sobota, 28 maja 2016

Rozdział 73 — Zaufaj sercu

Jak już wspomniałam na facebooku, na którego serdecznie was zapraszam, historia powoli chyli się ku końcowi. Myślę, że napiszę jeszcze kilka rozdziałów, może nawet kilkanaście, ale twórczość potterowska zaczyna mnie coraz bardziej męczyć. Chciałabym napisać coś własnego, całkowicie niezależnego, a ogrom opowiadań potterowskich, jakie piszę uniemożliwia mi to. Ale nie martwcie się, jestem bardzo przywiązana do tej historii, więc nie pozwolę jej odejść bez odpowiedniego zakończenia ;)


Rozdział jest niesprawdzony i nie powala ani długością, ani treścią, ale powoli zbliżają się wakacje, więc jedyne co mogę zrobić, to obiecać poprawę. Najbliższe dni będą dla mnie ciężkie, więc nie licznie na wiele w pierwszych tygodniach czerwca, To tyle z mojej gadaniny, zapraszam do czytania ;)


* * *


Rozdział 73 — Zaufaj sercu


Szłam ramię w ramię z Edgarem przez park pełen roześmianych dzieci. Przyglądałam się im z lekkim uśmiechem, słuchając jednocześnie opowieści Edgara o tym, jak pewnego razu pomylił swój pokój w hotelu z pokojem pewnych nowożeńców.

— Nie wiedziałem, co robić. Wpadli tam niemalże już bez ciuchów. Co miałem im powiedzieć? Że spiłem się z kolegami i nie potrafiłem rozróżnić szóstki od dziewiątki? To by nie przeszło, zwłaszcza, że koleś wyglądał na gotowego przyłożyć każdemu, kto by mu przerwał.

— I co zrobiłeś? — zapytałam z rozbawieniem, odrywając wzrok od dzieci i patrząc prosto w jego wesołe oczy.

— Wlazłem do szafy — odparł i uśmiechnął się głupkowato.

Parsknęłam śmiechem. Wsuwając ręce do kieszeni spojrzałam na niego z politowaniem. Wiatr zawiał mocniej, przez co oboje nieco się wzdrygnęliśmy.

— Miałeś dobre widoczki?

— Starałem się nie patrzeć, ale zaklęcie wyciszające nie wchodziło w grę. Gdyby zażyczyli sobie czegoś z szafy miałbym przerąbane.

— Ale z ciebie głupek. Nie mogłeś się deportować?

— Byłem pijany, nie teleportacja mi była w głowie. Zresztą pewnie skończyłbym jak Potter i Black w urodziny Remusa.

— No wiesz, ponoć całkiem nieźle się bawili na tych Hawajach. Tylko tamtejsze czarodziejskie władze nie były zbyt zadowolone ze złamania statusu tajności.

— No właśnie — podsumował chłopak. — Swoją drogą, wydaje mi się, że twój chłopak za mną nie przepada. Ma ku temu jakiś konkretny powód?

— James? — Znów się roześmiałam. — Ten wariat jest ostatnio koszmarnie zazdrosny. Chyba Syriusz naopowiadał mu jakichś głupot, ale spokojnie, już ja sobie z nim o tym porozmawiam. Nie bierz tego do siebie, James od kilku dni zachowuje się jak nie on. Wciąż się przy mnie jąka, a koniec końców ucieka, jakby się gdzieś paliło.

— Nie przyszło ci do głowy, że chciałby cię o coś zapytać? — zapytał Edgar, siadając na ławce i wskazując ręką, bym zrobiła to samo.

— Daj spokój. Ja jestem zdania, że wciąż dobrze nie wytrzeźwiał po ostatniej imprezie z Syriuszem. Ten wredny kundel ostatnio spędza z nim tyle czasu, że zastanawiam się, czyim chłopakiem jest James... Ale koniec o mnie, mów lepiej, co tam u Hestii. — Uśmiechnęłam się do niego znacząco, jednak on zdawał się nic nie zauważyć i niemal natychmiast wyraźnie się ożywił.

