czwartek, 20 listopada 2014

Rozdział 21 - Straszne wieści!

Siedziałam niewyspana na lekcji transmutacji, absolutnie nie słuchające tego, co mówi McGonagall. Jej słowa były dla mnie jednym, wielkim, niezrozumiałym szumem. Głos kobiety skutecznie sprawiał, że nie mogłam zasnąć, choć tak bardzo tego pragnęłam. Całą noc spędziłam z Jamesem, włócząc się po błoniach i rozmawiając na komicznie absurdalne tematy. Oblałam się lekkim rumieńcem, pamiętając jak skończyły się nasze rozmowy. Cóż, ilekroć spojrzę teraz na błonia, będę mogła przypomnieć sobie, jak wspaniale całuje James Potter.

Za mną siedzieli Huncwoci, którzy nawijali jak katarynki. Widać na Potterze nieprzespana noc nie zrobiła większego wrażenia.

Na szczęście transmutacja była naszą ostatnią lekcją. Zadzwonił dzwonek, a ja, dziękując Merlinowi, udałam się na obiad.

- A ty co się tak szczerzysz? - zapytałam Alicji, widząc, że uśmiech nie znikał z jej twarzy.

Dziewczyna spojrzała na mnie z psotnymi iskierkami w oczach.

- Frank napisał – rzekła. - Na święta jestem zaproszona do jego rodziców.

- Przecież do świąt jest jeszcze masa czasu – odparła Dorcas, łapiąc za kubek z kawą.

- Wiem, ale rodzice Franka podobno wyprawiają bardzo huczne święta i z góry muszą wiedzieć, ile zjawi się osób.

Zachichotałam cicho i wróciłam do swojego obiadu.

- Zauważyłyście, że teraz już wszystkie jesteśmy sparowane? - zapytała nagle Anabell. - No wiecie, Alicja świata nie widzi poza Frankiem...

- Hej!

- Między mną i Remusem coś się wreszcie ruszyło, Dorcas kręci z Blackiem, no a nasza Lily ma swojego Jamesa.

- To nawet słodko brzmi – zaśmiała się Meadowes, kradnąc frytkę z mojego talerza. - Lily i James... Lily Potter.

Oblałam się szkarłatnym rumieńcem, a dziewczyny wybuchnęły śmiechem

- Jesteście niepoważne – rzekłam karcąco.

- Za to nas kochasz – odparła Dor, wciąż uśmiechnięta od ucha do ucha.

Nagle drzwi do Wielkiej Sali otworzyły się z dużym rozmachem. Uwaga większości osób skierowała się w tamtą stronę, lecz o dziwo, nikogo tam nie było. Zmarszczyłam lekko brwi.

- Huncwoci – mruknęłam pod nosem. - To muszą być Huncwoci.

- Łapo, ja cię zamorduję! - usłyszałam głos Pottera, ale w miejscu, z którego dochodził nikogo nie było. A nie mówiłam? Wiedziałam, że to sprawka Huncwotów... Tylko co te matoły znów zmalowały?

- Panie dyrektorze! Może nam pan pomóc? - odezwał się zrozpaczony Lupin.

- A mogę wiedzieć, co się stało, panie Lupin? - zapytał Dumbledore z dobrotliwym uśmiechem na twarzy.

Spojrzałam na McGonagall i pomyślałam, że opiekunka domu Godryka Gryffindora wygląda, jak idealne przeciwieństwo Dumbledore'a. Naprawdę, jeszcze moment i z jej uszu buchnęłaby para. Cóż, kobieta chyba zrobiła się nieco wyczulona na wybryki Złotej Czwórki Hogwartu.

- Eee... To znaczy... No dobrze – westchnął. - Syriusz chciał sprawić żeby… żeby coś stało się niewidzialne, ale przekręcił zaklęcie i teraz to my jesteśmy niewidzialni – zakończył chłopak, znów wzdychając.

Większość osób zaśmiała się, w tym również dyrektor, ale nie ja i nie McGonagall. Huncwoci coś kombinowali. Wiedziałam to ja, wiedzieli to oni i wiedziała nauczycielka transmutacji.

