piątek, 21 listopada 2014

Rozdział 22 - Sen w noc duchów

Dom pogrążony był w śmiertelnej ciszy. Z kuchni nie dobiegał radosny śpiew mamy, z salonu nie słychać było radia, przy którym tata kochał odpoczywać. Była po prostu cisza. Petunii nie było, załatwiała sprawy związane z pogrzebem, a ja wypakowywałam swoje rzeczy z kufra. Dostałam dwa tygodnie wolnego w szkole oraz możliwość decyzji, czy chcę kontynuować edukację. Jeszcze nie wiedziałam co zrobię. Kiedy układałam ciuchy w szafie, musiałam siłą powstrzymywać swoje łzy. Odkąd dowiedziałam się, że Śmierciożercy zaatakowali centrum handlowe, które tego dnia odwiedzili mama i tata... odkąd dowiedziałam się o ich śmierci, nie uroniłam ani jednej łzy. Nie chciałam płakać, nie chciałam myśleć, że już nigdy więcej nie zobaczę rodziców. Nie myślałam o tym, że mama nigdy nie pozna Jamesa, że tata nie poprowadzi mnie do ołtarza, że już nigdy nie obudzi mnie zapach ciasteczek, że mama nigdy więcej nie opowie mi o tym, jak poznała tatę i jak się w nim zakochała. Nie chciałam przyjąć do wiadomości tego, iż moich rodziców już nie ma. Ale teraz – w tym pustym do bólu domu – to uderzyło we mnie z całą siłą. Rzuciłam na podłogę czarną, plisowaną spódnicę i zaczęłam płakać. Płakałam, jak małe dziecko i nie miałam zamiaru przestać. Pytałam siebie: dlaczego to właśnie moi rodzice musieli umrzeć?! To było tak piekielnie niesprawiedliwe! Moi rodzice, którzy nigdy nikogo nie skrzywdzili! To chyba właśnie wtedy postanowiłam, że kiedy ukończę szkołę, zrobię wszystko, by zniszczyć Voldemorta. By nie mógł zabić już nikogo więcej.

Nie pamiętam kiedy wróciła Petunia, lecz pamiętam, że widząc mój stan, lód w jej oczach na jakiś czas stopniał. Przytuliła mnie mocno do siebie i głaskała po włosach, sama również płacząc. Razem udałyśmy się na dół i wyjęłyśmy rodzinne pamiątki. Listy miłosne rodziców, które wymieniali, kiedy tata był w wojsku, zdjęcia ich i nasze z dzieciństwa. Oglądałyśmy to wszystko, ze łzami nie w oczach, lecz na policzkach. W tym krótkim czasie po śmierci rodziców, na moment odzyskałam siostrę. Połączyła nas wspólna żałoba i choć dzieliły światy, żadna z nas nie chciała o tym pamiętać. Tak było po prostu łatwiej.

Najgorsza w tym wszystkim była noc. Leżałam, patrząc się w sufit, co chwila pociągając nosem. Wtedy uderzyły we mnie wyrzuty sumienia. Bo tak mało czasu spędziłam z rodzicami, tak mało o sobie wiedzieliśmy. A może gdybym była tam z nimi, udałoby mi się ich uratować? Zdrowy rozsądek podpowiadał mi, że Śmierciożercy po prostu by mnie zabili, tak jak Anastazję, lecz ból uniemożliwiał mi wsłuchanie się w racjonalne argumenty.




Dzień pogrzebu był jednym z najgorszych dni w moim życiu. Kiedy zobaczyłam ich ciała… zimne, blade, martwe... Miałam wrażenie, że umieram. Wyglądali tak spokojnie. Jakby tylko spali. Jakby tata zaraz miał się obudzić i narzekać, że znów spóźni się do pracy. Nie mogłam się pogodzić że nigdy nie pozna Jamesa, nie poprowadzi mnie do ołtarza, nie zobaczy wnuków. Nie mogłam się pogodzić z faktem, że już nigdy nie obudzi mnie zapach ciasteczek, które mama zawsze piekła z okazji mojego powrotu na wakacje i święta. Było mi tak strasznie źle. Już nigdy mnie nie przytulą i nie powiedzą, że są ze mnie dumni. Jamesa nie mógł być tu ze mną, bo tak się złożyło, że pogrzeb jego rodziców wypadał w tym samym czasie. W tej trudnej chwili były ze mną przyjaciółki.

