piątek, 12 grudnia 2014

Rozdział 25 - Za przyjaciół warto poświęcić wszystko...





W pokoju wspólnym było ciemno i nawet wątłe światło z kominka niewiele dawało. Gdyby nie błyskawica, która przecięła niebo, w ogóle bym ich nie rozpoznała. Syriusz stał na chwiejnych nogach i wydawało się, że zaraz upadnie. James chyba był nieprzytomny w każdym razie uwieszony na ramieniu Łapy. Serce mi zamarło, a zaraz potem rozpoczęło swoją pracę ze zdwojoną siłą. Ogarnęłam się szybko, jednak niewystarczająco, bo w chwili, w której wstałam z fotela, Black zachwiał się i upadł. Gdyby nie powaga sytuacji pewnie parsknęłabym śmiechem, dochodząc do wniosku, że znów zbyt dużo wypili.

Podbiegłam do nich i padłam na kolana. Oczy Syriusza były otwarte, a na mój widok kąciki jego ust lekko zadrgały.

- Cześć, Ruda – powiedział zachrypniętym głosem. - Fajnie zobaczyć kogoś, kto nie próbuje cię zabić. - Nagle zaczął się krztusić, a ja z przerażeniem spostrzegłam, że z jego ust leci krew. Zresztą cały był we krwi, podobnie jak James.

- RATUNKU! - krzyknęłam, czując narastającą panikę. Wiedząc, że Jamesowi nie mogę póki co pomóc, postanowiłam skupić się na Blacku. Złapałam go mocną za rękę.

- Słuchaj mnie, Syriusz – powiedziałam roztrzęsionym głosem. - Nie pozwolę ci umrzeć na moich oczach jasne?!

Nim chłopak zdążył cokolwiek zrobić, ktoś pojawił się za moimi plecami.

- Lily? - zapytała Alicja niepewnie. - O Roweno, co się stało?!

- Nie ma czasu! Biegnij po panią Adams! - warknęłam.

Dziewczyna nie pytała już o nic tylko puściła się biegiem. Ja sama wyjęłam z kieszeni różdżkę. Znałam kilka podstawowych zaklęć leczniczych, lecz jeśli Black faktycznie miał krwotok wewnętrzny, to będzie cud, gdy pani Adams zdoła mu pomóc.

- Co cię boli? - zapytałam, czując, że mój głos drży.

- Wszystko – odparł słabo chłopak.

- N-no tak... A co najbardziej?

- Brzuch.

Podwinęłam to, co zostało z koszuli chłopaka i wciągnęłam ze świstem powietrze. Jego brzuch i cała klatka piersiowa były jedną, wielką raną.

- Merlinie, co oni wam zrobili – wyszeptałam. - Syriuszu, Jezu, nie wiem jak mam ci pomóc.

- Najlepiej daj mi ognistej whisky – zażartował słabo i zaraz syknął z bólu.

- To chyba nie taki głupi pomysł – powiedziałam i zerwałam się na nogi, odprowadzana przez zszokowane spojrzenie chłopaka.

- Przecież żartowałem! - zawołał za mną, ale ja już byłam w połowie drogi do męskiego dormitorium. Po pierwszym łóżkiem znalazłam butelkę ognistej whisky. W tempie ekspresowym wróciłam na stanowisko.

- Cholera – zaklęłam cicho, zdając sobie sprawę, że nie mam żadnej gazy ani bandaży. Klnąc w myślach, zdjęłam przez głowę bluzkę, zostając w samym staniku.

- Przy takim widoku mogę umierać – jęknął chłopak.

- Gdybyś nie był jedną wielką raną, dałabym ci w łeb – warknęłam i podarłam bluzkę na kilka części, po czym polałam każdą alkoholem. - Będzie bolało – ostrzegłam.

Chłopak zacisnął zęby, kiedy zaczęłam przemywać jego ranę, jednak nawet to nie pozwoliło mu powstrzymać cichego okrzyku bólu.

