piątek, 23 października 2015

Rozdział 58 - Here without you, baby*

Dziękuję wszystkim za komentarze i za życzenia. Nie mam pojęcia jakim cudem udało mi się tak szybko napisać nowy rozdział, ale zwalmy to na to, że powinnam uczyć się matematyki, a tak bardzo mi się nie chce, że każde inne zajęcie jest dobrą wymówką :) Zanim zaczniecie, chciałabym jeszcze was o coś prosić. Otóż, moja kochana siostra idzie w kierunku śpiewania, ma założony kanał na youtube, będę wdzięczna za każdą subskrypcję i komentarz na jej kanale oto link:

Aleksandra Palica

Z góry wszystkim dziękuję i zapraszam do czytania :)

————————————————————————————————————————————

Myślę, że jest wiele rzeczy, potrafiących zniszczyć człowieka. Można tu wymieniać i wymieniać, a i tak nie znajdzie się końca bezkresnej listy nieszczęść, które mogą nas spotkać. Lecz myślę, że na szczycie tej listy jest przede wszystkim utrata tego, kogo się kocha. Mówią, że miłość jest męczarnią, a brak miłości śmiercią. I jeśli się nad tym zastanowić, to kurczę, jest w tym sporo racji. Ale co, kiedy tracisz ukochaną osobę? Czy to zalicza się do życia bez miłości? Chyba nie, bo miłość do Dorcas nigdy we mnie nie zgasła. Jeśli mam być szczera, to dopiero utracenie jej, uświadomiło mi, jak wiele Dorcas Meadowes dla mnie znaczyła. Zaczynacie być zmęczeni wzmiankami o niej? Ja też, ale zapomnieć byłoby zbyt łatwo - a życie nigdy nie jest łatwe. Muszę pamiętać, więc wspomnę o Dorcas jeszcze nie jeden raz, musicie być na to przygotowani.

Tylko cud mnie uratował. Prawdziwy cud. Sztylet był nasączony, nieznaną nikomu w Świętym Mungu trucizną i Uzdrowiciele nie potrafili mi wyjaśnić jakim cudem przeżyłam. Ja przeżyłam. Moje dziecko, mój malutki synek lub córeczka, straciło życie. Płakałam, krzyczałam i znów płakałam, a Uzdrowicielka, która poinformowała mnie o utraceniu ciąży, posyłała mi współczujące spojrzenia, w końcu każąc podać mi eliksir uspokajający. Ale nie ja jedna cierpiałam, Alicja również poroniła w wyniku torturowania przez Śmierciożerców. Tyle, że przy niej był Frank, ja nawet nikomu nie powiedziałam o ciąży, więc i o poronieniu nikt nie wiedział.Mogłam powiedzieć Alicji, lub komukolwiek, ale coś mnie przed tym powstrzymywało - wtedy stałoby się to oficjalne, definitywne i ostateczne.

Siedziałam w szpitalnym pokoiku, trzymając rękę na brzuchu - wciąż nie mogłam uwierzyć, że już go tam nie ma. Nadal przebywałam w szpitalu z powodu wstrząśnienia mózgu. No i rana na moim brzuchu bardzo długo się goiła. Alicje już wypisali do domu, lecz nie miałam od niej żadnych wiadomości. Jedynie Emmeline przyszła mnie powiadomić, że z moją przyjaciółką wszystko jest dobrze. No i to Emmeline powiedziała mi o stracie ciąży przez Alicję. Nie wiedziałam, dlaczego Alicja nie przyszła do mnie osobiście, ostatecznie zrobiłam wszystko, żeby im pomóc, a jakaś część mnie miała wrażenie, że przyjaciółka mnie obwinia. Wyrzuty sumienia oczywiście nie wpłynęły na mnie korzystnie i zaproponowano mi Uzdrowiciela, który zająłby się moją psychiką - czarodziejski odpowiednik mugolskiego psychiatry. Jeśli choć trochę mnie znacie, już zapewne wiecie co zrobiłam - odmówiłam. Siedziałam więc w tym małym pokoiku, wpatrując się w ścianę, kiedy z zamyślenia wyrwało mnie ciche pukanie do drzwi.

- Proszę - powiedziałam obojętnie. Na salę wszedł Dumbledore.

