niedziela, 20 września 2015

Rozdział 55 - Na lewo, na prawo i przed siebie, czyli w grupie siła

Z dedykacją dla Em, która jest najbliżej rozwiązania zagadki taśmy :-)

***

Czas mija, nawet jeśli chcemy temu zaprzeczyć. Czas mija nierówno, raz powoli, raz zbyt szybko. Czas lubi zabawiać się naszym kosztem, a nasze rozpaczliwe błagania nie robią na nim wrażenia.

Wierzycie w przeznaczenie? Ja sama nie jestem pewna co o nim myślę. Jeszcze nie tak dawno, odparłabym, że tak, oczywiście, wierzę w przeznaczenie, w końcu ja i James jesteśmy sobie przeznaczeni. O Merlinie, chyba zamieniam się w jedną z tych sentymentalnych dziewczyn, które do końca życia użalają się nad sobą, z powodu niespełnionej miłości. Całym sercem chcę wierzyć, że jeszcze wszystko przede mną, że mam czas, że ułożę sobie życie. Nic nie poradzę jednak, że tak ciężko jest zacząć każdy kolejny dzień, że coraz trudniej jest podnieść się z łóżka, spojrzeć w lustro bez obrzydzenia i pytania, co ze mną jest nie tak. To chyba strasznie egoistyczne z mojej strony, ostatecznie los mógł mnie o wiele gorzej doświadczyć. Mimo że moje życie to nie jest szczęśliwa bajka, to i tak powinnam być wdzięczna losowi. Mam obie ręce i nogi, nie straciłam wzroku ani słuchu, wciąż mam dwie wspaniałe przyjaciółki i... Cholera! I nie mam już Jamesa! I właśnie to jest najgorsze, że chociaż chciałabym móc go nienawidzić, to ja wciąż kocham go jak szalona i żadne racjonalne tłumaczenia nie pomagały, nic nie mogło zmienić moich uczuć.

Listy od Anabell nieco poprawiały mi humor. Pisała w nich jak ciężkie, ale i jak fascynujące jest życie ludzi z Afryki. Jej ostatni list jednocześnie mnie dobił i podniósł na duchu.

Droga Lily,

wiem, nawalam, ale mamy tu tyle zajęć, że po prostu nie mogę znaleźć czasu na pisanie listów do was. Powtarzam to setny raz, ale Afryka to cudowny kraj, mimo panujących tu chorób i biedy. Będzie mi ciężko ją opuścić, ale już wkrótce kończy się mój kontrakt i postanowiłam go nie przedłużać, za bardzo tęsknie za domem, za rodzicami, za Anglią no i oczywiście całym sercem tęsknie za wami. Liczę, że wszystko wam się jakoś układa, choć wiem, że śmierć Dorcas wszystkim nam dała w kość. Pewnie jesteś na mnie wściekła za wspomnienie jej, ale musimy o niej pamiętaj, nie możemy się bać jej wspominać. Poznałam tu, w Afryce, wiele wspaniałych osób. Pewna kobieta imieniem Betharley niedawno straciła całą rodzinę, opowiadała mi o tym i płakała. Na końcu dała mi radę, powiedziała: nigdy nie zapominaj osób, które kochasz. Myślę, że ta kobieta miała rację. Bardzo ją polubiłam, lecz niestety zmarła dwa dni później. Zabiła ją ta sama choroba, która wcześniej zabiła jej rodzinę. Uroczystość... Co ja gadam, nie było żadnej uroczystości! Nie mogę powiedzieć ci gdzie dokładnie jestem, lecz nie ma tu ani czasu, ani pieniędzy na pogrzeby. Jak tam życie w Anglii? Jak w pracy? Takie listy to przecież nic w porównaniu do prawdziwej rozmowy! Merlinie, ale ja za wami tęsknie! Chciałabym już tam być, pociesza mnie jedynie myśl, że został już tylko miesiąc rozłąki. Proszę, napisz mi wszystko. Co słychać u Alicji i Franka? Zostanę w końcu matką chrzestną? A jak u ciebie i Jamesa? Może to wy spłodzicie mi małego berbecia? Marzenia... Dobrze wiem, że nie chcesz mieć dzieci, póki nie skończy się ta przeklęta wojna i chociaż rozumiem cię doskonale to chyba odzywa się mój instynkt macierzyński. Pojęcia nie masz, jak bardzo chciałabym mieć dziecko... Co u Remusa? Ostatnio pisałaś, że nie może znaleźć pracy, mam nadzieję, że coś się w tej kwestii zmieniło. Lily, czy to głupie, że mimo tak długiego upływu czasu ja wciąż byłabym gotowa rzucić się między niego a śmiertelne zaklęcie? To zdecydowanie głupie, przecież Remus jasno dał mi do zrozumienia, że dla nas nie ma żadnej przyszłości. Wiesz, myślę, że gdyby nie Ty i Alicja, po prostu bym się zabiła. Zaraz mnie ochrzanisz za to, że piszę takie rzeczy, prawda? Proszę, zrób to, ale taka jest prawda... Liczę na szybką odpowiedź. Kocham was,