Dyrektor szybko poradził sobie z problemem niewidzialności chłopaków, a ci podziękowali grzecznie i ruszyli do wyjścia. Po drodze Black puścił mi oczko. Byłam pewna, że oni coś knują!

Spokój nie trwał zbyt długo, bo po chwili usłyszeliśmy dźwięk, jakby coś wybuchało. Zamknęłam oczy, licząc w myślach do dziesięciu.

Do sali wbiegli James, Syriusz i Peter, którzy uciekali przed Lunatykiem... Choć lepiej będzie powiedzieć: uciekali przed ŁYSYM Lunatykiem.

Dorcas widząc to, zakrztusiła się kawą i musiałam poklepać ją po plecach.

- Remus, nie denerwuj się, to był wypadek! - krzyknął Potter robiąc unik przed zaklęciem Remusa.

Spojrzałam na McGonagall, która chyba też podchwyciła taktykę z liczeniem do dziesięciu, ale dodała do tego mordercze spojrzenie.

Remus chłopaków dookoła czterech stołów, choć czasem zahaczali też o stół kadry nauczycielskiej. W końcu James, Syriusz i Peter dali drapaka z Wielkiej Sali, a Remus wypadł zaraz za nimi z rządzą mordu w oczach. Chyba naprawdę mu się narazili...

- Oni nigdy się nie zmienią – zaśmiała się Alicja.

Drzwi nie zdążyły dobrze się za nimi zamknąć, kiedy znów wrócili do pomieszczenia. Tym razem Syriusz miał fioletowe warkoczyki, James różowego irokeza, a Peter niebieskie, długie do pasa włosy. Remus w dalszym ciągu łysy, lecz za to z szerokim uśmiechem na twarzy zajął swoje miejsce.

Większość pewnie myślała, że to już koniec, ale ja nie dałam się na to nabrać. Zbyt dobrze znałam Huncwotów.

Nagle Black wstał, szepnął jakieś zaklęcie, a podłoga… zamieniła się w lodowisko. Sami Huncwoci, wyczarowali sobie łyżwy i zanim McGonagall zdążyła dać im szlaban, oni już wyjechali na łyżwach dalej psocić.

Skończyłyśmy z dziewczynami jeść obiad i wyszłyśmy z Wielkiej Sali, ledwo utrzymując się na śliskim lodzie, który był dosłownie wszędzie. Dorcas wyglądała na rozbawioną całą sytuacją, Alicja raczej miała to w nosie albo po prostu się przyzwyczaiła do wygłupów chłopaków, a Anabell koncentrowała się na tym, by nie zaliczyć widowiskowego upadku.

Niespodziewanie zbroja, obok której przechodziłam zaczęła się ruszać. Ruszać – żeby tylko! Ona zaczęła śpiewać: o miłosnym pocałunku śnię! Evans by przydała się.

Moje oczy rozszerzyły się komicznie i przy akompaniamencie śmiechu dziewczyn, zaczęłam spieprzać przed zbroją, której zachciało się całowania.

Godzinę później już cała szkoła uciekała przed zakochanymi zbrojami. Nie miałam wątpliwości, że to robota Huncwotów.

Ja sama zaszyłam się dormitorium, które wydawało mi się być wystarczająco bezpieczną strefą, by nie stać się ofiarą żartów Huncwotów. Czytałam spokojnie Makbeta, kiedy nagle coś białego mignęło za oknem. Westchnęłam ciężko, odłożyłam książkę na bok i podeszłam do okna, żeby sprawdzić, co to takiego. Wiecie co zobaczyłam? HUNCWOTÓW! Huncwotów, którzy stali pośrodku ogromnej góry śniegu, chowając różdżki.

Ubrałam się szybko i zeszłam na dół. Na całe szczęście któryś z nauczycieli zajął się mini lodowiskiem i dotarłam na dwór bez większych przeszkód.

Zdziwiona zauważyłam, że przy szopie ze sprzętem do Quidditcha zebrał się spory tłumek. Przepchnęłam się przez niego i zobaczyłam Syriusza z Jamesem na dachu dosyć wysokiej szopy, szykujących się do skoku.

- Jamesie Charlesie Potterze! Nie szczerz się, Syriuszu Orionie Blacku! Ciebie też się to tyczy! - krzyknęłam. - Co wy, do ciężkiego cruciatusa, robicie na tym dachu?!

