poniedziałek, 11 stycznia 2016

Rozdział 65 - Odzyskać siebie III

Rozdział 65 – Odzyskać siebie III


Leżałam na brzuchu w dziwnie znajomym ogrodzie, naprzeciw dużego, białego domu, czując, jak słońce przyjemnie grzeje moją skórę, a trawa delikatnie łaskocze w brzuch. W dłoni trzymałam książkę; przyjrzałam się jej okładce i dostrzegłam napis „Wiliam Szekspir – Romeo i Julia”. Książka była zniszczona, jakby czytana miliony razy, niektóre kartki ledwie się trzymały i zdawało mi się, że czuję wyraźnie zapach starego papieru.

Nagle zdałam sobie sprawę, że nie jestem w owym ogrodzie sama. Wystraszona podniosłam głowę w górę i moje spojrzenie spotkało się z pięknymi, brązowymi oczami, które błyszczały wesoło. Jej włosy sięgały do łopatek i miały odcień ciemnego brązu. Odgarnęła je do tyłu nonszalanckim gestem i uśmiechnęła się promiennie. Stanęła na tle świecącego intensywnie słońca, co sprawiło, że lśniła w dosłownym znaczeniu tego słowa.

- D-dorcas? - pytanie samo wyrwało mi się z ust. Niespodziewanie ogarnęło mnie uczucie, że znam tę dziewczynę. Podniosłam się niezdarnie na nogi, z wrażeniem, że wszystko wokoło jest dziwnie niestabilne, że może zniknąć w każdej chwili. Bo to wszystko zdawało mi się nierealne – dom, ogród, dziewczyna, stojąca przede mną i uśmiechająca się wesoło. Jakby było tylko snem, niemożliwym wymysłem mojej wyobraźni.

- No proszę, nawet pamiętasz jak mam na imię – powiedziała i zaśmiała się śmiechem, który zabrzmiał w moich uszach niezwykle odlegle – jakby brązowooka nie stała tuż obok mnie, a była oddalona o wiele metrów, jakby jej głos dobiegał z daleka.

- Co ty tu robisz? – zapytałam, bo to pytanie wydało mi się właściwe.

- Wróciłam, Lily. Wróciliśmy do Anglii, a ja wracam w tym roku do Hogwartu. Pierwszą osobą, o której pomyślałam, gdy tylko przekroczyliśmy granicę Anglii, byłaś ty – rzekła, a jej głos znów brzmiał dziwnie odlegle. Uśmiechnęła się szeroko, a ja nagle odniosłam wrażenie, iż uśmiech ten wydaje mi się taki... znajomy...

Nagle scena zmieniła się i nie było już ani domu, ani ogrodu, ani słońca. Była za to dziewczyna i jej brązowe oczy, z których zniknęło rozbawienie, oraz ciemne chmury przesłaniające owe słońce. Dziewczyna była niby ta sama, lecz inna. Usta nie były wykrzywione w przyjaznym uśmiechu. Jej brązowe włosy były krótsze i ubrudzone czerwoną substancją... ubrudzone krwią. W oczach błyszczało jedynie przerażenie w dziwny sposób zmieszane z determinacją.

Leżałam bezradnie na ziemi i przyglądałam się jej. Pojedynkowała się z kimś i chyba przegrywała - nie widziałam wyraźnie. Coś kazało mi wstać, biec i pomóc jej. Lecz nie mogłam; jakaś niewidzialna siła przyszpilała mnie do ziemi. Wtedy coś się zmieniło. Dziewczyna zaczęła atakować z większą zaciętością, marszcząc przy tym brwi. Zdawało się, że wygra – była tego naprawdę bliska, podobnie jak ja byłam bliska stanięciu na nogi. Nagle moje spojrzenie skierowało się w bok i napotkało krwisto czerwone oczy, w których próżno było szukać śladu człowieczeństwa. Machnął różdżką kilka razy, uśmiechając się przy tym drapieżnie. Odrzuciło mnie do tyłu, znów zwalając z nóg. Pył wdzierał się do mojego gardła, przez co niemal zaczęłam się dusić. Podniosłam głowę do góry i spojrzałam w miejsce, gdzie jeszcze przed chwilą stała brązowooka dziewczyna. Pył zaczął powoli opadać, a ja nagle odniosłam wrażenie, że wcale nie chcę wiedzieć, jaki widok ukrywa. Ale było za późno. Dziewczynę również odrzuciło w tył, tyle że... tyle, że w jej brzuchu tkwił ostro zakończony szyld z logiem restauracji, który musiał odpaść ze ściany budynku. Była definitywnie martwa i uświadomiłam sobie ten fakt, gdy tylko spojrzałam w jej brązowe oczy... puste oczy.

