środa, 4 listopada 2015

Rozdział 59 - And if you ask me I will stay, I will stay*

Ogłoszenia parafialne! 

Przygotujcie się, że notatka wyszła dość słabo, lecz z przyczyn wyższych (o których zaraz wspomnę) musiałam ją dodać teraz. Rzecz kolejna. Naiwnie myślałam, że uda mi się napisać coś dobrego, jako dodatek do prezentu urodzinowego mojej przyjaciółki i złożyłam jej obietnicę. Tak więc, Wana, dotrzymałam słowa, oto twój rozdział i... i nie zabijaj mnie za jego jakoś, naprawdę ciężko pisze się z bólem głowy. 

Z dedykacją dla Wany.

* * *

W ludziach najgorsze jest chyba to, że sami szukamy sobie problemów, naprawdę. Od wizyty Jamesa minął tydzień i od tamtego czasu go nie widziałam. Sama właściwie nie wiem co czułam. Bo z jednej strony tęskniłam za nim tak bardzo, że to aż bolało, a z drugiej miałam niezbity dowód na to, że mnie zdradził. Ale chyba słowa Lunatyka w końcu zaczęły do mnie przemawiać. Żyjemy w świecie magii i jakim problemem byłoby sfałszowanie takiej taśmy? Praktycznie żadnym. Są zaklęcia, są eliksiry. I nagle zaczęło do mnie docierać jak głupia byłam. Tylko pozostawało do wyjaśnienia, kto taki podrzucił tę przeklętą taśmę. Owszem, mam wielu wrogów. lecz ile osób chciałoby zniszczyć mi życie? W końcu chyba wszyscy. którzy mnie znają wiedzą jak drogi jest mi James.
Sobota mijała mi powoli i spokojnie, a jeśli się nad tym zastanowić, to była też piekielnie nudna. Nie wiedziałam co ze sobą zrobić, cały dzień chodziłam bez sensu po domu, nie wiedząc co ze sobą zrobić. W końcu około południa ktoś zadzwonił do drzwi. Byłam dość zaskoczona, nikogo się nie spodziewałam. Odłożyłam na bok książkę, którą zaczęłam czytać z braku lepszego zajęcia i ruszyłam do drzwi.
- Anabell! - krzyknęłam uradowana, rzucając się na szyję mojej przyjaciółki.
-- Cześć Lily - odparła dziewczyna z szerokim uśmiechem.
Odsunęłam nieco, by zlustrować ją spojrzeniem. Jej skóra miała piękny, karmelowy kolor. a niebieskie oczy wypełniały iskierki szczęścia. Włosy miała nieco dłuższe i na jej twarzy gościł uśmiech, który był u niej tak rzadki po rozstaniu z Remusem. Usiadłyśmy przy stole i zaczęłyśmy rozmawiać. To była rzecz, za którą najbardziej tęskniłam, gdy Anabell wyjechała. Te nasze długie rozmowy o wszystkim, i o niczym. Z Anabell przyjemnie rozmawiało się nawet o pogodzie, wiedziałam jednak że w końcu zapyta o Jamesa. Dziewczyna była niezwykle poważna zarówno w kwestii własnych uczuć, jak i uczuć swoich przyjaciół. Cóż, miałam rację, bo gdy dziewczyna skończyła opisywać mi wszystkie niesamowite rzeczy, niezapomniane krajobrazy oraz niezwykłe, afrykańskie kultury, padło to pytanie:
- Lily, w swoim liście wspominałaś o długiej historii, która dotyczy ciebie i Jamesa. Myślę, że teraz mamy dość czasu, żebyś mi ją opowiedziała.
Przez chwilę nic nie mówiłam, bo jeśli być szczerym to nie wiedziałam jaka sytuacja jest teraz między mną a Jamesem. Nadal go kochałam - co do tego nie było wątpliwości. Lecz nie mogłam tak po prostu przymknąć oka na zdradę, przynajmniej póki miałam powód, by sądzić, iż do niej doszło. Jakaś część mojej świadomości, krzyczała, wyła z rozpaczy, jednak niezmiennie starałam się ją uciszać. Na darmo bo przed oczami cały czas miałam te koszmarne obrazy.
W końcu jednak zebrałam myśli i słowa. Opowiedziałam Anabell o taśmie, rozmowie z Remusem i ostatnim spotkaniu z Jamesem.