Anabell

Cóż, Anabell wraca do Anglii i z tego się cieszę (będę miała szansę skopać jej  tyłek za te głupoty o samobójstwie), ale wzmianka o dziecku, z którym wciąż się nie pogodziłam, wytrąciła mnie z równowagi. Odłożyłam list na stolik i przyszykowałam się do wyjścia. Nasza misja miała się rozpocząć. Podstawowa zasada: Używać jak najmniej magii. Setny raz sprawdziłam plecak - było wszystko, czego mogłyśmy potrzebować, lecz i tak miałam wrażenie, że czegoś nie wzięłam. No tak, to moje serce gdzieś zniknęło. Westchnęłam i wzięłam się za szybki naskrobanie odpowiedzi.

Droga Anabell!

Dumbledore wysyła mnie i Alicję na misję. Bardzo niebezpieczną misję, od której zależy życie wielu ludzi. Nie wiem kiedy i czy w ogóle wrócę. Na początku byłam podekscytowana, teraz się boję. Pytasz o Remusa, ale nie wiem co z nim, nie mam kontaktu z żadnych z Huncwotów. Tak, dobrze czytasz, z żadnym. Kilka dni temu rozstałam się z Jamesem. Znowu. To bardzo długa historia, o której nie mam ochoty rozmawiać. Owszem, zostaniesz matką chrzestną, Anabell. Alicja jest w ciąży, a do tego wszystko wskazuje, że to bliźniaki. Już się cieszysz, prawda? To co piszesz nie jest wcale głupie. Kochać kogoś nie jest głupią rzeczą - to Remus jest kretynem, ale wiesz co? Kilka lat temu dałam ci radę, dam ci ją i tym razem: jeśli naprawdę go kochasz, zawalcz o niego! 

Lily

List wyszedł wyjątkowo krótko, ale czas mnie poganiał. Przywiązałam więc kopertę do nóżki sowy i przez krótką chwilę z zazdrością obserwowałam jak leci. Nie wspomniałam Anabell o dziecku. Dowiedziałam się o ciąży dokładnie tydzień temu i do tej pory nie mogłam podzielić się z nikim tą informacją. To nie tak, że nie chciałam mieć dziecka, choć przyznaję, że sam poród jest dla mnie przerażający. Kiedy byłam z Jamesem, byłam pewna, że prędzej czy później zdecydujemy się na dziecko, ale teraz kiedy się rozstaliśmy... Poza tym, jest wojna, nie chciałam, żeby nasze dziecko musiało się wychowywać w takim kraju. Wiecie, jeśli już jesteśmy przy temacie to powinnam was ostrzec, nie idźcie do łóżka z pierwszą lepszą osobą, bo jak widać nawet zabezpieczenia, których używaliśmy z Jamesem bywają zawodne. Chyba zaskarżę tę przeklętą markę! Zabezpieczenia miały mi zagwarantować, że nie znajdę się w takiej sytuacji, w jakiej jestem teraz, a tymczasem dupa! Wpadłam i wkrótce zostanę samotną matką... Gdybym teraz dostała w swoje ręce producenta... Ech, szkoda gadać.

