środa, 6 stycznia 2016

Rozdział 64 - Odzyskać siebie II

 Z dedykacją dla Niewinnej, z którą pisałyśmy ten rozdział na lekcji i od której zawsze mogę liczyć na radę w kwestii tego opowiadania. Cóż, dla ciebie :-)

Pisałam przy piosence Just a kiss - Lady Antebellum która świetnie będzie pasować do kilku najbliższych rozdziałów :-) 

Rozdział 64 – Odzyskać siebie II

Dom był ogromny, choć chyba nawet to słowo jest niedopowiedzeniem, kiedy pierwszy raz widzi się tak duży i bogato urządzony dom. Wszystko miało tu swoje miejsce i z całą pewnością warte było fortunę, lecz upewniło mnie o jednej rzeczy – preferowałam mniejsze, bardziej przytulne miejsca. O ile hol przypominał jeden z tych średniowiecznych pałaców, o tyle mój pokój prezentował się znacznie lepiej.

- Sama urządziłaś – powiedział James, otwierając mi drzwi. - Zazwyczaj wolałaś wracać na noc do siebie, lecz gdy zostawałaś na jakiś czas lubiłaś mieć swój kąt.

Przekroczyłam próg pomieszczenia i w duchu ucieszyłam się, że styl starej mnie oraz tej nowej był dokładnie taki sam. Gdybym sama miała urządzać ten pokój, wszystko wyglądałoby tak samo, lub przynajmniej tak podobnie, jak tylko się da. Panele z ciemnego drewna nadawały atmosfery ciepła, a uczucie to potęgował trzaskający wesoło w kominku ogień. Przed kominkiem leżał biały, puchaty dywan, z boku z kolei stało drewniane biurko, zachęcająco wyglądające krzesło i spora, drewniana szafa. Całość dopełniało łóżko, na które niemal od razu chciało się paść. Po lewej od łóżka były drzwi – najpewniej prowadzące do łazienki – a po prawej znajdowało się niezbyt duże, lecz i niebyt małe okno z widokiem na wspaniały ogród.

- Moja mama go kochała – rzekł chłopak, widząc czemu się przyglądam. - Ten ogród zawsze wydawał mi się magiczny, kwiaty zdawały się nigdy nie więdnąć. Mama własnoręcznie o nie dbała i nie pozwalała nikomu się do nich zbliżać, zwłaszcza mnie. Twierdziła, że są zbyt delikatne na stratowanie przez małe, nieokiełznane tornado – zakończył z pełnym dumy uśmiechem.

Spojrzałam na niego z uniesioną brwią i rozbawieniem w oczach.

- Mam rozumieć, że mówiąc „małe, nieokiełznane tornado” miała na myśli ciebie? - zapytałam, nie kryjąc się z szerokim uśmiechem.

- W rzeczy samej – odparł, szczerząc się jak głupi do sera. - Jako dziecko byłem nieco nadpobudliwy...

Parsknęłam cicho i na powrót zwróciłam spojrzenie w kierunku rozpościerającego się za oknem widoku.

- Jest piękny – powiedziałam szczerze po chwili milczenia. - Twoja mama musiała mieć rękę do kwiatów.

- Miała – przyznał, ruszając powoli w moją stronę. - Kiedy żyła, ten ogród również był pełen życia. Teraz moja gosposia utrzymuje go za pomocą zaklęć.

Chłopak stanął obok mnie i również wpatrzył się ogród. Milczeliśmy przez długą chwilę, a każde z nas zdawało się być całkowicie pogrążone w swoich myślach.

- Opowiesz mi? - zapytałam cicho. - Opowiesz mi, jak to z nami było?

Chłopak zaśmiał się, lecz był to śmiech pozbawiony wesołości.

- To nie jest żadna z tych cudownych, romantycznych opowieść, Lily – odparł równie cicho.

- Mimo wszystko chciałabym znać tę historię...

Chłopak przeczesał dłonią włosy, usiadł na łóżku i gestem ręki zachęcił mnie, bym zrobiła to samo.

