środa, 28 stycznia 2015

Rozdział 29 - Demon o szkarłatnych oczach

Na dworze zaczynało się ściemniać i w domu panowały egipskie ciemności, lecz spokojnie, Syriusz i James mieli sposób, by temu zaradzić. Zdjęli z ramion plecaki i wyjęli z nich latarki, które miały dawać więcej światła niż zwykłe Lumos. Ja również dostałam jedną, choć szczerze wątpiłam, by w czymś mi pomogła, jeśli coś mnie zaatakuje. Mój paskudny humor zdawał się podzielać jedynie Remus i może w pewnym stopniu Peter, który nie przepadał za takimi eskapadami. Reszta natomiast była zachwycona i podekscytowana. Światło latarek pozwoliło mi dostrzec szerokie schody, które rozciągały się przed nami i kilka staroświeckich, naściennych świeczników. Westchnęłam. To miała być najdłuższa noc w moim życiu. I właśnie taka była.

Zwiedzenie domu zabrało nam kilka godzin, a mimo to i tak nie znaleźliśmy wejścia na strych, którego okna doskonale widzieliśmy z zewnątrz. Nie żebym narzekała – wychodziłam z założenia, że im mniej zobaczymy tym lepiej. Póki co nie natknęliśmy się na nic niezwykłego i bynajmniej nie byłam tym zmartwiona. Można powiedzieć, że zaczęłam nieco się rozluźniać. Jeśli kiedykolwiek znajdziecie się w podobnej sytuacji (czego wam nie życzę), nie bierzcie ze mnie przykładu!

Kiedy w końcu chłopcom znudziło się zwiedzanie domu rozłożyliśmy się w pomieszczeniu, które kiedyś musiało być sypialnią.

- Idę poszukać łazienki – zakomunikowałam reszcie. - Jeśli nie wrócę to... to wtedy możecie się martwić.

- Daj spokój, Evans. Jesteśmy tu kilka godzin i nie ma ani śladu upiorów, to wszystko to pewnie jakieś brednie – stwierdził Syriusz, wyciągając z plecaka talię kart.

- Jasne – odparłam, wiedząc, że i tak nie przekonam go do swoich racji.

Długo nie szukałam łazienki – była ona już za drugimi drzwiami, które otworzyłam. Różdżkę cały czas trzymałam mocno w dłoni, choć wiedziałam, że jeśli natknę się na jakiegoś demona, to niewiele mi ona pomoże.

Łazienka jak wszystkie pomieszczenia w tym domu była ogromna. Podeszłam do lustra i wyjęłam szczotkę z torebki, którą miałam przewieszoną przez ramie. Przez chwilę byłam pewna, że coś w nim, lustrze, zobaczyłam i moje serce gwałtownie przyśpieszyło. Rozejrzałam się jednak nie zobaczyłam nic niepokojącego, co trochę mnie uspokoiło. Zaczęłam rozczesywać moje długie już włosy, kiedy nagle z kranu zaczęła lecieć woda, napełniając tym samym wannę. Podeszłam do niej niepewnie i z przerażeniem dostrzegłam, że to nie woda ją wypełnia, a krew. Poczułam czyjś dotyk na ramieniu. Odwróciłam się i zobaczyłam przed sobą wysoką, blond-włosom kobietę, ubraną w suknię ślubną. Spokojnie można było powiedzieć, że była piękna jednak w przerażający sposób. Cała suknia była zakrwawiona, a jej gardło poderżnięte. Upiornie blada, arystokratyczne rysy twarzy, włosy upięte w wysoki kok. Wyciągnęła rękę dotykając mojego pierścionka zaręczynowego i uśmiechnęła się lekko, a ja byłam zbyt przerażona, by się ruszyć.

- Kochasz go – stwierdziła. - Mnie nie dane było poznać uroków małżeństwa, ale wy będziecie szczęśliwi. Ale musicie uważać. Czeka was dużo przeszkód, przeznaczenie nie jest wam przyjazne. I duchy... w tym domu jest wiele wrogich duchów.