- Szykujemy się do skoku w śnieg! - odparł Black z ogromnym uśmiechem.

- Co?!

Spojrzałam na miejsce, w którym najpewniej by wylądowali. Śniegu było tam tyle że spokojnie zakryłby mnie całą, to wcale mnie nie uspokoiło.

- Czy wy do reszty oszaleliście?!

- Możliwe - odpowiedział mi Syriusz i w tym momencie oboje skoczyli. Przez chwilę nic się nie działo; zapadała głucha cisza i chyba wszyscy wstrzymali oddech. Sekundy dłużyły się w nieskończoność. Już miałam zacząć krzyczeć, kiedy ze śniegu wyłonił się kciuk podniesiony do góry. Odetchnęłam z ulgą, a cała reszta zaczęła się śmiać i bić brawa. Obejrzałam się w stronę zamku i uśmiechnęłam się z mściwością. McGonagall!

- CZY WY POWARIOWALIŚCIE?! CO W WAS DZISIAJ WSTĄPIŁO?! I CO TU ROBI TEN ŚNIEG?! WYŁAŚCIE Z TEJ ZASPY! NATYCHMIAST! - krzyknęła wściekła kobieta.

Okazało się jednak, że Potter i jego kompan mają małe problemy z wydostaniem się ze śniegu, więc, żeby nie wystawiać na próbę cierpliwości profesorki, pomogłam im.

- MACIE SZLABAN! DZIŚ! O SIEDEMNASTEJ!

- Przykro mi, ale niestety mamy już szlaban u pana Filcha – powiedział leniwie Black, otrzepując się ze śniegu!

- WIĘC JUTRO, BLACK!

- Przykro mi pani profesor, ale nie mamy już wolnych terminów na najbliższe dwa tygodnie – wtrącił Potter, z rozbawieniem w oczach.

- POTTER! CZY TY SIĘ DOBRZE BAWISZ?!

- Przednio, pani profesor, przednio.

- KONIEC TEGO! NATYCHMIST DO DYREKTORA! - krzyknęła, a ja wiedziałam, że jest już na skraju wytrzymałości.

Kiedy tylko profesorka się odwróciła, chłopcy przybili sobie piątki. Pokręciłam głową z politowaniem.




Wróciłam do dormitorium i postanowiłam wziąć się za odrabianie prac domowych, co skończyłam już po godzinie. Dość szybko zaczęłam się nudzić, więc wyruszyłam na poszukiwania łosia. Dość szybko go znalazłam, bo był w swoim dormitorium. Weszłam tam bezczelnie bez pukania i usiadłam obok Jamesa, który przyglądał się z politowaniem, jak Syriusz całuje Dorcas.

- Cześć, łosiu – rzuciłam.

Chłopak popatrzył na mnie z komicznym oburzeniem.

- Och ty! - krzyknął i zaczął mnie łaskotać. - Co mówiłem na temat łosi i jeleni? To dwa, różne zwierzęta, panno Evans!

- J-james! B-błagam… przestań! - wykrztusiłam przez śmiech.

- A co będę z tego miał? - zapytał z bezczelnym uśmiechem.

- Ty wstrętny materialisto!

- Mówiłaś coś! - zapytał z uniesioną brwią, nie przestając mnie łaskotać.

- T-tylko, że... że... j-jesteś najpiękniejszy i najcudowniejszy na świecie - wyjąkałam. Nie mogłam dłużej powstrzymać łez śmiechu.

Chłopak zatrzymał się na chwilę, patrząc na mnie oceniająco.

- Niech ci będzie, panno Evans, ale mam nadzieję, że zapamiętasz teraz różnicę między łosiem a jeleniem.

- Z pewnością... łosiu...

- Och, Evans, igrasz z ogniem, igrasz z ogniem – powiedział, czochrając mi włosy.

- Śnieg! - krzyknęła niespodziewanie Dorcas. Spojrzałam w stronę okna i faktycznie, za szybą sypał wściekle biały śnieg.

- Do jutra trochę go będzie, urządzimy bitwę na śnieżki! - zakomenderował James.

