sobota, 29 listopada 2014

Rozdział 23 - Zielony promień Avady Kedavry

Czas mija. Czas mija szybko, lecz niezwykle boleśnie. szybko. Czas nie lecz ran – to jedna z największych głupot wymyślonych przez ludzi. Czas sprawia, że rany przestaną krwawić, czasem nawet może się zabliźnią... lecz te blizny nosi się przez resztę życia. Tęskniłam za rodzicami. Tęskniłam tak bardzo... Coś jednak pchało mnie do przodu, każdego dnia zmuszało do podniesienia się z łóżka, walczenia o własne życie. Więc zaciskałam zęby i żyłam dalej, tak jak robili to wszyscy.

W listopadzie miejsce miała jedna z moich poważniejszych kłótni z Jamesem. Poszło nam o jakąś błahostkę, a skończyło się krzykami na oczach całej szkoły... i szlabanie od wściekłej McGonagall. Ale ten jeden raz nie narzekałam na to, iż muszę szorować podłogę na kolanach. Podczas szlabanu wyjaśniliśmy sobie z Potterem wszystko i przez resztę czasu dość dobrze się bawiliśmy. Początkowo chyba oboje byliśmy przekonani, że między nami to koniec, ale tak jak niespodziewanie się pokłóciliśmy, tak samo niespodziewanie się pogodziliśmy.

Mimo że listopad był bardzo męczącym miesiącem, pełnym nauki, to dobrze go wspominam, bo to właśnie wtedy tak bardzo zbliżyłam się z Jamesem. Zresztą nie tylko my się zbliżyliśmy. Dorcas i Syriusz wciąż grali w jakieś dziwne podchody. Niby całowali się, od czasu do czasu chodzili na randki, lecz nie byli razem. Alicja chodziła cała w skowronkach, nieustannie mówiąc tylko o Franku. Anabell nie dostrzegała ogromnego smutku w oczach Remusa i żyła własnym szczęściem. Próbowałam rozmawiać z chłopakiem, ale nic to nie dawało. Wciąż twierdził, że i tak osoba, którą kocha nie będzie w stanie odwzajemnić jego uczucia. Postanowiłam więc dać sprawie spokój, choć Lupin zdawał mi się coraz bardziej nieszczęśliwy.

Peter raczej nie był zainteresowany dziewczynami, ale za to znalazł sobie inne zajęcie – jedzenie.

Koniec końców listopad dobiegł końca, a ja i Potter staliśmy się na tyle nierozłączni i przesłodzeni, że na nasz widok można było zacząć rzygać tęczą. Poważnie, zachowywaliśmy się, jak te wszystkie pary z książek romantycznych dla nastolatek. Pomyśleć, iż zawsze bałam się, że tak skończę.

McGonagall, kiedy dowiedziała się, że Huncwoci na święta zostają w zamku niemal się rozpłakała. Po ostatnich wyjcach wyznających jej miłość (Domyślcie się kto jej je wysłał...) całkiem się biedaczka załamała. Oczywiście Huncwoci dostali szlaban, ale czy oni przejmują się czymś tak błahym? Oczywiście, że nie.

Rozpoczął się grudzień. Ciągle sypał śnieg, więc naturalnie wszyscy spędzali czas na dworze. Wydawałoby się, że siódmoklasiści są już za starzy na bitwy na śnieżki, lepienie bałwanów i turlanie się z zasp śniegu bez sanek. Nic bardziej mylnego. Każdy z nas chciał się odstresować, choć na krótką chwilę zapomnieć o wojnie. Teraz kiedy tylko słyszało się o morderstwach. Na każdym kroku natykałam się na plakaty typu „Zaginął Auror!" lub jakiś inny pracownik ministerstwa. Zresztą, gdyby to tylko byli członkowie ministerstwa. Ginęli wszyscy: dzieci, czarodzieje, mugole. Ja poza szkołą nie miałam się o kogo martwić. Bałam się natomiast, co się stanie ze mną i moimi przyjaciółmi, kiedy już skończymy szkołę. Jestem pewna, że będziemy walczyć o lepsze jutro, ale czy to coś da? Może zginiemy? Zginiemy, jak bohaterzy i być może postawią nam wielkie pomniki? A może zginiemy, jak tysiące ludzi przed nami, a naszych ciał nikt nigdy nie znajdzie? Nie wiedziałam, czy chcę znać odpowiedź na to pytanie.

