wtorek, 2 grudnia 2014

Rozdział 24 - Oczekiwanie to najgorsza chwila w życiu człowieka.

Oczekiwanie zawsze kojarzyło mi się z czymś miłym: z czekaniem na pierwszą gwiazdkę i na pierwszy list z Hogwartu. Czekaniem na pierwszy śnieg i na tego jedynego mężczyznę.

Jednak po wydarzeniach z grudnia oczekiwanie utraciło dla mnie cały swój urok niezwykły urok. Stało się dla mnie najgorszym przekleństwem.

Zakon Feniksa to, jak się dowiedziałam, tajna organizacja, działająca przeciw Voldemortowi i Śmierciożercą. Chciałam od razu do niej dołączyć, nawet błagałam Dumbledore'a, żeby mnie przyjął, ale mężczyzna delikatnie acz stanowczo wytłumaczył mi, iż najpierw muszę ukończyć szkołę. Nie wiedziałam co robić, czułam się potwornie samotna. Dopiero wtedy dotarło do mnie, jak wiele znaczy dla mnie chłopak, którego bądź co bądź straciłam.

Piękne Boże narodzenie. - W duchu gorzko się zaśmiałam.

Dorcas gdzieś przepadła, podobnie jak Remus i Peter. Zresztą i tak nie miałam ochoty na jakiekolwiek towarzystwo. Współczujące spojrzenia i pocieszające słowa stały się dla mnie zbyt męczące. Zostawała mi więc samotność, w której mogłam pozwolić sobie na łzy i cierpienie. Nie takie święta sobie planowałam, ale cóż. Było mi żal tylko Anabell, która z powodu naszego beznadziejnego humoru spędzała je samotnie w Pokoju Wspólnym. Alicja wyjechała do Franka, więc i ona nie mogła dotrzymać jej towarzystwa.

Kręciłam się po opustoszałej szkole i nie mogłam znaleźć sobie miejsca. Większość uczniów wyjechała do domu na święta, a ponieważ brakowało pewnej dwójki było tu przygnębiająco spokojnie. W końcu dotarłam do Pokoju Życzeń. Przeszłam trzy razy obok ściany, myśląc o spokojnym miejscu. Ukazały mi się drzwi. Bez wahania weszłam do środka. Zastałam tam wesoło trzaskający kominek, a na przeciw niego fotel; całe wnętrze było w barwach Gryffindoru. Usiadłam na przeciw kominka i zamknęłam oczy. Chciałam powspominać te wszystkie wesołe chwile. Czymś musiałam się zająć. Prawie natychmiast stanęła mi przed oczami scena z czwartego roku.

Weszłam jak co dzień do Wielkiej Ssali na śniadanie. Dziś była niedziela. Nienawidziłam niedziel i miałam koszmarny humor, więc większość osób (te mądrzejsze) wolały schodzić mi z drogi. Ale jak wiadomo, do tych mądrzejszych osób nie zalicza się James Potter.

- Cześć złotko - zagadnął wesoło wyżej wymieniony osobnik, przysiadając koło mnie. - Nie chcesz się umówić?

Zacisnęłam ręce na blacie stołu i całą siłą woli starałam się, aby nie doszło do rękoczynów.

- James, istnieje pewna niepisana zasada, nie wkurzaj Evans w niedziele, bo źle się to dla ciebie skończy. - Kate zaśmiała się melodyjnie, siadając z mojej drugiej strony. James z kolei wyglądał, jakby intensywnie nad czymś myślał.

- Evans, mam układ do zaproponowania - powiedział po chwili, ostrożnie ważąc słowa.

- Jaki? - zapytałam zrezygnowanym tonem. Już ja znałam te jego układy. Dziwnym trafem nigdy nie kończyły się dla mnie dobrze...

- Przeprowadzimy głosowanie wśród uczniów. Jeśli większość opowie się za tobą - dam ci spokój na... powiedzmy... tydzień. Jeśli jednak ja dostanę więcej głosów - umówisz się ze mną.

Rozważałam przez chwilę jego propozycje. Na początku chciałam od razu mu odmówić, ale z drugiej strony, cały tydzień bez Pottera… To brzmiało tak pięknie.

- Dwa tygodnie spokoju! - Postanowiłam po negocjować.

- Zgoda - powiedział nieco mniej pewnie, ale podał mi rękę, a ja ją uścisnęła. Dopiero wtedy dotarło do mnie co ja zrobiłam. Dwadzieścia minut później staliśmy przed wejściem do Wielkiej Sali i prosiliśmy o głosy. Nauczyciele też głosowali. Jedynie Ślizgoni mierzyli nas pogardliwymi spojrzeniami. Oczywiście Severus zagłosował na mnie. Cała szkoła miała niezłą zabawę. Koniec końców to ja wygrałam. To było cudowne, dwa tygodnie bez głupich zaczepek...