- Tak! - krzyknęłam, jak małe dziecko, wtulając się w Jamesa. On tylko mocniej objął mnie ramieniem i pocałował we włosy. Nasz spokój nie trwał długo, bo do pomieszczenia wpadł Remus z Anabell, rozpętując trzecią wojnę światową. Walczyliśmy na poduszki tak długo, aż chłopcy się poddali. Przybiłam dziewczynom piątkę i zrobiłyśmy sobie zdjęcie. Z tyłu leżeli sobie chłopcy cali w pierzu, a my, mimo zmęczenia, szczerzyłyśmy się, jak wariatki.

Po powrocie do naszego dormitorium, ze zdziwieniem zauważyłyśmy, że Alicja gdzieś zniknęła. Dziewczyna wpadła piętnaście minut później z wielkim uśmiechem na twarzy. Miała śnieg we włosach i była delikatnie zarumieniona.

- Dziewczyny! Wracam z wioski, ze spotkania z Frankiem! - krzyknęła kiedy tylko weszła do pokoju.

- Wymknęłaś się ze szkoły? - zapytałam karcąco.

- To teraz nieważne! FRANK MI SIĘ OŚWIADCZYŁ!

Wszystkie wytrzeszczyłyśmy oczy, po czym zaczęłyśmy piszczeć jak wariatki.

- To cudownie!

- Ale super, już się czuję zaproszona na ślub.

- Chcę być druhną!

- A ja matką chrzestną!

- Głupia, przecież ona nie jest w ciąży!

- Ale będzie!

- CISZA! - krzyknęłam.

Dziewczyny spojrzały na mnie zdziwione i oburzone. Ja jednak przywołałam uśmiech na twarz

- Pokazuj lepiej pierścionek.

I znowu zaczęłyśmy piszczeć jak głupie.

- To co? Ja idę po ognistą do chłopaków i jutro robimy sobie wolne?

- Lilka, dobrze się czujesz? Pani Prefekt chce iść na wagary?

Wybuchnęłam śmiechem i zdzieliłam Dorcas po głowie poduszką. I tak rozpętałam czwartą wojnę światową. Na poduszki. Kiedy skończyłyśmy miałam całe włosy w malutkich piórkach z poduszek, a brzuch bolał mnie od śmiechu. Zebrałam się i poszłam po procenty do chłopaków. Jednak oni nie dali się spławić i wkręcili się na imprezkę. Balowaliśmy sobie w najlepsze przy głośnej muzyce kiedy nagle ktoś zapukał do drzwi.

- Cholera! To chyba McGonagall, zapomnieliśmy o zaklęciu wyciszającym.

Chłopcy weszli szybko pod łóżka, razem z dziewczynami ukryłam alkohol i przyciszyłam muzykę, a Dorcas, jako najmniej pijana, otworzyła drzwi. Nie myliłam się. W drzwiach stała wściekła Minerwa. Nie zdążyła jednak nic powiedzieć, bo Dorcas zwymiotowała jej na buty.

- Mamy przesrane - mruknął James i zarobił kopniaka, bo wychylił twarz spod łóżka. Niestety McGonagall go zauważyła. Po chwili znalazła wszystkich Huncwotów. Zarobiliśmy miesięczny szlaban i nawet tłumaczenia chłopaków, że nie mają wolnych terminów nic nie dały. Przynajmniej nie znalazła alkoholu – wolę nie myśleć, co by wtedy zrobiła.

Po wyjściu McGonagall, Huncwoci wrócili z ilością alkoholu, która powaliła by nawet największego alkoholika. Chłopacy – wbrew naszym protestom – postanowili zostać u nas, tak więc zasnęłam przytulona do Pottera, Anabell do Remusa, Alicja do zdjęcia Franka, Dorcas do Blacka, a Peter do butelki po ognistej.

