sobota, 30 kwietnia 2016

Rozdział 71 — Pamiętaj o miłości

Rozdział jest taki... nie w moim stylu. To znaczy: romantyczny i niewiele wnoszący, ale pisał mi się dość łatwo i przyjemnie, więc mam nadzieję, że tak będzie się też czytał :-) 


Przy okazji: zaktualizowałam zakładkę "Polecam", więc serdecznie tam zapraszam, może znajdziecie coś dla siebie :-)


Na koniec chciałabym zaprosić was na bloga mojej najlepszej przyjaciółki, która dopiero zaczyna przygodę z blogowaniem, liczę, że pomożecie jej rozkręcić bloga :-) Link znajdziecie pod notatką :-)


* * *


Rozdział 71 — Pamiętaj o miłości


Pamięć to taka zabawna sprawa – bo wystarczy zaledwie jedna osoba, by całe twoje życie legło w gruzach, byś straciła cenny czas życia, byś uczyła się wszystkiego od nowa. Gdy moje wspomnienia wróciły czas między ich utratą a śmiercią Anastazji Davies wydawał się jedynie bardzo długim snem. Ponowne zakochiwanie się w Jamesie, poznawanie swoich przyjaciół, miejsc, w których byłam już przecież tyle razy. To wszystko wciąż było ze mną, lecz inaczej, w bardziej odległy sposób.

Obudziłam się w domu Anabell, czując, że spałam bardzo, bardzo długo. Zbyt długo. Całe moje ciało było zdrętwiałe od bezczynności i miałam spore problemy z samym podniesieniem się na łokciach. A ból głowy, która zdawała się rozpadać na małe kawałeczki wcale nie sprawiał, że pałam olbrzymią miłością do życia. Wszystkie wydarzania ostatnich miesięcy atakowały mój umysł, sprawiając, że ponownie opadłam na poduszki. W umyśle miałam totalny chaos; wspomnienia mieszały mi się ze sobą, a głowa bolała tak mocno, że kilka niechcianych łez spłynęło mi po policzkach — potrafiłam modlić się tylko o jedno: eliksir przeciwbólowy.

Przymknęłam oczy i wzięłam kilka głębokich oddechów, próbując jednocześnie uspokoić pędzące w szaleńczym tempie myśli. Nieco pomogło, bo miałam wrażenie, że ból jakby nieco zelżał, a ciśnienie, jakie jeszcze kilka temu sekund napierało na moją głowę zniknęło. Zaczęłam odzyskiwać zdolność logicznego myślenia i nagle dotarło do mnie, jak ogromne miałam szczęście. Właściwie szczęście jest tu chyba niedopowiedzeniem, lecz w tamtej chwili nie potrafiłam znaleźć odpowiedniejszego słowa. Powoli wstałam z łóżka i rozejrzałam się po pomieszczeniu. Sądząc po intensywności słońca, którego promienie wdzierały się do pomieszczenia przez okno musiało być już południe. Byłam w stu procentach pewna, iż znajduję się z w pokoju gościnnym Anabell. Miałam na sobie czyste ubrania i po ranach, jakich nabawiłam się podczas ostatniej bitwy nie było śladu. W głowie zanotowałam sobie, by podziękować za to mojej przyjaciółce.

Niespiesznie, żeby nie narazić się zdrętwiałym mięśniom, przeszłam do kuchni. Crage już tam była. Siedziała z kubkiem parującej herbaty w dłoniach i z zamyśleniem wpatrywała się w widok za oknem. Na stole leżał jakiś list i dość szybko, nawet z odległości dobrych trzech metrów, byłam w stanie rozpoznać eleganckie pismo dyrektora. Mało kto używa aktualnie takiej kaligrafii, chyba, że są to właśnie osoby starsze.

Anabell w końcu musiała zdać sobie sprawę z mojej obecności, bo przeniosła na mnie spojrzenie i uśmiechnęła się lekko.

— Długo spałaś — stwierdziła, wskazując mi krzesło.

— Czuję właśnie. Mam wrażenie, jakby coś mnie przejechało, a potem wróciło, żeby mnie dobić.