Uśmiechnęłam się do siebie na wspomnienie tego dnia. Pamiętałam go, jakby to było wczoraj. To było takie dziwne. James przez dwa tygodnie mnie ignorował. Żywiłam nadzieję, że całkiem sobie odpuściła, ale jak to mówią - nadzieja matką głupich.

- Cześć, Evans, wiesz co dzisiaj jest?

- Niedziela, więc spieprzaj, Potter.

- Niezupełnie o to mi chodziło…

- Sugerujesz że nie wiem jaki jest dzień tygodnia?!

- Spokojnie, złość piękności szkodzi, chodziło mi o to że dziś mijają dwa tygodnie, więc mogę cię bezkarnie błagać o randkę.

- Nie powiedziałabym, że tak bezkarnie – odparłam, siląc się na spokojny ton.

- A co mi zrobisz - zapytał zaczepnie, uśmiechając się łobuzersko.

- Złamię nos! - warknęłam, tracąc resztki opanowania.

- Zaryzykuje - mruknął i zbliżył swoją twarz do mojej. Nie zdawałam sobie sprawy, co chce zrobić, więc tylko patrzyłam na niego z politowaniem.

- Chwila! Ty chyba nie… - Nie dokończyłam, bo zatkał mi usta pocałunkiem. Co jak co, ale całować umiał. Gorzej, że zrobił to bez mojej zgody. Na szczęście Evans nigdy nie traci głowy! Ugryzłam tego barana w język z całej siły, aż poczułam jego krew w ustach. Odskoczył ode mnie jak oparzony.

- Trzymaj język przy sobie, bo załatwię ci kaganiec!

- A so to jes te kaganes? - zapytał niewyraźnie. Musiałam porządnie go ugryźć, bo widać było, że z trudem mówi.

- Kup sobie encyklopedię, Potter! I najlepiej trzaśnij się nią w ten durny łeb! - warknęłam i odeszłam, zostawiając go samego po raz tysięczny.

- Evas! A umówis se?!

Takich chwil było mnóstwo. Potter mnie wkurzał, ja go biłam, a on pytał mnie o randkę. Nic jednak nie przebije urodzin Pottera w piątej klasie.

Niemal wszyscy byli kompletnie pijani. Tylko ja i Remus patrzyliśmy na alkohol z niesmakiem, lecz inni zdawali się nie zauważać naszych karcących spojrzeń. Zastanawiałam się właśnie, jakim cudem Potter, jeszcze trzyma się na nogach, kiedy portret otworzył się, a w progu stanęła wściekła McGonagall. Oczywiście połapała się, że niemal cały piąty, szósty i siódmy rocznik jest kompletnie pijany – musiałaby być ślepa, by tego nie dostrzec. Już miała zacząć krzyczeć, kiedy rzucił się na nią James. Przytulił ją tak mocno, że aż posłałam jej współczujące spojrzenie.

- Lily! Moja Lily! Gdze ty bylas? Wsendze ce sukałem. Łapies? Sukający ce sukał. - zaczął śmiać się jak wariat z własnego dowcipu.

Otwarłam z policzków gorzkie łzy, które płynęły z moich oczu od dłuższego czasu. Jak to możliwe, że tak bardzo bałam się o Jamesa? Nie sądziłam, że jestem w nim zakochana aż do tego stopnia. Na słodkiego Merlina, przecież ja mam dopiero siedemnaście lat!

Poczułam, że mój brzuch boleśnie domaga się jedzenia, więc postanowiłam iść do Wielkiej Sali. Wchodząc do niej zamarłam. Dumbledore siedział przy stole kadry nauczycielskiej. On też brał udział w akcji ratunkowej, więc musieli już wrócić. Nie myślałam wiele i ruszyłam biegiem w jego stronę.

- Panie dyrektorze! - niemal krzyknęła, narażając się na karcące spojrzenie McGonagall. - Udało się?!

Mężczyzna spojrzał na mnie ze smutkiem, a ja pokręciłam gwałtownie głową. Nie wierzyłam. Nie przyjmowałam do wiadomości, że Potter mógłby być martwy.

- To nie tak, moja droga – powiedział uspokajająco. - Kiedy dotarliśmy na miejsce, nikogo tam nie było, wszystko wyglądało na opuszczone w pośpiechu. Ale to nie znaczy, że chłopcy są martwi. Jeśli żyją, to znajdziemy ich, obiecuję.