— Och, ostatnio odwiedziliśmy razem jej rodziców na wsi. To mugole, ale jej ojciec to naprawdę świetny gość. Uczył mnie łowić ryby. Stwierdził nawet, że jestem najlepszym partaczem w tej sprawie, jakiego kiedykolwiek spotkał.

Jego twarz była tak pełna dumy, że nie miałam serca tłumaczyć mu, że partacz to mugolskie określenie na kogoś, kto wszystko psuje. Zaśmiałam się więc jedynie i znów wróciłam spojrzeniem do dzieci.

— Jeśli tak bardzo chciałabyś mieć dziecko — zaczął chłopak, zauważając moje spojrzenie — to czemu się z Jamesem o nie nie postaracie. Jesteście młodzi i założę się, że z waszym życiem seksualnym wszystko jest w najlepszym porządku.

— O to się nie musisz martwić — fuknęłam, jednak mimowolnie poczułam, jak do twarzy napływa mi krew.

— Więc czemu jeszcze nie jesteś w ciąży, hmm? Nawet głupi by zauważył, jak szczerzysz się do tych wszystkich dzieci.

Westchnęłam cicho. Wiatr zawiał mocniej, sprawiając, że włosy zaczęły nieznośnie wpadać mi do oczu. Upalne lato z każdym dniem coraz bardziej odchodziło w zapomnienie, a jego miejsce zajmowała deszczowa, nawet jak na Anglię, jesień.

— Sama nie wiem. To nie jest dobry czas na dziecko, nie sądzisz?

— Sądzę, że jeśli tego chcesz, to nie powinnaś czekać.

— Jest wojna, Edgar — powiedziałam niecierpliwie. — Żadne dziecko nie zasłużyło, by wychowywać się w takim czasie.

— Takie myślenie w niczym ci nie pomoże, ale właściwie to twoja decyzja.

Na moment zapanowała między nami cisza, którą ostatecznie to ja przerwałam.

— Naprawdę myślisz, że to mogłoby się udać?

Wzruszył ramionami i uśmiechnął się do mnie lekko.

— No pewnie. A jeśli mam już się wypowiadać na ten temat, to uważam, że byłabyś świetną mamą. Może nie pozwalałabyś dzieciakowi na wszystko, ale od czego jest James? On i Black zajęliby się rozpuszczeniem go.

— Och, dobrze, że to powiedziałeś. — Wyszczerzyłam wesoło zęby. — Zanotować: nie dać się zbliżyć Blackowi do dziecka. — Zamilkłam na moment, lecz po chwili postanowiłam wypowiedzieć wszystko, co w tej sprawie leży mi na sercu. — Jest coś jeszcze...

— Dajesz.

— Co jeśli on nie jest na to gotowy?

— James?

Skinęłam głową.

— On ledwo potrafi zadbać o samego siebie, co dopiero o dziecko. Wciąż odwala z Syriuszem jakieś dzikie numery. Nie wiem, czy będziemy potrafili wychować je razem. Teraz jego lekkoduszność mi nie przeszkadza, ale dziecko to ogromny obowiązek. Nie wiem, czy on da sobie z nim radę. Muszę być pewna, że mogę na niego liczyć, że nie będę musiała radzić sobie ze wszystkim sama. Póki co nie mam tej pewności.

— To chyba faktycznie ciężka sprawa — stwierdził, przyglądając mi się ze zmarszczonymi brwiami.

Otwierał właśnie usta, żeby coś dodać, lecz przerwał mu głos Hestii, która zadyszana biegła w naszą stronę.

— J-jestem — zawołała, z trudem łapiąc oddech i przysiadając na ławce obok nas.

— Znów spóźniona, panno Jones. — Zaśmiałam się i puściłam jej oko. — Masz coś na swoje usprawiedliwienie?

— Mieszkam w mugolskiej kamienicy — odparła i skrzywiła się ostentacyjnie. — Zalali mi mieszkanie. Kilka zaklęć załatwiłoby sprawę, ale oni uparli się, że pomogą mi doprowadzić wszystko do porządku i nie mogłam użyć czarów. Uff... Nigdy nie sądziłam, że spotkam tak irytującą parę mugoli. Kobieta wciąż mnie przepraszała, a facet nie mógł przestać opowiadać o swojej nowej pracy, przez którą nie stać ich na wymianę hydrauliki.