Na moment zapadła między nami cisza, podczas której każda z nas zdawała się na moment pogrążyć we własnym świecie.

— Więc — odezwała się w końcu dziewczyna — wróciłaś?

Uśmiechnęłam się do niej niepewnie.

— Na to wygląda — rzekłam i wzruszyłam lekko ramionami.

Anabell patrzyła na mnie przez moment, po czym wstała z krzesła i przyciągnęła mnie do długiego uścisku.

— Tęskniłam za tobą, wariatko. Nigdy więcej mi tego nie rób, jasne?

— Tak jest, mamo.

Zaśmiała się cicho i na powrót zajęła swoje miejsce. Miałam wrażenie, że nie brakuje jej dużo, by się rozkleiła. Zresztą mi również. Zamiast jednak skupić się na moich rozchwianych uczuciach zwróciłam uwagę na list, który leżał na stole.

— Coś się stało? — zapytałam, wskazując na niego.

— Och, nie, Dumbledore napisał tylko, że Syriusz i James się z nim skontaktowali. Wylądowali w jakimś rejonie Szkocji, gdzie nie można używać czarów, więc musieli wracać mugolskim sposobem do miejsca, gdzie zasięg przestawał działać. No a Syriusz podczas walki nabawił się wyczerpania magicznego, więc James postanowił przebyć z nim resztę drogi bez użycia czarów, żeby bardziej nie ryzykować. Ich pociąg powinien być na miejscu za jakieś dwie godziny.

— Żartujesz? — wykrztusiłam. — I dopiero teraz mi to mówisz?!

— No wiesz, ten list dopiero co przyszedł, więc...

— Och, nieważne! Możesz pożyczyć mi jakieś ciuchy? Biegnę na Kings Cross.

— Wariatka — stwierdziła po prostu.

— Miło mi, jestem Lily. — Zachichotałam i zaraz potem musiałam uniknąć ciosu.

— Lepiej się pospiesz, na Kings Cross jest stąd kawałek drogi.

— Zawsze mogę się tam aportować. — Wzruszyłam ramionami, jednak posłusznie ruszyłam w stronę wyjścia z kuchni.

— Przecież tego nie znosisz.

— Czego się nie robi dla miłości? — zażartowałam i udałam się w stronę łazienki.

Moje odbicie w lustrze nieco mnie przeraziło. Mimo długiego snu miałam podkrążone oczy, włosy były w większym nieładzie niż zwykle, a przez obojczyk biegła długa blizna, której zapewne Anabell nie udało się usunąć. Z cichym westchnięciem związałam włosy w niechlujnego kucyka i z lekkim zadowoleniem zarejestrowałam, że chociaż oczy zostały we mnie bez żadnej zmiany. Przemyłam twarz zimną wodą, wyszczotkowałam dokładnie zęby i przeczesałam szczotką włosy. Pokręciłam z niezadowoleniem głową na swój wygląd, lecz postanowiłam nic już z nim nie robić. Podkrążone oczy i blada skóra to raczej zasługa stresu i nie mogłam nic na to poradzić.

Wróciłam więc do kuchni, wcześniej zahaczając o pokój Anabell i przebierając się. Dziewczyna znów majstrowała coś przy jedzeniu, a ja prawie zaśmiałam się na wspomnienie mojej przygody z gotowaniem.

— Nigdy nie zrozumiem, jak można to lubić — stwierdziłam, opierając się o futrynę.

— Co? Gotowanie?

Skinęłam głową, a ona zaśmiała się cicho.

— Wiesz, nie u każdego kończy się to katastrofą.

— Spadaj! — Wystawiłam jej język, na co znów się zaśmiała, tym razem nieco głośniej.

Nagle do głowy wpadła mi pewna myśl, absolutnie niezwiązana z niczym przyjemnym.

— Co z Remusem? I Hestią? I Edgarem? Nic im nie jest?

— Spokojnie, wszystko z nimi okej. Trochę poturbowali Hestię i jest w Świętym Mungu, ale Edgar nie odstępuje jej na krok, więc możesz być spokojna.