- Witaj Lily, jak się czujesz, moja droga? - zapytał uprzejmie.

- Tak jak osoba ze wstrząśnieniem mózgu i po wbiciu sztyletu w brzuch, panie dyrektorze - odparłam, wymuszając na twarzy zmęczony uśmiech, który aż śmierdział sztucznością.

- Lily - powiedział mężczyzna, zajmując miejsce przy moim łóżku - chciałbym ci podziękować za to co zrobiłaś dla Zakonu. Plany, które udało ci się zabrać to więcej, niż moglibyśmy się spodziewać po waszej misji. Wiem, że wszystkie trzy bardzo dużo poświęciłyście dla Zakonu, przede wszystkim swoje zdrowie i bardzo wam dziękuję, Lily, uratowałyście tysiące istnień, bo z planów wynika, że za kilka dni odbędzie się atak na Pokątną. Aurorzy są już oczywiście poinformowani...

- Nie przyszedł pan, żeby mi podziękować, prawda? - przerwałam mu.

Staruszek westchnął ciężko i spojrzał na mnie ze zmęczeniem w oczach.

- Masz świetne wyczucie do ludzi, moja droga. Tak, przyszedłem cię prosić o więcej, niż powinienem. Musisz mi opowiedzieć o przebiegu misji. Twoje przyjaciółki obudziły się dopiero w szpitalu i nie moją pojęcia jak się tam znalazły. Jedyną osobą, która może mi udzielić odpowiedzi, jesteś ty, Lily.

- Nie uratowałam dziewczyn sama. - Westchnęłam cicho. - Do Śmierciożerców należy osoba, która była mi kiedyś bliska i to prawdziwy cud, że zgodziła się mi pomóc.

- Rozumiem, że nie wyjawisz mi nazwiska tej osoby, prawda?

- Absolutnie nie. W zamian za pomoc obiecałam dozgonne milczenie. Ale mogę panu powiedzieć co się tam wydarzyło.

I mówiłam. Opowiedziałam o eliksirze wielosokowym, o przejściu przez oddziały, znalezieniu planów i alarmie, który został uruchomiony, przez moje wtargnięcie do "namiotu głównego". Opowiedziałam o ucieczce przed Śmierciożecami, o płomieniach, przez które przebiegłam, o lochach i o tym, że myślałam, że to już koniec. Dotarłam do fragmentu, kiedy ktoś wbił mi sztylet w brzuch. Wtedy się zawahałam.

- Panie profesorze, myślę, że do Śmierciożerców należy osoba, którą uważaliśmy od lat za zmarłą...

- Mogę wiedzieć, kogo masz na myśli? - zapytał z zainteresowaniem staruszek.

- Nie chciałam w to wierzyć, przecież sama widziałam jej śmierć... Od kilku miesięcy śnie o niej, w szatach Śmierciożerców, klękającej przed Voldemortem. Myślałam, że to tylko sen, ale tam, w lochach, widziałam dokładnie jej oczy. Takie oczy widziałam tylko u jeden osoby. To były oczy Anastazji Davies.

- Mówisz o dziewczynie, która została zamordowana we Wrzeszczącej Chacie, na twoim piątym roku?

- Dokładnie o tej samej - powiedziałam cicho. - Myśli pan, że zwariowałam?

- Nie wiem co powinienem myśleć, moja droga. Żadne zaklęcie, nie jest w stanie przywrócić życia zmarłym i chyba zdążyłaś się o tym przekonać.

- Więc kim była dziewczyna, która wbiła mi sztylet w brzuch? - zapytałam, czując, że gromadzi się we mnie setka sprzecznych uczuć.

- Nie wiem, Lily, ale to co widziałaś, nie mogło być Anastazją Davies, jeśli ta faktycznie zginęła cztery lata temu.

- Wiem co widziałam - warknęłam, choć wcale nie byłam już tego taka pewna.

- Więc to oznacza, że dziewczyna, którą uważaliśmy za martwą, nigdy nie umarła.