— Ale już wszystko w porządku? — zapytał Edgar, prawdopodobnie nieświadomie przybierając troskliwy wyraz twarzy. — Z mieszkaniem, mam na myśli. Bo gdybyś chciała to mam wolny pokój...

— Och, dziękuję, ale już wszystko okej. Kiedy się ich pozbyłam doprowadziłam mieszkanie do porządku i nie musiałam wzywać tego ich mugolskiego specjalisty.

— No to super. A teraz chodźmy na tę kawę — zawołałam i podniosłam się z ławki, po czym klasnęłam w dłonie z nagłym entuzjazmem.

Dwójka przede mną zaśmiała się, jednak posłusznie podnieśli się z ławki i, odruchowo łapiąc się za ręce, ruszyli za mną




— Wróciłam, jestem w domu, et cetera, et cetera — zawołałam, jednak tak jak się spodziewałam odpowiedziała mi głucha cisza.

Oszczędzając sobie westchnięcia, zsunęłam płaszcz z ramion i ruszyłam w kierunku schodów, które prowadziły na piętro. Próbowałam nie zwracać uwagi na napierającą z każdej strony pustkę. Jednak wciąż świeża w mojej pamięci rozmowa z Edgarem niczego mi nie ułatwiała. Czego się właściwie spodziewałam? Że w piątek wieczorem James będzie w domu? Niedoczekanie. Byłam pewna, że siedzi z Syriuszem i Peterem w jakimś mugolskim barze, bawiąc się w najlepsze. A ja, jak głupia, znów liczyłam, że spędzimy tą noc razem. Otworzyłam drzwi do sypialni, gotowa walnąć się na łóżko tak, jak stoję i w ostatniej chwili zamarłam. Cały pokój wypełniony był zapachowymi świeczkami, gdzieniegdzie leżały rozrzucone kwiaty lilii, a w powietrzu dało się wyczuć ich wyraźny zapach. Nie byłam pewna, co zrobić – w Jamesie naprawdę rzadko budził się romantyk i ciężki mi było sobie wyobrazić, że stało się to tym razem. A jednak autorem delikatnego dotyku na moich ramionach z pewnością był właśnie on. Wszędzie poznałabym te nietypowe perfumy. Czekolada zmieszana z niewyraźną nutą cytryny. Do ciężkich pięciu gromów, komu przyszło do głowy łączyć te dwa zapachy?! I jakim cudem wyszło mu to tak dobrze?!

— Tęskniłaś? — zapytał zachrypniętym głosem, kiedy zrobił sobie przerwę od całowania mojej szyi.

Odwróciłam się w jego stronę i, wplątując palce w jego niesforne włosy, wymruczałam:

— Bardzo.

Bardzo delikatnie dotknął ustami moich ust – nie jestem nawet pewna, czy do końca można było nazwać to pocałunkiem, jednak nie narzekanie mi było w głowie w tamtej chwili.

— Chciałem cię o coś zapytać — powiedział cicho — ale ostatnio nie było okazji. I chyba bałem się twojej reakcji...

— Już się nie boisz? — zapytałam z lekkim uśmiechem.

Wtedy to się stało. Odsunął się ode mnie, odchrząknął i mimo że na twarzy miał ten swój charakterystyczny łobuzerski uśmiech, to w jego oczach błyszczały dziwne nuty, które kojarzyły mi się ze strachem, jaki się w nich pojawiał, ilekroć robiliśmy coś skrajnie niebezpiecznego.

— No co ty, boję się jak cholera — stwierdził i przejechał dłonią po włosach, tworząc tym samym jeszcze większy bałagan na głowie.

Patrzył mi przez chwilę prosto w oczy i całą sobą musiałam powstrzymać chęć pogłaskania go po tym rozczochranym łbie. Jak kiedyś mogłam nie przepadać za tym wyrazem twarzy – nieco zbyt pewnym siebie, a jednocześnie słodko żałosnym.

Sięgnął ręką do kieszeni, po czym pochylił się w moją stronę i wyszeptał mi do ucha:

— Lily Evans, czy uczyniłabyś mi ten zaszczyt i została moją żoną?