Westchnęłam pod nosem.

— Ta dwójka powinna być razem, wszyscy to widzą. Nie rozumiem, czemu tak to utrudniają.

— Powiedziała to Lily Nie Kocham Pottera Evans — prychnęła Crage.

Pokręciłam z uśmiechem głową.

— Tyle lat z Jamesem zmarnowaliśmy na bezsensowne darcie kotów... Ale to chyba było potrzebne, oboje musieliśmy dojrzeć.

— Wiesz, od samego początku przeczuwałam, że będzie razem — powiedziała z odległym spojrzeniem. — To było jak ta sprawa z Remusem, kiedy tylko go zobaczyłam zrozumiałam, że on musi być mój. A potem zobaczyłam jak krzyczysz na Jamesa i było tym coś uroczego. Widać było między wami ogromną chemię, choć pewnie gdybym wtedy ci to powiedziała udusiłabyś mnie gołymi rękami.

—Pewnie tak — potwierdziłam ze śmiechem. — Aż do końca piątego roku byłam gotowa zabić za każdą sugestię, że czuję do Jamesa coś więcej niż żądzę mordu.

— Oboje byliście komiczni w tych swoich niekończących się kłótniach. Wystarczyło jedno jego zdanie, żeby wyprowadzić cię z równowagi. Chyba nikt inny nie działał na ciebie w ten sposób. A teraz proszę, pędzisz po niego na dworzec, zachowujesz się nieco jak nadopiekuńcza matka, a on pewnie zabiłby dla ciebie.

Dziewczyna na moment zamilkła, lecz po chwili spojrzała na mnie dziwnie.

— Dlaczego nie powiedziałaś mi, że byłaś w ciąży? — zapytała z nutą pretensji w głosie.

Westchnęłam cicho. Mogłam się spodziewać, że to pytanie padnie prędzej czy później.

— Nie potrafiłam. Jego utrata bolała wystarczająco mocno. To był ciężki czas, rozstałam się wtedy z Jamesem, Alicja... zresztą nie muszę ci mówić, w jakim była stanie. Nie potrafiłam o tym mówić.

— A jednak Remus wiedział.

— Remus jest jedyną osobą, która potrafi wydusić ze mnie wszystko. Gdybym nie powiedziała mu tego po dobroci pewnie wlałby we mnie veritaserum. I gdyby nie on, James pewnie wciąż nic by nie wiedział.

— Lily, proszę cię, pamiętaj, że nie musisz radzić sobie ze wszystkim sama. Po to masz przyjaciół.

Przez moment nie wiedziałam co powiedzieć, lecz kiedy spojrzałam jej w oczy słowa przyszły same.

— Dziękuję, An — powiedziałam cicho i uśmiechnęłam się niepewnie.

Crage odwzajemniła uśmiech i wewnętrznie odetchnęłam z ulgą. Nie wiem, co bym zrobiła, gdyby dziewczyna trzymała do mnie urazę z tego powodu.




Kiedy dotarłam na miejsce dworzec był pełen ludzi. W kasie zapytałam, na jaki peron przyjedzie pociąg z Liverpoolu i udałam się w odpowiednie miejsce. Jakim cudem ta dwójka dostała się do Liverpoolu? Chyba nawet nie chcę tego wiedzieć, w każdym razie właśnie stamtąd jechał ich pociąg.

Co chwila spoglądałam niecierpliwie na zegarek i wzdychałam niczym męczennik. Miałam wrażenie, że każda minuta, każda sekunda postanowiła zrobić mi na złość i płynąć trzy razy wolniej. Czas dłużył mi się niemiłosiernie i zapewne wyglądałam dość dziwnie, stojąc na peronie siedemnastym bez żadnego bagażu, tupiąc ze znudzeniem nogą i cmokając ze złością. Chciałam już go zobaczyć, upewnić się, że nic mu nie jest, uściskać i pocałować. Powiedzieć, że wróciłam i nigdy więcej go nie zostawię.