***

Las, którym szłyśmy zdawał się nie mieć końca. Przeklęci Śmierciożercy! Nie dość, że musieli założyć tę swoją bazę na takim zadupiu, to jeszcze musimy leźć pod górę. W końcu po kilku godzinach wędrówki zdecydowałyśmy się rozłożyć namiot. Był on magiczny, ale wymagał od nas rozłożenia mugolskim sposobem. Ostatni raz pod namiotami byłam jakieś dziesięć lat temu, a Emmeline i Alicja pochodziły z rodzin czysto-krwistych, więc na ich pomoc nie miałam co liczyć. Dwoiłam się i troiłam, ale w końcu namiot stanął. W samą porę, bo słońce zaczęło zachodzić. Jak na magiczny namiot przystało, w środku było dosłownie wszystko. Pierwsza łazienkę zajęła Alicja, tłumacząc się potrzebami ciężarnej. Bo jej uwierzę, przecież to za wcześnie, żeby mogła coś odczuć! Symulantka jedna! Opadłam na kanapę i podciągnęłam kolana pod brodę.

- Chcesz herbaty? - zapytała Emmeline, krzątając się w kuchni.

- A jaka jest? - odkrzyknęłam.

- Mięta, melisa...

- Jestem oazą spokoju, nie potrzebuję melisy - warknęłam, czym wywołałam chichot koleżanki.

- Kontynuując, jest jeszcze pomarańcza z cytryną...

- Mam uczulenie na pomarańcze, chcesz mnie zabić? - Niemal sama się zaśmiałam.

- I malina z dziką różą.

- A truskawkowej nie ma? - zapytałam zawiedziona.

- Przykro mi, panno Evans, truskawkową wymiotło.

- Ech, wiedziałam, że powinnam ją wziąć z domu, nikt nigdy nie ma herbaty truskawkowej! I jak ja mam żyć? Niech już będzie ta malina z dziką różą.

Emmeline zaśmiała się z mojego zrzędzenia i nastawiła wodę w czajniku.

- W jakim chcesz kubku?

- A jakie są? - zapytałam, zajmując miejsce przy stole i patrząc jak dziewczyna wyciąga po kolei każdy kubek.

- Taki może być?

- Z kucykiem? Nie, czekaj, to jednorożec... Nie, dzięki, jakie są jeszcze?

- To może ten? - zaproponowała, pokazując mi niebieski kubek.

- Nie, ten ma za mały uchwyt. Dalej.

- Ten? - Pokazała czerwony kubek w różowe kwiatki.

- Nigdy w życiu, jest zbyt oczojebny.

- To może ten? - Pokazała mi zielony kubek z uśmiechniętą buźką. - Innych już nie ma.

- Wiesz, ten  niebieski właściwie nie był taki zły...

***

Znowu szłyśmy. Jak Merlina kocham, kiedy znajdę tych Śmierciożerców to skopię im tyłki! Nikt im nie powiedział, że Evans jest beznadziejna w sporcie, a jej kondycja... lepiej nie mówić. Tak więc, mimo że najchętniej położyłabym się w środku lasu i zdechła, szłam dalej. Powiem więcej, szłam na samym przodzie. Miałam tylko jedno, małe zastrzeżenie, kiedy wchodziłyśmy pod wyjątkowo stromy odcinek, a mianowicie: jak my, do jasnej ciasnej, wrócimy. Prędzej stoczę się z tej przeklętej góry i skręcę sobie kark, niż utrzymam równowagę.

- I po co ja się zgłaszałam? - biadoliłam pod nosem. - Mogłam zostać w domu, a już by się nadarzyła okazja, żeby obić Potterowi gębę...

- Evans, nie użalaj się nad sobą, to ja tu jestem ciężarna a mniej zrzędzę - zawołała raźnie Alicja.

- A zdziwiłabyś się - mruknęłam pod nosem. - Wspomnicie moja słowa - dodałam już głośniej - będziemy zwiewać przed tymi wieśniakami w czarnych szatach i zamiast zejść z tej góry, my się z niej stoczymy i oszczędzimy ciemniakom roboty.