Obudziłam się, krzycząc głośno i rozpaczliwie, niemal nie zauważając, że policzki mam mokre od łez. Krzyczałam, krzyczałam i nie mogłam przestać. Wciąż miałam przed oczami puste spojrzenie tamtej dziewczyny. Drzwi do pokoju otworzyły się z hukiem, a mój krzyk powoli przeradzał się w rozpaczliwy szloch. Ktoś stał przy moim łóżku, ale nawet gdyby nie ciemność, przez łzy nie byłabym w stanie zidentyfikować tej osoby. Materac ugiął się delikatnie, kiedy ów nieznajomy usiadł obok mnie. Poczułam, że silne, męskie ramiona przygarniają mnie do czułego uścisku. Byłam zbyt przerażona, by protestować, a moje ciało mimowolnie się rozluźniło. Wciąż szlochałam, choć chyba nieco ciszej. Chłopak głaskał delikatnie moje włosy, cierpliwie szepcząc uspokajające słowa niczym mantrę. Do moich płuc wdarł się silny zapach czekolady mieszający się w dziwny sposób z zapachem cytryny. Nigdy nie powiedziałabym, że ta mieszanka może być aż tak przyjemna dla nosa. Powoli bo powoli, ale zaczęłam się uspokajać, choć wciąż nie puszczałam koszuli chłopaka, której trzymałam się kurczowo. Nie byłam pewna, dlaczego, lecz ramiona chłopaka, który jak już zdążyłam się domyślić był Jamesem, sprawiały, że czułam się w naiwny sposób bezpieczna.

Mój szloch nieco ucichł, ale wciąż nie mogłam powstrzymać łez. Ilekroć tylko przypominałam sobie te puste oczy, znów dostawałam małego ataku paniki. Co miał znaczyć ten sen? Czy to kolejne wspomnienie? A jeśli tak, to kim był ta dziewczyna i co takiego ją spotkało? Miliard pytań kłębiło mi się w głowie, po raz kolejny wywołując jej potworny ból.

Senność z wolna zaczęła mnie ogarniać, otulając czule, tak jak matka otula ramionami swoje dziecko... tak jak James, otulał mnie swoimi. Nie do końca zdałam sobie sprawę z faktu, że zamknęłam oczy i wtuliłam twarz w szyję chłopaka. Uświadomiłam to sobie dopiero, kiedy zostałam delikatnie położona we własnym łóżku, przykryta kołdrą, pocałowana we włosy i kiedy usłyszałam, jak kroki Jamesa zbliżają się w stronę drzwi.

- James? - wyszeptałam.

Podłoga zaskrzypiała cicho, kiedy odwrócił się w moją stronę.

- Tak? - odparł równie cicho.

- M-możesz... możesz zostać ze mną? - zapytałam, czując się przy tym wyjątkowo żałośnie; jakbym miała pięć lat i nie mogła sobie poradzić z koszmarem sennym. Ale nie wycofałam się ze swojego pytania. Czułam, że tej nocy nie będę już w stanie zostać sama.

- Zawsze, Lil, zawsze – powiedział cicho, zajmując miejsce na łóżku tuż obok mnie, otulając moje zmysły zapachem czekolady i cytryny.

To chyba właśnie wtedy dotarło do mnie z całą mocą, że ja mogłam zapomnieć o swoich uczuciach, ale James wciąż kochał dziewczynę, którą kiedyś byłam. Dotarło do mnie, że on nadal mnie kocha.