Moja cierpliwość (albo jej brak — jak kto woli) w końcu została nagrodzona i na peron wjechał pociąg, zatrzymując się leniwie. Z wagonów zaczęli wysiadać ludzie, a ja przeczesywałam wzrokiem tłum, szukając tej szczególnej osoby. Dostrzegłam go wtedy, kiedy zaczynałam powoli wątpić, że był w tym pociągu.

Jeśli mam być szczera to i on, i Syriusz wyglądali jak wielkie nieszczęście, ale pozwólcie, że skupię się na Jamesie, bo w tamtej chwili nie widziałam świata poza nim. Chyba kulał, a przynajmniej takie miałam wrażenie. Na jego twarzy znajdowało się kilka całkiem świeżych zadrapań, był nieogolony i miał wymiętą koszulę, w której brakowało kilku guzików. Przez myśl przeszło mi, że to cud, iż nie wystraszyli swoim wyglądem ludzi w pociągu.

Na początku chyba w ogóle mnie nie dostrzegł. Mówił coś do Syriusza ze znużoną miną, po czym przetarł dłonią twarz, jakby próbując pozbyć się zmęczenia. Dopiero po chwili rozejrzał się dookoła i wtedy nasze spojrzenia się spotkały. Patrzył na mnie z zaskoczeniem, ale i czymś jeszcze, czego nie potrafiłam zidentyfikować. Uśmiech sam wkradł mi się na twarz; nie myślałam wiele, po prostu rzuciłam się biegiem w jego stronę. On zrobił to samo i choć wyraźnie krzywił się z bólu, kiedy przytuliłam go z całej siły aż promieniał.

— Nigdy, przenigdy więcej mi tego nie rób — wyszeptałam mu do ucha, kiedy wtulił twarz w moje włosy.

— Dostałem list od Anabell. Tak się cieszę, że do mnie wróciłaś — odparł równie cicho, przytulając mnie jeszcze mocniej.

Syriusz odchrząknął cicho i w końcu odsunęliśmy się od siebie; mogę się założyć, że miałam na twarzy rumieńce. Zrobiło mi się nieco głupio – Black wyglądał, jakby nie spał od dobrego miesiąca, a nie jadł dwa razy dłużej i zamiast od razu zabrać ich do domu ja obściskiwałam się z Jamesem na środku dworca.

Odchrząknęłam cicho i odgarnęłam za ucho niesforny kosmyk włosów.

— Możemy wziąć taksówkę, mam przy sobie mugolskie pieniądze. Pytanie tylko, gdzie jedziemy? Sądzę, że moje mieszkanie powinno być już bezpieczne, ale nie jestem pewna, więc...

— Ruda, jedźmy gdziekolwiek, gdzie jest łóżko i lodówka — przerwał mój wywód Syriusz.

— No to chodźcie, złapiemy taksówkę.

— Ale super! — zawołał nagle James, uśmiechając się do mnie szeroko. — Zawsze chciałem się przejechać tą mugolską blachą.

— To się nazywa sachód, głupku — pouczył go Black tonem znawcy, a ja musiałam powstrzymać parsknięcie. — Ale to nic w porównaniu z motorami — dodał z rozmarzeniem. — Kiedyś sobie taki sprawię. Ci mugole są genialni, no nie, Ruda?

— Tak — zgodziłam się z westchnięciem i z jakiegoś powodu przypomniała mi się Petunia. — Genialni.




Wszystko powoli wracało do normy. Wymówiłam umowę wynajmu domu i zgodziłam się na propozycję Jamesa, bym zamieszkała z nim. Wciąż pracowałam jako uzdrowicielka, jednak tym razem praca przynosiła mi dużo więcej satysfakcji i zdawała się być mniej męcząca niż ostatnio.

Zakon w ostatnim czasie radził sobie wyjątkowo dobrze, a ja razem z Edgarem postanowiłam uczcić moje odzyskanie pamięci wyjściem na drinka, co wywołało u Jamesa mały napad zazdrości – to było całkiem zabawne i z całą pewnością warte zobaczenia.

