niedziela, 22 listopada 2015

Rozdział 61 - Po prostu zapomnij

Dla Lavender Potter, bo coś mam takie wrażenie, że narażę ci się tym rozdziałem, a zwłaszcza końcówką.

* * *

Przychodzi w naszym, życiu taki czas, kiedy to za wszelką cenę chcemy być sami. Przechadzamy się wtedy do bólu znajomymi ścieżkami, rozmyślamy o sprawach ważnych i tych nieco mniej. Często lubimy wyobrażać sobie różne rzeczy, kolorować naszą rzeczywistość lub najzwyczajniej w świecie wspominać minione chwile. Myślę, że wiosną, a właściwie wczesnym latem Londyn jest szczególnie piękny, choć od deszczowej aury nic nas nie uchroni. Ale to samo mogę powiedzieć o trwającej wojnie - trzeba nauczyć się z nią żyć, bo póki co nikt nie znalazł na nią remedium.

Przechadzam się wąskimi ścieżkami parku, a ciepły wiatr rozwiewa moje krótkie włosy. Co jakiś czas niecierpliwym ruchem odgarniam je z twarzy, ale to nie psuje mojego humoru. Ani trochę go nie psuje. Uśmiecham się jak wariatka do przypadkowo spotkanych ludzi, zachodząc przy tym w głowę, co jest powodem mojej euforii. Nie powinnam być szczęśliwa, mam masę problemów na głowie i zero pomysłu na ich rozwiązanie, lecz pierwszy raz od dawna ani trochę mnie to nie obchodzi.

Mam na sobie białą bokserkę, czarną katanę i szare, wytarte spodnie. Czuję się jak nowo narodzona. Wiatr, który co chwila rozwiewa moją beznadziejną fryzurę, a mnie zdaje się to bawić. Obserwuję dzieci bawiące się piłką i niemal mogę zobaczyć przed oczami siebie i Petunię lata temu. Odganiam od siebie te wspomnienie - ten dzień jest zbyt dobry, by miał go popsuć obraz mojej wiecznie nadętej siostry. Siadam na ławce obok jakieś zaczytanej w tanim pisemku kobiety. Zapewne jest matką któregoś z dzieci.

Nagle ogarnia mnie dziwna nostalgia i choć na twarzy wciąż mam uśmiech, nie wydaje mi się on już tak szeroki, jak kilka chwil temu. Nigdy specjalnie się nie zastanawiałam nad tym, czy chciałabym mieć dziecko. Właściwie dziewięć miesięcy ciąży, poród, pieluchy i te sprawy piekielnie mnie przerażały, lecz odkąd przyzwyczaiłam się do myśli, że noszę pod sercem moje małe maleństwo, już nie musiałam dłużej nad tym myśleć. Pragnęłam tego dziecka, kochałam je, oczyma wyobraźni widziałam siebie, tulącą je w ramionach. A teraz... teraz mojego maleństwa już nie ma. Zatrzymuje wzrok na malutkim blondynku z loczkami na głowie, oraz ślicznymi, niebieskimi oczami.

Harry

Chciałabym, żeby mój synek miał na imię Harry. Potrafiłam go sobie wyobrazić - w mojej głowie był idealną kopią Jamesa, różniłby ich szczegóły - być może kształt nosa, wzrost i... i kolor oczu. Chciałbym, żeby oczy miał moje. Harry James Potter. Nagle dotarło do mnie, jak bardzo pragnę dziecka. Dotknęłam dłonią mojego idealnie płaskiego brzucha, który szpeciła jedynie blizna po sztylecie i uderzyła we mnie jakaś ogromna pustka. Pragnęłam dziecka, lecz nie mogłam go mieć - James nie był gotowy na bycie ojcem, to jeszcze nie ten czas. Zbyt często wychodzi z Syriuszem na te ich dzikie imprezy i mimo że bardzo go kocham, to potrafię dostrzec, jak nieodpowiedzialny jest chłopak. James zapewne by zaprzeczał, lecz ja widziałam to wyraźnie - on nie był gotowy na ojcostwo. Westchnęłam tęsknie i zabrałam dłoń. Do tego wszystkiego dochodziła sprawa wojny - nie miałam prawa skazać niewinnego maleństwa na życie w strachu i bólu. Nie mogłam pozwolić, by moje dziecko wychowywało się w świecie, w którym panuje otwarta wojna. Zbyt wiele sama widziałam i zbyt wiele wycierpiałam, by nie znać jej okrucieństw. Tęsknym spojrzeniem omiotłam placyk zabaw, który pełen był dzieci, a następnie wstałam z ławki i ruszyłam do domu. Po południu zostałam zaproszona na obiad do Molly Weasley, której braci poznałam na spotkaniu Zakonu, więc wybadałoby się przygotować.