- Opowiem ci, ale... ale to wszystko jest bardzo porąbane i może nie udać się tego przekazać, ale... ale kochaliśmy się, Lily, bardzo mocno. - Westchnął ciężko. - Wszystko zaczęło się, kiedy zobaczyłem cię w pociągu do Hogwartu. Już wtedy byłaś śliczna i byłbym głupkiem, gdybym tego nie dostrzegł. Ale miałem jedenaście lat i nie miłości były mi w głowie. Za to tak słodko się denerwowałaś; bardzo mnie to śmieszyło. Szybko okazało, że ja i moi przyjaciele działamy na ciebie jak płachta na byka. Więc robiłem sobie z ciebie żarty, co jakiś czas proponując randkę i obrywając za to zaklęciem. Nienawidziłaś mnie i nie miałem co do tego żadnych, absolutnie żadnych wątpliwości. Za to coś się między nami zmieniło pod koniec piątego roku. W pewnym sensie doprowadziłem do tego, że zakończyłaś swego rodzaju toksyczną przyjaźń i mimo że na początku byłaś wściekła, kiedy spotkaliśmy się po wakacjach coś wyraźnie było inaczej. Czułem to. Twoje odmowy, na moje propozycje randek stały się mniej stanowcze, a spojrzenia jakby mniej mordercze. Ale to jeszcze nie był nasz czas, choć skradłem ci kilka buziaków. W głębi ducha wiedziałem, że oboje jeszcze musimy do tego dojrzeć. Nasz szósty rok był czymś w rodzaju podchodów. Ja robiłem wszystko, by pokazać ci, iż dojrzałem, ty robiłaś wszystko, żeby tego nie dostrzegać. W wakacje przyjechałaś do mnie na kilka dni z przyjaciółkami i wtedy właśnie zgodziłaś się ze mną umówić, choć wciąż zaznaczałaś, że to tylko przyjacielski wypad. No i nadszedł siódmy rok; do Hogwartu wróciła twoja stara przyjaciółka, Dorcas i znów zaczęliśmy tę naszą grę, choć myślę, że oboje już coś do siebie czuliśmy. Siódmy rok powinien być naszą bajką. - Westchnął. - Ale nie był. Nasi rodzice zostali zamordowani, nieustannie kłóciłaś się z siostrą...

- Mam siostrę? - przerwałam mu zszokowana. - A-ale jak to?! Nikt mi nie powiedział!

- Bo nie ma o czym mówić, Lily, nie miałyście dobrego kontaktu.

- Ale... Ale to nie zmienia faktu, że jest moją siostrą! Dlaczego mnie nie odwiedziła?!

- Nie wiem – odparł i wzruszył bezradnie ramionami. - To sprawa między wami, nigdy w to nie wnikałem. Choć myślę, że ona jest zwyczajnie o ciebie zazdrosna.

- Zazdrosna?

- Tak sądzę. Ale pozwól mi skończyć, wtedy będziesz mogła zadawać pytania.

- Dobra, kontynuuj.

- Cały siódmy rok był piekielnie ciężki, lecz bardzo nas do siebie zbliżył. Choć o kilku rzeczach z chęcią bym zapomniał... Na przykład o wizycie w Blood Manor...

- Czekaj, czekaj. - Zmrużyłam oczy. - Chcesz mi powiedzieć, że odwiedziliśmy najbardziej nawiedzony i zarazem niebezpieczny dom świata?

- To wcale nie była najgłupsza rzecz jaką zrobiliśmy. - Wyszczerzył się.

- Słodki Merlinie, chyba nie należałam do rozważnych osób... - jęknęłam.

- Wciąż masz ten nawyk – zauważył nagle.

- Nawyk? - Spojrzałam na niego z zaskoczeniem. - Jaki nawyk?