- Dlaczego tu jesteś? Dlaczego nie odeszłaś? - zapytałam cicho, próbując uspokoić walące z zawrotną prędkością serce.

- Jesteś Mentorką - znów stwierdziła. - Nie mogę odejść, ten dom mnie tu trzyma.

- Ja... Czy mogę ci jakoś pomóc.

- Nie można mi pomóc, Przewodniczko. Sama zapracowałam na swój los, próbując zawrzeć pakt z Szatanem. A to nigdy nie kończy się dobrze – zadzieranie z przeznaczeniem i z siłami wyższymi. Jednak ja mogę pomóc tobie, jeśli chcesz.

- Pomóc mi? - wyszeptałam. - Skąd pomysł, że potrzebuję pomocy?

-Weź mój pierścionek – powiedziała, ignorując moje słowa. - Widzę, jak twoje serce poddaje się ciemności, on cię przed tym uchroni, tak, jak miał chronić mnie. Musisz jednak pamiętać, że twoją największą siłą są przyjaciele - powiedziała niemal szeptem, zdejmując z palca swój pierścionek i podając mi go.

- Skąd o tym wszystkim wiesz? - wykrztusiłam.

Uśmiechnęła się tajemniczo.

- Po prostu wiem. - Pocałowała mnie w czoło i zniknęła, zostawiając mnie z małym srebrnym pierścionkiem z zielonym oczkiem.

Przez chwilę stałam zdezorientowana. Przez pierścionek, który trzymałam w ręce nie mogłam zrzucić winy za to wydarzenie na moją wyobraźnię. Cóż, faktycznie właśnie widziałam ducha, który zamieszkuje Blood Manor.




Powoli, bardzo powoli, zbliżał się ranek i przez zakurzone szyby mogłam dostrzec pierwsze oznaki, nadchodzącego dnia. Chłopcy postanowili więc, że zwiedzimy resztę domu. Przechodziliśmy właśnie jednym z zawiłych korytarzy drugiego piętra, gdy dostrzegłam pierwszą anomalię. Przez nie więcej niż kilka sekund byłam pewna, że wpatrują się we mnie wielkie, czarne oczy, lecz, gdy minęło już sparaliżowanie wywołane strachem i kolejny raz spojrzałam w tamto miejsce, nic w nim nie dostrzegłam. Przyspieszyłam kroku i zrównałam się z Jamesem.

- Dalej jesteś na mnie zła? - zapytał, przyglądając mi się uważnie.

- Możliwe – odparłam, po czym złapałam go za rękę. - Ale nie chcę się kłócić.

- To dobrze – powiedział, ściskając lekko moją dłoń.

- Gołąbeczki – zwrócił się do nas Syriusz – chyba znaleźliśmy wejście na strych.

- Super! - zawołał James i puszczając moją rękę, ruszył szybszym krokiem za przyjacielem.

Och, Syriusz, grabisz sobie – pomyślałam.

- Nie rób takiej miny, Lil, taki jest urok chłopców. Nie zmienisz go – rzekła Dorcas.

- Wiem – odparłam. - Po prostu byłoby miło, gdyby James... No nie wiem, poświęcał mi nieco więcej uwagi. Czuję się, jakby Syriusz był dla niego ważniejszy ode mnie.

- Wiesz przecież, że są dla siebie, jak bracia. Nawet mieszkają razem, odkąd Syriusz uciekł z domu.

- Rozumiem to, Dorcas, ale czasem mam takie uczucie, że te ich wszystkie wygłupy i psoty znaczą dla Jamesa znacznie więcej niż chwile, które spędzamy razem.

- Nie masz racji, Lil, James cię kocha, ale Syriusz zawsze będzie dla niego jak brat i nie uda ci się tego zmienić. - Dziewczyna pokręciła lekko głową, by dodać swoim słowom większego wydźwięku.