————————————————————————————————————————————

Mówi się, że czas leczy rany. Merlinie, chyba jeszcze nie słyszałam większej bzdury. Co to znaczy: czas leczy rany?! Czas nie leczy żadnych ran! Czas nie pozwala zapomnieć! Czas nie umniejsza naszego bólu! Czas pozwala nauczyć się z nim żyć. Rzuciłam pracę - wiedziałam, że to jedynie kwestia tygodni, bo po każdym dniu w niej spędzonym, nienawidziłam jej jeszcze bardziej. Więc rzuciłam pracę i brałam udział w tych najbardziej niebezpiecznych misjach - niemal za każdym razem lądowałam w szpitalu. Alicja wpadła w depresję - przynajmniej tak myślę. Również przestała pracować, lecz zamiast robić cokolwiek, po prostu zamknęła się w domu. Frank był załamany i wręcz błagał, bym spróbowała z nią porozmawiać. Zrobiłam to i było to błędem. Alicja nakrzyczała na mnie. Krzyczała, że nie mam prawa jej doradzać, że nie mam pojęcia jakie to uczucie stracić dziecko. Uderzyłam ją wtedy w twarz i kryjąc własne łzy, opuściłam mieszkanie Longbottomów. Od tamtego czasu nie miałam kontaktu z Alicją.

Wracałam tego dnia z misji, na którą zostałam wysłana razem z Emmeline i Remusem. Emmeline i Lupin rozmawiali wesoło, ciesząc się zapewne, że żyją, ja natomiast myślami byłam gdzieś daleko.

- Lily? - zapytał cicho Remus. Nagle zdałam sobie sprawę, że Emmeline gdzieś zniknęła.

- Tak?

- Gniewasz się na mnie?

- Gniewam? - Zamrugałam zaskoczona. - Za co?

- Ty mi powiedz. Nie odezwałaś się do mnie ani słowem. Nie chcę wnikać w to co jest między tobą a Jamesem, ale...

- To dobrze - warknęłam - bo między nami nic już nie ma.

- Ale myślałem, że jestem dla ciebie kimś w rodzaju przyjaciela - dokończył spokojnie.

Moje spojrzenie zmiękło.

- Oczywiście, że jesteś - odparłam, nagle czując się okropnie głupio.

- Więc może oświeć mnie, co cię dręczy?

- Ja nie...

- Nie zaprzeczaj, Lily, widzę, że coś jest nie tak - powiedział ostro Remus. - Z resztą nie tylko ja, Syriusz i Peter też się martwią, nie wspominając już o Jamesie.

- Nie widzę powodu, dla którego James miałby się o mnie martwić. Niech martwi się Marleną!

- Lily, widziałem co jest na tej taśmie, ale skąd masz właściwie pewność, że nikt jej nie podrzucił? Wiem, że pochodzisz z rodziny Mugoli i chyba łatwo przy tym zapominasz, że z magią niemal wszystko jest możliwe, ale myślałem, że masz większą wiarę w Jamesa.

- Dlaczego ktoś miałby podrabiać tę kasetę? James mnie zdradził i nie próbuj go bronić. Zresztą, od samego początku widziałam ten maślany wzrok, którym wodził za Marleną, więc niech teraz z nią układa sobie życie.

- Odbiegasz od tematu, pytałem co się z tobą dzieje. Nagle rzuciłaś pracę i żyjesz na ryzyku. Czy poza misjami dla Zakonu robisz cokolwiek innego.

- Oczywiście - powiedziałam z przekonaniem, na Lupin uniósł sceptycznie brew. - No dobra, może i angażuje się w sprawy Zakonu, ale czy to źle?

- Lily, ty praktycznie prosisz się o śmierć.

- Nie przesadzajmy.

- Chcę wiedzieć co ci się stało, Lily. Ktoś zrobił ci krzywdę?

Spojrzałam w ciemne niebo, na którym wisiał idealny półksiężyc i westchnęłam cicho.

- Nie sądzę, żeby to było dobre miejsce na rozmowę - mruknęłam.

- Możemy iść do mnie, ale ja mieszkam z Syriuszem, więc jeśli nie przeszkadza ci bałagan...

- Możemy iść do mnie - powiedziałam.

- Prowadź - odparł, podając mi rękę. Chwyciłam ją bez chwili wahanie i deportowałam nas.

————————————————————————————————————————————

- Napijesz się czegoś? - zaoferowała, gotując wodę na kawę. Naprawdę brakowało mi kofeiny, podczas pobytu w tym piekielnym lesie.