Alicja, Anabell i Dorcas ubłagały dyrektora, żeby mogły przyjść na pogrzeb mnie wesprzeć. Huncwoci towarzyszyli Jamesowi. Nie pamiętam wiele z samego pogrzebu – w moich wspomnieniach wszystko jest zamglone i niewyraźne. W pamięć wyraźnie zapadł mi moment, kiedy trumny zjechały do grobu.

Moi rodzice byli cudownym przykładem małżeństwa. Kochali się, jak chyba nikt. Nigdy nie widziałam, żeby się kłócili. Zawsze podziwiałam ich miłość. Byli razem tyle lat, a tata dalej odnosił się do mamy, jak do jakiejś greckiej bogini. A teraz? Już na zawsze razem. Nawet śmierć nie zdołała ich rozdzielić. Pamiętam, że pod koniec uroczystości zaczął padać deszcz, lecz nie zrobiło mi to większej różnicy – łzy i tak rozmazały mój cały, delikatny makijaż.




Decyzja o powrocie do szkoły wcale nie była łatwa, lecz w końcu ją podjęłam. Między mną a Petunią wszystko wróciło do normy i dziewczyna znów odnosiła się do mnie z dystansem. Kiedy nawet nie powiedziała mi do widzenia przypomniałam sobie słowa Dor – Petunia nie była warta moich łez, których ostatnio uroniłam zdecydowanie za dużo.

Szłam powoli korytarzami szkoły. Było wcześnie i wszyscy jeszcze spali. Cicho zapukałam do gabinetu dyrektora, ciągnąc za sobą ciężki kufer. Jakoś nie przyszło mi do głowy, by użyć różdżki.

- Proszę – usłyszałam głos Dumbledore'a.

- Dzień dobry, dyrektorze – powiedziałam. - Myślę, że podjęłam decyzję. Chcę kontynuować naukę.

- Bardzo się cieszę, Lily – rzekł staruszek. - To z pewnością jest dla ciebie ciężki, stracić rodziców w tak młodym wieku i w tak okropnych okolicznościach.

- Tak, to dla mnie ciężkie, ale myślę, że oni nie chcieliby, żebym była smutna z powodu ich odejścia.

- Jesteś bardzo mądrą, młodą kobietą, moja droga, to dla mnie zaszczyt, iż uczęszczasz do tej szkoły. Możesz wiele osiągnąć w życiu, Lily, nie zmarnuj tego.




Weszłam do Pokoju Wspólnego i niemal natychmiast wypuściłam trzymany w rękach kufer. Rzuciłam się w ramiona Jamesa, który objął mnie mocno. Znów zaczęłam płakać i nawet nie próbowałam tego powstrzymać. O ironia, płakałam, wtulając się w ramiona chłopaka, którego kiedyś tak nienawidziłam, a którego teraz tak kocham.




Wszystko kiedyś przemija, nawet, dzięki Merlinowi, smutek. Nie było mi łatwo, lecz przyjaciele bardzo mi pomogli. Nie tylko mi, Syriuszowi i Jamesowi również. Państwo Potter może nie byli prawdziwymi rodzicami Blacka, lecz Syriusz i tak bardzo ich kochał.

- Bardziej niż własnych rodziców, Lily – powiedział mi Syriusz, gdy o to zapytałam. - Kochałem ich bardziej, niż własnych rodziców. To byli wspaniali ludzie, ruda, pokochaliby cię, tak, jak kocha James.

- To takie niesprawiedliwe – odparłam. - Żadne z nas nie chciało tej przeklętej wojny, a musimy płacić za wizję świata tego psychopaty.

- Życie nie jest sprawiedliwe – westchnął Black, pociągając z butelki ognistej whisky spory łyk. - Jest za to pasmem cholernej niesprawiedliwości.

- Gdyby nie to, że mam takiego doła, powiedziałabym, że przesadzasz, Syriuszu.

- Ale tego nie powiesz.

- Nie – zgodziłam się. - Nie powiem.




Szłam właśnie do biblioteki, kiedy usłyszałam podniesione głosy zza rogu. Westchnęłam i kręcąc głową przyśpieszyłam kroku. Cóż, byłam Prefektem i musiałam pilnować porządku.