- Czy ty nie przesadzasz, Lily? - zapytała moja przyjaciółka, wybiegając nieco do przodu i odgarniając na bok gałęzie wielkiego świerku, którymi po chwili oberwałam w twarz. - Tu jest cudownie. Ciesz się naturą, Lily, nie często będziemy miały okazję wyrwać się z miasta.

Rzuciłam jej wściekłe spojrzenie i zaczęłam masować miejsce, w które oberwałam tym przeklętym świerkiem. Na Merlina, jak ja nienawidzę natury! Nie patrzcie tak, jestem dziewczyną miasta, ja nie z tych, które wspinają się po drzewach i są z tego dumne. Z resztą, kto normalny wspina się po drzewach?

- Alicja? Co ty, na brodę bezdomnego Merlina, robisz na tym drzewie? - Usłyszałam krzyk Emmeline.

I widzicie teraz o czym ja mówię?

- Sprawdzam czy daleko jeszcze na szczyt - odparła blondynka.

- I oczekujesz, że Śmierciożercy narysowali mapę na szczycie tego drzewa? - zapytałam zrezygnowana.

- Oj Evans, wyluzuj. Myślę, że jesteśmy już blisko. Rozbijmy namiot i dalej ruszymy rano.

- Och, oczywiście, rozbijmy namiot. A kto będzie go musiał rozbijać? Ja oczywiście.

Dziewczyny wymieniły rozbawione spojrzenia, a ja z frustracją próbowałam rozłożyć ten przeklęty namiot. Kiedy szłam spać, dziękowałam Merlinowi, że ten przeklęty dzień już się skończył.

***

- Słyszycie? - zapytała cicho Alicja, zatrzymując się.

- To tylko strumyk, mądralo - odparłam, wskazując na rwący nieopodal strumyk.

- Poddaję się - jęknęła Emmeline, opadając na ziemię. - Idziemy już tyle czasu i wciąż nie widać końca. Powinnyśmy już dawno znaleźć to miejsce, a tymczasem kamień od Dumbledore'a milczy.

Spojrzałam na kamień, który dziewczyna trzymała w ręce. Z racji, że na bazę Śmierciożerców nałożone musiały być zaklęcia ochronne, Dumbledore dał nam zaczarowany przez siebie kamień. Miał zacząć się świecić, kiedy wyczuje magię, dlatego nam nie wolno było jej używać, to mogło rozproszyć działanie przedmiotu.

- Zgadzam się z Emmeline, musiałyśmy zabłądzić - poparłam dziewczynę i opadłam obok niej.

- Więc co proponujesz? - zapytała Alicja, odstawiając plecak na ziemię.

- A bo ja wiem - westchnęłam. - Wysłanie Patronusa odpada, nie możemy używać magii, poza tym, zostawiłybyśmy magiczny ślad i łatwo byłoby nas znaleźć. Możemy wrócić, ale wtedy zaprzepaścimy całą misję. Poza tym, jeśli zboczyłyśmy z trasy, to mapa, którą dał na Dumbledore z trasą powrotu na nic nam się nie przyda i możemy zabłądzić jeszcze bardziej. I na koniec, możemy iść dalej i mieć nadzieję, że gdzieś dojdziemy za nim skończy nam się jedzenie.

- Nie możemy się deportować? - jęknęła przerażona Alicja.

- Mogłybyśmy, ale zostawimy po sobie zbyt wyraźny ślad i cała misja pójdzie na marne. Poza tym, myślę, że na ten las są nałożone oddziały.

- Zawsze możemy tu poczekać, mając nadzieję, że ktoś nas uratuje... - westchnęła Emmeline.

- Ta... Albo zabije - powiedziała ponuro Alicja.

- Alicja, gdzie się podział twój optymizm? - zapytałam, udając ogromne zaskoczenie. - Przecież tu jest wspaniale! Natura, ach natura. Rzadko będziemy miały okazję wyrwać się z miasta.

- Och zamknij się, Evans! Co robimy?

- Możemy rozpalić ognisko, upić się i poużalać nad naszym beznadziejnym losem.

- Nie mamy żadnego alkoholu.