- Delikatnie mówiąc, jesteś uzależniona od zwrotu „słodki Merlinie”. Masz tak jeszcze od czasów Hogwartu. - Nostalgiczny uśmiech pojawił się na jego twarzy. - Cóż, wracając do opowieści - pod koniec roku wydarzyło się coś, co bardzo nas skłóciło. Ukończyliśmy Hogwart niepokłóceni, ale już nie jako para. Ja znalazłem sobie kogoś, żeby zapomnieć o tobie, a ty wyjechałaś. Potem dotarło do nas, że nie przeżyjemy osobno i znów się zeszliśmy. Odrzuciłaś propozycję pracy w wysoko ustawionym, francuskim szpitalu i dołączyłaś do Zakonu Feniksa...

- Do czego? - zapytałam z rozbawieniem. - To jakiś klub miłośników feniksów? - Zachichotałam.

James przyjrzał mi się, marszcząc lekko brwi.

- Myślałem, że będziesz to wiedziała... mówili, że wiesz o podstawowych rzeczach... Choć z drugiej strony Zakon nie jest oficjalny... Nieważne, chyba muszę ci wytłumaczyć naszą aktualną sytuację polityczną – rzekł, kolejny raz przejeżdżając dłonią po włosach,powodując tym w jeszcze większy bałagan na głowie. Z jakiegoś powodu rozczulał mnie tym gestem.

- A coś z nią nie tak? - zapytałam i uważnie mu się przyjrzałam.

- Mamy wojnę, Lily... - powiedział, a ja poczułam, że nieświadomie zmarszczyłam brwi.

* * *


- Rozumiesz? - zapytał James jakiś czas później.


- Tak mi się wydaje - powiedziałam powoli i zrezygnowałam z opierania się o kolumienkę na rzecz rozłożenia się na wygodnym łóżku. - Ale przecież to głupie. Czy pochodzenie z rodziny mugoli ma jakiekolwiek znaczenie? Wszyscy jesteśmy przecież ludźmi.


- Ja to wiem – odparł chłopak, podnosząc się z łóżka – ale inni nie są tak genialni, jak ja.


- Czyli mówisz, że Zakon Feniksa walczy z tym całym Voldemortem, a takiego konkretnie robi?


- Staramy się uprzykrzać życie jemu i jego Śmierciożercą – powiedział z uśmiechem, który czaił się w kącikach jego ust. - Wykradamy plany, bronimy cywilów, kiedy dochodzi do ataków, staramy się nie dopuszczać do korupcji w Ministerstwie... Krótko mówiąc Zakon jest takim wrzodem na tyłu Voldemorta.


- To wszystko jest okropnie skomplikowane – westchnęłam, podnosząc się z łóżka. - Wybacz te nagłą zmianę tematu, ale masz może coś do jedzenia? Umieram z głodu.


- Właśnie miałem o tym powiedzieć, Amanda pewnie kończy robić obiad...


- Amanda? - zdziwiłam się.


- Muszę ci jeszcze wiele opowiedzieć. Chodź – powiedział i złapał mnie delikatnie za nadgarstek. Wtedy właśnie to poczułam; na początku było jedynie dziwne łaskotanie i dopiero po chwili stanął mi przed oczami obraz, wywołując przy tym ogromny ból w głowie.


- Widziałam artykuł… - powiedziałam cicho, patrząc w brązowe oczy Jamesa Pottera. - Ponadto, twoje słowa, wtedy, po ataku na Pokątną, nie dawały mi spokoju… Myślę, że musimy porozmawiać, dlatego tu jestem...

- Dobrze… Więc co chcesz usłyszeć, Lily?

- Prawdę.

- Prawdę – powtarza tępo. – Sam już nie wiem co jest prawdą… Pogubiłem się w swoich uczuciach… Kiedy Cię nie ma, marzę tylko o tym, by Cię zobaczyć… Ale teraz, kiedy tu jesteś, mam wrażenie, że wciąż znajdujesz się za jakimś grubym murem, nieosiągalna dla mnie… Zmieniliśmy się, Lily i… I sam już nic nie rozumiem… Jesteś tu, jesteś przy mnie, jednocześnie tak blisko a i tak daleko…

- Nie rozumiem…

- Sam tego do cholery nie pojmuję! Wciąż rządzisz moim życiem Lily Evans! Nie chcę tego, ale tak jest! Nawet kiedy nie ma cię u mojego boku, pozostaje echo tego co było kiedyś… Twoje wspomnienie niszczy mnie, nie pozwala ułożyć sobie życia… Rani nie tylko mnie…

- Masz kogoś, prawda – wypaliłam nagle. Choć zaskoczenie miga w jego oczach, nie zaprzecza. – Kto?