- Herbaty, jeśli masz. - Remus uśmiechnął się ciepło.

Nie wiedziałam co takiego ma w sobie Remus, ale jakimś niezwykłym sposobem, nieodwołalnie zdobył moją sympatię, mimo tego co zrobił Anabell.

- Nie wiem co wy wszyscy widzicie w tym obrzydliwym napoju. - Skrzywiłam się, podając mu kubek herbaty

- No wiesz, Lily, normalni ludzie lubią herbatę.

- Dzięki Remus - powiedziałam ironicznie, na co wilkołak uśmiechnął się przepraszająco.

- Zamierzasz mi wyjawić swój sekret, Lily, czy wciąż będziesz uciekać od tematu? - zapytał po kilku minutach ciszy.

- Byłam w ciąży z Jamesem - oznajmiłam prosto z mostu, zaskakując własną szczerością samą siebie.

Lupin przyglądał mi się ze zmarszczonymi brwiami i niepokojem w oczach.

- Byłaś? Nie chcesz chyba powiedzieć, że zrobiłaś aborcję?

- Zwariowałeś? - zapytałam, a zaraz później westchnęłam ciężko. - Pamiętasz misję, podczas, której Alicja straciła ciążę? Nie ona jedyna poroniła. Zostałam ugodzona zatrutym sztyletem, pamiętasz? Ja przeżyłam, ale moje dziecko nie.

Spojrzałam w okno, unikając spojrzenia chłopaka. Poczułam jego ciepłą dłoń na swojej i zrobiło mi się nieco raźniej.

- Przykro mi, Lily.

- To głupie, ale zdążyłam pokochać to maleństwo.

- To nie jest głupie. Dlaczego nikomu nie powiedziałaś? - zapytał.

Wzruszyłam ramionami.

- A co by to zmieniło. Moje dziecko pozostaje martwe, prawda?

- James wie?

- Nie i nigdy się nie dowie. To bez znaczenia.

- Powinien wiedzieć, nie sądzisz?

- Jaki to ma sens, Remusie. Gdybym wciąż była w ciąży, to pewnie w końcu bym mu powiedziała, ale teraz tego dziecka już nie ma. Po co mam zawracać tym głowę Jamesowi.

- On się o ciebie martwi.

- Bawisz się w jego adwokata? - Uniosłam brew.

- Lily, może powinnaś dać mu szansę wyjaśnić.

- Remus! Czy ty siebie słyszysz?! Jak można wyjaśnić zdradę?! Myślałam, że James mnie kocha! Oddałam mu wszystko, co miałam. Moje zaufanie, moją miłość, oddałam mu siebie, a on zmarnowała to dla... dla tej suki! Nie chcę go widzieć nigdy więcej! - krzyknęła, wybuchając płaczem.

- Kochasz go - stwierdził po prostu Remus. - Kochasz go tak mocno, że to aż boli.

- No i co? - wyszlochałam. - Mam być z kimś, kto mnie zdradził?! Taki związek nie ma sensu! Tak, kocham go! Kocham go bardziej niż możesz to pojąć, Lupin, ale jakie to ma znaczenie?! To uczucie minie, ale rana, którą mi zadał zostanie!

- Przemyśl to, Lily, bo możesz żałować - powiedział cicho Remus, wstając z krzesła. - Muszę już iść. Do zobaczenia, Lily.

Usiadłam na kanapie, ukrywając twarz w dłoniach, szlochając bezgłośnie. Tak, Lupin miał cholerną rację. Wciąż jak idiotka kochałam Jamesa Pottera. Spojrzałam na zdjęcie na kominku. James trzymał mnie na rękach, a Dorcas czochrała włosy Syriusza z szerokim uśmiechem na twarzy. Nie polepszyło to mojego i tak fatalnego już samopoczucia. Łzy nie chciały przestać płynąć.

- Jak mam żyć bez ciebie, James? - zapytałam samą siebie. - Dlaczego mi to zrobiłeś?

Odpowiedziała mi jedynie głucha cisza.