Właściwie strych niezbyt interesował mnie i Anabell, więc nie fatygowałyśmy się z wchodzeniem spróchniałą drabiną na górę. Zapał Dorcas był za to godny podziwu. Chyba nigdy nie zrozumiem jej niespokojnej natury.

- Długo ich nie ma – powiedziała z niepokojem Anabell.

- Pewnie znaleźli coś ciekawego, albo James z Syriuszem znów się wygłupiają. Gdyby działo się coś złego, coś byśmy usłyszały – rzekłam uspokajająco, lecz jeśli być szczerym to mnie również zaczynała niepokoić, otaczająca nas, głucha cisza. Nagle coś huknęło po drugiej stronie korytarza, która pogrążona była w cieniu. Podskoczyłyśmy gwałtownie, lecz nie wydałyśmy z siebie żadnego dźwięku. Prawdopodobnie byłyśmy zbyt przerażone, by to zrobić.

- Nie ruszaj się, sprawdzę to – szepnęłam i wstałam na drżących nogach. Szłam w stronę zacienionego miejsca, lecz kiedy spróbowałam skierować w tamtą stronę światło latarki, ta zgasła niespodziewanie. Wstrzymałam oddech, czując, że moje serce bije nienaturalnie szybko. Coś otarło się delikatnie o moją rękę i przeszły mnie dreszcze przerażenia. Sięgnęłam do kieszeni po różdżkę, lecz niewerbalne Lumos również nie działało.

- Co się dzieje, Lily? - zapytała drżącym głosem Anabell

- Nie wiem – odparłam najciszej jak tylko potrafiłam.

To wtedy usłyszałam kolejny huk, tym razem dochodzący od strony klapy, prowadzącej na strych. Latarka niespodziewanie znów zabłysnęła jasnym światłem. Natychmiast skierowałam ją w tamtą stronę i dostrzegłam Syriusza, podnoszącego się z ziemi. Peter, Alicja, Dorcas i Remus schodzili zaraz za nim. Coś było nie tak.

- Remus! Mój Boże, ty krwawisz! - krzyknęła Anabell w momencie, w którym dostrzegłam ranę na brzuchu Remusa.

- Nie teraz! - warknął chłopak przez zaciśnięte z bólu zęby. - Musimy się stąd wynosić.

- Do otworzenia drzwi zostało dziesięć minut – odparłam. - Gdzie jest James? - zapytałam, nagle zdając sobie sprawę, że mojego ukochanego nie ma z nimi.

- Nie ma czasu na wyjaśnienia, Ruda – powiedział Syriusz, gorączkowo próbując wsunąć drabinę na górę i zamknąć klapę. - Jeśli nam życie miłe, musimy stąd spadać.

Nie miałam zbyt wiele do gadania, Syriusz chwycił mnie i Anabell za ręce i pociągnął mocno w stronę schodów, natomiast Dorcas i Peter pomagali Remusowi iść. Udało mi się wyszarpnąć dłoń z uścisku chłopaka dopiero gdy staliśmy na samym dole. Kto jak kto, ale Syriusz był naprawdę silny.

- Nie ruszę się stąd bez Jamesa! - warknęłam. - Gdzie on jest?!

- Słuchaj, nie wiem co się stało, jasne? W jednej chwili wszystko było w porządku, a w drugiej coś go opętało. Odwróciłem się dosłownie na sekundę, a w tym czasie Remus skończył z nożem w brzuchu. Jedynym, co zobaczyłem był James i jego czerwone oczy. Próbowaliśmy przemówić mu do rozumu, ale skończyło się tak, że prawie dźgnął Dorcas. Nie mogliśmy nic zrobić. Wiesz przecież, że nigdy bym go tam nie zostawił, gdybym tylko miał inne wyjście.

- Chcesz powiedzieć, że James został na tym strychu?! - krzyknęłam. Ledwie zdałam sobie sprawę, że drzwi uchyliły się z cichym skrzypnięciem.