Wielkimi krokami nadchodziły święta i trzeba było udać się do wioski, aby zrobić zakupy (czytaj: wydać wszystkie pieniądze na prezenty). Do świąt były jeszcze dwa tygodnie, lecz dyrektor stwierdził, że bezpieczniej będzie iść wcześniej, Śmierciożercy ponoć są bardziej skłonni zaatakować przed samymi świętami, kiedy wszyscy robią zakupy na ostatnią chwilę. W duchu przyznałam, że Voldemort nie jest taki głupi - zaatakować ludzi, którzy są tak szczęśliwi z powodu świąt, że zapominając o podstawowych środkach bezpieczeństwa.

Tak więc udaliśmy się do wioski całą paczką. Nawiasem mówiąc, ostatnio cała nasza grupa stała się nierozłączna. Kiedyś było by nie do pomyślenia, żeby zobaczyć Huncwotów, siedzących obok nas (zwłaszcza mnie, jako, że zawsze nie lubiłam ich wygłupów), lecz teraz naprawdę rzadko się rozdzielaliśmy. Szłam, trzymając Pottera za rękę i słuchając z leniwym uśmiechem, jego przekomarzania się z Blackiem.

- Oj, Rogasiu i tak wszyscy wiedzą, że to ja jestem najprzystojniejszy na całym świecie.

- Oj, Łapciu, urody to ci może nie brakuje, ale położenie twojego mózgu pozostaje dla świata zagadką.

Zaśmiałam się cicho, po czym wtuliłam się mocniej w chłopaka. Ten na wpół świadomie pocierał dłonią moje ramię; byłam mu za to niewysłowienie wdzięczny, ponieważ tyłek dosłownie mi odmarzał.

- To jak? Za godzinę spotykamy się wszyscy pod Trzema Miotłami? - zaproponował James, kiedy już dotarliśmy na miejsce.

Otwierałam usta, żeby zgodzić się z nim, kiedy usłyszałam głośny trzask Aportacji. Setki trzasków. Pojawiły się zamaskowane postacie, ubrane w czarne szaty. Niszczyli wszystko na swojej drodze. Wszędzie latały zielone promienie zaklęcia zabijającego. Nie mieliśmy nawet chwili, by zorientować się w sytuacji. James pociągnął mnie i najbliżej stojącego Syriusza na ziemię. Zrobił to w samą porę, bo Bombarda minęła nas zaledwie o kilka cali. Wstaliśmy niezdarnie z ziemi, co chwila robiąc uniki. Wyszarpnęłam z kieszeni różdżkę, jednak powstrzymała mnie dłoń Syriusza.

- Evans, chyba nie zamierzasz walczyć? - zapytał, patrząc na mnie uważnie. - Jest ich zbyt wielu, mają zbyt duże doświadczenie, będziesz martwa nim skończyć wypowiadać inkantację zaklęcia. Musimy uciekać do zamku.

Chłopak miał rację. Oboje z Jamesem zgodnie skinęliśmy głowami i trzymając się blisko siebie ruszyliśmy w stronę, z której przyszliśmy. Zaklęcia latały dookoła i co chwilę musieliśmy padać na ziemię, żeby nie oberwać którymś z nich. Nie wiedzieliśmy, gdzie jest reszta naszych przyjaciół, lecz w tamtej chwili nie było czasu, by się tym martwić.

Właśnie rozbroiłam jakiegoś Śmierciożercę, który zagrodził mi drogę, gdy zobaczyłam jak Dorcas traci różdżkę i przewraca się na ziemię. Nim James zdążył zareagować wyrwałam dłoń z jego uścisku i rzuciłam się biegiem w tamtą stronę.

- Avada... - zaczął Śmierciożerca, lecz nie dane było mu skończyć.

- AVADA KEDAVRA! - krzyknęłam, wbiegając między niego a moją przyjaciółkę. Nim skończył wypowiadać zaklęcie, zielony promień z mojej różdżki uderzył w niego. Padł na ziemię, a puste, szare oczy wpatrzone były w niebo. Wszystko nagle ucichło. A może to przestałam słyszeć? Liczyło się tylko szybkie, niemiarowe bicie mojego serca.

- Zabiłam go – wyszeptałam otępiale. - BOŻE! ZABIŁAM GO! - krzyknęłam, uświadamiając to sobie z całą mocą. - NIE! JA NIE CHCIAŁAM!