* * *


Kiedy rano otworzyłam oczy, byłam bardziej niż zaskoczona obecnością Jamesa w moim łóżku. Musiała minąć dłuższa chwila, nim wspomnienia ostatniej nocy wróciły do mnie. Niemal natychmiast moje policzki przybrały szkarłatną barwę. Chłopak przewrócił się na drugi bok i mruknął coś przez sen, a ja skarciłam się za przyglądanie się mu od dłuższej chwili. Wygrzebałam się niezdarnie z pościeli i otworzyłam szafę z ubraniami, mając zamiar się ubrać. Po kilku minutach wyjęłam z niej bieliznę, niebieskie rurki oraz czarną tunikę i kiedy już miałam ją zamykać, coś rzuciło mi się w oczy. Na półce, na samym dole leżało niepozorne, czarne pudełko, nieco większe od pudełka na buty. Marszcząc brwi, sięgnęłam po nie po czym zamknęłam szafę. Postanowiłam przejrzeć jego zawartość, kiedy już wezmę prysznic i doprowadzę się do porządku. Odłożyłam je więc na biurko i weszłam do łazienki.

Widząc swoje odbicie w lustrze niemal jęknęłam. Moje włosy wyglądały, jakby kilkukrotnie uderzył mnie piorun, cienie pod oczami nadawały wyglądu ożywionego trupa, a na domiar złego moje samopoczucie tylko wszystko pogarszało. Kręcąc głową w niemym geście dezaprobaty dla samej siebie, wzięłam z półki przymocowanej do ściany gumkę do włosów i związałam je w niechlujnego koka.

Zimna woda nieco mnie rozbudziła i można powiedzieć, że nie czułam się już jak ledwo chodzące zombie. Osuszyłam ciało miękkim, puszystym ręcznikiem, ubrałam się i zabrałam za rozczesywanie włosów, co zajęło mi dobre dziesięć minut. Opuściłam łazienkę, zadając sobie pytanie, jak wielu kołtunów we włosach można nabawić się przez jedną noc, kiedy mój wygłodniały żołądek postanowił przypomnieć mi o swoim istnieniu. Czarnowłosy wciąż spał i wyglądał przy tym tak słodko i niewinnie, że po prostu nie miałam serca go budzić.

Opuściłam więc mój pokój z silnym postanowieniem, że sama znajdę kuchnię. Z przykrością jednak stwierdzam, że na postanowieniu się skończyło. Nie miałam pojęcia, że dom jest na tyle duży, by można się w nim zgubić. A może to po prostu ja mam tak wyjątkowy talent? To chyba bardzo możliwe. Wędrowałam więc po domu, zadając sobie pytanie „Gdzie ja, do jasnej ciasnej, jestem?”, kiedy przez własną nieuwagę zderzyłam się z czymś, a raczej kimś, boleśnie. Klnąc na siebie w myślach, zaczęłam zbierać się z podłogi, na której dopiero co wylądowałam, przyglądając się osobie, którą fakt faktem właśnie stratowałam.

- O, cześć Ruda! - zawołał na mój widok czarnowłosy chłopak i wyszczerzył się wesoło. - Zwiedzamy sobie chałupę, co?

- Eee... - odparłam, nie mając pojęcia, co mogę powiedzieć.

Chłopak zaśmiał się cicho, dostrzegając konsternację na mojej twarzy.

- Jestem Syriusz – rzekł i wyciągnął w moją stronę dłoń, którą niepewnie uścisnęłam. - Syriusz Black.

- Och – wyrwało mi się – ten z imieniem od psiej gwiazdy.

- Jedyny i niepowtarzalny do panienki dyspozycji. - Puścił mi oczko z łobuzerskim uśmiechem na twarzy. - Dostałem zaproszenie na obiad od Jima, ale stwierdziłem, że wpadnę wcześniej, żeby podręczyć... to znaczy, żeby dobrze się bawić z moim ulubionym jeleniem.

- Jeleniem? - zapytałam zdezorientowana. - James ma tu jelenie?

Widać moje pytanie wykraczało poza wytrzymałość Syriusza, bo ten odrzucił głowę do tyłu i zaśmiał się w wyjątkowo głośny w sposób, który przywiódł mi na myśl ujadanie psa.

- Oj, Ruda, Jim jeszcze ci nie powiedział? - zapytał, kiedy nieco się uspokoił.

- O hodowli jeleni? Nie.

- Jakich jeleni, Evans? On sam jest jeleniem.

- Rozumiem – odparłam, choć tak naprawdę zaczynałam się martwić o zdrowie psychiczne stojącego przede mną chłopaka.