- Eleonor, jest Ścigającą w naszej drużynie… Przykro mi Lily…

- Przestań! Nie przepraszaj mnie! Nie masz za co – ostatnie zdanie kończę szeptem – Nie jesteśmy już razem, nie przepraszaj mnie, że próbujesz ułożyć sobie życie… Ja zawsze będę jakąś znaczącą częścią twojej przeszłości, tak jak ty mojej… Czasami będzie wydawać Ci się, że wciąż mnie kochasz… Ale to będzie chwila, jeden, mało znaczący moment. Ułóż sobie życie z Eleonor, bądźcie szczęśliwi, zapomnij o mnie.

- To nie tak powinno być – mówi. – Powinnaś być moja, Evans, to nie tak powinno się skończyć.

- Wiem – szepczę – Ale może nie jesteśmy sobie pisani… To co było między nami, było piękne i nie zapomnę żadnej chwili spędzonej u twojego boku, ale wszystko co piękne, kiedyś się kończy. Może nasza historia ma swój koniec tutaj?

- Więc chyba wypada powiedzieć: do widzenia, Lily...

- Do wiedzenia, James...

Otworzyłam oczy, zastanawiając się, kiedy je zamknęłam i... i dlaczego klęczę na podłodze, a nade mną pochyla się zmartwiony James.

- Lily? - zapytał. - Co ci jest?

- To nic takiego – skłamałam, choć ze pewne zdradził mnie słaby głos.

- Akurat – powiedział sceptycznie.


- To nic, czym trzeba się przejmować. Lepiej?


- Zawsze byłaś beznadziejnym kłamcą.


- Naprawdę nic mi nie jest.


- Jasne, Evans. Albo ładnie mi wszystko powiesz, albo fiuukam do Syriusza, on ma naturalny talent do wyduszania z ludzi informacji... powiesz mu wszystko, byle tylko dał ci spokój.


- Syriusz? - zapytałam, podnosząc się chwiejnie z ziemi. - Jak ta gwiazda?


- Syriusz pochodzi z... arystokratycznej z braku lepszego określenia, rodziny, a tam imiona mają wyjątkowe znaczenie. Jego ojciec miał na imię Orian, a kuzynka Andromeda.


- Chyba cenią sobie niebo.


- Cóż, Syriusz w każdym razie jest jak gwiazda – zawsze musi błyszczeć.


- Lubiliśmy się?


- Ty i Syriusz? Odkąd zostaliśmy parą byliście dla siebie... jak rodzeństwo? Coś w tym stylu. Nigdy nie szczędziliście sobie wrednych komentarzy, ale oboje o siebie dbaliście.


- To może faktycznie go zaproś? Chciałabym... no wiesz, poznać kogoś, kogo znałam przed tym wszystkim.


- Jeśli nie przeszkadza ci większe towarzystwo, mogę zaprosić też kilka innych osób. Wiesz, tych z bliższego otoczenia.


- To chyba dobry pomysł – powiedziałam, przygryzając wargę.


- To co, wysyłam im wiadomości z zaproszeniem na jutrzejszy obiad, tak?


- Brzmi dobrze. Wiesz, chyba się położę, strasznie boli mnie głowa.


- Nie ma sprawy, to chyba nawet dobrze, bo jakoś blado wyglądasz. W szafie są wszystkie twoje ciuchy, a jeśli chcesz wziąć prysznic to ręczniki są w łazience, w szafce na trzeciej półce.