————————————————————————————————————————————

Płacz jest naprawdę męczący i w końcu zasnęłam na kanapie. Obudziło mnie głośne pukanie do drzwi. Otworzyłam oczy, które po przepłakanej nocy, piekły mnie niemiłosiernie. Spojrzałam na zegar, wskazujący ósmą rano i przeciągnęłam się niczym kot. Nieśpiesznym krokiem ruszyłam do drzwi i otworzyłam je szeroko, niemal natychmiast tego żałując. Stał w nich James. Chłopak widząc mnie otworzył szeroko usta. Nie przesadzajmy, moja poranna fryzura wcale nie jest taka zła.

- Lily... - powiedział cicho.

- Czego ode mnie chcesz? - zapytałam. Miało to zabrzmieć ostro i nieprzyjemnie, lecz wyszło cicho, jakby ze smutkiem.

- Porozmawiać.

- O czym ty chcesz rozmawiać, James?

- O nas - odparł chłopak, przypatrując mi się uważnie.

- O nas? Żartujesz sobie ze mnie? Nie ma już żadnych nas, zdradziłeś mnie, James.

- Lily, Lily przysięgam, że nigdy tego nie zrobiłem. Widziałem tę taśmę i wiem jak to wygląda... Nie potrafię ci tego wyjaśnić, ale to nie byłem ja, przysięgam.

- Nie wierzę ci - odparłam beznamiętnie. - Myślisz, że nie widziałam, jak gapisz się na Marlenę? Rozbierałeś ją wzrokiem.

- Nigdy nie...

- Nie wypieraj się! Bardzo dokładnie widziałam, co z nią robiłeś, James.

- Lily, błagam, uwierz mi. To nie byłem ja - mówił rozpaczliwie.

- Masz jakiś dowód?

- A jeśli go zdobędę? - zapytał zdesperowany. Spojrzałam na niego zaskoczona.

Nie patrz mu w oczy! Nie patrz mu w oczy! Nie patrz mu w oczy!

Cholera! Spojrzałam.

Nie wiedziałam co takiego jest w jego oczach, lecz ilekroć w nie spoglądałam, przepadałam. Tak było i tym razem.

- Chciałabym ci wierzyć James, ale tak wiele rzeczy ostatnio nas podzieliło - powiedziała, czując, że w oczach znów zbierają mi się łzy.

- I dlatego myślisz, że mógłbym cię zdradzić? - zapytał zszokowany.

- NIE WIE JUŻ CO MYŚLĘ! - krzyknęłam. - NAPRAWDĘ MYŚLISZ, ŻE BYŁO MI ŁATWO?! DOPIERO CO DO SIEBIE WRÓCILIŚMY, WŁAŚNIE ZGINĘŁA MOJA NAJLEPSZA PRZYJACIÓŁKA I NAGLĘ ZNAJDUJĘ KASETĘ NA KTÓREJ... NA KTÓREJ... BOŻE, NIENAWIDZIŁAM W TAMTYM MOMENCIE KAŻDEGO FRAGMENTU SIEBIE! ZASTANAWIAŁAM SIĘ, CO TAKIEGO MA TA SUKA, CZEGO JA NIE MAM! DLACZEGO WOLAŁEŚ JĄ ODE MNIE! - krzyczałam, a łzy spływały po moich policzkach. - MYŚLISZ, ŻE ŁATWO BYŁO MI ODKRYĆ, ŻE JESTEM W CIĄŻY, WŁAŚNIE WTEDY, KIEDY POSZEDŁEŚ DO ŁÓŻKA Z MARLENĄ?! - Usiadłam na podłodze, płacząc rozpaczliwie.

- Jesteś w ciąży? - zapytał oniemiały chłopak, patrząc na mnie z uczuciem, którego nie potrafiłam zdefiniować.

- Poprawka, byłam w ciąży, James. Poroniłam.