Moim oczom ukazała się roześmiana trójka Gryfonów, którzy stali z uniesionymi różdżkami nad... nad jakimś Ślizgonem, którego nie mogłam rozpoznać.

- Co wy tu wyprawiacie? - zapytałam chłodno.

Chłopcy spojrzeli na mnie ze strachem. Mogli być na czwartym lub piątym roku, ale mieli nad Ślizgonem przewagę liczebną. Nienawidziłam takiego zachowania.

- Nikt wam nie powiedział, że trzech na jednego to zwykłe tchórzostwo? Nie? - warknęłam. - To może zrobi to McGonagall.

Spojrzałam na chłopaka, który zbierał się z ziemi.

- Regulus? - zapytałam. - Brat Syriusza, prawda?

- Kolejna fanka mojego zakochanego w sobie braciszka? - zapytał z kpiną.

- Jestem jego znajomą, Black. Biorąc pod uwagę fakt, że właśnie uratowałam ci tyłek, mógłbyś być nieco milszy.

- Nie prosiłem o to, ale dzięki – odparł, wzruszając ramionami.

Niesamowite, jak podobny był do Syriusza. Obaj też byli nieziemsko przystojni.

Westchnęłam.

- Nie ma za co, Black. A wy – zwróciłam się do trójki Gryfonów – idziecie ze mną do McGonagall. Myślę, że szlaban dobrze wam zrobi...




- Słyszałaś, Lily? - zapytała mnie Dor, przysiadając się do stolika, przy którym odrabiałam lekcje.

- A co miałam słyszeć? - zapytałam, znad książki do eliksirów.

- W tym roku w Noc Duchów odbędzie się bal. Dumbledore ogłosił to, kiedy cię nie było.

- To super.

- Dziewczyny zapraszają chłopców.

- Cudownie.

- Pójdziesz?

- Oczywiście, że nie.

- C-co? Dlaczego?

- Bo nie lubię tego typu rzeczy.

- Daj spokój, będzie tylko piąty rok i wyżej. Bachory nie mają wstępu – wyszczerzyła się. - No dalej, Lilka!

- Zastanowię się, okej?




Tańczyłam z Jamesem, wystrojona, jak nigdy w życiu, zastanawiając się, jak ja, do ciężkiego cruciatusa, dałam się w to wrobić. Cóż, bal był naprawdę piękny, lecz nie w moim stylu. Nie lubiłam tańców i podobnych im rzeczy. Ale oczywiście dziewczyny i tak mnie namówiły. Z nimi sam Voldemort, by nie wygrał, poważnie.

Właściwie przez większość czasu dobrze się bawiłam. Niemal cały czas byłam z Jamesem na parkiecie i mimo moich protestów, chłopak co chwilę mnie całował. Dumbledore przyglądał się nam się z uśmiechem. Dlaczego mam wrażenie, że on od początku wiedział, iż skończę z Jamesem?




Wróciłam do swojego dormitorium, jako jedna z pierwszych osób. James nie protestował. Twierdził, że od rana blado wyglądam, a i on nie czuje się najlepiej. Faktycznie, przez cały dzień chłopak był jakiś cichy, a ja czułam się coraz gorzej z każdą minutą. Ironio, czułam się koszmarnie w każdą noc duchów, ale w tym roku było to jakieś silniejsze. Wzięłam prysznic i przebrałam się w piżamę. Z mokrymi włosami władowałam się do łóżka. Nim się zorientowałam, zasnęłam.

Stałam w małym, przytulnym salonie. Na ścianach wisiało mnóstwo zdjęć, oprawionych w ramki, lecz nie miałam czasu się im przyjrzeć.

- Uciekaj, Lily! Bierz Harry'ego i uciekaj. Zatrzymam go, ale nie na długo, uciekaj! - szepnął drżącym głosem mężczyzna, którego twarzy nie widziałam zbyt wyraźnie, wciskając mi przy tym dziecko do rąk.

- Nie – odparłam bez udziału woli.- Nie zostawię cię.

- Proszę, Lily. Dla Harry'ego.

- Kocham cię – wyszeptałam, czując na policzkach gorące łzy.

- Wiem – odparł szeptem mężczyzna, popychając mnie w stronę schodów. - Ja też cię kocham, Lily, was oboje.