- Jasne, dzięki – odparłam z uśmiechem, który zniknął, gdy tylko drzwi zamknęły się za chłopakiem. Głowa pękała mi z bólu, lecz stwierdziłam, że zimny prysznic przed snem dobrze mi zrobi. Weszłam do łazienki z piżamą w rękach, zamknęłam za sobą drzwi i zaczęłam się rozbierać.


Koniec końców stanęłam w samej bieliźnie przed lustrem, patrząc w nie z niesmakiem. Miałam ładne, rude włosy, duże, zielone oczy, ale na tym moje zalety się kończyły. Byłam chuda – zbyt chuda, przez co widać wyraźnie było moje żebra. Skóra miała niezdrowy, blady odcień, jakbym od dawna nie widziała słońca. Ale najgorsze były blizny, które pokrywały moją skórę w wielu różnych miejscach. Najwięcej było ich na ramionach i plecach. Kładłam się spać z pytaniem: czy to ta wojna kosztowała mnie utratę zdrowia i wyglądu?

6 komentarzy:

  1. Dopiero dzisiaj trafiłam na Twojego bloga (dlaczego tak późno!?) - co prawda nie zrozumiałam do końca, co się dzieje w tym rozdziale, bo od razu rzuciłam okiem na najnowszy wpis. Ale bardzo podoba mi się Twój styl, więc jak tylko poprawisz poprzednie rozdziały, to zabieram się za czytanie całości :)
    Nie podobało mi się jedynie to stwierdzenie: " Panele z ciemnego drewna " Co prawda panele są wykonane z drewna (a dokładniej ze sprasowanych włókien drzewnych), ale to drewno jest niewidoczne (głównie dlatego, że nie wygląda to ładnie), a widoczna część takiej podłogi pokryta jest okleiną, która może wyglądem przypominać strukturę drewna. Moim zdaniem w bogatym domu podłoga raczej była po prostu drewniana. Panel to tańszy, mniej szlachetny zamiennik prawdziwej deski.

    OdpowiedzUsuń
  2. Jejjjjj druga!!!!!
    Kochana!
    Znowu nie było Łapy. (Jeśli nie wystąpi w następnej notce, to cie zabije, więc...). James tak słodko opowiadał o ich miłości, że chciało mi się płakać. I to wspomnienie... Boże dziewczyno, kocham Cię!!!
    Brakuje mi też Remusa i (wiem to dziwne) Petera. I oczywiście Dor, która umarła. Cieszę się, że nareszcie coś napisałaś, bo nie mogłam się doczekać!
    Pozdrawiam i ślę buziaczki :*
    Rudaa <3

    OdpowiedzUsuń
  3. Kochana,
    Trochę smutny ten rozdział. Nie dziwię się, że Lily od tego wszystkiego rozbolała głowa. W końcu dowiedziala się, że jest wojna, że jej starsza siostra nie chce utrzymywać z nią kontaktu i przede wszystkim ujrzała jedno z boleśniejszych wspomnień. Czemu nie dostrzegła jakiejś beztroskiej chwili spędzonej w towarzystwie Rogacza? Kochana niech ona przypomni sobie coś miłego.

    Pozdrawiam i życzę weny
    Em

    OdpowiedzUsuń
  4. Ale czy ona kiedykolwiek odzyska pamięć? To smutny tekst... Proszę o weselszy...

    OdpowiedzUsuń
  5. Rozdział jak zwykle super!!! Zapraszam na mojego bloga:
    http://evans-lily-i-huncwoci.blog.pl/

    OdpowiedzUsuń
  6. Kochana, bardzo dziękuję Ci za dedykację<3 W końcu doczekałaś się komentarza ode mnie. I bardzo dobrze wiesz, że podobał mi się ten rozdział, tak jak każdy zresztą. Wybacz, że tak krótko, ale lecę komentować dalej:)

    OdpowiedzUsuń

Epilog

Dziś są drugie urodziny tego opowiadania, więc zgodnie z obietnicą – przed wami epilog.   Epilog Dla Petunii Evans-Dursley wiadomość...