Spojrzałam na niego całkowicie zszokowana. Więc to o to chodziło? Czy to o to chciał mnie zapytać od tak długiego czasu? I dlatego uciekał ode mnie jak spłoszony jeleń w ostatniej chwili?

Poczułam, że wciska mi coś w dłoń, więc spojrzałam w dół. W pudełeczku lśnił malutki, srebrny pierścionek. Zamrugałam gwałtownie, walcząc ze łzami.

— Srebro — wykrztusiłam zduszonym głosem. — Skąd wiedziałeś?

— Pomyślałem, że nie chciałabyś czegoś wielkiego czy drogiego, jak diament. Nigdy tego nie lubiłaś. Ale jeśli chcesz, możemy to wymienić — dodał szybko, jakby bojąc się mojej reakcji.

— Jest idealny, ty wariacie — powiedziałam, przytulając go mocno do siebie.

— Czyli się zgadzasz?

— Och, jeszcze pytasz? Oczywiście, że tak!

Uśmiechnął się do mnie tak szeroko, że przez myśl przeszło mi, iż mogło go to zaboleć. Nim jednak zdążyłam głębiej się nad tym zastanowić, wpił się w moje usta gwałtownie, uniemożliwiając mi myślenie o czymkolwiek innym niż jego usta. Tamtej nocy w ogóle już nie myślałam.




— Wiesz, posądziłabym cię o wszystko, ale nie o nieśmiałość. Zwłaszcza, że już kiedyś mi się oświadczałeś i zgodziłam się.

James spojrzał na mnie dziwnie znad wydania Proroka Codziennego i odłożył na stół szklankę z sokiem pomarańczowym.

— Nie oświadczam ci się codziennie, skąd miałem wiedzieć, jak zareagujesz? Kiedy robiłem to pierwszy raz byłem jeszcze gówniarzem.

— To dlatego tak dziwnie się zachowywałeś ostatnio?

— Nie zachowywałem się dziwnie! — zaprotestował, a jego mina wyraźnie mi powiedziała, iż ranię jego męską dumę; zaśmiałam się więc i dałam sprawie spokój.

— Masz dziś jakieś plany? — zapytałam, przeciągając się leniwie.

— Pomyślałem, że moglibyśmy spędzić ten dzień razem. No wiesz, we dwójkę. Ostatnio rzadko to robimy.

— Bo cały wolny czas spędzasz z chłopakami — zauważyłam z nutą złośliwości.

— A ty z Edgarem — odparł, marszcząc brwi, jak zawsze, gdy tylko rozmowa schodziła na temat Bonesa.

— Jesteś o niego zazdrosny — oznajmiłam i otwarcie się zaśmiałam.

— Wcale nie! — zaprzeczył i założył ręce na piersi, z całkowicie rozbrajającym, obrażonym spojrzeniem.

— Proszę państwa, oto James Potter, zazdrośnik roku.

Nie mogłam się powstrzymać i otwarcie wybuchnęłam śmiechem, widząc jego urażoną minę. Przypominał mi nieco, nachmurzone dziecko, a niedopięta koszula i rozczochrane włosy nadawały mu komicznego uroku.

— Nie mam pojęcia, co cię tak bawi — stwierdził sucho, kiedy zgięłam się wpół ze śmiechu. — Daj już spokój, w tym nie ma nic zabawnego.

— J-jesteś zazdrosny... — Przerwałam na moment i spróbowałam opanować salwy śmiechu, które same wyrywały mi się z ust. — O Edgara — dokończyłam i znów zaczęłam chichotać, jak wariatka.

W końcu chłopak uśmiechnął się lekko, wstał od stołu i pochylił się nade mną, z niebezpiecznym błyskiem w oku.

— A wiesz co? Może i jestem zazdrosny. Bo mam o kogo. Jesteś najlepszym, co mnie w życiu spotkało i nie dam sobie ciebie odebrać.

Nasze twarze dzieliły dosłownie milimetry i mogłam poczuć na ustach jego oddech.

— Edgar nie zamierza nikogo nikomu odbierać — powiedziałam już poważnie. — A ja nie zamierzam cię zostawić. Nigdy. Rozumiesz?