Kiedy skończyłam mówić, poczuł jak jakiś olbrzymi ciężar zostaje zdjęty z moich ramion. Może jednak taka szczera rozmowa naprawdę pomaga? Co prawda pominęłam jeden fakt przy zwierzaniu się Anabell – mianowicie moją ciążę – lecz chyba rozumiecie co mam na myśli. Postanowiłam, że już nikomu więcej o tym nie powiem. I tak nie potrzebnie mówiłam o tym Jamesowi i Remusowi – mój przeklęty, niewyparzony jęzor. Nienawidziłam litości w oczach innych – wystarczyło więc, że widziałam ją już w oczach mojego byłego męża i Lupina.
Tak jak już wspominałam, fakt o ciąży pominęłam w swojej historii. Anabell wciąż upierała się, że taśma z pewnością była podrobiona, że jestem głupia i powinnam mieć większą wiarę w mężczyznę, z którym tyle przeżyłam, i którego „podobno kocham”.
Jednak – mimo że słowa mojej przyjaciółki miały sens, a równocześnie zawierały sporo racji - ja potrzebowałam na to dowodu, czegoś, co wypędzi z mojego umysłu obraz nagich ciał Marleny i Jamesa... Nawet nie chciałam o tym myśleć.
W końcu, kiedy skończyły się nam tematy, doszłam do ponurego wniosku – nie mogę dłużej odkładać tej rozmowy. Może Anabell nie znała Anastazji, gdyż ta rzekomo została zamordowana jeszcze przed przeniesieniem się Anabell do Hogwartu, jednak z pewnością słyszała o niej wystarczająco dużo, by zasługiwać na prawdę.
- Anabell, muszę ci coś opowiedzieć...
I mówiłam. Mówiłam o naszej misji i o tym, jak prawdopodobnie Anastazja wbiła mi sztylet w brzuch. Mówiłam o Severusie, o tym jak mi pomógł, jak bolało mnie ujrzenie dawnego przyjaciela. Mówiłam jak ciężka była ucieczka i jak wiele kosztowała ona Alicję.
- Wiesz, martwię się o nią. Bardzo źle zniosła tę całą sytuację.
- Merlinie, czy wy zawsze musicie się w coś wpakować? Dobrze, że nie wiedziałam o całej sytuacji wcześnie, przecież umarłabym na zawał. Nawet nie wiesz jak za wami tęskniłam. Co, gdybym po powrocie zastała jedynie wasze nagrobki? Lily, musicie bardziej uważać na siebie, jesteście jedynym sensem mojego życia. Z rodzicami jest coraz gorzej, wkrótce umrą, a ja zostanę sama. Wiesz dobrze, że nie mam rodzeństwa...
- Nie zostawiaj nas już więcej – przerwałam, chcąc położyć kres jej ponuremu rozwodzeniu się nad sobą.
Odpowiedziała mi jedynie głucha cisza i odwrócony gdzieś w stronę okna, wzrok przyjaciółki. Nie wiem dlaczego – może miałam dość własnych problemów, może byłam zbyt zmęczona – lecz nie wymogłam na przyjaciółce obietnicy zostania w kraju. Szkoda, może później nie musiałabym tego żałować. „Co ma być to będzie”- pomyślałam w tamtej chwili i podałam Anabell kolejny kubek herbaty truskawkowej. Kolejne godziny minęły nam spokojnie – choć może niezbyt przyjemnie. Każda z nas miała coś do przemyślenia i dość często zapadała między nami niezręczna cisza. Około dwudziestej drugiej Anabell poszła. Nie byłam zmęczona, lecz nie mogąc znaleźć sobie żadnego zajęcia położyłam się do łóżka.
Długo nie mogłam zasnąć i wciąż przewracałam się z boku na bok. Nie wiem kto wymyślił sposób z liczeniem baranów, ale sądzę, że sam musiał należeć do tego, jakże szlachetnego, gatunku zwierząt. Wierzcie mi, mówię z doświadczenia, liczenie baranów nic nie daje!
* * *
Obudził mnie dzwonek do drzwi. Nieprzytomnym wzrokiem, spojrzałam na zegarek - 3:47. Dzwonek zadzwonił po raz drugi.
Kto do diabła dobija się do mnie o tej porze?! - pomyślałam wściekle i powoli zwlokłam się z łóżka. Zapewne nie wyglądałam wtedy najlepiej, lecz nie powiem, żeby mnie to obchodziło... no chyba, że jakieś mega ciacho stało przed moimi drzwiami. Kolejny dzwonek.