- Boże... Moje... Twoje... Boże, nasze dziecko... Lily, tak mi przykro - powiedział cicho, siadając obok mnie i łapiąc mnie za rękę. Przysięgam, że niczego nie pragnęłam bardziej, niż poczuć smak jego ust, poczuć jego dłonie na moim ciele. To on wykonał pierwszy krok. Delikatnie musnął moje usta swoimi, a ja - ku swojemu zdziwieniu - uchyliłam je, oddając pocałunek. Całowałam Jamesa tysiące razy, ale nigdy nie czułam się przy tym w ten sposób. W tym pocałunku łączył nas wspólny ból, dominowała w nim tęsknota i uczucie tak ogromne, że jeszcze więcej łez popłynęło z moich oczu. Zarzuciłam mu ramiona na szyję, chcąc poczuć go jeszcze bliżej. Tak bardzo tęskniłam za jego umięśnioną klatką piersiową, za jego zapachem, którego niezmiennie nie potrafiłam zdefiniować. On zdawał się czuć to samo, bo jego dłonie błądziły szaleńczo po moim ciele, raz zatrzymując się we włosach, raz w talii, a raz muskały delikatnie mój policzek. Nie przejmowaliśmy się czymś tak trywialnym jak brak powietrza - to on zdawał się być moim tlenem i oprócz niego nie potrzebowałam już absolutnie niczego.

- Przyniosę ci dowód, choćbym miał go szukać przez resztę życia - mówi, kiedy odrywamy się od siebie, po czym całuje mnie we włosy i odchodzi. Po raz kolejny odchodzi.

*Tutaj bez ciebie, kochanie

6 komentarzy:

  1. Droga EKP,
    Rozdział jak zwykle wspaniały, ale tym razem doczekałam się obiecanego mi wcześniej szczęśliwego zakończenia, co sprawiło, że jutro pozwolę Ci rozwijać swoją pasję fryzjerską na Niewinnej.

    OdpowiedzUsuń
  2. Wow! Jestem tu od połowy opowiadania i nigdy niczego nie skomentowałam, bo po prostu ja nie umiem komentować...
    ale ten rozdział jest tak niesamowity, że zrobiłam wyjątek.
    TEN ROZDZIAŁ JEST PIĘKNY.
    Weny!
    ~NOX
    nowepokoleniefelicity.blogspot.com
    miniaturkinox.blogspot.com

    OdpowiedzUsuń
  3. Biedna Lily straciła swoje szczęście. Najbardziej jednak żal mi Jamesa. Jestem pewna, że Potter nie zdradził Lilki dlatego strasznie ubolewam nad tym, że najpierw stracił swoją dziewczynę, potem dowiedział się o dziecku, którego już nie ma. To musiał być dla niego cios. Chyba, że to właśnie zmobilizuje Rogacza do udowodnienia prawdy. Chociaż dziwię się tej dwójce, że nie wpadli na pomysł, żeby podać Rogasiowi veritaserum eliksir prawdy, który rozwiązałby większość ich problemów.
    Kochana kiedy Evans zacznie wreszcie ufać swojemu ukochanemu, bo na chwilę obecną nie widzę przyszłości dla ich związku.

    Pozdrawiam
    EM

    OdpowiedzUsuń
  4. Kochana EKP,
    Trochę nie nadążam z komentowaniem nowych notatek, ale oczywiście nie mam nic przeciwko temu żebyś tak szybko je dodawała. Wręcz przeciwnie, bardzo miło je się czyta. Boże!!! Jak ja się cieszę, że u Jamesa i Lily już lepiej. Mam nadzieję, że na dłużej. Trzymam kciuki za to żebyś miała dużo czasu i weny. Przede wszystkim tego pierwszego, bo tego drugiego póki co Ci nie brakuje.
    Pozdrawiam,
    Niewinna0607 (a właściwie Winna0607, wybacz przyzwyczaiłam się do poprzedniej formy)

    OdpowiedzUsuń
  5. Piękny rozdział. Po prostu piękny i nie potrafię, nie mogę tego lepiej opisać.
    Płaczę. Ale on musiał odejść.

    OdpowiedzUsuń
  6. Kochana EKP
    Przepraszam, że komentuję dopiero dzisiaj, ale ostatnio nie mam na czym czytać ani komentować rozdziałów.
    Prawie się rozpłakałam... A jeszcze te ostatnie słowa...
    Dla Remusa i Jamesa to musiał być szok. Już nie tylko o poronieniu, ale o dziecku... Ciekawe, jaki dowód Jimm przyniesie Lily. Mam nadzieję, że Evans mu uwierzy...
    Pozdrawiam
    Lavender Potter

    OdpowiedzUsuń

Epilog

Dziś są drugie urodziny tego opowiadania, więc zgodnie z obietnicą – przed wami epilog.   Epilog Dla Petunii Evans-Dursley wiadomość...