- Jesteśmy Animagami, Evans – wytłumaczył chłopak, rozgryzając mój wyraz twarzy.

- Och – palnęłam. - Tak, to chyba wiele tłumaczy.

- A co, oberwałaś już od niego kopytkiem?

- Eee... N-nie, chyba nie. Po prostu zaczynałam się martwić, czy aby na pewno jesteś... eee... normalny.

Chłopak znów się zaśmiał.

- Uwielbiam cię, Evans, ani trochę się nie zmieniłaś. Ale żeby rozwiać twoje wątpliwości - ja nie jestem normalny. Jim zresztą też. Normalność jest nudna, Ruda.

- Jasne, rozumiem – odparłam, zastanawiając się, jakby tu zwiać i czy chłopak aby na pewno nie jest jakimś psychopatą.

- No, ale wracając do nudnych... to znaczy do poważnych spraw, to dokąd szłaś? - zapytał w końcu.

- Do kuchni – odparłam.

- Ale ty wiesz, że kuchnia jest w północnym skrzydle, podczas gdy my jesteśmy w południowym?

- Eee...

- Tak myślałem. - Westchnął. - Chodź, zaprowadzę cię. I nie rób takiej miny, nie jestem żadnym psychopatą, który postanowi zabić cię nożem do masła.

- Myślałam raczej o jakimś uduszeniu lub zepchnięciu ze schodów – burknęłam pod nosem, na co chłopak pokręcił z politowaniem głową.

Postanowiłam jednak odegnać od siebie paranoję mojego mózgu i ruszyłam za wciąż szczerzącym się głupio chłopakiem, a kiedy tak szliśmy z przykrością stwierdziłam, że mój wczorajszy ból głowy postanowił odwiedzić mnie również dzisiaj. Westchnęłam w duchu i postanowiłam, że później zapytam Jamesa o jakiś eliksir.

Z jakiegoś powodu wciąż nie mogłam się pozbyć uczucia, że wszystko dzieje się zbyt szybko, że wcale nie jestem gotowa, by powrócić do dawnego życia. A może już nigdy nie miałam być na to gotowa? Nie byłam przecież dziewczyną, którą znał Black, ani którą kochał Potter. Nie znałam tamtej dziewczyny, nie wiedziałam kim i jaka była, lecz miałam wrażenie, że zniknęła ona bezpowrotnie i nie podobała mi się perspektywa udawania kogoś, kim nie jestem, by zadowolić innych. Bo nie byłam już tą Lily Evans, którą znali. Byłam kimś zupełnie obcym, nawet dla samej siebie.

* * *


Weszliśmy do kuchni, a w drodze do niej powoli przestałam obawiać się o własne życie. Właściwie Black był całkiem miłym chłopakiem, do którego poczucia humoru jak widać trzeba się po prostu przyzwyczaić. W jednym James miał z pewnością rację – imię gwiazdy pasowało młodemu Blackowi; podobnie jak one, gwiazdy, roztaczał wokół siebie jasny blask, a urodą mógł zdobyć serce niemal każdej dziewczyny, a kto wie, może nawet mężczyzny. Poza tym – usta dosłownie mu się nie zamykały, ale właściwie byłam mu za to wdzięczna, bo sama zapewne nie wiedziałabym, co powiedzieć.


- Hogwart był nasz, Ruda – mówił, gestykulując przy tym żywo rękami. - Mówię ci, nie było osoby, której nie wycięlibyśmy kawału. Inna sprawa, że mieliśmy przez to wieczne szlabany z ukochaną profesor McGonagall i być może nawet kilka razy wkopaliśmy cię w takowy... Ale z nami przynajmniej nigdy nie było nudno.


- To aż dziwne, że jeszcze nie dostałeś kwiatów i listu z podziękowaniami od tej biednej kobiety. Co ona by bez ciebie zrobiła? - mruknęłam ironicznie.


- Ty, wiesz, że to jest dobre pytanie! Przecież gdyby nie ja...


- Trochę później by osiwiała? - Uniosłam zaczepnie brew.


- …umarłaby z nudów – dokończył spokojnie, całkowicie mnie ignorując. - Pomyśl tylko, popadła by w rutynę, a z tego do depresji niedaleka droga.