- Już idę! Spokojnie! – krzyknęłam, starając się zabrzmieć na miłą i przyjacielską. - Pali się, gamoniu? Zaraz postawisz całą dzielnicę na nogi – dodałam zrzędliwie pod nosem.
Powoli doszłam, a raczej doczłapałam się do drzwi. Pierwsza moja myśl – spokojnie, żadnego ciacha na horyzoncie nie widać.
- Frank? – spytałam z zaskoczeniem.
Szczerze mówiąc, chłopak wyglądał fatalnie (nawet pomijając, że nigdy nie był ciachem). Cały był blady, jeszcze w piżamie, a strach wypełniał jego szaroniebieskie oczy.
- Frank, czy coś się...?
- Alicja próbowała się zabić!
- Żyje? – zapytałam, czując nagłe odrętwienie w całym ciele.
- Jest w Świętym Mungu, walczą o jej życie.
- Zaraz tam będę, spotkamy się na miejscu – powiedziałam nienaturalnie spokojnie. Zamknęłam drzwi i czując się jak w transie, zaczęłam się ubierać. Dziesięć minut później razem z Frankiem i Anabell - którą chłopak zdążył powiadomić – siedziałam w poczekalni, pocieszając załamanego Franka i zastanawiając się, czy jestem tak nieczuła by płakać, czy po prostu brakuje mi już łez. W końcu wyszedł Uzdrowiciel, a cała nasza trójka poderwała się z siedzenia i zasypała biednego mężczyznę milionem pytań.
- Pani Longbottom połknęła dużą dawkę silnych eliksirów, a na dodatek podcięła sobie żyły. Najwyraźniej wciąż nie mogła sobie poradzić ze stratą dzieci. Udało nam się uratować jej życie, ale ta noc jest decydująca. Gdyby znalazł ją pan później to..
- Proszę nie kończyć – przerwałam mężczyźnie ze złością, wiedząc, że bez tych dodatkowych informacji z Frankiem i tak jest już kiepsko.
- Czy ja mogę ją zobaczyć? – zapytał drżącym głosem Frank.
- Niestety teraz to niemożliwe, pana żona jest aktualnie nieprzytomna.
* * *
Wszyscy w napięciu czekaliśmy, aż Alicja się wybudzi. To były naprawdę długie godziny, a ja coraz gorzej się czułam, lecz nie było to spowodowane stanem Alicji. Czy naprawdę byłam aż tak nieczuła, by nie przejąć się losem przyjaciółki?! Anabell siedziała zapłakana, nawet Frank ukradkiem ocierał łzy, a ja mogłam zdobyć się jedynie na bezmyślne komplementowanie w myślach, ściany.
W końcu, po długich błaganiach Franka, Uzdrowiciel pozwolił mu zobaczyć Alicję, mimo że ta wciąż się nie obudziła. Kiedy chłopak wrócił chwilę później, wyglądał jeszcze gorzej niż wcześniej.
- Była taka blada... – powiedział i usiadł, ukrywając twarz w dłoniach.
* * *
Kolejne godziny mijały, a ja dosłownie zasypiałam na siedząco. W końcu postanowiłam przejść się do sklepiku na samej górze szpitala, po kawę. W drodze powrotnej udało mi się kilka razy prawie ją wylać na różnych ludzi. Gdy jednak wróciłam do przyjaciół, okazało się, że zapomniałam cukru. Zrezygnowana zawróciłam. Wtedy poczułam, jak czyjeś delikatne ręce przyciskają mnie do ściany. Podniosłam wzrok, a kubek z kawą wypadł z mojej zdrętwiałej dłoni. Patrzył na mnie z bezczelnym uśmiechem i zawadiackim błyskiem w oczach. Poczułam jak coś przewraca się z moim brzuchu, oddech zwalnia, a w ustach zasycha. Niemal natychmiast zapragnęłam poczuć smak jego warg, przypomnieć sobie, jak to jest całować jego usta. Wydawał się czytać mi w myślach, bo po chwili już nie byłam pewna nawet tego, jak się nazywam. Całował cudownie, a moje stęsknione za nim ciało, reagowało na jego obecność wyjątkowo silnie. Oderwaliśmy się od siebie oddychając ciężko. Byłam pewna, że na mojej twarzy maluje się zarówno szok jak i szczęście. Wtedy przybliżył wargi do mojego ucha. Jego ciepły oddech owiał moją szyję, przyprawiając mnie o dreszcze.
- Mam to czego sobie życzyłaś – wyszeptał wyjątkowo zmysłowym tonem. - Mam twój dowód.