Upuściłam różdżkę i padłam na kolana. Łzy przyozdobiły moje, zarumienione od zimna, policzki. Ledwie zdałam sobie sprawę z przybycia Dumbledore'a i z tego, że Dorcas coś do mnie mówi. Łzy przesłaniały mi cały widok. Byłam mordercą i tylko to się liczyło!

Większość Śmierciożerców deportowała się, ale dwóch zwlekało. Lucjusz Malfoy, którego poznałam po oczach i sadystycznym uśmiechu, oraz jakaś kobieta. Moje serce zamarło, gdy zobaczyłam, jak rozbroili Jamesa i Syriusza. Niespodziewanie wyraźnie widziałam różdżkę Łapy i Rogacza obok miejsca, w którym ja upuściłam moją. Nie byłam w stanie im pomóc, po prostu nie byłam. Dwójka Śmierciożerców deportowała się, a razem ze sobą zabrali chłopaków. Słyszałam czyjś krzyk, ale był on oddalony jakby o setki mil.

Zabrali mojego Jamesa – kołatało mi się w głowie.

Świat zaczął chwiać się niebezpiecznie. A może to ja się chwiałam? Nie wiem. Wiem jedynie, że potem była już tylko ciemność. Zemdlałam.




Spróbowałam otworzyć oczy, lecz nie udało mi się to. Spróbowałam raz jeszcze i znów porażka. Zebrałam wszystkie siły i spróbowałam po raz kolejny. Udało się. Nie oślepiło mnie światło; było ciemno, co przyjęłam z ulgą. Po długiej chwili moje oczy przyzwyczaiły się do ciemności. Byłam w Skrzydle Szpitalnym. Za oknem panował mrok, więc to musiała być dość późna noc. Usiadłam na łóżku i wróciłam myślami do swoich ostatnich wspomnień; ich korowód przelewał mi się przez głowę. O słodki Merlinie, co ja zrobiłam?

Zasłużył na to! Chciał zabić Dorcas! - odezwała się gorsza strona mojej natury

To nie zmienia faktu, że teraz to ja jestem mordercą!

Kłóciłabym się nadal sama ze sobą, ale przerwał mi cichy szept.

- Lily…?

- Dorcas…?

- Tak, to ja.

- Co tu robisz?

- To samo co ty, Lilka... Lily... oni ich zabrali...

- Wiem – odparłam cicho.

Między nami nastała cisza, lecz nie ta z rodzaju kłopotliwych. To była dobra cisza, w czasie której obie mogłyśmy spokojnie pomyśleć.

-Dorcas… To zaklęcie – powiedziałam nie głośniej niż szeptem. - Dorcas, dlaczego ono zadziałało?! Ja nie chciałam go zabić. - Mój drżał, kiedy kończyłam mówić.

- Uratowałaś mnie, Lilka – odparła równie cicho. - Gdybyś tego nie zrobiła, on zabiłby mnie, wiesz o tym.

- Przecież nie musiałam rzucać zaklęcia zabijającego! Za to idzie się do Azkabanu! Jestem mordercą! - krzyknęłam, czując, że w oczach zbierają mi się gorące łzy.

- Nie możesz się teraz nad sobą użalać, Lilka – powiedziała Dorcas z lekkim wyrzutem, po czym usiadła obok mnie. - To jeszcze nie czas. Musisz być silna, przynajmniej dopóki nie znajdą chłopaków. Dla mnie, Lil.




- Błagaj o litość!

- Wolę umrzeć!

- Umrzesz, z pewnością, ale nie szybko.

- Nie boję się ciebie!

- Crucio!

- ...

- Szkoda mi cię, Potter. Jesteś czystej krwi, a prowadzasz się ze szlamami i zdrajcami krwi. Mógłbyś być kimś wielkim, ty i Black. Moglibyście stanąć u mojego boku i osiągnąć potęgę.

- Przyłączę się do ciebie, kiedy piekło zamarznie!

- Jeszcze będziesz żałował, że nie przyjąłeś mojej propozycji, Jamesie Potterze! Crucio!




Obudziłam się zlana zimnym potem, czując, że serce zaraz wyskoczy mi z piersi. Nie miałam pojęcia, kiedy łzy zaczęły płynąć z moich oczu, lecz nie starałam się ich powstrzymać.

To był tylko sen! - powtarzałam jak mantrę.

A co jeśli to nie był sen? - zapytał złośliwy głosik w mojej głowie. Te sam, który zawsze odzywa się w najmniej odpowiednich momentach.