Pokręciłam głową z litością i otworzyłam lodówkę, podczas gdy Black spojrzał na zegarek i opadł na krzesło stojące pod ścianą obok małego stolika.


- Amanda powinna być niedługo; jeśli dobrze pamiętam zaczyna pracę o dwunastej.


- Nie chcę być niemiła, ale może ktoś w końcu mnie oświeci i powie, kim jest ta cała Amanda? - zapytałam z lekką irytacją. Naprawdę zaczynało mnie drażnić, że osoby wokół traktowały mnie tak, jakbym powinna wiedzieć te wszystkie rzeczy. Jakby nie zauważyli – straciłam pamięć!


- To gosposia Jima, ale ona traktuje go nieco jak syna. Ciebie zresztą też uwielbia i strasznie wam obojgu matkuje. - Black zaśmiał się cicho, widocznie uznając ten fakt za bardzo zabawny.


Na powrót zwróciłam swoją uwagę w stronę lodówki, decydując się przyrządzić jajecznicę.


- Jesteś głodny? - zapytałam.


- Dopiero jadłem śniadanie. Swoją drogą z Remusa całkiem niezły kucharz, chyba powinien iść w tym kierunku. Ja próbując zrobić prostą jajecznicę jestem w stanie wysadzić połowę kuchni w powietrze.


- Kto to Remus? - zapytałam, modląc się o cierpliwość.


- Och, Luniek to jeden z Huncwotów. Poznasz go dziś na obiedzie, też przyjdzie, no chyba, że wezwą go sprawy Zakonu, ale to raczej mało prawdopodobne. Wiesz co to Zakon, prawda?


- Tak, James mi wytłumaczył.


- No więc wszyscy – to znaczy: Anabell, ja, James, Remus i Peter – powiedzieliśmy Albusowi, że ten dzień jest tylko nasz. Niestety Alicja i Frank nie mogli przyjść. Alicja niedawno straciła dzieci, potem próbowała się zabić i aktualnie jest na terapii w Świętym Mungu, a Frank kiedy tylko nie jest w pracy, nie odstępuje jej na krok.


- Straciła dzieci? - zapytałam smutno. - To okropne.


- To się stało podczas misji Zakonu. Brakowało ludzi, którzy mogliby się tym zająć, więc zgłosiłaś się ty, Emmeline i właśnie Alicja. W normalnych okolicznościach Dumbledore pewnie nigdy nie pozwoliłby jej iść na tak niebezpieczną misję, wiedząc, że jest w ciąży, ale to naprawdę była krytyczna sytuacja. Cóż, koniec końców ty skończyłaś ze sztyletem w brzuchu, a ona poroniła.


- No tak, to by mi tłumaczyło bliznę na brzuchu – mruknęłam, odkładając kilka jajek na blat obok kuchenki i biorąc się za poszukiwanie patelni.


- No cóż – westchnął chłopak, podnosząc się z krzesła – zostawię cię na małe tete-a-tete z twoimi jajkami i pójdę obudzić Jamesa – rzekł, uśmiechnął się dwuznacznie.


- No wiesz? - zapytałam z oburzeniem i nim zdążył się zorientować, co mam zamiar zrobić, chwyciłam z blatu jajko i rzuciłam nim prosto w idealnie ułożoną fryzurę chłopaka.


Przez krótką chwilę miałam wrażenie, że czas się zatrzymał. Mina Blacka była po prostu komiczna, kiedy tak stał w bezruchu, a jajko spływało mu nie tylko po włosach lecz i po twarzy, ale mnie nie było do śmiechu, bo coś w oczach Blacka powiedziało mi, że odwet nastąpi szybko i będzie bolesny.


- O Merlinie, Syriusz, przepraszam – wydusiłam z siebie. - Nie wiem co mnie napadło.


Chłopak jednak nie zwrócił na mnie uwagi; podszedł do sporych rozmiarów szafki, wyjął z niej coś, podszedł do mnie, wciąż z taką samą miną i... i po chwili miałam na głowie cały kilogram mąki.


Nie mam pojęcia co mnie napadło, ale wybuchnęłam nieco histerycznym śmiechem i złapałam kolejne jajko, rozbijając je chłopakowi na głowie.