- Kurde!

- Dokładnie, a teraz, Lily, rusz tym rudym łbem i wymyśl co powinnyśmy zrobić!

- Będę optymistką i stwierdzę, że co byśmy nie zrobiły to i tak mamy przesrane.

- Lily!

- No dobra, dobra, ja tylko stwierdzam fakty. Okej, już nic nie mówię.

- Myślę - odezwała się Emmeline - że skoro zaszłyśmy już tak daleko, to nie powinnyśmy teraz zawracać. Jestem za tym, żeby iść dalej.

- Emmeline ma rację - zawołałam raźno. - Albo zdechniemy tutaj, albo skopiemy tyłki Śmierciożercą i... i zdechniemy tam.

- EVANS! - wydarły się jednocześnie.

- No dobra, nie zdechniemy, zginiemy jako bohaterki a nie ofiary losu, pasuje?

- Lepiej już nic nie mów - westchnęła Alicja. - Idziemy prosto.

12 komentarzy:

  1. Droga EKP,
    Rozdział jak zwykle świetny, ale żeby Lily miała uczulenie na pomarańcze i lubiła ,,herbatkę z truskaweczek"? Wiesz przypomina mi się pewne spotkanie... i Twoje godne zapamiętania słowa. :-)

    OdpowiedzUsuń
  2. Kochana EKP,
    Wybacz, że dopiero teraz komentuję ale znowu uczyłam się cały dzień. Rozdział super jak zwykle, a najlepszy moment z herbatką truskawkową. Widzisz, nie tylko ja takiej nie posiadam... Znowu myślałam nad tym kto mógł podrzucić tą kasetę i nie mam więcej pomysłów. Jeśli to nie była to Petunia to naprawdę nie wiem kto. Wiem, że obiecałam Ci baardzo długi komentarz motywacyjny, ale chyba coś mi to nie wyjdzie. Skoro mówisz, że Em jest najbliżej prawdy to obstawiam, że Lily straci to dziecko. Mam nadzieję, że chociaż to zgadłam:). Jestem bardzo ciekawa jak skończy się ta wyprawa, więc pisz szybko następną część (wiem to może być trudne przy takiej ilości nauki jaką teraz mamy). A i o mało bym zapomniała trzymam kciuki za to, że już niedługo James i Lily do siebie wrócą. Na razie ten krótki komentarz musi Ci wystarczyć, bo nie wiem co jeszcze mogę tutaj napisać. Mam nadzieję że wystarczająco Cię zmotywował pomimo jego objętości. Tak więc kończę i jak zwykle czekam na następną notatkę.
    Pozdrawiam,
    Niewinna0607

    OdpowiedzUsuń
  3. Kochana EKP,
    Bardzo dziękuję za dedykację. Jestem trochę zaskoczona, że od razu przeszłaś do misji. Liczyłam, że Evans czeka jeszcze przed wyruszeniem jakaś rozmowa z Jamesem, a tu niestety. Chociaż i tak prędzej, czy później porozmawiają.
    Świetnie, że Anabell wraca. Myślę, że dziewczyny bardzo za nią tęskniły i kiedy wreszcie będzie w Anglii poczują się silniejsze i szczęśliwsze.
    Kolejna rzecz, która mnie dziwi to czemu Dumbledore pozwolił Alicji wziąć udział w misji? Przecież ona spodziewa się dzieci. Nie powinien tak narażać cięzarnej kobiety. Wiadomo, że wszyscy są w trudnym położeniu, ale i tak dyrektor powinien zdobyć się na trochę rozsądku, bo w przypadku Alicji naraża nie tylko ją, ale dwójkę nienarodzonych dzieciaczków.
    Kiedy Lilka przyzna się, że oczekuje małego Potterka? I czy to maleństwo będzie powodem pogodzenia się tej dwójki?