Opadłam na poduszki. Była czwarta rano jeśli mój zegarek dobrze chodził. Wstałam z łóżka i ignorując fakt, że pani Adams będzie wściekła, powędrowałam do mojego dormitorium. Pokój wspólny był jeszcze pusty. Nic dziwnego, w końcu była to niedziela, kto normalny wstawałby o czwartej rano, kiedy jest wolne?

Weszłam do dormitorium na palcach, starając się nie obudzić Alicji i Anabell, wcale nie potrzebowałam ich współczujących spojrzeń od samego rana. Wzięłam czyste ciuchy i poszłam pod prysznic. Gorąca woda źle działała na moje rany, których wczoraj się nabawiłam podczas pojedynku ze Śmierciożercami. Zmieniłam ją więc na zimną. Zadrżałam, kiedy poczułam jej chłód. A może drżałam z zupełnie innego powodu? Na przykład z powodu szlochu, który targał moim ciałem? Nie wiem. Nic już nie wiem...




Mijały dni, a razem z nimi mijała moja nadzieja na uwolnienie Jamesa. Cała szkoła pogrążona była w żałobie. Podczas bitwy o Hogsmeade zginęło trzech uczniów, no i oczywiście dwóch zostało porwanych. Dyrektor wygłosił piękną mowę, której wysłuchałam jednym uchem, a którą wypuściłam drugim.

Rozmawiał też ze mną na temat tego co zrobiłam. Przesłuchiwali mnie ludzie z ministerstwa. Mój czyn uznali za obronę konieczną, więc zostałam uniewinniona. Zresztą, kilka dni przed napadem na wioskę Minister wydał zgodę na używanie zaklęć niewybaczalnych w wypadku napadnięcia przez Śmierciożerców.

Przez kolejne dni chodziłam kompletnie przybita, podobnie, jak Remus, Peter i Anabell. Nasza czwórka najbardziej przeżywała zaistniałą sytuację.

No cóż, krótko mówiąc miałam wielkiego doła. A co robię jak mam doła? Czytam „Romeo i Julia", obżeram się, płacze i oglądam zdjęcia. Tak więc siedziałam sobie w dormitorium, żarłam lody, które dostałam od skrzatów z kuchni i czytałam moją ulubioną sztukę, kiedy do pokoju jak burza wpadła Dorcas.

- Lilka!

- Zamknij się, Dorcas, on chce się zabić! Nie pij tej trucizny, idioto! - krzyknęłam. Nie cierpiałam jak ktoś mi przeszkadzał czytać, zwłaszcza kiedy byłam w finałowym momencie, a do takich nie wątpliwie należy scena, w której Romeo pije truciznę nad ciałem Julii, myśląc że ta nie żyje. Łzy już zbierały się w moich oczach, kiedy Dorcas wyrwała mi książkę.

- ZWARIOWAŁAŚ?! ON CHCE SIĘ ZABIĆ! - krzyknęłam wściekła.

- Lilka, zamknij się i posłuchaj! Chcą odbić chłopaków! Wiedzą gdzie ich przetrzymują! Zakon Feniksa organizuje próbę odbicia ich!

Moja szczęka wybrała się na spacer po podłodze, ale niewiele mnie to obchodziło. Liczyło się tylko to, że teraz albo odzyskam Jamesa, albo stracę go na zawsze.




Jeśli ktoś chciałby popisać to zapraszam do kontaktu przez e-maila (dygunia9 ) lub przez GG (46593420), chętnie poznam ciekawe osoby :)

2 komentarze:

  1. Chciałabym napisać coś pozytywnego pod tą notka ale nie mogę. Bo czy można pochwalić kogoś za to, że opisał wydarzenie w taki sposób, że czytelnik nie może się pozbierać? Wpłynęłaś na mnie emocjonalnie i dopiero po 24 godzinach byłam w stanie skomentować. Pod tym rozdziałem proszę zeby nastepny był bardziej pozytywny. Z góry dzięki

    OdpowiedzUsuń
  2. Boże! Znowu ryczę! I znowu przez ciebie! Kurde, w życiu bym nie pomyślała że Lily może zabić człowieka. Ogólnie bardzo spodobał mi się tytuł notatki

    OdpowiedzUsuń

Epilog

Dziś są drugie urodziny tego opowiadania, więc zgodnie z obietnicą – przed wami epilog.   Epilog Dla Petunii Evans-Dursley wiadomość...