- Zginiesz, Evans – wysyczał niby groźnie, lecz efekt psuł jego szeroki uśmiech i psotny błysk w oczach.


Zaśmiałam się, jak wariatka i pokazałam mu język. I właśnie w ten sposób zamieniliśmy kuchnię Potter Manor w pole bitwy. Jajka latały wszędzie, a kiedy się nam skończyły, za amunicję posłużyło wszystko inne, co tylko było pod ręką, w tym nawet keczup. Śmialiśmy się jak małe dzieci i zapewne tak właśnie musieliśmy wyglądać. Błagam, kto normalny urządza bitwę na jedzenie w wieku dziewiętnastu lat?


Miałam wrażenie, że oberwałam dosłownie każdym artykułem spożywczym – sokiem pomarańczowym, mąką, liśćmi bazylii, pieprzem w kulkach, mlekiem, oczywiście jajkami, musztardą, nawet czekoladą do smarowania. Musiałam wyglądać strasznie, ale pocieszał mnie fakt, że Black wyglądał nie lepiej, choć nawet w tym stanie nie stracił swojego uroku. Biegaliśmy po całej kuchni jak wariaci, robiąc uniki, ukrywając się za wyspą kuchenną, ślizgając się na brudnej podłodze i świetnie się przy tym bawiąc. Brzuch bolał mnie od śmiechu, ale żadne z nas nie zamierzało skapitulować. Dorwałam się właśnie do butelki z olejem i z zamachem wylałam jej zawartość w stronę Syriusza, który w ostatniej chwili zrobił unik i olej zapewne trafiłby w drzwi... gdyby tylko nie były one otwarte i gdyby nie stał w nich oszołomiony Potter, po którym właśnie spływał tłusty płyn. Na krótką chwilę zamarliśmy z Blackiem, lecz jak już mówiłam tylko na chwilę. Jednocześnie wybuchnęliśmy głośnym śmiechem, a Black ślizgając się, doczłapał w moją stronę, by przybić mi piątkę.


- Wrócę, jak już się uspokoicie – powiedział krótko chłopak i wciąż z wyrazem szoku odwrócił się w kierunku, z którego przyszedł, najpewniej udając się pod prysznic.


Z jakiegoś powodu ten widok jeszcze bardziej rozbawił mnie i Blacka. Usiedliśmy na podłodze, opierając się o jedną z szafek, nie przestając śmiać się jak szaleni.

11 komentarzy:

  1. Epickie, ale mam nadzieje że rozdziały będą dłuższe i że Lily w następnym rozdziale odzyska pamięć!

    OdpowiedzUsuń
  2. Pierwszaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaa!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!
    Kochana!
    Rozdział, jak zawsze cudowny. Czytałam go przy One Call Away Charliego Putha. Urocza piosenka idealnie pasująca do tej notki. W końcu pojawił się Syriusz!!!!!!!!! Boże jak ja go uwielbiam. "Zginiesz Evans". Umieram w męczarniach śmiechu. I ta logika Lily. Idziesz obudzić Jamesa? To ja cię jajkiem walnę. Po prostu żyć nie umierać. Na początku się zasmuciłam. Kawałek z Dor był taaaaaaaaaaaki piękny. I smutny :(
    Pozdrawiam
    Ruda <3
    PS.
    Sorki, że komentarz jest bez ładu i składu, ale właśnie zauważyłam że ja nie umiem pisać innych.
    PS 2.
    Jesteś genialna. Tak samo jak Syriusz :)

    OdpowiedzUsuń
  3. Kochana,
    Przepraszam, że tak długo nie komentowałam, ale nie będę o tym pisać, bo to sprawy prywatne...
    Twój blog jest prześwietny. I te trzy ostatnie rozdziały również :D
    To smutne, że Lily straciła pamięć. Zapewne wszyscy jej bliscy będą cierpieć razem z nią...
    To dobrze, że James pomaga Lily odzyskać wspomnienia. Musi ją naprawdę kochać, skoro podjął się tak trudnego zadania :)
    Rozdział świetny :D Z niecierpliwością czekam na kolejny :D
    Pozdrawiam
    Lavender Potter
    Ps. Zapraszam na bloga mojej kuzynki :) kamyla-dream.blog.pl
    :D

    OdpowiedzUsuń
  4. Świetny:) A końcówka najlepsza. Wprowadź tylko te poprawki, o których Ci mówiłam. Myślę, że nowy rozdział pojawi się w niedzielę, prawda?