* * *

Na miejsce dojechałam Błędnym Rycerzem i początkowo zaskoczył mnie wystrój domu. Był dość oryginalny, lecz stwierdziłam, że przecież każdy ma swój styl i oczywiście fundusze. Nora, bo tak nazywał się dom, okazała się być przemiłym miejscem. Molly Weasley była młodszą siostrą Gideona i Fabiana, którzy z kolei byli starszymi odpowiednikami Syriusza i Jamesa - prawdziwi dowcipnisi. Szybko znalazłam z nimi wspólny język i po jakimś czasie mężczyźni zgodnie stwierdzili, że muszę poznać ich młodszą siostrę. Molly miała prawie trzydzieści lat, lecz wcale nie czułam się onieśmielona jej towarzystwem. Była przemiłą kobietą, a do tego - o ironio - miała gromadkę małych szkrabów.

- To tylko część moich maluchów - oznajmiła mi, kiedy karmiłam Freda bądź George'a, słowo daję, te dzieciaki były identyczne! - Artur zabrał Billa i Percy'ego do dziadków.

- Zazdroszczę ci - rzekłam, wzdychając cicho. - Chciałabym mieć dziecko.

- Och, nie myśl, że dzieci to sama przyjemność. Kocham je bardziej niż własne życie, moja droga, ale dziecko to ogromny obowiązek. Droga do Zakonu Feniksa jest na przykład na dla mnie zamknięta.

- Zakon to też nic przyjemnego - powiedziałam cicho, przymykając na chwilę oczy.

- Wiem o tym i strasznie mnie to martwi. Gideon i Fabian są dorośli, ale tak się o nich boję. Wojna to najgorsze co może być.

- Masz rację, Molly - powiedziałam, wciąż wpatrując się tęsknie w chłopca przede mną.

Kobieta dostrzegła to i położyła delikatnie dłoń na moim ramieniu.

- Kiedy przyjdzie właściwy czas, doczekasz się swojego maleństwa.

- Wiem, wiem, to chyba taki instynkt macierzyński się we mnie obudził - rzekłam cicho.

Kobieta uśmiechnęła się do mnie ciepło, po czym, wbrew moich protestom, pociągnęła mnie do kuchni.

- Jesteś taka chuda, aż dziw, że to w ogóle możliwe.

- Nie jest tak źle - mruknęłam. - Mam wątłą budowę.

Do Molly jednak zdawało się to nie przemawiać i cóż, w kwestii jedzenia nie miałam nic do gadania. Ale jeśli być szczerym to miło jest mieć kogoś, kto się o ciebie zatroszczy.

- Musimy to kiedyś powtórzyć - rzekła kobieta, kiedy wieczorem stałam w drzwiach.

- Tak, muszę poznać resztę twoich maleństw - odparłam z uśmiechem.

- Następnym razem przyprowadź ze sobą Jamesa, chętnie go poznam.

- Do widzenia, Molly, pozdrów braci.

- Tak zrobię.

Ale nie pozdrowiła. Nigdy nie dostała takiej okazji. Gideon i Fabian zostali zamordowani tej samej nocy na jednej z misji Zakonu Feniksa. Na pogrzebie po raz ostatni w życiu widziałam Molly Weasley. Nie mogłam wiedzieć, jak wiele w przyszłości będzie zawdzięczać jej mój syn. Ale może dobrze, że nie wiedziałam? Może dobrze, że nie wiedziałam, iż utracę szansę wychowania ukochanego dziecka?