- Nic nie mogłem zrobić, Lily. Musimy stąd iść, tu nie jest bezpiecznie. Chodź, wezwiemy Aurorów, oni się tym zajmą.

Pokręciłam głową.

- Nie ruszę się stąd bez Jamesa – powtórzyłam cicho i rzuciłam się biegiem w stronę schodów.

- Lily! - usłyszałam krzyk Dorcas, lecz zignorowałam go. Byłam w połowie schodów, kiedy obejrzałam się za siebie. Zrobiłam to w samą porę, by dostrzec jak niewidzialna siła wyrzuca moich przyjaciół za drzwi. Nie zatrzymałam się dłużej, by słuchać jak krzyczą i walą w nie pięściami. Nie miałam na to czasu. Biegłam przed siebie, jak szalona, aż dotarłam w miejsce, gdzie znajdywało się wejście na strych. Problem polegał na tym, że już go tam nie było. Jego miejsce zajmowała olbrzymia dziura. Nie zdążyłam zastanowić się nad tym, co może to oznaczać, bo ktoś przycisnął mnie mocno do ściany. Nie było w tym ani grama delikatności.

Jego twarz oświetlały pierwsze promienie słońca, przebijające się przez brudne szyby. Jego uroda zawsze przyprawiała mnie o szybsze bicie serca, lecz nie tym razem. Teraz biło ono szybciej z zupełnie innego powodu. Jego oczy, zwykle koloru mlecznej czekolady, były szkarłatne niczym krew, a zapach czekolady u cytryny zajął smród gnijącego mięsa. W dłoni mocno ściskał nóż i coś w jego spojrzeniu mówiło mi, że są to moje ostatnie chwile życia.

- Nie trzeba było tu przychodzić – warknął, jednak coś zniekształcało jego głos. Zamachnął się nożem, a ja zrobiłam jedyną rzecz, która wydawała się mieć jeszcze jakiś sens. Pocałowałam go. Pocałowałam go, lecz nie tak, jak całowałam miliony razy. Tym razem zrobiłam to bardziej brutalnie i bardziej namiętnie. Nóż z brzdękiem uderzył o podłogę. Niektórzy uważają, że pocałunek Mentora jest lekarstwem na wszystko, lecz ja wiedziałam swoje. Tu chodziło o coś więcej. To była miłość.

5 komentarzy:

  1. Możesz to na jakiegoś pdf wrzucić i sprzedawać? bo cięzko czyta mi się tutaj na blogu a tekst jest dobry.

    OdpowiedzUsuń
  2. Raczej nie, ale zastanawiam się nad umieszczeniem tego na Mirriel...
    Pozdrawiam, EKP

    OdpowiedzUsuń
  3. Boziu, jeszcze chwilę i by było po Lilce. Dobrze, że James się opamiętał. Wbić tak Remusowi nóż w nogę...Auć. Te Czerwone kapturki mnie rozwaliły.
    Pozdrawiam,
    Olcia

    OdpowiedzUsuń
  4. EKP , czy Ty chcesz mnie wykończyć? Ja chyba będę musiała przestać czytać tego bloga po godzinie 18:00... taki horror tu zgotowałaś, ale oczywiście było super, tylko ja mam za słabe nerwy.
    HASŁO NOTKI: Spojrzałam na nią wzrokiem Bazyliszka na przymusowej diecie warzywnej.
    Uwielbiam, muszę sobie to gdzieś zapisać.
    Pozdrawiam
    Em

    OdpowiedzUsuń
  5. Nie dawno znalazłam twojego bloga ale dopiero wczoraj go przeczytałam. Muszę powiedzieć że z rozdziału na rozdział coraz lepiej piszesz. Co do tego rozdziału to był ciekawy i przyjemnie mi się go czytało.

    OdpowiedzUsuń

Epilog

Dziś są drugie urodziny tego opowiadania, więc zgodnie z obietnicą – przed wami epilog.   Epilog Dla Petunii Evans-Dursley wiadomość...