    OdpowiedzUsuń
  5. Hej ,
    Wydaje mi się, że komentowałam ten rozdział (w każdym razie jak co to się zdubluję). Fajnie, że Evans i Black załapali fajny kontakt, szkoda tylko, że kuchnia w Rezydencji Potterów została niemal zrównana z ziemią. Biedny Rogaś prawdopodobnie jeszcze "spał" kiedy wszedł do tej kuchni, a tu od razu zamach na jego szanowną osobę.
    Wzruszyła mnie bardzo scena, w której Lily płacze w ramionach Jamesa. Dziewczyna chyba podświadomie czuje, że James jest odpowiednią osoba, że jest nie tylko facetem, którego kochała, ale i taką ostoją, oazą spokoju.

    Pozdrawiam i życzę dużo weny
    Em

    OdpowiedzUsuń
  6. Pierwszy raz komentuje blog, więc nie do końca wiem, jak się do tego zabrać. Początek był mega smutny - śmierć Dorcas była dla mnie szokiem. Nie chce nikogo obwiniać, ale wiem czyja to sprawka i nigdy, przenigdy nie wybaczę tej osobie. Trochę szkoda mi Jamesa, bo Lily straciła pamięć tuż po ich kłótni...nie chce, żeby się obwiniał. Mam nadzieję, że Lily odzyska pamięć i nie mogę się doczekać kolejnej notatki. Jak myślę co czeka Kaję to...może nie będę się wypowiadała. Koniec mi się bardzo podobał i uważam, że masz wielki talent, więc nie wciskaj mi kit, że tak nie jest.
    Życzę dużo weny i pozdrawiam.
    Doniczka <3

    OdpowiedzUsuń
  7. Przeczytałam wszystko. I cóż musze powiedzieć, że poprawiłaś się. Notki są przejrzyste, w większości poprawne i lekkie. Jedyna rzeczą, do której mogę się przyczepić to ten nieustanny melodramatyzm. Jak nie traci pamięci, to dostaje dziwna kasetę, ktoś ją napada, traci dziecko... radzę robić to w większych odstępach czasowych, bo czytelnik może się nie połapać i pogubić, a przecież nie o to nam chodzi. Radzę zastąpić tą dynamicznosc czymś innym. Oczywiście nie rezygnuj z niej, ale przystopuj. Może więcej rozdziałów z Jamesem, jako narratorem. Podobają mi się retrospekcje w formie przypomnienia, co było we wcześniejszych notkach, ale nie ma niczego z poprzednich lat nauki. Np. Ze Lily przypomina sobie, jak przyjechała do Hogwartu po raz pierwszy, albo jej przyjaźń z Dorcas przed wyjazdem.
    Pozdrawiam i czekam na nową notkę ;)

    OdpowiedzUsuń
  8. Kochana,
    U mnie pojawił się nowy rozdział :D Zapraszam, jeśli masz czas i ochotę :D
    Pozdrawiam ;)
    Lavender Potter

    OdpowiedzUsuń
  9. Kochana,
    haha, ostatnio doszłam do wniosku, że mam ogromne skłonności do melodramatyzmu. Wezmę pod uwagę to, co napisałaś i postaram się nieco przystopować, tak jak mi to radzisz. Te wspomnienia, o których piszesz, zostawiłam na inny moment i możesz być pewna, że jeszcze się pojawią :-)
    EKP

    OdpowiedzUsuń
  10. Zaczęłam czytać tego bloga 2 dni temu, dziś już go skończyłam.Jest świetny!!!
    Najlepszy jaki dotąd czytałam, a czytałam już jakieś 20 blogów o Jamesie i Lily.
    Czekam na następny rozdział i życzę Ci weny. ;)

    OdpowiedzUsuń
  11. Mega śmieszne!!! Brawo łosiu! Smaczny ten olej!?

    OdpowiedzUsuń

Epilog

Dziś są drugie urodziny tego opowiadania, więc zgodnie z obietnicą – przed wami epilog.   Epilog Dla Petunii Evans-Dursley wiadomość...