Zamiast odpowiedzi dostałam szybki pocałunek, po czym chłopak zajął na powrót swoje miejsce, jakby nic między nami nie zaszło. Postanowiłam nie protestować i dużo lżejszej atmosferze dokończyliśmy śniadanie, nie przejmując się szalejącą za oknem burzą.

— Możemy coś obejrzeć na tym mugolskim pudełku — zaproponował raźno, kiedy wstawiłam talerze do zlewu.

Przewróciłam odruchowo oczami.

— To się nazywa telewizor, ignorancie.

Machnął na mnie ręką i również wywrócił oczami. Odwróciłam się w stronę zlewu, zaczynając zmywać naczynia. Mogłabym to równie dobrze zrobić prostym zaklęciem, jednak robienie tego ręcznie zawsze mnie odprężało.

— Jeden gumochłon. To chcesz coś obejrzeć?

Rzuciłam okiem na zegarek na ręce i uśmiechnęłam się lekko.

— Jeśli się nie mylę, to leci właśnie Doktor Who. Chodź, poznasz faceta z niebieskiej budki. — Uśmiechnęłam się do niego szeroko i choć zrobił zdezorientowaną minę i tak posłusznie ruszył za mną. 

5 komentarzy:

  1. ~Niewinna060729 maja 2016 12:04

    Kochana,
    moim zdaniem rozdział wcale nie jest przesłodzony, albo po prostu ja też jestem przesłodzona i tego nie zauważam, chyba nie jestem adekwatną osobą by to ocenić. W każdym razie bardzo mi się podobał :) Trochę mi smutno, że już zbliżamy się do końca, bo przywiązałam się do historii Lily i Jamesa, i póki co nie wyobrażam sobie żeby miało ich zabraknąć. Aż smutno robi mi się na samą myśl o tym. Ale nie martw się, zacznę bardziej marudzić jak skończysz bloga <3
    Póki co życzę Ci dużo weny i żebyś nie cierpiała na bezsenność jak Wana2001 XD
    Niewinna0607

    OdpowiedzUsuń
  2. Kochana!
    Aż trudno uwierzyć, że to opowiadanie się pomału kończy!
    Rozdział jak zwykle świetny, mimo, że krótki.
    Pozdrawiam, Dosia!

    OdpowiedzUsuń
  3. Coś mi przeszkadza w tym rozdziale i muszę pomyśleć co to dokładnie jest. Mam wrażenie, że James się zmienił tak jakby był już zupełnie inny... Najfajniej czyta się jak są jeszcze w szkole albo spotykają ich jakieś trudności, bez tego staje się to jakieś takie, no właśnie nie wiem jakie, jednoosobowe aż za bardzo? Sama nie wiem, chyba narzekam za bardzo :-)

    OdpowiedzUsuń
  4. ~Commander of Shadow11 czerwca 2016 03:14

    Powiem tak. Trafiłam na twój blog wczoraj o 16.44 i czytałam go non stop do momentu, kiedy padła mi bateria w telefonie (czyli do 3 w nocy xD). Mimo niewyspania wstałam rano, bo chciałam poznać dowód Jamesa. I teraz, o godzinie 10.01 skończyłam czytać, i jedyne, co mnie zastanawia (no dobra, nie jedyne, mam mnóstwo pytań xD) to dlaczego trafiłam do ciebie tak późno? Przeczytałam już kilka naprawdę dobrych Jily, ale twój blog jest zdecydowanie najlepszy. Ale dobra, co do rozdziału- jest świetny, słodki i wspaniały, a jedyne, czego mi brakowało, to że Lily nie powiedziała Jamesowi, że pragnie dziecka, ale mam nadzieję, że niedługo się o zmieni :) Czekam na następny rozdział i życzę weny :)

    OdpowiedzUsuń
  5. Śnieżynko!
    Rozdział jest wspaniały tylko szkoda, że powoli się kończy. Lily znowu zgodziła się zostać żona Jamesa!! ‹3 ‹3

    OdpowiedzUsuń

Epilog

Dziś są drugie urodziny tego opowiadania, więc zgodnie z obietnicą – przed wami epilog.   Epilog Dla Petunii Evans-Dursley wiadomość...