Chłopak ruszył w stronę korytarza, z którego dobiegał cichy hałas. Nie czekałam dłużej. Przytuliłam dziecko mocniej do siebie i ruszyłam biegiem na górę. Nie wiedziałam, gdzie jest moja różdżka... nic nie wiedziałam. Moje nogi same obrały kurs. Wbiegłam do jakiegoś pokoju i zatrzasnęłam za sobą drzwi.

- Avada Kedavra! - dobiegł mnie krzyk z dołu. Ja również krzyknęłam. Wiedziałam, że ktoś bardzo drogi mojemu sercu właśnie zginął. Na schodach rozległy się kroki. Zagryzłam wargę aż do krwi i podbiegłam z dzieckiem do łóżeczka. Wsadziłam do niego chłopca, próbując powstrzymać przy tym łzy. Byłam pewna, że za chwilę i ja, i to dziecko stracimy życie.

- Harry... - wyszeptałam. - Harry, bardzo cię kochamy. Mamusia cię kocha i tatuś cię kocha. Musisz być silny, Harry, musisz być dzielny.

Dziecko patrzyło na mnie swoimi inteligentnymi, zielonymi oczami, jakby wiedziało, że jego mamusia zaraz padnie martwa, tak jak kilka chwil temu zrobił to tatuś. Odwróciłam się w stronę drzwi, a te wyleciały z hukiem z zawiasów. Stanęłam twarzą w twarz z największym potworem tego świata.

- Proszę... Proszę, tylko nie Harry! - krzyknęłam.

Wiedziałam, że muszę chronić to dziecko, choćby ceną własnego życia.

- Nie bądź głupia – syknął potwór. - Odsuń się, a nie stanie ci się krzywda.

- Błagam, zlituj się! Weź mnie zamiast jego! Proszę!

- Odsuń się, głupia dziewczyno, odsuń się i to już!

- Tylko nie Harry! Nie mój jedyny syn!

- Masz ostatnią szansę!

- Proszę...

- Sama tego chciałaś, Avada Kedavra!

Obudziłam się, tylko cudem powstrzymując krzyk. Moje serce biło jak szalone, a na policzkach czułam świeże łzy. Co to było do cholery?! Dlaczego śniłam o czymś takim?! Dlaczego śniłam o własnej śmierci?!

Wstałam i na drżących nogach ruszyłam do łazienki, potykając się przy tym wielokrotnie. Przemyłam twarz zimną wodą, lecz to mnie nie uspokoiło. Wiedziałam, że tej nocy już nie zasnę. Wyszłam więc do Pokoju Wspólnego, w którym czekała mnie niespodzianka.

- James? - zapytałam zachrypniętym od płaczu głosem.

Chłopak odwrócił się od trzaskającego kominka w moją stronę.

- Lily? Co się stało? Nie możesz spać?

- Mogłam – odparłam, nagle dostrzegając, że chłopak ma podpuchnięte oczy... jakby płakał. - Miałam koszmar.

Chłopak wstał i przytulił mnie do siebie.

- Ja też – powiedział cicho. - Bardzo realny koszmar.

- To tylko sen – szepnęłam, nie mogąc wiedzieć, jak bardzo się mylę.

2 komentarze:

  1. Wzruszająca była ta scena pogrzebu. Dobrze, że Evans i Potter byli dla siebie wsparciem. Zaskoczyła mnie Petunia. Byłam przekonana, że będzie obwiniać Lily, za śmierć rodziców.
    Dobrze, że James i Syriusz nie posunęli się jeszcze dalej. Cóż muszę przyznać, że poczucie humoru ich nie opuszcza.

    OdpowiedzUsuń
  2. BOŻE! Płacze! Przez ciebie! Jak czytałam o tym pogrzebie to się poryczałam :( Biedna Lily. Dobrze że Petunia nie miała jej tego za złe. W ziemie chyba musiała by uderzyć kometa żeby Huncwoci się uspokoili. świetny był ten sen Lily, czyżby widziała przyszłość?

    OdpowiedzUsuń

Epilog

Dziś są drugie urodziny tego opowiadania, więc zgodnie z obietnicą – przed wami epilog.   Epilog Dla Petunii Evans-Dursley wiadomość...