* * *

- O czym tak myślisz? - zapytał mnie James, odgarniając z moich oczu niesforny kosmyk włosów.

- O wszystkim i o niczym tak naprawdę - odparłam.

- To nie jest odpowiedź.

Westchnęłam.

- Myślę o Zakonie Feniksa, o tym jak bardzo się boję, kiedy wychodzimy na misję. Myślę o wojnie, o Dorcas i o rodzicach. Myślę o Molly Weasley, która straciła braci. O Marlenie MacKinnon i o tym co powinnam zrobić, żeby mi wybaczyła. Myślę o mojej przyjaciółce, Alicji, która leży nieprzytomna w szpitalu po swojej próbie samobójczej. Myślę o Syriuszu i Remusie, którzy coś przed nami ukrywają, o Peterze, który notorycznie gdzieś znika. Czy taka odpowiedź ci wystarczy?

- Jak to jest, Lil, że ten rudy łeb ci się jeszcze nie przegrzał? - zapytał chłopak, przytulając mnie  do siebie. Siedzieliśmy przy stole w jadalni Potter Manor, jedząc późną kolację, a ja miałam wrażenie, że zaraz zwariuję. Z mojego niedawnego spokoju zostało już jedynie wspomnienie.

- Nie mam zielonego pojęcia, ale jest ku temu na dobrej drodze.

- Może powinniśmy gdzieś wyjechać? - zaproponował.

- Daj spokój, mamy tu swoje obowiązki. Przyjaciół, Zakon...

- Nasi przyjaciele to nie są małe dzieci, Lil, dadzą sobie świetnie radę bez nas.

- Alicja...

- Alicja ma Franka i teraz to jego obowiązkiem jest doprowadzić Alicję do stanu używalności, jego i Uzdrowicieli.

- A Zakon?

- Tydzień z nami a tydzień bez nas, jaka to różnica?

- Dla Zakonu ogromna...

- Po co ja się pytam ciebie o zdanie. Odprowadzę cię do domu, spakuję walizki i tobie, i sobie, i już nas tu nie ma.

- James - westchnęłam. - Wiesz dobrze, że to nie takie proste.

- Nie, nie jest proste i w tym leży właśnie istota problemu, no nie? Widzę jak zmęczona jesteś, jak smutna chodzisz. Myślisz, że nie widać, jak schudłaś? Zaskoczę cię, widać to jak na dłoni. Nie przyznasz się do tego, ale potrzebujesz tych wakacji. Dobrze cię znam.

- Za dobrze - powiedziałam, kolejny raz wzdychając. - Wyjedziemy na wakacje, obiecuję, ale jeszcze nie teraz.

- A kiedy, Lil?

- Kiedy... kiedy sytuacja nieco się uspokoi.

- Kogo ty oszukujesz?! Mnie czy siebie?! Oboje wiemy, że to wszystko, że ta cała wojna nie skończy się z dnia na dzień. Jesteś albo bardzo głupia, albo bardzo naiwna!

Spojrzałam na niego z lekko zmarszczonymi brwiami. Nie chciałam doprowadzić do kolejnej kłótni. Wstałam z krzesła i opuściłam pomieszczenie, czując się tym gorzej, że James nie próbował mnie zatrzymać. Kochałam go, dlaczego więc ostatnio nie potrafiliśmy się dogadać? Jak to było, że każda nasza rozmowa przeradzała się w kłótnię? Do dziś tego nie wiem.

Szłam przed siebie szybko i ze złością, która aż ode mnie biła. Jak on śmiał nazwać mnie głupią?! Nie byłam głupia. Ani naiwna! Czy to takie złe, że nie chciałam opuścić przyjaciółki? Że martwiłam się, iż podczas naszej nieobecności dojdzie do nieszczęścia? Wojna nie jest czymś, od czego można wziąć sobie urlop i James powinien to zrozumieć. Co z tego, że chciał dobrze?! Znów nie liczył się z moim zdaniem!