    Z niecierpliwością czekam na ciąg dalszy.
    Całuję mocno
    Em

    OdpowiedzUsuń
  4. Kochana EKP
    Rozdział świetny :) Niedługo już chyba wszyscy dowiedzą się, że Lilka jest w ciąży. I to wszystko przez jej marudzenie ;)
    Anabell wraca? Dziewczyny się pewnie ucieszą, bo to dla nich duże wsparcie po śmierci Dorcas...
    Nie mogę się doczekać rozwoju misji. Będzie ciekawie i niebezpiecznie, czy nudno i bezpiecznie? Zapewne to pierwsze :p
    Przepraszam za krótki komentarz, ale czas to nie pieniądz. Życzę mnóstwa weny :*
    Pozdrawiam
    Lavender Potter

    OdpowiedzUsuń
  5. Witam!
    Zaczęłam czytać Twojego bloga i bardzo mi się spodobał. Postanawiam zostać na dłużej i czekam na kolejne rozdziały :D
    Przepraszam, że tak krótko
    i pozdrawiam,
    Camille :*

    OdpowiedzUsuń
  6. Kochana Em,
    początkowo planowałam spyknąć ze sobą Lily i Jamesa (to znaczy doprowadzić do ich spotkania), ale mam już pewien zamysł jak potoczy się dalej ta historia i to spotkanie bardzo by mi tu kolidowało. Poza tym, zostawiłabym was z kolejną niewiadomą. Miałam właśnie taką nadzieję, że ktoś zapyta o Alicję. Kiedy wysyłałam - to znaczy Dumbledore ją wysyłał - na misję, chciałam pokazać, że oni wcale nie mają dużego wyboru, że jest ich mało, i że tylko wspólnie mogą coś osiągnąć.
    Pozdrawiam cieplusio,
    EKP

    OdpowiedzUsuń
  7. Kochana Lavender,
    Lily faktycznie sporo marudzi, a najlepsze jest to, że ostatnio Niewinna stwierdziła, że Lily bardzo jest do kogoś podobna i to jej sugestywne spojrzenie wcale mi się nie podobało. Myślę, że tworząc postać Lily faktycznie nieco wzoruję się na samej sobie, ale nie przesadzajmy, nie jestem aż tak wre... no dobra, jestem :-D Chyba już poznałaś nieco mój styl pisania. Będzie niebezpiecznie i mam nadzieję, ciekawie. Niestety pozostaje mały problem. Mam tyle roboty, że nie mam pojęcia kiedy uda mi się coś napisać... Najpewniej notatka pojawi się 23 bo są to pierwsze urodziny bloga :-)
    Pozdrawiam,
    EKP

    OdpowiedzUsuń
  8. Droga Camille Weasley,
    bardzo mi miło, że blog ci się podoba. Dziękuję za miłe słowa i oczywiście za komentarz - one zawsze motywują do pisania :-)
    Pozdrawiam,
    EKP

    OdpowiedzUsuń
  9. O matko wchodzę na bloga codziennie żeby sprawdzić czy nie ma notki :O Czy to juz obsesja?

    OdpowiedzUsuń
  10. Miło mi to słyszeć :) Nie martw się, również mam kilka blogów, na które zaglądam niemal codziennie, by sprawdzić, czy pojawił się już nowy rozdział :) Myślę, że nowa notatka pojawi się około 23 października, wcześniej raczej nie da rady, ale jeszcze się zobaczy :)
    EKP

    OdpowiedzUsuń
  11. Kochana,
    to będą już pierwsze urodziny? Zazdroszczę :D Ja nie mogę się tego doczekać. U mnie rozdział pojawi się 16 października :) Nie mogę się doczekać kolejnego rozdziału :)
    Pozdrawiam :)
    Lavender Potter

    OdpowiedzUsuń
  12. Kochana Lavender,
    też się dziwię, że to już urodziny - czas mi tak szybko leci i mam wrażenie, jakbym to wczoraj założyła bloga :)
    cieszę się, że i u ciebie coś ruszyło z pisaniem. Ja również będę czekać niecierpliwie na nowy rozdział :)
    Pozdrawiam cieplusio (przyda się, kiedy tak zimno na dworze),
    EKP

    OdpowiedzUsuń

Epilog

Dziś są drugie urodziny tego opowiadania, więc zgodnie z obietnicą – przed wami epilog.   Epilog Dla Petunii Evans-Dursley wiadomość...