Nie obchodziły mnie puste obietnice Dumbledore'a. W jednej chwili odechciało mi się jeść. Odwróciłam się na pięcie i biegiem opuściłam pomieszczenie, po drodze niemal wpadając na Remusa.

Wróciłam do Pokoju Życzeń. Przeszłam obok ściany trzy razy, intensywnie myśląc o tym, że potrzebuję odpoczynku w miejscu, w którym nikt mi nie przeszkodzi. Tym razem ukazał mi się nieduży pokój, z ogromnym, wygodnym łóżkiem. Nie myślałam wiele, zamknęłam za sobą drzwi, w których zamontowany był zamek i rzuciłam się na łóżku, niedługo później zasypiając.

Stałam w małym, przytulnym salonie. Na ścianach wisiało mnóstwo zdjęć, oprawionych w ramki, lecz nie miałam czasu się im przyjrzeć.

- Uciekaj, Lily! Bierz Harry'ego i uciekaj. Zatrzymam go, ale nie na długo, uciekaj! – szepnął drżącym głosem mężczyzna, którego twarzy nie widziałam zbyt wyraźnie, wciskając mi przy tym dziecko do rąk.

- Nie – odparłam bez udziału woli.- Nie zostawię cię.

- Proszę, Lily. Dla Harry'ego.

- Kocham cię – wyszeptałam, czując na policzkach gorące łzy.

- Wiem – odparł szeptem mężczyzna, popychając mnie w stronę schodów. – Ja też cię kocham, Lily, was oboje.

Chłopak ruszył w stronę korytarza, z którego dobiegał cichy hałas. Nie czekałam dłużej. Przytuliłam dziecko mocniej do siebie i ruszyłam biegiem na górę. Nie wiedziałam, gdzie jest moja różdżka… nic nie wiedziałam. Moje nogi same obrały kurs. Wbiegłam do jakiegoś pokoju i zatrzasnęłam za sobą drzwi.

- Avada Kedavra! – dobiegł mnie krzyk z dołu. Ja również krzyknęłam. Wiedziałam, że ktoś bardzo drogi mojemu sercu właśnie zginął. Na schodach rozległy się kroki. Zagryzłam wargę aż do krwi i podbiegłam z dzieckiem do łóżeczka. Wsadziłam do niego chłopca, próbując powstrzymać przy tym łzy. Byłam pewna, że za chwilę i ja, i to dziecko stracimy życie.

- Harry… – wyszeptałam. – Harry, bardzo cię kochamy. Mamusia cię kocha i tatuś cię kocha. Musisz być silny, Harry, musisz być dzielny.

Dziecko patrzyło na mnie swoimi inteligentnymi, zielonymi oczami, jakby wiedziało, że jego mamusia zaraz padnie martwa, tak jak kilka chwil temu zrobił to tatuś. Odwróciłam się w stronę drzwi, a te wyleciały z hukiem z zawiasów. Stanęłam twarzą w twarz z największym potworem tego świata.

- Proszę… Proszę, tylko nie Harry! – krzyknęłam.

Wiedziałam, że muszę chronić to dziecko, choćby ceną własnego życia.

- Nie bądź głupia – syknął potwór. – Odsuń się, a nie stanie ci się krzywda.

- Błagam, zlituj się! Weź mnie zamiast jego! Proszę!

- Odsuń się, głupia dziewczyno, odsuń się i to już!

- Tylko nie Harry! Nie mój jedyny syn! Nie moje dziecko!

- Masz ostatnią szansę!

- Proszę…

- Sama tego chciałaś, Avada Kedavra!

Obudziłam się krzycząc tak głośno, że gardło zapiekło mnie boleśnie. Łzy wyjątkowo szybko przyozdobiły moje policzki, a szloch nie chciał ustać. Nie wiedziałam, co oznacza ten sen i dlaczego śni mi się już kolejny raz. I nie wiedziałam, dlaczego tak bardzo mnie przerażał. Chociaż dzielnie próbowałam, nie potrafiłam się uspokoić. Nie potrafiłam, po prostu nie potrafiłam. Trzęsłam się tak mocno, jak jeszcze nigdy w życiu, a z mojego gardła wydobywały się bliżej nieokreślone dźwięki. Przeszło mi przez myśl, że może powinnam iść do Skrzydła Szpitalnego, po trochę eliksiru uspokajającego, lecz szybko odrzuciłam tę myśl – w takim stanie nie doszłabym nigdzie, a już na pewno nie do Skrzydła Szpitalnego.