Nagle coś poruszyło się w krzakach, a ja uświadomiłam sobie z całą mocą, że stoję po środku lasu. Mogłam po prostu się deportować, ale oczywiście musiałam zgrywać odważną. I po co mi to było? Rozejrzałam się dookoła, ale nic nie dostrzegłam - w końcu było ciemno i zbyt wiele nie widziałam. Sięgnęłam po różdżkę i zaklęłam szpetnie. Nie było jej, musiała gdzieś wypaść lub zostać u Jamesa. Cholera, cholera, cholera. Albo to mój umysł płatał mi figle, albo coś znów się poruszyło - tym razem dużo bliżej.

Znów się obróciłam i niemal natychmiast tego pożałowałam. Patrzyłam prosto w niebieskie, pełen chłodu oczy. Nagle poczułam się niezdolna do czegokolwiek.

- Anastazja? - zapytałam, choć wcale nie miałam takiego zamiaru.

Mimo mroku widziałam dokładnie jej twarz - zmieniła się, nabrała ostrości lecz wciąż pozostała piękna. Skórę miała bladą niczym śnieg, a usta czerwone jak krew i gdyby był tu James, pewnie byłabym piekielnie zazdrosna. Jej usta wygięły się w czymś na kształt uśmiechu. Nie miałam pojęcia, dlaczego tak bardzo chce mi się spać.

- Minęło sporo lat, prawda? Ale wciąż mnie pamiętasz. Nieźle... jak na śmiertelną.

- C-co...?

- Wiem, że mnie nienawidzisz i masz do tego pełne prawo, po tym co zrobiłam tobie i twojemu dziecku. Nie będę udawała, że jest mi przykro, bo już dawno wyzbyłam się tak bzdurnych uczuć. Ale pamiętam, co kiedyś dla mnie zrobiłaś Lily Evans. Czarny Pan chce twojej śmierci, więc potraktuj to jako miłosierdzie z mojej strony. Dług jest spłacony, Lily.

Nie miałam siły zapytać o jakim długu mówi, nie miałam siły zapytać o nic, bo senność ogarniała mnie z każdą chwilą coraz bardziej. Nagle przypomniało mi się, co Anastazja Davies potrafiła robić z ludźmi, lecz było już za późno. Za sprawą dziewczyny, która powinna być martwa, opadłam na ziemię, a nim do reszty dopadła mnie ciemność, usłyszałam ciche Obliviate. 

7 komentarzy:

  1. Cześć!
    Chiałam na początku wyrazić swoje wielkie zdumienie, z powodu iż pierwsza to komentuje. Co do rozdziału powiem tyle: cudnyyyyyy! Masz wielki talent (zazdroszczę). Lily straci pamięć? Biedny James, przecież on się załamie. Jestem niepocieszona, bo w rozdziale nie występował Syri :(.
    Pozdrawiam i zapraszam do siebie (dopiero zaczynam)
    http://vianamirrable.blogspot.com/
    Vi

    OdpowiedzUsuń
  2. Witam!
    Po pierwsze, pragnę wyrazić moje zdumienie faktem, że pod tą notką nie ma ani jednego komentarza. Po drugie, rozdział jest CUDNYYYYY. Masz wielki potencjał. Smuci mnie tylko to, że nie było tu Syriego :(
    Lily straci pamięć? Ups, nieza dobrze. Biedny James.
    Pozdrawiam i zapraszam do siebie http://vianamirrable.blogspot.com/ (dopiero zaczynam)
    Vi <3

    OdpowiedzUsuń
  3. Cudowne!Przeczytałam cały w trakcie jednego wieczora.Pisz dalej *.* Trochę nie ogarniam tej Anastazji.Ale wszystko jest boskie.Świetnie piszesz.Potrafisz zaciekawić i masz niesamowity styl.;)

    OdpowiedzUsuń
  4. Tamten blog został zatrzymany!!!
    Zapraszam na nowego (ta sama historia)
    http://krewzalozycieli.blogspot.com/
    Pozdrawiam
    Vi Malfoy (dawniej Viana Mirrable) :)