To był może tydzień po powrocie Jamesa. Noc była ciepła i bezwietrzna – niezawodny znak upalnego lata. Nie żebym narzekała, wiedziałam, że może słońce, ciepło – może to poprawi mój humor, pozwoli zapomnieć o okropieństwie ostatnich miesięcy.

Jamesa znalazłam w ogrodzie. Koło jego nóg leżała miotła, a włosy miał rozczochrane, więc nie miałam wątpliwości, że dopiero co zakończył swoją podniebną wycieczkę. Uśmiecham się czule i doskonale zdaję sobie sprawę, iż dawniej na taki widok skrzywiłabym się z niesmakiem. Lecz dziś nie ma już dawniej i kiedyś, jest jedynie teraz i po latach nieustannego cierpienia nauczyłam się tego.

Podeszłam do niego nieśpiesznie, zastanawiając się, czy jest świadomy mojej obecności. Przygryzam niepewnie wargę – czy powinnam mu przeszkadzać?

— Ładna noc, prawda? — zapytał nagle i odwrócił się w moją stronę z lekkim uśmiechem na swojej twarzy, której rysy nieodmiennie przywodziły mi na myśl dziecięcą niewinność.

To tylko złudzenie – wiem doskonale, że on potrafi zabijać, że podczas tej wojny będzie zmuszony prawdopodobnie zrobić to jeszcze nieraz.

— Tak, jest taka spokojna. — Westchnęłam cicho, siadając obok niego na, wciąż mokrej mokrej po wcześniejszym deszczu, trawie. — Szkoda, że tak nie jest zawsze. No wiesz, spokojnie. Zawsze są jakieś kłopoty, zawsze się kłócimy, coś próbuje nas rozdzielić i kończy się to cierpieniem. Tak jak ta sprawa z Anastazją.

Przytula mnie do siebie i ręką delikatnie głaszcze moje włosy. Ja z kolei rozkoszuję się jego zapachem, przymykając oczy z przyjemności.

— Już jej nie ma — mówi, wypowiadając tym samym na głos moje myśli. — Teraz jesteśmy tylko ty i ja.

— I możemy żyć długo i szczęśliwie? — zapytałam z lekkim uśmiechem, lecz oboje wiedzieliśmy, że jakaś powaga kryje się w tym, z pozoru nic nieznaczącym, pytaniu.

— Nie obiecuję, że długo, ale jak najszczęśliwiej. Tego możesz być pewna.

— Jestem — szepczę, patrząc mu prosto w oczy, z których aż promienieje uczucie troski.

Całujemy się delikatnie i odsuwamy się od siebie dopiero, kiedy braknie nam tchu.

— Kocham cię, Lily, nie wiem, co bym zrobił, gdybym cię stracił — stwierdził cicho, przytulając mnie do siebie zaborczo.

— Ja też cię kocham — wyszeptałam. — Proszę, nie myślmy dziś o poważnych spawach. Niech... niech ta noc będzie wyjątkowa, radosna. Ostatnio tak mało mamy powodów do szczęścia. Nie chcę znów płakać, nie dziś. Dziś bądźmy szczęśliwi, proszę.

Nasze usta znów się odnalazły i miałam wrażenie, że wszystko tej nocy, ruchy naszych języków, dłoni, bioder – że wszystko to było niepewne i delikatne, jak za pierwszym razem. Jakbyśmy na nowo odkrywali siebie. I może faktycznie tak było, bo na ciele Jamesa widniało wiele nowych blizn, których jeszcze nie widziałam, ran, o których nie miałam pojęcia. To właśnie upewniało mnie, jak wiele czasu straciliśmy. Lecz tej nocy żadne z nas o tym nie myślało. A może w ogóle nie myśleliśmy? Nie wiem. Jedyne, co mogę powiedzieć na pewno, to że gdy rano obudziłam się w ramionach Jamesa w końcu, pierwszy raz od dawna, byłam naprawdę szczęśliwa i czułam się spełniona jak nigdy wcześniej.

