perfekcyjnie – rzekłam z uśmiechem.

- Zaraz wracam…przyniosę coś do jedzenia i picia z kuchni.

Kiedy wrócił pogrążyliśmy się w rozmowie. Rozmawiałam wesoło, ale gdzieś w ciemnym kącie mojego mózgu siedział James. Czy Potter musi mi przeszkadzać, nawet gdy nie jest w pobliżu?!




Było już dobrze po dziewiętnastej, kiedy pożegnałam się Jacobem. Poszłam do Wielkiej Sali, w której trwał obiad, jednak nie przekroczyłam progu bo zauważyłam coś zauważyłam. Evans to wredna zołza - głosił czerwony napis, który ktoś nabazgrał na drzwiami Wielkiej Sali. Na moje policzki wystąpił ogromny rumieniec.

- Potter, jeśli to ty to zrobiłeś... - zawołałam, wchodząc do pomieszczenia.

- Co Evans? Prawda cię zabolała?

- Jak możesz?! Owszem, pokłóciliśmy się, ale to nie daje ci prawa mnie obrażać!

- Odezwała się święta, która nigdy mnie nie obraziła!

- Wiesz co?!

- No co? Wylej swój żal!

- Dalej jesteś tym przeklętym dupkiem!

- A ty wciąż jesteś głupia!

- Masz rację! – krzyknęłam. - Jestem głupia, bo uwierzyłam, że się zmieniłeś!

- No tak, dla ciebie wszyscy powinni się zmieniać, prawda?

- Odczep się ode mnie, Potter!

- Co, brakuje ci argumentów? - zapytał.

- Nie, Potter, po prostu nie chcę kłócić się z osobą... z osobą, którą kocham! - zawołałam, czując, że z moich oczu płyną łzy. Chłopak stał jak sparaliżowany, z lekko uchylonymi ustami, a ja nagle zdałam sobie sprawę, że obserwuje nas cała Wielka Sala w tym też nauczyciele.

Wtedy do akcji wkroczył Strażnik Texasu, czyli McGonagall.

- Czy wy oszaleliście?! Gryffindor traci po dwadzieścia punktów za waszą dwójkę i oboje macie zgłosić się do mnie na odrobienie szlabanu!




Zaraz po tym, jak zarobiłam szlaban od nauczycielki Transmutacji, wybiegłam z Wielkiej Sali, czując się upokorzoną, jak jeszcze nigdy. Płakałam przez całą drogę do Pokoju Wspólnego, a później płakałam z twarzą wtuloną w poduszkę. Wtedy ktoś zapukał do drzwi. Wytarłam twarz rękawem, choć wiedziałam, że to i tak nie ukryje moich zapuchniętych od płaczu oczu. Moim oczom ukazał się James Potter, z bukietem kwiatów w ręku, klęczący na ziemi.

- Wyglądasz jak zbity pies, Potter – spróbowałam zażartować, jednak smutek w jego oczach powiedział mi, że doskonale widać, ile łez wylałam.

- Pies to raczej rola Syriusza.

- No tak, ty pewnie wolisz być łosiem – uśmiechnęłam się słabo.

- Przepraszam, Lily. Miałaś rację, przez cały ten czas zachowywałem się jak dupek. Przyszedłem powiedzieć, że napisu już nie ma i dać ci kwiaty. Remus mówi, że dziewczyny lubią takie rzeczy, więc miałem nadzieję, że tobie też się spodobają.

- Skąd wytrzasnąłeś bukiet róż? Jeśli włamałeś się do szklarni profesor Sprout to ja nie chcę o tym wiedzieć.

- Więc nie powiem ci, że to zrobiłem – rzekł z ogromnym uśmiechem. - To jak, wybaczysz łosiowi?

- A mam wyjście?

- Raczej nie, sarenko – odparł, wstając z ziemi i zbliżając się do mnie. Uderzył we mnie niezwykle intensywny zapach cytryny i czekolady. Jak to jest, że ich połączenie pachnie tak wspaniale? Nie miałam szansy dłużej się nad tym zastanowić. Uniemożliwiły mi to usta chłopaka. Nie żebym jakoś intensywnie protestowała... Szybko oddałam pocałunek, obejmując jego szyję ramionami.

- Przeprosiny przyjęte, James – rzekłam, kiedy się od siebie oderwaliśmy.

- Cieszy mnie to.




Siedziałam z Jamesem w moim dormitorium, a mimo dość późnej godziny moich przyjaciółek wciąż nie było. Chłopak miał jednak swoje sposoby, bym się tym zbytnio nie przejmowała.

- Wiesz, nie rozumiem, dlaczego tak nie lubisz mioteł. To naprawdę świetna sprawa.

- Tak, jeśli ma się samobójcze zapędy, Łosiu.

- Przesadzasz, sarenko. Kiedyś wezmę cię na przejażdżkę i zobaczysz jakie to wspaniałe uczucie.

- Wiesz, na ziemi mi dobrze.

- Jeszcze zmienisz zdanie.

Nagle do dormitorium wpadła zapłakana Anabell.

- Widzimy się jutro, dobrze? - zwróciłam się do chłopaka.

- Nie ma sprawy, do zobaczenia, Evans.

Odczekałam aż kroki chłopaka ucichną na schodach, po czym podeszłam do przyjaciółki.

- An? Co się dzieje?

- N-Nic – odparła, jeszcze bardziej zanosząc się szlochem.

- Znów chodzi o Remusa? - Westchnęłam.

- Dlaczego, Lily? Dlaczego on wciąż się upiera, że nic do mnie nie czuje?! Przecież... przecież musi coś czuć! Tak dobrze nam się rozmawia!

- Anabell, przecież już o tym rozmawiałyśmy, nie można na nikim wymusić miłości. Może Remus traktuje cię jak przyjaciółkę? Nie niszcz tego.

- Ale ty nie rozumiesz! Nie umiem tak! Nie umiem być tylko jego przyjaciółką! Wszystko w nim mnie do niego przyciąga! Kiedy czuję jego zapach, mam wrażenie, że wariuję, a gdy go nie ma... gdy go nie ma jest mi tak ciężko. Kocham go!

- To nie zawsze wystarczy, An, nie zawsze.

 

3 komentarze:

  1. Kolejny raz mnie zaskakujesz. Na początku drą koty, kłócą się wyzywają, a na koniec się godzą. Kocham takie zakończenia. Zawsze nim będzie dobrze musi się trochę pogorszyć :D
    Na dzisiaj kończę czytanie. Tak się wkręciłam w to twoje opowiadanie, że nie napisałam notki na swoim. Jutro będę musiała to nadrobić. Jak dam radę to oczywiście wpadnę do ciebie, a jak nie to obiecuję nadrobić zaległości do środy.

    Pozdrawiam
    EM

    OdpowiedzUsuń
  2. Jejciu ,jak dawno mnie tu nie było....Ale szkoła, sama rozumiesz. No chyba że nie rozumiesz :D No cóż, muszę nadrobić zaległości. Grrr jak ja nienawidzę Ślizgonów. Notatka jest super mam nadzieje że Lily szybko odzyska wzrok. Dobra nie zagłębiam się i idę czytać dalej :)

    OdpowiedzUsuń

Epilog

Dziś są drugie urodziny tego opowiadania, więc zgodnie z obietnicą – przed wami epilog.   Epilog Dla Petunii Evans-Dursley wiadomość...