    OdpowiedzUsuń
  5. Kochana
    Jejku, od czego tu zacząć... Pozwól, że będę pisać od myślników :)
    - Po pierwsze: dziękuję za dedykację! :) Ostatnio trochę ochłonęłam, więc moje zapędy mordercze trochę zmalały, ale i tak za ten rozdział najchętniej wpędziłabym Cię do grobu :)
    - Po kolejne: przepraszam, że tak długo nie czytałam i nie komentowałam, ale na pewno dużo osób zauważyło moją nieobecność. Po prostu świat zawalił mi się na jakiś czas w najmniej oczekiwanym momencie... Na ostatnie półtora zaprzestałam blogowania o wszystkiego, co się z nim wiąże... Teraz staram się nadrabiać wszelkie zaległości i żyć dalej jakby nic nigdy się nie stało. Najlepsza strategia na to, by znowu się nie załamać :)
    - Twój blog dalej jest świetny i nigdy nie przestanie być ;)
    - Wracając jeszcze do dedykacji, naprawdę bardzo Ci za nią dziękuję i dzwię się, że w ogóle ona wystąpiła, patrząc na fakt, że ostatnio nie komentowałam żadnych blogów, za co przepraszam
    - Jejku, w końcu! Lily i James są razem! KOCHAM CIĘ ZA TO :*
    ALE, co im się nie układa,co takiego ich dzieli, że cały czas się kłócą i nie czują się ze sobą tak, jak dawniej? Nie psuj ich związku, bo zrobisz życiu: ,, pa pa" ;)
    - Wszystkie poprzednie rozdziały przeczytane, ale komentuję tylko ten :)
    - Czy ja już wspominałam, że Twoja siostra przepięknie śpiewa? Ma prawdziwy talent i wieeelką szansę na duuuuuuużą karierę! :D Zazdrosczę jej głosu :*
    - Na moim blogu, po długiej przerwie, pojawił się rozdział. Zapraszam, jeśli masz czas i ochotę :) A kiedy pojawi się u Ciebie? Nie mogę się doczekać! :D
    Jeszcze raz przepraszam i życzę mnóstwa weny :)
    Pozdrawiam
    Lavender Potter

    OdpowiedzUsuń
  6. Kochana Lavender,
    nie masz za co dziękować - każdy ma czasem gorszy czas i musi na trochę odciąć się od pewnych spraw, więc doskonale cię rozumiem. Może i ciągle rozdzielam Lily i Jamesa, ale przyznaj, że tak jest dużo ciekawiej :)
    Trzymam kciuki, że teraz wszystko będzie ci się układać, w końcu zawsze musi być gorzej, żeby mogło być lepiej :)
    Moja siostra bardzo dziękuje za miłe słowa ;)
    Dzięki wielkie za miłe słowa. Pozdrawiam cię gorąco,
    EKP

    OdpowiedzUsuń
  7. Kochana,
    Trochę mnie tu nie było. Nie wiem, czy kiedyś wspominałam, ale uwielbiam Twój styl. Ma w sobie coś lekkiego, ale i bardzo wyrafinowanego. Podoba mi się sposób w jaki opisujesz emocje. Biedna Lily kolejny raz wpakowała się w kłopoty. Trzeba przyznać, że jest nie co przewrażliwiona, chociaż z drugiej strony nie dziwię jej się. Straciła dziecko. Scena, w której obserwuje bawiące się dzieci ukazuje jak bardzo dotknęła ją ta tragedia.
    Szkoda, że James nie umie do niej dotrzeć. Chociaż muszę przyznać, że Lily też trochę mu utrudnia wszystko. W ich związku zdaje się brakuje szczerej rozmowy.

    Pozdrawiam
    Em

    OdpowiedzUsuń

Epilog

Dziś są drugie urodziny tego opowiadania, więc zgodnie z obietnicą – przed wami epilog.   Epilog Dla Petunii Evans-Dursley wiadomość...