* I jeśli zapytasz mnie, czy zostanę, zostanę.

6 komentarzy:

  1. Kochana EKP,
    Rozdział jest cudowny. Nie mogę już doczekać się kolejnego, w którym James pokaże dowód Lily. Znając Twoje możliwości ktoś i tak mu przerwie...

    OdpowiedzUsuń
  2. ~Camille Weasley8 listopada 2015 06:46

    Ojejku, nie dramatyzuj, EKP! Wcale nie jest źle! Jest cudownie!
    Tekst nie jest bezbłędny, ale jak na napisany z bólem głowy - jest idealny :3
    Jestem ciekawa - pewnie jak wszyscy czytający opowiadanie xd - jaki dowód znalazł James :>
    Życzę zdrówka, pozdrawiam :*

    OdpowiedzUsuń
  3. Zwykle nie komentuje ale ten rozdział prosi się o komentarz. Tak cudownie przedstawiłaś uczucia Lily. i tak pięknie opisujesz ich pocałunki. Bardzo podoba mi się twoje opowiadanie i to że James i Lily nie są odrazu parą jak na większości blogów.
    Życzę ci dużo weny
    Alice L

    OdpowiedzUsuń
  4. I kolejny raz już obsesyjnie wchodzę by zobaczyć czy nie ma czasem jakiejś notki . To już jest uzależnienie !!!

    OdpowiedzUsuń
  5. Jezu, dziewczyno co ty ze mną robisz? Kiedy nowa notatka?

    OdpowiedzUsuń
  6. ~expecto patronum12 listopada 2015 08:50

    Droga EKP!
    Kocham czytać Twój blog, choć znam go dopiero od trzech dni.
    Jest cudowny. Po tym gdy przeczytałam Harry'ego Pottera moje serce zaciemniła czarna wyrwa.
    Muszę się przyznać - uzależniłam się od twórczości Rowling jak i Twojej.
    Czekam na następną notkę z utęsknieniem...

    OdpowiedzUsuń

Epilog

Dziś są drugie urodziny tego opowiadania, więc zgodnie z obietnicą – przed wami epilog.   Epilog Dla Petunii Evans-Dursley wiadomość...