* * *


Link do bloga:


http://wolfstar.blog.pl/

6 komentarzy:

  1. Droga EKP,
    bardzo, ale to bardzo spodobał mi się ten rozdział, a szczególnie koniec. Był taki romantyczny i ... romantyczny XD. Cieszę się, że nie dodałaś tam wątku o skarpetce XD. Już ty wiesz o co chodzi. Mam nadzieję, że choć przez krótką chwilę będą szczęśliwi, bo ciągle i nieustannie męczysz tą biedną parę jakimiś kataklicyzmami. Na ich miejscu zwariowałabym (pomijając fakt że jestem TROCHE szalona). Tak więc, dużo weny i to co Kaji czyli MNIEEEEE!!!
    Wiem, że mnie kochasz ;)
    Twoja siostra,
    Doniczka :D

    OdpowiedzUsuń
  2. Dziewczyno, co Ty ze mną zrobiłaś? Za Twoją sprawą każdy inny blog potterowski nie jest taki jak Twój i rezygnuje z czytania innych, bo nie są tak dobre jak Twój! Stanowczo za dobrze piszesz, stanowczo za dobrze się to wszystko czyta, stanowczo jesteś za dobra i STANOWCZE TAK BĘDĘ CZYTAĆ, bardzo stanowczo czekam na więcej! I też mam nadzieję, że Lily i James będą mieli choć chwilę dla siebie. Boska jesteś serio, przez to jak dobrze piszesz, nie potrafię czytać już innych blogów.

    OdpowiedzUsuń
  3. Kochana EKP!
    Nareszcie wrocil James! Juz sie balam, ze cos powaznego im sie stalo. Dobrze, ze mieli chwile zeby sie soba nacieszyc bo pewnie znowu szykujesz dla nich cos okropnego!
    Dwa dni do matury a ja dalej zamiast powtarzac czytam blogi xd to juz jest uzaleznienie!
    Pozdrawiam :*

    OdpowiedzUsuń
  4. Blog bardzo mi się podoba, dobrze piszesz, nawet nie ma zbyt wielu błędów, ale dzisiaj jeden rzucił mi się w oczy i chciałam cię prosić, żebyś na to uważała. Mianowicie była to zmiana czasu w środku opowiadania. Cała historia jest pisana w czasie przeszłym, więc trzymaj się tego i nie zmieniaj go nagle na teraźniejszy. Tym bardziej, że był on tylko przez niewielki fragment notki. Poza tym, że zmieniłaś czas było jeszcze kilka powtórzeń i pare innych rzeczy trochę utrudniających czytanie, ale ogólnie rzecz biorąc napisałaś to dobrze.
    Pozdrawiam i mam nadzieję, że następnym razem będziesz się pilnować C:
    Anomim

    OdpowiedzUsuń
  5. Dziękuję za czujność :) Tak się właśnie kończy pisanie rozdziału na raty :) Dzięki, że zwróciłaś na to uwagę, ja osobiście nie mam siły sama czytać tego, co napiszę, by to sprawdzić, a zazwyczaj brakuje mi do tego czasu. W każdym razie na pewno będę się teraz pilnować, a powtórzeniami zajmie się beta, więc mam nadzieję, że będzie już tylko lepiej :)

    OdpowiedzUsuń
  6. Kochana,
    Moje opóźnienia stał się już chyba tradycją... cieszę się, że nie mam dużo zaległości u Ciebie. Przede wszystkim cieszę się, z szczęśliwego powrotu Syriusza i Jamesa. Rozdział wyszedł Ci naprawdę uroczy, chociaż jak go przeczytałam uderzyło mnie, że na Syriusza nikt nie czekał. Żadna kobieta nie przytuliła go do siebie i nie powiedziała, że tęskniła. To takie smutne. Chciałabym, żeby w żyicu Łapy był ktoś kto go będzie kochać.

    Pozdrawiam
    Em

    OdpowiedzUsuń

Epilog

Dziś są drugie urodziny tego opowiadania, więc zgodnie z obietnicą – przed wami epilog.   Epilog Dla Petunii Evans-Dursley wiadomość...