Niestety następnego dnia musieliśmy iść na lekcje, bo McGonagall powiedziała, że jeśli się na nich nie zjawimy przedłuży nam szlaban o miesiąc. Z westchnieniem zaczęłam szukać w szafce tabletek na ból głowy. Dałam je też Jamesowi. Oczywiście musiałam mu tłumaczyć, co to jest z racji, że nigdy w życiu nie widział tabletki. Lekcje minęły mi jednak wyjątkowo szybko, a po nich pobiegliśmy całą paczką na błonia i urządziliśmy wojnę na śnieżki. Oczywiście nie miałyśmy szansy z chłopakami. Cała przemoczona, ale szczęśliwa wróciłam za rękę z Jamesem do szkoły. Huncwoci, jak to Huncwoci, musieli też coś przeskrobać. Na kolacji sprawili, że wąż z godła Slytherinu, które wisiało nad stołem Ślizgonów, stał się żywy. Dyrektor szybko zapanował nad sytuacją, ale Ślizgoni byli nieźle przerażeni. Gryffindor stracił osiemdziesiąt punktów, ale Huncwoci mieli to gdzieś.




Od rana coś mnie dręczyło. Pamiętam, że w nocy komuś pomagałam, lecz wszystko w mojej głowie było zamazane i niewyraźne. Wstałam i starając się ignorować rosnący niepokój, weszłam pod prysznic. Dziewczyn ani chłopaków już nie było w dormitorium, więc i ja nie siedziałam w nim długo. Ubrałam się, spakowałam niezbędne książki do torby i wyszłam na śniadanie.

Moi przyjaciele już siedzieli w Wielkiej Sali, jednak nie było wśród nich Jamesa.

- McGonagall go gdzieś zabrała – powiedział Syriusz, nim zdążyłam zapytać. - Pytałem o co chodzi, ale nie chciała nic powiedzieć.

- Pewnie James znów coś przeskrobał – powiedziałam lekceważąco i nałożyłam sobie na talerz tosty.

- Nie ma opcji – rzekł Remus. - Łapa i Rogacz zawsze razem wycinają jakieś kawały i McGonagall to wie. Gdyby chodziło o to, zabrałaby też Syriusza.

- Cóż, chyba wystarczy poczekać aż wróci James i wszystko nam opowie – powiedział Peter.

- Racja, Glizduś – odparł Syriusz.

Do sali wleciały sowy i jedna z nich podleciała do mnie. Wsadziłam zapłatę za gazetę do sakiewki i pogrążyłam się w lekturze, czując, że gwałtownie blednę.

RODZINA AURORÓW BRUTALNIE ZAMORDOWANA!


Dorea i Charlus Potterowie, Aurorzy zaangażowani w walkę z Tym-Którego-Imienia-Nie-Wolno-Wymawiać, zostali brutalnie zamordowani we własnym domu. Ich ciała znalazł przyjaciel rodziny. Uzdrowiciele ustalili, że przed śmiercią byli poddawani torturą. Nad ich domem unosił się Mroczny Znak. Oddziały wokół były nienaruszone, więc Aurorzy, badający te sprawę są przekonani, iż Dorea i Charlus wpuścili swojego mordercę do środka dobrowolnie. Prawdopodobnie była to osoba z ich bliskiego otoczenia. Dorea i Charlus byli nie tylko znakomitymi Aurorami, lecz również rodzicami. Wznieśmy różdżki, za dwójkę wspaniałych ludzi, którzy do samego końca walczyli o lepsze jutro!


Nie słyszałam, jak Syriusz gwałtownie podnosi się z miejsca i jak wybiega z Wielkiej Sali. Dla mnie liczyła się tylko druga strona, na której widniały nazwiska zamordowanych przez Śmierciożerców Mugoli.

Mary Evans

John Evans

Zobaczyłam McGonagall, która ze łzami w oczach szła w moją stronę. Zanim jednak doszła do mnie, ja straciłam przytomność.

2 komentarze:

  1. Oh nie. Jak mogłaś ich zabić... normalnie płaczę. Biedny James, biedna Lily. Ciekawa jestem, co na to Petunia, pewnie znowu zacznie nienawidzić młodszej siostry, za to, że przez czarodziei stała się sierotą.

    OdpowiedzUsuń
  2. Kurcze, ale im współczuje. Ja bym chyba umarła jakby mi zamordowali rodziców...

    OdpowiedzUsuń

Epilog

Dziś są drugie urodziny tego opowiadania, więc zgodnie z obietnicą – przed wami epilog.   Epilog Dla Petunii Evans-Dursley wiadomość...