Nim nieco się uspokoiłam musiała minąć ponad godzina. Z zapuchniętą twarzą i dokuczliwą czkawką postanowiłam wrócić do dormitorium, jednak kiedy stałam już w Pokoju Wspólnym, poczułam, że nie mogę tam wejść, że nie mogę stawić czoła moim przyjaciółkom i ich pełnym współczucia słowom. Nie wiedziałam, co powinnam ze sobą zrobić, kiedy mój wzrok natknął się na księżyc za oknem. Dziś była pełnia, więc Peter musiał być z Remusem... gdzieś, nie wiem gdzie. Wydawało mi się, że James kiedyś coś wspominał o Wrzeszczącej Chacie, lecz nie byłam pewna.

Miałam rację, dormitorium Huncwotów było puste, co przyjęłam z pełnym ulgi westchnięciem. Perspektywa tłumaczenia Peterowi, dlaczego odwiedzam go o dwunastej w nocy nie była mi na rękę.

Położyłam się na łóżku Jamesa, wdychając zapach jego poduszki. Pachniała cytryną i czekoladą, lecz nie tak intensywnie jak pachniał sam Potter. Ręka zwisała mi po za krawędzią łóżka. Niespodziewanie bransoletka, którą jakiś czas temu dostałam od Anastazji zsunęła mi się z ręki. Wstałam z łóżka i na oślep zaczęłam jej szukać – jakoś nie pomyślałam, o zaklęciu Lumos. Moja ręka zawędrowała pod łóżko i nagle natknęła się na jakieś pudełko. Wyjęłam je ostrożnie, marszcząc lekko brwi. Rozejrzałam się jeszcze po podłodze i w końcu zauważyłam w końcu moją bransoletkę. Podniosłam ją i jako że nie byłam zbyt śpiąca, powędrowałam z tajemniczym pudełkiem do Pokoju Wspólnego.

Usiadłam przed kominkiem i jednym machnięciem różdżki rozpaliłam w nim ogień, który zaczął trzaskać wesoło, dając przyjemne ciepło. Spojrzałam raz jeszcze na pudełeczko. Zawinięte było dość nieudolnie w kolorowy papier na prezenty, a do niego przyczepiona karteczka z napisem: Dla Lily!

Coś boleśnie przewróciło mi się w brzuchu i nagle ciężej było mi oddychać. Prezent od Jamesa na gwiazdkę. Rozerwałam papier, ostrożnie uchyliłam wieko pudełeczka i moim oczom ukazał się album na zdjęcia. Otworzyłam go na pierwszej stronie z nabożną wręcz czcią i zauważyłam mały dopisek:

Dla mojej Lily!


Żebyś nigdy nie zapomniała o tych, których kochasz.


Twój James


Na dole było nasze zdjęcie, na którym James robi mi warkocza, a ja szczerzę się jak głupia. Ze wzruszeniem zaczęłam oglądać kolejne zdjęcia. Było ich niezwykle dużo. Zdjęcia z wakacji, z pierwszych lat w Hogwarcie, jak biłam go po głowie, jak utknęłam na drzewie (Black zrobił mi wtedy zdjęcie?!), on sam zresztą z Huncwotów. Na kilku byli nawet nauczyciele, jako ofiary kilku kawałów. Ale były też mugolskie zdjęcia. Byłam niezwykle ciekawa, skąd on wytrzasnął zdjęcie moje i Petuni?! Miałam wtedy osiem lat, a Petunia dziewięć. Jeszcze nie wiedziałam, że jestem czarownicą. Przytulałyśmy się do siebie z szerokimi uśmiechami. W życiu nie powiedziałabym, że Petunia mnie znienawidzi.

Nagle dziura pod portretem otworzył się, a ja podskoczyłam jak oparzona, zrzucając z kolan album. Spojrzałam w tamtym kierunku.

- J-james?

2 komentarze:

  1. No i to rozumiem zakończenie, na które czekałam. Dziękuję. Mam nadzieję, że James jest cały i zdrowy :) W ogóle wzruszające były te wspomnienia Lily z "dzieciństwa"
    Pozdrawiam :)

    OdpowiedzUsuń
  2. Zakończenie świetne, takie trzymające w napięciu :D te wspomnienia i album były świetne i jeszcze te sny Lily z Harry'm widzę że odbiegłaś od wersji Pani Rowling ale to nawet lepiej bo zakończenie nie będzie takie banalne, w sensie że taki które wszyscy znają z Insygniów śmierci.

    OdpowiedzUsuń

Epilog

Dziś są drugie urodziny tego opowiadania, więc zgodnie z obietnicą – przed wami epilog.   Epilog Dla Petunii Evans-Dursley wiadomość...