- Przepraszam – powiedziałam cicho i kontynuowałam. - Nie znam się na tym, ale to zdezynfekuje ranę. Jasny gwint, gdzie ta pani Adams?!

- Ruda, dałabyś się napić tej ognistej? Podobno po alkoholu mniej boli.

- Black, czy ty nawet w takim stanie musisz być dupkiem?!

W tym momencie chłopak znów zaczął kaszleć, a mnie wyjątkowo mocno zachciało się płakać. Wtedy do pomieszczenia wpadła pani Adams, a ja odsunęłam się od Syriusza, próbując nie zauważyć, że całe dłonie mam w jego krwi.




Później wszystko działo się bardzo szybko i niewiele z tego pamiętam. W moich oczach wydarzenia rozgrywające się wokoło były jedną wielką paletą kolorów, mieszających się ze sobą bez żadnej, konkretnej zasady.

Uczniowie powychodzili z dormitoriów, niektórzy coś mówili, inni krzyczeli – nie byłam w stanie rozróżnić słów. Właściwie – nie obchodziło mnie to, co działo się dookoła. Dokładnie zapamiętałam jedynie ciepłą dłoń Dorcas na ramieniu i jej cichy głos, którym nakłoniła mnie do powrotu do naszych sypialni. Starałam się nie myśleć, iż mój chłopak może tego wszystkiego nie przeżyć.




Kilka dni później Dumbledore pozwolił nam, to znaczy mi, Dorcas, Remusowi i Peterowi, odwiedzić chłopaków. Strasznie bałam się tego, co zobaczę, choć dyrektor twierdził, iż ich życie nie zagraża już żadne niebezpieczeństwo.

Dorcas uścisnęła mi delikatnie rękę i jednocześnie weszłyśmy do sali, w której leżeli Black i Potter.

- James! - krzyknęłam i podbiegłam do niego, czując równocześnie, że wszystkie moje obawy gdzieś znikają. Chciałam go przytulić, ale niemal każdy fragment ciała miał owinięty bandażami, więc bojąc się że zrobię mu krzywdę pogłaskałam go po włosach i uśmiechnęłam się ciepło.

- Martwiłam się – przyznałam cicho i przysiadłam na krańcu łóżka, łapiąc jego dłoń.

- To może zasłużyłem na buziaka? - zapytał, wyszczerzając się. Słowo, gdyby nie jego stan, dostałby po łbie.

Po chwili drzwi znów się otworzyły i weszli przez nie chłopacy, którzy poszli jeszcze do barku po coś do picia.

- Lunio! - odezwał się wesoło James, wiedząc że wkurzy tym zdrobnieniem Lunatyka.

- No to jelonek wraca do zdrowia - mruknął Remus.

James spróbował się lekko podnieść, ale chyba nie była to zbyt mądra decyzja, bo skrzywił się mocno i jęknął.

- Nieźle nas poturbowali, nie, Łapa?

- Nieźle? Stary, ledwo cię stamtąd wyciągnąłem, to był istny koszmar!

- Właściwie, to co się stało? Jak uciekliście? - zapytałam cicho.

- Pytaj Łapy – odparł Potter, krzywiąc się - ja po któreś rundzie tortur wymiękłem, straciłem przytomność i obudziłem się dopiero tu.

- Łapa…?

- Ostatkiem sił gwizdnąłem różdżkę jakiemuś Śmierciożercy, zamieniłem kamień w świstoklik, złapałem Jamesa i przeniosłem nas do Hogsmeade. Tam włamałem się do Miodowego Królestwa i jakoś doczołgałem się do wierzy Gryffindoru. Nie wiem co by było, gdyby ruda tam nie siedziała. Nie miałem siły nawet, żeby kogoś zawołać.

- Syriusz nawet nie wiem jak mam ci dziękować – rzekł James, a ja pierwszy raz od dawna usłyszałam w jego głosie taką powagę.

- Od tego ma się przyjaciół, ty zrobiłbyś dla mnie to samo - odpowiedział Łapa.

Widać było, że chłopcy są zmęczeni więc pożegnałyśmy się z nimi i wróciliśmy do szkoły. Ta wizyta nieco mnie uspokoiła, ale nie powiem, żebym przestała się martwić. Teleportowaliśmy się do wioski i już mieliśmy iść do szkoły, kiedy dookoła pojawiły się zamaskowane postacie.

- Co jest?! Znowu to samo?! - krzyknął z lekką paniką Remus.

Nie mieliśmy czasu, żeby się nad tym zastanowić, bo już grad zaklęć leciał w naszą stronę. Staraliśmy się bronić, lecz Śmierciożerców było zbyt wielu, a my byliśmy zbyt niedoświadczeni. Słyszałam dookoła krzyki mieszkańców wioski, lecz nie miałam najmniejszej szansy im pomóc – ja sama potrzebowałam pomocy, albo raczej cudu.

W końcu trafiło mnie zaklęcie torturujące i upadłam na ziemię, wijąc się z bólu, który palił mnie od środka. Czułam jakby każdy nerw mojego ciała osobno był poddawany torturze. Zęby bolały mnie od zaciskania ich, a z oczu płynęły łzy. W końcu ból ustał, lecz nie miałam siły nawet podnieść głowy, a co dopiero dalej się bronić. Nagle poczułam, że ktoś brutalnie łapie mnie za włosy.

- To za mojego męża, szlamo! - usłyszałam szept przy uchu, a po chwili poczułam ból na wierzchu prawej dłoni. - Nie martw się, to dopiero początek.

Dłużej nie mogłam tego powstrzymywać, zaczęłam krzyczeć. Bałam się spojrzeć co się stało z moją ręką, czułam w niej ogromy ból – jakby pochłaniały ją płomienie.

Usłyszałam trzask i wiedziałam, że właścicielka głosu zniknęła. Nie mogłam się jednak przemóc, nie mogłam spojrzeć na swoją rękę. Łzy płynęły mi po policzkach. Ktoś klęknął przy mnie, szeptał coś.

- Remus? - wychrypiałam.

- To ja, Lily. Nie martw się, ktoś zaraz ci pomoże, ta rana to nic poważnego, nic ci nie będzie.

Nie wytrzymałam – spojrzałam na moje prawe przedramię. Remus miał rację, nic poważnego. Miałam jedynie wyryty pięknym, pełnym zawijasów pismem, aż do krwi napis „Szlama".

 



2 komentarze:

  1. Kochana EKP,
    Serdecznie dziękuję Ci za dedykacje. Zawsze fajnie jest czytać notkę, która jest z dedykacją dla osoby, która ją czyta. Doceniam ten gest z Twojej strony. Jestem bardzo wzruszona. Rozdział jak zawsze cudny.
    Jak tak dalej pójdzie to zrezygnują z wizyt w Hogsmeade. To straszne, że nie mogą czuć się bezpiecznie. Cieszę się z powodu chłopaków, że żyją. Biedna Evans napadnięta kolejny raz. Przeraża mnie to, że używa czarnej magii. Może nie powinna tak rzucać czarnomagicznych uroków? Przecież idzie wygrać ze śmierciożercami bez nich.

    Pozdrawiam

    OdpowiedzUsuń
  2. Czyżby Lily widziała scenę z sali Śmierci z Zakonu Feniksa? Rozdział świetny, bardzo przypadł mi do gustu. Nie ma co, James szybko wraca do zdrowia skoro już biednego Remuska męczy ;)

    OdpowiedzUsuń

Epilog

Dziś są drugie urodziny tego opowiadania, więc zgodnie z obietnicą – przed wami epilog.   Epilog Dla Petunii Evans-Dursley wiadomość...